Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Nigdy więcej - Rozdział 20 część 1

Siedziałem na kanapie w samych bokserkach, zakrywając oczy przedramieniem. Kąpałem się chyba z trzy razy. Dokładnie wyszorowałem każdą część ciała, nie pomijając włosów. Woda przestała być czerwona od krwi już po pierwszym prysznicu, ale nadal ją na sobie czułem. Miałem wrażenie, że była nawet na języku i mimo że umyłem go razem z zębami już kilkakrotnie, nie mogłem się pozbyć tego metalicznego smaku.

Wyrzuty sumienia uderzyły we mnie, gdy tylko przekroczyłem próg mieszkania. Adrenalina już dawno opuściła mój organizm, a po wściekłości, która mnie napędzała nie pozostał żaden ślad. Byłem sam z moimi myślami. W głowie wciąż miałem miny członków ekipy ratowniczej, kiedy dotarli do mnie i F, po przeszukaniu całej bazy usianej trupami. Szok zmieszany z niedowierzaniem i nutką przerażenia.

– Czy ona… – zaczął ten stojący najbliżej.

Jego wzrok spoczął na F, która albo zasnęła, albo straciła przytomność w moich ramionach. Nie byłem pewny, kiedy to się stało, ale póki oddychała, byłem w miarę spokojny. Chociaż „w miarę” i „spokojny” to duże niedopowiedzenia. Wewnątrz mnie szalała burza niepokoju i co chwilę sprawdzałem, czy czasem ten oddech nie był jej ostatnim. Dopóki trzymałem ją w ramionach, nie mogłem roznieść tego budynku w pył, a nie zamierzałem jej puścić choćby na sekundę. Jakby to, że tuliłem do siebie jej zakrwawione, okaleczone ciało miało utrzymać ją przy życiu.

– Żyje – powiedziałem zanim dokończył pytanie. – Ledwo, ale żyje.

– A ty? Jesteś ranny?

– To nie moja krew.

Członkowie ekipy wymienili się spojrzeniami. Żaden z nich nie chciał się odezwać pierwszy. Chyba się mnie bali. W inny sposób niż do tej pory. W końcu jeden z nich odchrząknął i oznajmił:

– Przeszukaliśmy całą bazę. Nikt nie przeżył.

Przecież wiem. Postarałem się o to. Nie mogłem pozwolić, by ktokolwiek uciekł.

– Myślisz, że tego nie wiem?

– Ty tu dowodzisz, więc pomyślałem, że…

– Złożysz mi raport? – Prychnąłem. – Lepiej zajmij się czymś pożytecznym i skontaktuj się z Bhalorą.

– Z Bhalorą? – Powtórzył zdziwiony. – Po co?

– Żeby wysłali po nią statek medyczny.

– MAO jest o wiele bliżej niż Bhalora. Dotrzemy tam o wiele szybciej i…

– Czego, kurwa, nie rozumiesz w poleceniu: skontaktuj się z Bhalorą, żeby przysłali po nią pierdolony statek medyczny zanim mi się tu wykrwawi? – Warknąłem.

Wbiłem w niego rozwścieczony wzrok. Czy on się urodził z połową mózgu? W MAO nie pomogą Bhaloriance z takimi obrażeniami. Nie będą umieli przyspieszyć jej naturalnego leczenia. Ten niedorozwinięty głąb należał do ekipy ratowniczej i nie wiedział takich rzeczy?

Wydawać by się mogło, że MAO powinno mieć w swojej kadrze najlepszych lekarzy znających cechy charakterystyczne każdej rasy, której przedstawiciele dla nich pracują, a jednak F powiedziała, że zaszkodzili jej tylko, gdy zszywali ranę po nożu na udzie, przez co goiła się dłużej niż normalnie. Po części to była moja wina, bo zmusiłem ją, by zajęli się nią nasi lekarze, ale więcej nie popełnię tego błędu. Dopóki nie zatrudnią Bhalorianina, nie pozwolę im jej tknąć.

Ten kretyn patrzył na mnie jakbym właśnie zagroził, że zabiję całą jego rodzinę, a jego samego wykastruję. Przełknął ślinę i wycofał się z pomieszczenia, by wypełnić mój rozkaz. Spojrzałem na pozostałych, ale oni już byli w drodze do wyjścia. I dobrze. Niech te gamonie zejdą mi z oczu. Nie wiem po co w ogóle ze mną przylecieli. A no tak. Żeby posprzątać.

Co chwilę zerkałem na twarz F, na przeciętą i spuchniętą dolną wargę, na policzki, na których łzy wyżłobiły ścieżki w powoli zasychającej krwi, a moja własna gotowała mi się w żyłach ze wściekłości. Za każde okaleczenie, za każdą jej łzę wskrzeszałbym i zabijał tych gnoi na coraz to nowe sposoby. Sięgnąłem dłonią i delikatnie odgarnąłem włosy z jej zaczerwienionych, podpuchniętych oczu, po czym musnąłem ustami czoło.

– Będę czekał tyle, ile trzeba – powiedziałem cicho. – Tylko wróć do mnie.

Pukanie do drzwi przywróciło mnie do rzeczywistości. Nawet nie drgnąłem. Wiedziałem kto się dobijał do mojego mieszkania o tej porze.

– Właź – powiedziałem tylko.

– No siema, stary! Gotowy na emocjonujący wieczór ze swoim zajebistym kumplem? – Zawołał Shaun, stojąc jeszcze w progu.

Westchnąłem tylko. Nie ruszyłem się z miejsca ani nie opuściłem ręki, by odsłonić oczy.

– Ubrałbyś się – rzucił z udawanym oburzeniem i położył kartony z pizzą na stole, a potem szklane butelki.

– Jestem u siebie. Jak nie pasuje, to wypad.

– Co ci jest? Jesteś chory?

– Nie jestem chory.

– To co jest?

– F… – zacząłem, ale na jego nieszczęście mi przerwał.

– Oczywiście, że F. – Niemal słyszałem jak przewraca oczami. – Po co w ogóle pytałem? Co ci zrobiła tym razem?

– Zamknij się, kurwa – warknąłem na niego, w sekundzie odsłaniając oczy, by wbić w niego ciskający pioruny wzrok. – Nie masz zielonego pojęcia o niczym, więc się, kurwa, nie wypowiadaj.

Shaun wpatrywał się we mnie z otwartymi ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale chyba zobaczył coś w moich oczach i zamilkł. Pierwszy raz zabrakło mu języka w gębie?

– Co się stało? – Zapytał już zupełnie poważny.

Opowiedziałem mu wszystko. Nie pominąłem żadnego szczegółu. Może potrzebowałem się wygadać. Może potrzebowałem usłyszeć, co o mnie teraz myśli mój przyjaciel. Musiałem się przekonać, czy uważał mnie za mordercę, którym przecież byłem. Zamordowałem z zimną krwią mnóstwo ludzi. Bez wahania. Bez cienia litości. Zrobiłem to dla niej. Do tej pory zabijałem tylko w ostateczności i przeważnie w obronie własnej. Mimo, że zasłużyli na dużo gorszą śmierć za swoje zbrodnie, bo to co zrobili F nie było ich pierwszym razem, nadal miałem wyrzuty sumienia. To byli ludzie. Pierdoleni rasiści, jebani skurwiele, ale nadal ludzie.

– Stary… – zaczął Shaun, a ja chyba wstrzymałem oddech. – Dobrze zrobiłeś.

Spojrzałem na niego zaskoczony.

– Nie zasłużyli na tak szybką śmierć, ale dobrze zrobiłeś. Liczył się czas. Porwali i torturowali twoją kobietę. Złamali ją… Kurwa, co ja gadam, prawie ją zabili! Na twoim miejscu, zrobiłbym to samo i tak samo rozpierdoliłbym mordę temu chujowi.

– Moją… kobietę? F nie jest…

Z wszystkiego, co powiedział wyłapałem te dwa słowa. F nie jest rzeczą, żeby do kogoś należała, ale… Jest moja.

– Nie pierdol, Josh! Gdyby tak nie było, to nie zrobiłbyś tego wszystkiego. Pomyślałeś w ogóle, że lecąc tam kompletnie sam, mogłeś zginąć? Gdyby tylko coś poszło nie tak… oboje bylibyście martwi. Ty może nawet szybciej niż ona. Jeszcze by ją zmusili, żeby na to patrzyła.

Dłonie same zacisnęły mi się w pięści. Jeśli mam być szczery… Ani przez ułamek sekundy nie pomyślałem wtedy o sobie. Leciałem ją ratować. Leciałem pozabijać jej oprawców. Nie brałem pod uwagę, że mogłem stamtąd nie wrócić.

– Pij. – Blondyn wepchnął mi szklankę wypełnioną alkoholem z kilkoma kostkami lodu.

Nawet nie widziałem, kiedy to nalewał.

– I pozbądź się tych irracjonalnych wyrzutów sumienia, bo cię zjedzą żywcem.

 

 

Ciemność. Zimna, przerażająca ciemność. I ból. Obezwładniający, niepozwalający mi myśleć ból. Czułam jakbym była ze szkła i unosiła się w otchłani rozbita na miliony kawałków. Wydawało mi się, że słyszałam czyjś przytłumiony głos. Dochodził z daleka, jakby zza ściany, ale dobrze wiedziałam czego chciał. Nakazywał mi się obudzić, ale przecież ja nie spałam. Zawieszona w ciemności i bólu, nie byłam w stanie się ruszyć. Nie mogłam stąd wyjść. Z tej wielkiej, niekończącej się rozpaczy. Ale nie spałam.

Chciałam krzyczeć, wrzeszczeć wniebogłosy, ale nie mogłam. Moje ciało rozbite na miliony kawałków mnie nie słuchało. Proszę, niech mnie ktoś poskleja.

Nagle w ciemności pojawiły się dwa ni to zielone ni to niebieskie ślepia. Błysnęły śnieżnobiałe kły i kawałek srebrnej sierści. Wydałam z siebie zduszony jęk, gdy wilk zrobił krok w moją stronę, wyłaniając się z otchłani. Szedł powoli, nie spuszczając ze mnie wzroku, aż w końcu usiadł. Wciąż dzieliło nas kilka kroków i robiłam wszystko, żeby je pokonać. Żeby wtulić się w jego miękką sierść, ale nie mogłam się ruszyć. Ciemność trzymała mnie w swoich objęciach, odbierając czucie, ale mimo to walczyłam. Rozpaczliwie walczyłam, żeby go dotknąć.

– Mogę wiedzieć co ty wyprawiasz? – Zapytał Raito.

– Raito – jęknęłam. – Chcę cię przytulić, ale nie mogę się ruszyć.

– Nie możesz mnie dotknąć – odpowiedział. – Nie mam już materialnego ciała. Powtórzę pytanie: co ty, do cholery, wyprawiasz?

– Nie rozumiem.

– Co tu jeszcze robisz? Doskonale wiedziałaś, że kiedyś to nastąpi. Nie powinnaś tyle rozpaczać. Życie ci przelatuje przez palce.

– Jak mam nie rozpaczać? Umarłeś! Uratowałeś mnie, ale zabrałeś cząstkę mnie ze sobą.

– To nie ja cię uratowałem.

– Co? O czym ty mówisz? Przecież widziałam!

– To nie ja cię uratowałem – powtórzył spokojnie. – Tylko ten twój człowiek.

– K?

– Ja tylko wypełniłem swoje przeznaczenie. Gdyby jego tam nie było moja śmierć byłaby bez sensu.

– K mnie uratował? – Zapytałam nadal niedowierzając.

– Tak. A teraz wracaj do życia i bądź szczęśliwa, to może się jeszcze zobaczymy.

Zanim jego słowa dotarły do mojego umysłu, skoczył na mnie i popchnął w otchłań. Daleko od niego. Spadałam. Ciemność rozproszyła się, ukazując pokryte chmurami niebo w przeróżnych odcieniach szarości. Nadal spadałam. Zanim zdążyłam zorientować się, gdzie jestem i co się ze mną działo, uderzyłam plecami o coś twardego. O coś, co pękło pod moim ciężarem z charakterystycznym dźwiękiem i wpadłam do lodowatej wody. Powierzchnia pokryta warstwą lodu oddalała się coraz bardziej.

Ocknęłam się z otumanienia, gdy prawie straciłam z oczu dziurę, którą stworzył mój upadek. Zaczęłam płynąć w jej kierunku. Przemarznięte ciało buntowało się przeciwko każdemu ruchowi, ale musiałam wypłynąć. Musiałam się z stąd wydostać. Mięśnie stawały się coraz słabsze, ale nie zamierzałam się poddać. W końcu udało mi się wynurzyć i łapczywie nabierałam powietrza, próbując wyjść z tego lodowatego piekła. Cała mokra wyczołgałam się jakoś na lód, pokrywający powierzchnię jeziora. Zaczęłam się trząść jeszcze zanim przeraźliwie zimny wiatr szarpnął moim ciałem, jakby chciał mnie wepchnąć z powrotem pod wodę.

– Jesteś cała? – Usłyszałam głos K i spojrzałam w górę na jego wyciągniętą rękę.

Pomógł mi wstać, ale ledwo mogłam ustać na nogach. Zęby mi tak szczękały, że bałam się, że zaraz odgryzę sobie język.

– A-a ja-jak, ku-kurwa, my-myślisz? – Wykrztusiłam z siebie z trudem, a on rzucił mi tylko karcące spojrzenie.

– Musimy cię ogrzać, zanim się przeziębisz – powiedział tylko, pomijając kwestię przekleństwa.

– A-a c-co…

– Z misją? Walić misję. Powiemy, że ruszyliśmy w pościg, ale ich zgubiliśmy.

Spojrzałam na niego zaskoczona. K, który zawsze trzymał się zasad, nagle skłamie szefostwu prosto w oczy? Chociaż i tak już złamaliśmy zasady, jeśli chodzi o wzajemne relacje. I tak kłamaliśmy, więc w sumie co to za różnica? Jedno kłamstwo w tą, czy w tamtą. Na moje szczęście statek był niedaleko, ale miałam wrażenie, że dowleczenie się do niego zajęło mi całą wieczność.

– Rozbieraj się – zarządził K, kiedy znaleźliśmy się w środku, a on ruszył do kokpitu włączyć ciepły nawiew. – No na co czekasz? Zdejmuj ten przemoczony kombinezon.

Chyba jeszcze nigdy tak szybko nie zdejmowałam z siebie ubrania. No, może poza tymi razami, kiedy nie mieliśmy za wiele czasu na przyjemności. Chociaż przemoczony kombinezon wcale nie ułatwiał tego zadania. Ciepłe powietrze wzięło mnie w objęcia, ale nadal trzęsłam się jak osika na wietrze. K wrócił skądś z dwoma kocami. Nawet nie zarejestrowałam, kiedy zniknął.

– Nie mamy ręczników, więc koce muszą wystarczyć – zakomunikował, podając mi jeden z nich. – Dlaczego nie zdjęłaś bielizny?

– Że-żebyś mó-ógł się n-na m-mnie ga-gapić? – Wbiłam w niego wściekły wzrok.

– Widziałem cię już nago. – Przewrócił oczami. – Przecież widzę, że jest mokra. Zdejmuj i to już.

Zacisnęłam zęby, pozbyłam się ostatnich przemoczonych skrawków materiału przyklejonych do ciała pokrytego gęsią skórką i natychmiast zaczęłam wycierać się kocem. Gdy skończyłam, rzuciłam go na podłogę i owinęłam się drugim, suchym, który trzymał dla mnie K. Usiadłam w miejscu, gdzie ciepłe powietrze wiało prosto na mnie i prawie zwinęłam się w kulkę. Było mi tak przeraźliwie zimno.

– Nadal ci zimno? – Zapytał K, zdejmując rękawiczki. – Ja zaraz się tu ugotuję.

Rozpiął swój kombinezon i zdjął go, zostając w samych bokserkach. Na tą misję dostaliśmy ocieplane kombinezony z kapturami, rękawiczki i buty, uszyte z odpowiednich materiałów, by nie ograniczały nam ruchów. Na jego nagiej skórze zalśniły kropelki potu, a potem zniknął za moimi plecami. Poczułam jak zdejmuje mi gumkę z włosów.

– Nie wytarłaś ich.

Było mi tak zimno, że nawet o nich nie pomyślałam. Poza tym i tak nie miałam już siły. Poszedł po koc, którym się wycierałam, po czym zajął się osuszaniem moich długich kudłów. Pozwoliłam mu. Wyjątkowo. Normalnie żaden facet nie miał prawa ich dotknąć, ale K… Jemu pozwoliłam już na dużo więcej niż jakiemukolwiek innemu. Był delikatny i chcąc nie chcąc zaczęłam się zastanawiać, czy robił to pierwszy raz, czy może wycierał włosy swojej… dziewczynie. Cała się spięłam na samą myśl i aż zazgrzytałam zębami. Wyrwałam mu z rąk mokry koc i rzuciłam gdzieś na podłogę. Przez moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz i owinęłam się szczelniej tym suchym.

– Zrobiłem coś nie tak? – Zapytał. – Wystarczyło powiedzieć, że nie chcesz… – dodał, kiedy nie odpowiedziałam.

Znowu przeszedł mnie dreszcz. Czemu nie mogłam się ogrzać, do cholery? Siedziałam tuż pod nawiewem, a dalej było mi tak strasznie zimno. Poczułam jak K siada tuż za mną. Nogi miał po zewnętrznych stronach moich, a jego dłonie znalazły się na przedramionach, które zaczął pocierać, żeby pomóc mi się rozgrzać. Bogowie, biło od niego takie ciepło, że nawiew przy nim był niczym. Pozwoliłam, by koc zsunął się z moich ramion. Aż jęknęłam, gdy oparłam nagie plecy o jego klatę.

– Jesteś taki gorący – wymsknęło mi się.

Poczułam jego ciepły oddech na szyi, kiedy się zaśmiał, obejmując mnie ramionami. Koc całkowicie zsunął się na podłogę, ale miałam to gdzieś. Skóra K aż parzyła.

– A ty zimna – odparł, muskając ustami moje ucho, a ja zadrżałam.

– Czyli jak zawsze.

– Czyli jak zawsze – zamruczał z nutą rozbawienia w głosie.

Jego rozpalone wargi znalazły się na mojej szyi, potem barku, ramieniu, a jego dłonie błądziły po brzuchu, biodrach i piersiach. Moje ciało pragnęło jego dotyku, jego bliskości. Zamknęłam oczy. Z moich ust wydobył się jęk rozkoszy. Było mi tak przyjemnie ciepło. Przekręciłam się, by złączyć nasze usta w pocałunku i wpleść dłoń w jego włosy, gdy nagle gorące ciało K zniknęło, a ja uderzyłam w coś chłodnego i twardego.

Kiedy otworzyłam oczy, wnętrze statku zniknęło, zastąpione przez beżowe ściany z elementami drewna. Zamrugałam kilka razy, marszcząc brwi. Leżałam na podłodze szpitalnej sali, zaplątana w jakieś kable. Coś piszczało przeraźliwie, wywiercając mi dziurę w głowę. Powoli docierało do mnie, co się stało. Raito wrzucił mnie do wspomnienia. Do przyjemnego wspomnienia. Ciekawe czy wiedział, do którego dokładnie i zrobił to specjalnie, czy to był zwykły przypadek.

Próbowałam się podnieść, ale byłam słaba. Tak strasznie słaba, że zajęło mi to chyba całą wieczność, aż w końcu usiadłam. Moje ciało było pokryte bandażami, do rąk przyczepione miałam wenflony z podpiętymi do nich kroplówkami, do piersi przypięte elektrody, a na lewym przedramieniu… Po jego wewnętrznej stronie widniała wyłaniająca się z ciemności głowa wilka. Ni to zielone ni to niebieskie oczy zdawały się świecić. Znak, który wypala się na skórze po śmierci strażnika. Łzy napłynęły mi do oczu, zakręciło mi się w głowie i miałam ochotę opaść z powrotem na podłogę.

– Na bogów, Tina! – Usłyszałam głos brata, który musiał właśnie wejść do sali. – Co robisz na podłodze? Jak spadłaś z łóżka?

Ukląkł przy mnie i odłączył widocznie puste już kroplówki, po czym wziął się za odplątywanie pozostałych kabelków. Gdy skończył, od razu wziął mnie w ramiona i przytulił. Łzy popłynęły mi po policzkach jeszcze zanim zdążył się odezwać.

– Osiwieje przy tobie, a potem wyłysieje i dostanę zmarszczek. Chyba, że prędzej zejdę na zawał. Serce mi stanęło jak cię zobaczyłem, gdy cię przywieźli… – mówił mi do ucha prawie szeptem dopóki głos mu się nie załamał, nawet na moment nie poluźniając uścisku.

Przez następne dni oprócz kroplówek, stopniowo wprowadzano mi do diety normalne posiłki, zaczynając od zup. Problem jednak było to, że nie odczuwałam głodu. Nie miałam ochoty jeść, a gdy patrzyłam na znak na przedramieniu, w gardle robiła mi się gula tak wielka, że nie byłam w stanie przełknąć nawet śliny. Ryan na początku starał się być wyrozumiały, ale później dostawał białej gorączki i nieraz talerz z zupą latał po sali. Było mi obojętne czy trafi ona do mojego żołądka czy przyozdobi ściany lub podłogę. Prośby, groźby, krzyki nie robiły na mnie żadnego wrażenia.

Jego skretyniała Wysokość posunął się nawet do zabandażowania mi ręki, bym nie mogła zobaczyć głowy Raito. Wezwał też posiłki w postaci Masona, ale on również nie był w stanie wyciągnąć mnie ze stanu, w którym byłam. Nie tym razem. Został przy mnie mimo to. Miał pewnie nadzieję, że jednak mu się uda. Pomagał mi ćwiczyć, by wzmocnić mięśnie i przejął rolę wciskania mi jedzenia od Ryana, gdyż ten musiał wrócić do swoich królewskich obowiązków, i w przeciwieństwie do niego, zdawał się mieć niewyczerpane pokłady cierpliwości.

Gdy nie ćwiczyłam i nie wpychano mi jedzenia, leżałam w łóżku gapiąc się w sufit albo okno. Prawie nie odzywałam się do nikogo. Z kroplówek dostawałam tylko takie, które miały mi pomóc szybciej stanąć na nogi i wrócić do dawnej formy, ale co z tego, kiedy nie potrafiłam dostarczyć organizmowi odpowiedniej ilości składników odżywczych. Nie umiałam wyjść z tego stanu. Mason i Ryan robili, co mogli, wychodzili z siebie, ale i to było za mało.

Przeważnie nic mi się nie śniło, a jeśli już to koszmary, w których torturowali mnie w nieskończoność zabijając Raito. Aż w końcu któregoś razu, po kolejnym koszmarze i kolejnej śmierci wilka, znalazłam się w objęciach K. Tulił mnie do siebie jakby chciał mnie zakryć przed światem, przed całym złem jakie na nim zostało. I mimo że nie czułam nic oprócz obezwładniającego bólu, to jego ramiona były jedynym miejscem, w którym chciałam być.

– Będę czekał tyle, ile trzeba – powiedział cicho. – Tylko wróć do mnie.

Obudziłam się z jego imieniem na ustach, sięgając do jego twarzy, której oczywiście nie było. I to był ten moment. Wtedy zaczęłam walczyć, by wrócić do niego jak najszybciej. To dlatego Raito wrzucił mnie do wspomnienia. Chciał dać mi motywację. Wiedział, że K był jedyną osobą, która mi pomoże, ale rozpacz pochłonęła mnie bez reszty i aż do teraz nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo potrzebowałam znaleźć się w jego ramionach.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Ayano_Sora 04.08.2019
    Po takiej przerwie miałam trochę problem zaskoczyć z powrotem, ale dałam radę. Taki no, refleksyjny rozdział, a raczej część. Spokojny, ale mocny. Tak się zdziwiłam jak czytałam o tym ogrzewaniu, wtf, a co z jej ranami? Co się właśnie odwaliło, przecież ona powinna być w ciężkim stanie, już myślałam, że czegoś nie załączyłam, a to wspomnienie xDD Ale spoko bardzo. Dobrze też, że Josh wygadał się Shaunowi. Przeżywa naprawdę trudne chwile, też podobały mi się jego refleksje odnośnie "masowego mordu" - nie mam dobrego określenia, ale wiadomo o co chodzi. Super.
    Fajnie też, że Raito się odezwał do Tiny, niby umarł, ale nadal przy niej jest. Kurcze, naprawdę refleksjna część, czytam dalej :D
  • Paradise 04.08.2019
    Cieszę się, że się podobało :D <3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania