Niesprawiedliwość - Rozdział 1

Kolejny dzień zmarnowany tak samo jak poprzedni i jeszcze wcześniejszy. Minuta po minucie, godzina po godzinie, dzień po dniu wciąż ta sama monotonność i bezsens marnowanego czasu. Siedząc na parapecie okna obserwowałem ludzi krzątających się w oddali na przejściach dla pieszych, czekających na przystankach autobusowych i jeżdżących samochodami w znanym tylko sobie celu. Patrzenie na nich sprawiało mi wiele smutku ale jednocześnie interesowało mnie ich zachowanie, to jak każda indywidualna osoba wtapia się w tak wielki tłum instynktownie dopasowując się do zbiorowego ruchu innych. Czy kiedykolwiek w przyszłości będę miał szansę tam zejść? Czy będę mógł jeszcze kiedyś oddychać ich powietrzem?

-Nie siedź na parapecie. - Moją uwagę zwróciła pielęgniarka stojąca tuż obok mnie, patrzyła na mnie ze smutnym wzrokiem lekko się uśmiechając i udając, że wszystko jest w porządku. Zeskoczyłem na tandetne linoleum podłogi poprawiając kapcie i piżamę na sobie.

-Niedługo obiad.

-Co dzisiaj będzie? - Wcale mnie to nie interesowało, cokolwiek mi podadzą nie będzie miało to dla mnie żadnego smaku. Wszystko tu jest wyliczone na odpowiednią ilość kalorii, różne diety bogate lub ubogie w wybrane witaminy i inny biologiczny szajs.

-Ogórkowa, ziemniaki i jakieś mięso. - Pokiwałem lekko głową na znak uznania i ominąwszy pigułę udałem się do jadalni, brzmi smakowicie ale i tak rzeczywistość jest inna niż to co sobie wyobrażamy. Miska posolonej wody z kilkoma plasterkami ogórka zaprawiona śmietaną, jedna kulka paćki ziemniaczanej i suchy, żylasty kawałek czegoś co kiedyś żarło odpadki i tarzało się w błocie, właśnie to dostanę, nic innego. Po chwili wszedłem na stołówkę siadając na moje miejsce tuż przy drzwiach, które było zawsze wolne, dzięki temu mogłem niepostrzeżenie się pojawić i zająć swój stoliczek bez przykuwania niczyjej uwagi. Na sali był już chyba komplet, w obecnej chwili na oddziale było dwadzieścia osób razem ze mną.

-Cześć. - Nagle usłyszałem znajomy chłopięcy głos za moimi plecami. Dziesięcioletni czarnowłosy chłopaczek stał ze spuszczoną głową spoglądając na mnie niepewnie. Był małomówny, miał mokro pod nosem i był ubrany w szarą zbyt dużą koszulkę i krótkie spodenki z wieloma kieszonkami.

-Cześć. - Odpowiedziałem lekko się uśmiechając i przeniosłem wzrok na dziewczynę w moim wieku, którą trzymał za rękę. Stała obok niego z wbitym w podłogę spojrzeniem, zawsze wyglądała jakby była zmęczona, zrezygnowana i nieobecna. Miała długie niezadbane czarne włosy, czarne podkrążone i przekrwione oczy, bladą cerę oraz była nieźle wychudzona. Szpitalna piżama prawie na niej wisiała.

-Cześć Ursja. - Nie odpowiedziała, tak jak zawsze, nawet nie drgnęła i nie spojrzała na mnie. Wkrótce oboje usiedli przy moim stoliku, oczywiście dziewczyna nadal by stała gdyby nie ten dzieciak, który wszędzie ją prowadził. Kiedy wydano obiad zaczął ją karmić, nic nowego, tak było wczoraj, przedwczoraj a nawet tydzień temu. Siorbałem gorzki kompot spoglądając na pozostałych pacjentów. Na chore osoby siedzące na oddziale psychiatrii dla młodzieży. Wiele tu było zwykłych czubków, którzy coś odpierdalali po dopalaczach, było też sporo chorych osób ze schizofrenią, stanami lękowymi i innym całym tym gównem z którym nie mogą żyć wśród innych osób. Lecz zdarzały się wyjątki takie jak nasza trójka... jesteśmy zdrowi i normalni, tylko świat potraktował nas nieco surowiej niż resztę.

-Egon, kiedy skończysz jeść przyjdź do pokoju ordynatora.

-Ok. - Jedna z pielęgniarek siedząca w stołówce i pilnująca porządku nagle sobie przypomniała o mnie, przez co niepotrzebnie zwróciła na mnie uwagę reszty. Zacząłem szybciej żuć kapeć mający być kotletem, wypiłem owoce z kompotu i zostawiłem kartoflaną breję nie mającą żadnego smaku.

-Masz kłopoty? - Dzieciak odezwał się gdy już miałem odchodzić od stołu. No tak, dla niego wizyta u ordynatora kojarzy się pewnie tak samo jak wizyta u dyrektora szkoły do której kiedyś chodził. Czyli jako coś nieprzyjemnego, stawienie się przed kimś kto ma większą władzę i wiedzę niż ty sam.

-Nie. Możesz po mnie dojeść jak chcesz. - Idąc pustym białym korytarzem słyszałem za sobą brzdęk sztućców i niezadowolone pomrukiwania pacjentów z podanego im posiłku. Skręciłem w lewe skrzydło gdzie był pokój zabiegowy, pokój piguł, kibelek dla personelu i mniejszy tuż obok dla pacjentów, duże zamykane elektrycznie drzwi na „wolność” oraz mój cel – gabinet ordynatora. Zapukałem trzy razy, odczekałem kilka sekund i otworzyłem powoli drzwi wsuwając się do środka.

-Dzień dobry.

-O! Dzień dobry Egonie! Właśnie myślałem o tobie, proszę usiądź. - Stary wyłysiały i osiwiały dziadziuś w dużych okularach, z uśmiechem na ustach wskazał pomarszczoną ręką na miękki fotel po drugiej stronie swojego biurka zawalonego teczkami i innymi papierami.

-Jak się dzisiaj czujesz?

-Dobrze, dopiero co zjadłem obiad, jestem najedzony. Trochę mi się nudzi ale poza tym to czas mija mi spokojnie.

-Smakowało?

-Jadł Pan kiedyś szpitalne jedzenie przez trzy miesiące non stop? - Staruszek roześmiał się sztucznie spuszczając wzrok na jakąś kartkę poprawiając przy tym okulary.

-To już trzy miesiące... przeczytałeś już całą naszą skromną biblioteczkę?

-Tak, niektóre tytuły po dwa razy.

-Widziałem że zaprzyjaźniłeś się z Ursją i z Torim.

-Tego bym nie powiedział, po prostu lepiej jest mi ich zrozumieć niż innych. Ursja nadal nic nie mówi a Tori przypomina mnie kiedy byłem w jego wieku.

-Rozumiem. Czemu jednak nie uważasz ich za swoich przyjaciół? - To pytanie nieco wytrąciło mnie z równowagi. Jak można zaprzyjaźnić się z kimś kto cały czas milczy i nie reaguje na żadne próby nawiązania kontaktu? Jak można zaprzyjaźnić się z dzieckiem młodszym o kilkanaście lat, które wypowiada dwa zdania na cały dzień? W jakim celu ten stary pierd zadał to pytanie? Kolejny ukryty test by sprawdzić moją mentalność?

-Są tu od niedawna, póki co są moimi znajomymi. Potrzeba czasu by się z kimś zaprzyjaźnić.

-Racja... to co powiesz na to, żebym zezwolił Ci na spacery na terenie szpitala? Oczywiście pod opieką pielęgniarza i w towarzystwie tej dwójki? Lepiej ich poznasz i w końcu zaczerpniesz świeżego powietrza.

-Myśli Pan, że jestem na to gotowy? By... tam wyjść?

-To zależy od Ciebie chłopcze. Twój problem leży tutaj, i to Ty musisz go rozwiązać. My tu jesteśmy od tego by Ci w tym pomóc. - Ordynator postukał palcem w skroń pokazując gdzie leży mój problem. Nie rozumiałem jego decyzji. Czemu akurat po trzech miesiącach mam mieć przepustki? Czemu tamta dwójka ma je mieć będąc tutaj od tygodnia? Czemu tak mu zależy żebym się z nimi zaprzyjaźnił?

-Niech będzie. - Wstałem, uścisnąłem jego dłoń, wymieniliśmy się fałszywymi uśmiechami po czym wyszedłem na korytarz. Było już po obiedzie, każdy wrócił do swoich izolatek, pielęgniarki popijały kawkę na wygodnych fotelach w swoim pokoiku oglądając telewizję której my nie mogliśmy oglądać. Szedłem wolno przez oddział patrząc na obślinione twarze schizofreników, patrzyłem na osoby którym mózg zmienił się w papkę po dopalaczach i kiwają się teraz w tył i przód siedząc na swoich łóżkach, kiedy doszedłem do stołówki zobaczyłem że moi przyszli przyjaciele z przymusu dokańczają swój posiłek. Tori powoli i bez słowa karmił otumanioną lekami uspakajającymi dziewczynę. Podszedłem do nich i usiadłem przy stoliku, dzieciak nieco się wystraszył ale kiedy zobaczył że to ja kontynuował swój czynność.

-Nie przeszkadza Ci to?

-Co?

-To, że musisz ją karmić.

-Nie muszę, chcę to robić.

-Czemu?

-Bo mi jej szkoda.

-Wiesz co jej jest?

-Nie, nie powiedzieli mi.

-A jak myślisz? - Chłopczyk wzruszył tylko ramionami odstawiając plastikową łyżkę do pustej miski po ogórkowej.

-Wiesz za co ja tutaj siedzę?

-Nie, nie powiedzieli mi.

-A chcesz wiedzieć?

-A powiesz mi? - Spojrzał na mnie spojrzeniem tak obojętnym, że nawet jakbym mu powiedział to pewnie spłynęło by to po nim jak po kaczce. Ursja nadal siedziała jak marionetka na małym krzesełku trzymając ręce na kolanach.

-Załatwiłem nam, że od jutra będziemy mogli wychodzić na spacery na terenie szpitala. Nasza trójka pod okiem salowego.

-Naprawdę?

-Tak, tylko musisz dobrze ją pilnować i być grzeczny, ok?

-Dobrze! - Chyba pierwszy raz odkąd tutaj trafił podniósł nieznacznie głos w którym usłyszałem nutkę zadowolenia. Uśmiechnąłem się lekko, zabrałem ich puste palety z naczyniami i zaniosłem na koniec sali do okienka kuchni. Oni wrócili do swoich sal a ja na koniec korytarza do swojej izolatki. Na nocnej szafce leżały proszki pozostawione przez pielęgniarkę, połknąłem je bez popijania, zamknąłem za sobą tanie drewniane drzwiczki na zamek, uchyliłem okno i odpaliłem papierosa. Niby nie wolno tu palić ale wystarczy być tu odpowiednio długo i zachowywać się wzorowo by personel przymykał na pewne zachowania oko. Siwy gęsty i gryzący w gardło dym wylatywał przez szparę między oknem a plastikową framugą omiatając metalowe kraty na zewnątrz. Delektowałem się tym smakiem obserwując samotnego pająka w rogu krat, który owijał jakąś muszkę swoją siecią. Był ohydny, odrażający, paskudny i pewnie wystraszyłby niejedną osobę, mimo to żył sobie zupełnie sam i zabijał słabszych od siebie tylko po to by przeżyć. Ale po co? Stanie się większy, paskudniejszy, złoży potomstwo i zdechnie. Dziesiątki jego dzieci będzie robiło to samo i tak w kółko. Pstryknąłem petem w jego pajęczynę, uciekł w kąt a jego ofiara spadła na parapet machając jeszcze rozpaczliwie skrzydełkami. Jakie to znajome... Przecisnąłem palce przez szparę w oknie i zabrałem małą muszkę do pokoju, przez resztę dnia patrzyłem jak uwalnia się z sieci a pod wieczór zaczyna latać dookoła zapalonej nocnej lampki. Czy był sens ratować jedną muszkę, która i tak za parę dni zdechnie?

Czy dam radę jutro wyjść na zewnątrz? Czy będę tak silny jak ta mucha by uwolnić się ze swojej niewidzialnej pajęczyny? Z tą myślą zamknąłem oczy pogrążając się w kolejnym koszmarze.

Średnia ocena: 3.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • wolfie 13.08.2015
    To jest pierwsze Twoje opowiadanie, które przeczytałam i mam niestety kilka uwag. Narracja, którą prowadzisz, wydaje mi się być nieco chaotyczna przez nieoprawny układ zdań. Przykładowo: "Pokiwałem lekko głową na znak uznania i ominąwszy pigułę udałem się do jadalni, brzmi smakowicie ale i tak rzeczywistość jest inna niż to co sobie wyobrażamy.". Tutaj dodatkowo pomieszałeś czasy.
    Dialog momentami był "suchy", pozbawiony emocji. A i jeszcze jedna rzecz. Po myślniku w dialogu powinieneś postawić spację. Tematyka jest dla mnie ciekawa, gdyż sama takich opowiadań nie piszę :) Przeczytam z miłą chęcią kolejny rozdział, o ile poprawisz błędy, na które zwróciłam Ci uwagę. Na razie dostajesz 3. Pozdrawiam :)
  • Ronja 13.08.2015
    A ja uważam, że dialogi były właśnie bardzo naturalne ;) no może ten z dyrektorem, faktycznie trochę sztuczny, ale z młodym ekstra. Fajna tematyka, polubiłam bohatera, o myślnikach napisała już wolfie, więc zostaje mi czekać na rozdział drugi :)
  • KeiitsuoSensei 13.08.2015
    Bardzo wam dziękuję :) Drugi rozdział powinien być bardziej dopracowany i poprawiony.
  • Zorro 24.11.2015
    Podobało mi się i to bardzo. Szczególnie koniec z pająkiem. A postać Tori'ego mnie zauroczyła. Chociaż faktycznie dialogi momentami były trochę bez emocji ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania