Poprzednie częściObca... cz 1

Obca... cz 3

Cofam się przerażona, a moje serce dudni niebezpiecznie szybko.

Oddycham głośno, łapiąc od tyłu za rękę moją przyjaciółką. Dziewczyna odwzajemnia mój uścisk.

- Annie, wszystko w porządku? - pyta.

Mrugam i mrużę ze strachu oczy.

Matko, czy to kolejny sen?

Niech to się już skończy, bo zaraz dostanę zawału.

Wpatruję się w przenikliwe, jasnoniebieskie oczy. Czuję jak mięśnie mojego ciała napinają się, a ja stoję na końcu stopnia.

Nie no zaraz spadnę! Asekuruję się ręką, splatając moje palce z palcami Marty.

Dziewczynka wykonuje ręką jakiś gest, po czym znika, pozostawiając po sobie smugę kruczoczarnego dymu.

- Annie! Annie! Co się dzieje? - woła Marta, dotykając swą ciepłą dłonią mojego ramienia. Czuję dreszcz na swych plecach.

Wchodzę prędko po schodach, ciągnąc ją za sobą.

- Co się dzisiaj z tobą dzieje, Ann?

Od rana zachowujesz się dziwnie. Nie poznaję cię - mówi.

Oddycham głośno, starając się uspokoić.

- Sama siebie nie poznaję - mruczę, lecz w jednej chwili zdaję sobie sprawę, że nie powinnam tego robić - Proszę, powiedz mi, widziałaś ją? - pytam, ujmując dłonie dziewczyny.

- Annie, o kim ty mówisz? - pyta ze zdziwieniem.

- O tej rudej... - dukam, rozglądając się.

Marta marszczy brwi, mierząc mnie wzrokiem.

- Dobrze się czujesz? - mówi, oglądając mnie od góry do dołu - Może jesteś chora?

Przewracam oczami i wzdycham głośno.

- Znasz tą rudą dziewczynkę? - wyduszam z siebie dość chisterycznym głosem. Stojąca naprzeciwko mnie brunetka unosi wysoko brwi.

- Nie wiem o kim mówisz. W tej szkole jest dużo "rudych" dziewczyn, ale nie widziałam tu żadnej rudej dziewczynki - mówi ze zdziwieniem.

Marszczę brwi, kiwając głową.

O co w tym wszystkim chodzi?

Marta pewnie ma mnie za idiotkę.

Po co w ogóle jej o tym mówiłam! - karcę sama siebie.

- Dobrze, chodźmy już. Spóźnimy się - powtarzam jak zaklęta, aby zmienić temat.

Łapię ją za rękę, a następnie ciągnę ją w głąb korytarza. Moje serce cały czas bije bardzo szybko, a ja zadaję sobie tylko jedno pytanie - Kim ona jest?

*****************

Idę ulicą, spoglądając na przechodniów.

Jak zwykle idą zaklęci, a ich myśli zapewne zbierają się wokół tego co mają zrobić, lub wśród trosk, problemów... a tak rzadko szczęścia. Wszystko niby normalnie, lecz jakoś tak dziwnie. Naprzeciw mnie stoi wysoka blondynka, odziana w bladoróżowy płaszcz. Jej oczy zasłaniają duże, ciemne okulary. Jest upał, a ona jak gdyby nigdy nic stoi przede mną w zimowym płaszczu. Spoglądam na nią ukradkiem, a z każdą sekundą zaczynam wątpić w to, że jest żywa.

Wygląda jak posąg. Nieludzki manekin z idealną cerą.

Mijam ją zszokowana, jednak nie daję tego po sobie poznać.

Gdy tylko oddalam się, kobieta zawraca ciągnąc po ziemi swój długi płaszcz.

Odwracam się, aby jeszcze raz spojrzeć na tą dziwną dziewczynę.

Zniknęła.

Dość już tego Annie! Co ty wyprawiasz?

Ta dziewczyna pewnie spieszyła się gdzieś i pobiegła w drugą stronę! Słyszysz, Ann? Nie mogła tak poprostu zniknąć.

Z niewiadomych przyczyn, przyspieszam.

Nogi same ciągną mnie jak najdalej od tego miejsca. Oddycham szybko, rozglądając się wokół.

Dość! Naprawdę dość! Jeszcze trochę, a zamkną cię w psychiatryku!

Podskakuję, czując jak coś piszczy w mojej kieszeni. Po chwili stwierdzam, że to telefon. Wzdycham z ulgą, widząc, że to tylko ciocia. Gdy tylko odbieram kobieta woła na cały głos:

- Annie, gdzie ty się podziewasz? Jest trzecia, już dawno powinnaś być w domu.

- Oczywiście już wracam. Odebrałaś Matt'a, prawda? - pytam. Ciocia uspokaja mnie, a ja biorę kilka głębokich wdechów. Wszystko jest dobrze, Matt jest w domu, tylko...

Nagle przypominam sobie o czymś. Dzisiaj rano nie zastałam dziadka... a więc...

- Ciociu, a dziadek wrócił już? - mówię ze zdenerwowaniem.

- Nie ma go. Mówił ci, gdzie idzie? - dodaje, a po jej głosie stwierdzam, że jest równie zaniepokojona jak ja.

- Nie - jąkam cicho - Nie wiem gdzie może być - stwierdzam, ze smutkiem.

Moja rozmówczyni mruczy cicho, a ja słyszę jak chodzi po pokoju, przewracając w szufladzie jakieś graty. Po chwili słyszę szuranie kapci oraz szelest kartek.

- Pamiętasz może starą przyjaciółkę dziadka? Betty McCam? - mówi.

- Tak pamiętam ją. Zdaje się, że mieszka dość blisko. Za miastem. Z chęcią złożę jej wizytę.

Jeśli dziadek u niej będzie, zadzwonię do ciebie i przyjedziesz po nas. Nie widziałam tej staruszki od miesięcy, jestem pewna, że ucieszy się na mój widok - dodaję z radością. Na myśl o dobrodusznej pani McCam uśmiech zagościł na mojej twarzy.

Pani Betty była dla mnie jak babcia.

Będąc dzieckiem, często odwiedzałam ją z dziadkiem, a pani McCam częstowała nas różnymi przysmakami.

Uwielbiałam tą wspaniałą kobietę.

Tęskniłam za tymi czasami.

Przyspieszyłam, rozglądając się wokół.

Starałam się nie patrzeć na ludzi, aby znowu nie snuć jakichś dziwnych domysłów. Nie mam zamiaru znowu denerwować się z powodu tych głupot.

Przewidziało ci się, Ann. Musiało ci się przewidzieć.

Idę powoli, mrużąc oczy, z powodu oślepiającego słońca, które jednocześnie mówi mi, że lato zbliża się wielkimi krokami. Rozmyślam o wakacjach, i nawet nie zauważam że stoję już całkiem blisko domu pani Betty.

Kiedyś wydawało mi się, że ta droga trwa wieki, a teraz? Minęło niespełna pół godziny i jestem na miejscu. Zrobiłam kilka kroków a niewielkie, choć pełne zgiełku miasto prawie doszczętnie zamieniło się w wieś. Skręcam w boczną alejkę, zostawiając za sobą kilka wysokich budynków. Piękny ogród pani Betty świeci swymi dobrami już z daleka.

Ale to nie wszystko. Idę właśnie teraz obok łanów zbórz. Wszystko rozwija się pięknie, a ja czuję to przepełniające me płuca czerwcowe powietrze.

Biegnę jak małe dziecko, dotykając złocistych kłosów. Zeskakuję z ubitej, piaskowej drogi, pozostawiając po sobie gęstą smugę kurzu.

Uwielbiam to uczucie. Otwieram z radością drewnianą furtkę i wpadam jak bomba do pełnego kwiatów ogrodu.

Oglądam z uśmiechem dobrze mi znany stary dom. Przyglądam się białym murom, oraz ścianie, która prawie od zawsze była ozdobiona pnącym się winogronem. Wokół mnie rośnie miękka, gąbczasta i zielona trawa, która w dotyku przypomina mi dywan.

Wchodzę na marmurowe schody i pukam do drzwi.

Stoję, wyczekując charakterystycznego dźwięku chodzenia staruszki. Cisza. Głucha, denerwująca, posępna cisza.

- Czego tam szukasz, panienko? - słyszę czyjś głos.

Odwracam się i staję stopień niżej.

Za płotem stoi dość wysoki, brodaty mężczyzna - zapewne niedaleki sąsiad pani Betty.

- Podejdź tu dziecko. Nie powinnaś tutaj chodzić - stwierdza.

- Dlaczego? - pytam, przybliżając się.

- Pani McCam była moją sąsiadką od lat.

Niestety nie mieszka już tutaj - mówi.

Podchodzę do niego i marszczę brwi.

- Jak to nie mieszka? Byłam u niej dwa miesiące temu, nie mówiła, że wyjeżdża - dodaję ze zdziwieniem.

- Pani Betty zachorowała i wyjechała trzy tygodnie temu do swojej rodziny.

Słyszałem, że podobno nie żyje. Przykro mi, ale nie masz czego tutaj szukać.

Dom został wystawiony na sprzedaż - mówi, po czym rusza w znanym tylko sobie kierunku.

Pozostawia mnie samą i zdezorientowaną. Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Jak to n i e ż y j e?.

Przecież jeszcze kilka miesięcy wcześniej była cała i zdrowa. Co takiego stało się, że zachorowała i umarła?

Osuwam się zszokowana na schodę.

Drżącą rękę wkładam do kieszeni, szukając telefonu. Mój palec trzęsie się, jednak mimo to udaje mi się wystukać numer cioci. Po tym co usłyszałam jestem jeszcze bardziej zdenerwowana i zmartwiona.

Gdzie podział się dziadek?

******************

Zimny powiew wiatru wpadł do pokoju, odsłaniając wszystkie firany i tłukąc szyby okna.

Młody chłopak przybliżył się do ściany i przełknął nerwowo ślinę. Jego czarne włosy rozwiewał mroźny wiatr, a usta zaczęły boleśnie marznąć. Zacisnął je silnie i objął swe ramiona, starając się rozgrzać. Nie widział praktycznie nic, prócz otwartego okna i granatowego pomieszczenia, które od czasu do czasu oświetlało światło błyskawicy.

Po raz kolejny do pokoju wpadło białe światło, lecz tym razem niebieskooki zauważył zbliżającą się w jego stronę postać. Cofnął się gwałtownie, i zrobiłby to po raz kolejny, gdyby nie zimna, wilgotna ściana, do któtej przywarł plecami. Biała, koścista postać, owinięta w czarne suknie przybliżała się. W końcu stanęła twarzą w twarz z przestraszonym chłopakiem.

Czarnowłosy mierzył wzrokiem wysoką postać. Jeszcze nigdy nie widział tak wysokiego człowieka. Sam nie należał do najniższych jednak w porównaniu z przerażającą postacią wyglądał jak krasnal.

- Kim jesteś? - wycedził.

Białe, świdrujące we wszystkie strony oczy odznaczały się na zakrytej do połowy, mrocznej twarzy. Widoczne rysy postaci nadawały jej jeszcze większego mroku, a chłopaka przyprawiały o dreszcze.

- Wolałbym wiedzieć kim ty jesteś - usłyszał mrukliwy, gruby głos - Zadarłeś z najwyższymi. Ale wiedz, że przyjdą po ciebie. Przyjdą po ciebie i twoją panią

Chłopak poczuł jak coś przyciska go do ściany. Ciemna postać wyciągnęła w jego stronę swą kościstą dłoń.

Czarnowłosy nie mógł uwierzyć w to co widzi, a raczej czuje. Miał wrażenie, że ktoś dusi go z całej siły. Zacisnął palce na swym gardle, krztusząc się.

Uścisk rozluźnił się, a czarna postać w mgnieniu oka przybliżyła się, przyszpilając go do ściany.

- Przyjdą po tego, który zostanie naznaczony piętnem.

Wyciągnął z kieszeni błyszczący sztylet i wbil go prosto w pierś chłopaka.

Młodzieniec krzyknął głośno czując przenikliwy ból. Miał wrażenie, że ktoś siłą chce mu wyrwać serce. Dziwne zimno przeszło całe jego ciało.

Straszny mężczyzna wbijał sztylet coraz głębiej, a z rany wypływało coraz więcej krwi. Chwilę później wyjął sztylet, przecinając jego skórę jeszcze w kilku miejscach. Robił to tak szybko, że młody chłopak nie wiedział co tak naprawdę się dzieje.

- Co ty wyprawiasz, kundlu! Czego ode mnie chcesz! - wrzasnął, chcąc zadać mu cios. Postać rozpłynęła się w powietrzu.

Chłopak krzyknął głośno, zrywają się.

Oddychał szybko. Rozejrzał się wokół.

Był w tym samym miejscu w którym zasnął. Zdziwienie w jednej chwili ustąpiło a zastąpił je przenikliwy ból.

Niebieskooki zacisnął powieki, dotykając swej piersi. Nabrał z sykiem powietrza, po czym podszedł do lustra.

Rozdarł z wściekłością swą koszulę.

Zamarł widząc swe odbicie.

Na jego torsie widniał dziwny, krwawiący znak...

**************

Przepraszam, że tak długo nie dodawałam. Postaram się to nadrobić

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Drzazga w mózgu 05.02.2017
    Czekamy więc na dalsze części :) Powtarzam- poprawność. Zbóż, histerycznie. Jeśli nie jesteś pewna pisowni sprawdź w internecie, ja tak robię. Nie przeszkadza mi to w czytaniu, ale warto się poprawiać. Mam nadzieję, że przy 4 części będę miał lepsze samopoczucie, ponieważ trochę boli mnie głowa i nie mogłem się skupić. Zauważyłem też, że Ann lubi pomruczeć :) 4 za karę ;)
  • Pomruczeć w jakim sensie?
    Za dużo powtórzeń, czy za "mrukliwy" charakter?
    Jeśli chodzi o charakterek, to postaram się jakoś ją ożywić ;)
    Podczas pisania tego, również bolała mnie głowa, także chyba muszę uważać na moje samopoczucie podczas pisania, bo inaczej wyjdzie jakieś dziwadło :X
    Moje ślepe błędy już poprawiam i dziękuję za komentarz i cenne rady :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania