Poprzednie częściNiesprawiedliwość - Rozdział 1

Niesprawiedliwość - Rozdział 2

Obudziłem się zlany potem, oddychając szybko i płytko. Zaciskałem pięści na kocu wpatrując się w ścianę naprzeciwko. Znowu ten straszny sen, każdej nocy śni mi się to samo.

- Śniadanie! - Usłyszałem wołanie piguły z korytarza, która jednocześnie zapukała do moich drzwi.

- Już idę! - Odpowiedziałem odruchowo. Trochę minęło zanim pozbierałem, przemyłem szybko twarz, włożyłem piżamę i wyszedłem ze swojej ciasnej izolatki. Poranek zapowiadał się ciekawie, to dzisiaj miałem wyjść po raz pierwszy na zewnątrz a była piękna słoneczna pogoda. Ani jednej chmurki, wiaterek majtał gałęziami drzew przez co nie było tak duszno i gorąco. Kiedy wszedłem do jadalni, dwoje moich znajomych konsumowało już posiłek.

- Cześć wam.

- Cześć. - Znów odpowiedział mi tylko jeden głos. Podniosłem plastikowe wieko tacy by zobaczyć trzy kromki pieczywa, cztery plasterki wędliny, kostkę masła i gorącą herbatę. Miałem jeden plasterek za dużo więc przekroiłem go na pół i oddałem chłopaczkowi i dziewczynie. O dziwo picie było słodkie, jedliśmy w całkowitym milczeniu. Czułem na sobie wzrok pielęgniarek, jak zawsze obserwowały mnie czy przypadkiem mi nie odbije. Cały czas myślałem o dzisiejszym spacerze, nadal nie wiedziałem czy się przemogę by przekroczyć próg ale z jakiegoś powodu czułem podekscytowanie i zadowolenie, że i oni będą ze mną. Nagle do stołówki wszedł wielki jak byk salowy ubrany w zielone wdzianko, u wielu powodował strach. Był odpowiedzialny za zapinanie nas w kaftany, pasy i obezwładnianie gdy komuś przyjdzie do głowy bijatyka.

Tori zrobił wielkie oczy, objął się ramionami i odsunął od stołu. Nadal pamięta jak jego masywne łapska trzymały go pierwszego dnia gdy ten się wyrywał i nie chciał tutaj zostać. Reszta przerwała jedzenie.

- Egon, godzinę po śniadaniu przyjdź pod wyjście razem z Torim i Ursją. Ubierzcie się.

- Dobra. - Przytaknąłem, odprowadziłem go wzrokiem i wróciłem do posiłku, przynajmniej taki miałem zamiar. Dzieciak nadal patrzył na mnie ze strachem.

- Idziemy z nim?

- Tak.

- To ja nie idę.

- Jeśli chcesz stąd szybko wyjść, to będziesz musiał.

- Ale...

- Pomyśl też o Ursji, jeśli Ty zostaniesz to i ona też.

- Ale...

- Ursja jest głodna. - Dopiero gdy to powiedziałem wrócił do karmienia jej. Zawsze mnie ciekawiło czemu boi się każdej osoby w tym szpitalu prócz mnie, dziewczyny i kilku pielęgniarek. Nie wyglądam na takiego, któremu można zaufać. Ogolona głowa i wystające tatuaże spod rękawów nie budzą sympatii u osób w jego wieku. Może widzi we mnie starszego brata? Dojadłem ostatnią kromkę, wypiłem herbatę, odstawiłem tacę w okienku i wróciłem do izolatki. Stałem parę minut przed swoim łóżkiem i czułem jak zaczyna szybciej bić mi serce. Schyliłem się i wyciągnąłem spod pryczy swój plecak w którym były moje ubrania. Ubrania, w którym tutaj trafiłem. Część mnie, której chciałem się pozbyć, zapomnieć. Dlatego wolałem paradować w obciachowej piżamce niż we własnych ciuchach. Kiedy wyciągnąłem tanie pogniecione jeansy, adidasy i koszulkę z krótkim rękawem oraz kapturem poczułem jak śniadanie chce uciec z mojego żołądka. Jeszcze nie przetrawiony chleb i wędlina wylądowały w zlewie przy drzwiach. Na drżących nogach wróciłem do ubrań rozłożonych na kocu zadając sobie pytanie, czy rzeczywiście chcę stąd wyjść. Tak bardzo boję się swojej przeszłości, tego co zrobiłem, tego kim byłem. Boję się świata z którego uciekłem, tego co jest na zewnątrz. Chyba dziesięcioletni Tori jest bardziej odważny ode mnie, szczególnie wiedząc co sam przeszedł. Z obrzydzeniem zacząłem się ubierać, robiło mi się słabo i mdliło mnie kiedy czułem znajomy zapach. W końcu mi się udało, wyglądałem jak gówno wciśnięte w kondom. Naprawdę tak się kiedyś ubierałem? Umyłem zęby, napiłem się kranówy i wyszedłem na korytarz z paczką papierosów i zapałkami w kieszeni. W lewym skrzydle przy wyjściu czekał na mnie salowy, Tori ubrany prawie tak samo tylko że w wyjściowych butach oraz... Ursja. Ubrana zapewne przez pielęgniarki w szorty z kieszonkami, białą koszulkę oraz niebieskie tenisówki. Dopiero teraz mogłem dostrzec jej długie nogi, smukłe ręce i wcięcie w talii. Jednak w żaden sposób nie mogę znaleźć słów by jakoś opisać jak wspaniale wyglądała ze spiętymi włosami. Do tej pory przypominała bardziej Sanako z filmu Ring, teraz nawet pomimo worów pod oczami i spierzchniętych bladych ust wyglądała na normalną dziewczynę.

- Już miałem po Ciebie iść.

- Przepraszam. Gdzie idziemy?

- Kwadrans po parku. - Kiedy gość wklepywał ukradkiem kod do elektrycznego zamka zauważyłem jak Tori gapi się na moje „rękawy”.

- Fajne nie?

- Dużo ich.

- Mam więcej.

- Bolało jak je robiłeś?

- Tylko tam gdzie kości były bliżej skóry.

- Po co je robiłeś?

- Niektóre tylko dlatego, że fajnie wyglądały. Ale większość mają swoje znaczenie. Widzisz te liczby otoczone różami? To data urodzin i śmierci moich rodziców, zrobiłem je niedawno. Zanim tu trafiłem poprosiłem gościa na dołku by mi je wydziergał. - Dzieciak spoglądał to na mnie to na dziarę z zaciekawieniem. Cały czas trzymał Ursję za dłoń ale patrzył na mnie. Trochę mnie to krępowało. Nagle zadzwonił brzęczyk otwierający drzwi bez klamki. Przełknąłem głośno ślinę i zacisnąłem pięści z nerwów. Omiótł mnie świeży, ciepły wiatr targający delikatnie moje ubranie.

Najpierw wyszedł salowy, za nim Tori prowadzący dziewczynę. Kiedy się rozejrzałem zobaczyłem wszystkie pielęgniarki mające dyżur przyglądające mi się z oddali, zaciekawieni pacjenci również wystawiali głowy ze swoich izolatek. Dziewięćdziesiąt jeden dni, tyle tutaj tkwiłem marząc o tym by móc wyjść na zewnątrz a gdy mam już taką możliwość boję się nawet poruszyć palcem. Wziąłem głęboki oddech i szybkim krokiem dołączyłem do reszty. Twarde, popękane płytki chodnika pod moimi butami, uginająca się trawa od wiatru dookoła mnie. Szum koron drzew, świergotanie ptaków, brzęczenie owadów, odgłos jadących samochodów w oddali... wszystko to było jednocześnie piękne i przerażające. Szedłem powoli rozglądając się dookoła nie wierząc, że tutaj jestem. Nagle poczułem czyjąś małą dłoń ściskającą moją.

- Boisz się? - Dzieciak patrzył na mnie pytającym wzrokiem, dopiero jego pytanie uświadomiło mnie, że moje ciało drży. Oczy dziewczyny również były skierowane w moją stronę, salowy również się na mnie patrzył ale on wiedział o mojej chorobie. Znał mnie dość długo i zbyt dobrze by być tym zdziwiony.

- Trochę. - Odpowiedziałem cicho, wziąłem głęboki wdech, wydech. Zamknąłem oczy, przez kilka sekund stałem nieruchomo chłonąc wszystkie dźwięki i zapachy. Czułem na skórze przyjemny chłodny wiaterek, czułem jak słońce przyjemnie grzeje moją twarz, czułem jak mała obca mi dłoń dodaje mi otuchy. Kiedy otworzyłem oczy westchnąłem jeszcze raz, puściłem go i sięgnąłem do kieszeni. Byliśmy na tyle daleko od okien oddziału że mogłem zapalić. Oczywiście musiałem poczęstować pielęgniarza jako zapłatę za przymknięcie oka na mój nałóg. Szliśmy wolnym spacerkiem po chodniku delektując się chwilową wolnością. Spaliłem chyba trzy papierosy naraz zanim usiedliśmy na ławeczce. Siedzieliśmy w milczeniu patrząc w korony drzew na prześwitujące promienie słońca, piękny widok. Trzy miesiące temu gdyby mi ktoś powiedział, że będę podziwiał gałęzie i liście w parku mając na twarzy uśmiech pewnie bym go wyśmiał. Nadal jednak nie wiedziałem co o tym myśleć, jestem tutaj, pod nadzorem, z dwójką znajomych którzy mają bardziej przejebane ode mnie. Czy mam prawo cieszyć się tą chwilą? Czy mam prawo tu być skoro reszta oddziału nie może?

- Spójrz! - Mała rączka pociągnęła mnie za koszulkę, powędrowałem jego wzrokiem i zobaczyłem w oddali małego ptaszka siedzącego na drzewie z czerwoną główką, walił dziobem o konar drzewa w rytmicznym tempie.

- Wiesz co to jest?

- Nie.

- Nie uczyli Cię w szkole?

- Nie.

- To dzięcioł, wali dziobem o korę wyszukując w niej robaków. Taki dentysta drzew.

- Nie boli go to?

- Chyba nie, drogą ewolucji przystosował swój dziób by był odpowiednio twardy i ostry. Występują w lasach, rzadko w parkach. Więc masz szczęście, że go zobaczyłeś. - Spojrzałem raz jeszcze na Toriego, z lekko rozdziawioną buzią patrzył się z czystym dziecięcym zaciekawieniem na ptaka. Przez tą jedną chwilę nie był smutny, ponury i zamknięty w sobie jak wcześniej na oddziale. Był ciekawy świata, którego nikt wcześniej nie chciał mu pokazać. W szkole pewnie był tylko dla swoich kolegów, zgaduję że tylko tam mógł czuć się wolny i bezpieczny.

- Tęsknisz za szkołą? - Pokiwał tylko twierdząco głową i patrzył jak dzięcioł przelatuje na kolejne drzewo. Zapaliłem kolejnego papierosa zerkając na salowego, stał kilka metrów od nas i rozmawiał przez telefon. Odpaliłem zapałką suchy tytoń i od razu pociągnąłem porządną ilość dymu, tym razem na spokojnie i delektując się smakiem. Tak się bałem tutaj przyjść, chyba niepotrzebnie. Muszę stawiać małe kroczki.

- Hej, masz ogień? - Nagle przed nami pojawił się jakiś dorosły mężczyzna, chyba po trzydziestce. Był ubrany w normalne ubrania ale miał na nogach japonki, na nadgarstku miał wenflon i przepaskę identyfikacyjną. Pacjent z innego oddziału patrzył na nas, mierzył nas wzrokiem i pewnie oceniał. Wyciągnąłem pudełko zapałek i podałem mu na wyciągniętej ręce.

- Dzięki młody. - Palił cienkie papierosy, pedalskie lekkie gówno. Nie znam go, pierwszy raz go widzę ale serce biło mi jak oszalałe, starałem się ukryć mój strach. Poczułem, że się pocę. Dzieciak obok mnie trzymał za rękę dziewczynę i zwiesił głowę patrząc na swoje buty. Twarz Ursji stała się jeszcze bladsza.

- Z jakiego jesteście oddziału? Nie widziałem was wcześniej. - Gość oddał mi zapałki i zaczął ze mną rozmowę wypuszczając siwy dym kącikiem ust by na nas nie dymić. Wiem, że nie ma złych zamiarów, wiem że nie stanowi zagrożenia a mimo to zaczyna szumieć mi w uszach i zaschło mi w ustach. Kiedy się odwróciłem zobaczyłem jak salowy stoi pod drzewem, patrzy się na nas, nie podejdzie, kutas głupi.

- Z bloku D. - W końcu przez moje ściśnięte gardło wydobyłem odpowiedź jak powietrze z pustego balonu. Wolałem nie mówić, żeśmy z wariatkowa. We wspomnianym bloku jest wiele oddziałów, od pulmonologii poprzez kardiologię po alergologię.

- A Pan? - Ku swojemu zdziwieniu zadałem pytanie! Po jaką cholerę?! Chciałem by spalił tego peta i sobie poszedł, ale doskonale wiedziałem że potrzebuję kontaktu z nowymi ludźmi. Szczególnie starszymi ode mnie, z ludźmi w „JEGO” wieku.

- Ja? Leżę na stawy, zalecili mi dużo ruchu na świeżym powietrzu to chodzę. - Zaśmiał się, nie wiem z czego ale wyszczerzył żółte zęby które kontrastowały z jego opalonym czerwonym ryjem. Wciągnąłem kilka buchów w płuca, przydeptałem już sam pozostały filtr i wstałem z ławki. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nogi mam jak z waty.

- Zasiedziałem się. Musimy już iść, niedługo mamy badania.

- No, zdrowiejcie dzieciaki! - Kiedy zacząłem iść, Tori szybko do mnie doskoczył łapiąc się krawędzi mojej koszulki. Był chyba bardziej przerażony niż ja, Ursjia szła wolno i wyglądała jakby miała zemdleć. Zaś ja... miałem tego wszystkiego dość. Może i nieźle udawałem spokojnego ale dosłownie gotowałem się w środku, jedyne co mogłem zrobić to uciec.

- Egon, dobrze Ci poszło. - Salowy podszedł do was klepiąc mnie w ramię, mimowolnie uśmiechnąłem się kącikiem ust. Tak, na dzisiaj wystarczy. Nie tylko wyszedłem na zewnątrz ale i rozmawiałem w kimś obcym. Wszystko po kolei małymi kroczkami.

- Gdzie chcecie jutro iść?

- Ja do sklepu.

- Będzie tam dużo ludzi, jesteś pewny?

- Muszę kupić nowe ubrania i fajki mi się kończą.

- A wy?

- Tam gdzie nikogo nie ma. - Cicho i skromnie odpowiedział dzieciak spuszczając głowę. Muszę pozbyć się tych ciuchów przesiąkniętych zapachem domu i mojej przeszłości, każdy pacjent dostaje małe kieszonkowe na picie lub jakieś herbatniki. Ja po trzech miechach uzbierałem fajną sumkę więc powinno wystarczyć. Po kilku minutach byliśmy już przy drzwiach do oddziału, piguła wewnątrz wystukała kod i wpuściła nas do środka. Było tutaj znacznie chłodniej niż na zewnątrz, ten kto wymyślił klimatyzację powinien dostać nagrodę Nobla. Udałem się prosto do izolatki gdzie od razu zacząłem rzygać jak kot do zlewu. Jutro czeka mnie jeszcze większe wyzwanie. Ludzie, rozmowa ze sprzedawczynią, fałszywe uśmiechy, przytakiwania, wymiany zdań, pozdrowienia... czemu tu nie ma internetu żebym coś sobie zamówił z dostawą?!

Reszta dnia była taka jak zawsze. Obiad, łykanie proszków, kolacja, znowu prochy i sen. Nie byłem wzywany do ordynatora, wymieniłem kilka zdań z dzieciakiem podczas posiłków a gdy kładłem się spać zobaczyłem martwą muszkę na moim kocu.

Następne częściNiesprawiedliwość - Rozdział 3

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Dasiaa 17.08.2015
    Dałam 5, fajne.
  • Prue 17.08.2015
    Przeczytałam dwa rozdziały, z czego pierwszy mnie nie porwał. Był suchy, sztuczny zwłaszcza przez dialogi. Drugi rozdział faktycnie jest dopracowany, myślę jednak, że dialogi idą Ci dość słabo, opisy masz lepsze.
    Za pierwszy rozdział dałam 3, za drugi Dam 4
  • Prue 17.08.2015
    * faktycznie
  • Ronja 17.08.2015
    Dobrze się czyta, fajni bohaterowie (lubię całą trójkę), niecodzienna na tej stronce tematyka, same plusy ;) Jedyne, z czym ja, osobiście mam mały problem to fakt, że drugi rozdział minął, a ja nie wiem za bardzo na co się nastawiać, w którą stronę idzie opowiadanie - dramat, radzenie sobie z chorobą, obyczajówka z psychiatrykiem w tle, rozkminki psychiczne, a może jakaś creepy historia. Ogólnie, to to nie jest złe, po prostu w wypadku tego opowiadania żałuję, że nie mamy tu krótkiego opisu jak w wersjach książkowych ;)
  • KeiitsuoSensei 17.08.2015
    Bardzo dziękuję za komentarze i oceny :) Mam nadzieję, że rozdziały nie są za długie.
    @Ronja - czy to właśnie nie jest najfajniejsze przy czytaniu? Nigdy nie wiadomo co będzie dalej :)
  • Ronja 18.08.2015
    Tak, to jest absolutnie super! Po prostu mam wrażenie, że nie wiem, z jakiej półki wzięłam książkę, ale to nie jest broń Boże żaden błąd z twojej strony. Jak tak tego nie odbieram. Takie tylko mam przemyślenia ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania