Oddech przeznaczenia - rozdział I, cz. 1

Mieliście kiedykolwiek taką sytuację w życiu, że zaklinaliście się na wszystkie świętości, że coś wam się nie przytrafi lub nie zrobicie czegoś za żadne skarby świata? A potem nagle lądowaliście w miejscu, w którym z pewnością nie chcieliście być, z ludźmi, których na dobrą sprawę nawet nie lubicie, robiąc rzeczy, o których nie śniliście nawet w najgorszych koszmarach?

Taki właśnie stosunek miałam do wszelkiego rodzaju klubów, a mimo to stałam właśnie w długiej kolejce ustawionej wzdłuż muru podobno najmodniejszej dyskoteki w mieście. Mówię podobno, ponieważ dwie z trzech istniejących w Hushville dyskotek regularnie wymieniały się tytułem najmodniejszego lokalu i nie byłam pewna, która z nich obecnie go dzierży.

Wyjrzałam zza pleców wyjątkowo wysokiego i barczystego chłopaka stojącego przede mną, zerkając na początek kolejki. Była naprawdę ogromna, a co więcej miałam wrażenie, że odkąd w niej stoję, nie poruszyła się nawet o centymetr. Przyjrzałam się osobom w niej stojącym. Zdecydowaną większość stanowiły dziewczyny, mniej więcej w moim wieku. Wszystkie wyglądały jakby wyszły spod jednego szablonu z tej samej fabryki – szpilki lub kozaki na wysokim obcasie, kuse sukienki lub szorty i krótkie obcisłe kurtki, które nie mogły stanowić żadnej ochrony przed listopadowym wiatrem. Niektóre miały na szyjach kolorowe, zwiewne apaszki, jednak większość wolała w pełnej okazałości wyeksponować dekolt. Kilka dziewczyn miało jeansy, ale były w mniejszości.

No i byłam też ja – zmarzluch nad zmarzluchami. W porównaniu do pozostałych wyglądałam, jakbym szykowała się na wspinaczkę wysokogórską w środku zimy. Miałam na sobie czarną kurtkę, podszytą sztucznym futrem, sięgającą za pupę. Jedną połowę twarzy zasłaniał mi gruby, szary szalik, owinięty kilkukrotnie dookoła szyi, a drugą czapka w tym samym kolorze, naciągnięta głęboko na czoło. Właściwie widać mi było tylko oczy. Myślałam jeszcze o tym, żeby naciągnąć na głowę futrzasty kaptur, ale oznaczałoby to konieczność wyjęcia rąk z kieszeni, więc zaniechałam tego.

Niestety chwilę później zadzwonił mój telefon, więc tak czy owak, musiałam to uczynić. Przyłożyłam aparat do ucha, wzdrygając się z powodu chłodu szkła mojego smartfona. Najpierw usłyszałam tylko ogłuszający ryk i rytmiczne bębnienie, dopiero po chwili z tego hałasu wyłonił się głos mojej przyjaciółki, Stephanie, która usiłowała przekrzyczeć muzykę.

- …jesteś…jasnej…olery?! – tylko tyle udało mi się wyłapać, ale podejrzewałam, że właśnie spytała mnie w charakterystyczny dla siebie, bardzo sympatyczny sposób, gdzie się podziewam.

- Stoję w kolejce przed klubem – powiedziałam, zasłaniając wolną ręką drugie ucho, w nadziei, że trochę lepiej będę ją słyszeć.

- Co?!

- Stoję w kolejce! – krzyknęłam, chociaż było to całkowicie bezsensowne z mojej strony. Z zawstydzeniem stwierdziłam, że kilka osób obróciło się w moją stronę. Między innymi ten wysoki chłopak przede mną. Zmierzył mnie od stóp do głów i uśmiechnął się. Odpowiedziałam mu zażenowanym uśmiechem i wzruszyłam ramionami pokazując na telefon, a później wywróciłam oczami. Mrugnął do mnie porozumiewawczo i odwrócił się z powrotem. Zmarszczyłam na chwilę brwi w zamyśleniu, ponieważ wydawał mi się znajomy.

- W…kiej…olejce? – Stephanie albo miała bardzo słaby zasięg, albo muzyka do tego stopnia ją zagłuszała, że ciągle ją przerywało. Na dodatek miałam wrażenie, że sama Steph już nie do końca rejestruje co się wokoło dzieje.

Westchnęłam ciężko i rozłączyłam się. Wpadłam jednak na pewien pomysł. Wysunęłam się trochę z kolejki, wyciągnęłam przed siebie telefon na odległość wyprostowanej ręki, a następnie zrobiłam zdjęcie. Obejrzałam je – zimowy ninja, czyli ja, a w tle szyld klubu i długa droga przede mną do wejścia. Wysłałam je do Steph. Już po chwili dostałam SMS-a: „Idę po ciebie”. Jęknęłam. „Po ciebie”, a nie „do ciebie” oznaczało, że naprawdę ma zamiar mnie wciągnąć do środka. Co prawda obiecałam, że przyjdę, ale wciąż żywiłam nadzieję, że zmieni zdanie i zanim zdążę się dostać do środka, to Steph stwierdzi, że jednak nie chce tam świętować urodzin. Zawsze spędzałyśmy ten dzień w domu, oglądając jej ulubione filmy i zajadając się popcornem. Jednak w tym roku Stephanie stwierdziła, że chce zrobić coś innego, coś „szalonego” i zaprosiła kilka swoich niedawno poznanych koleżanek i mnie do klubu. Nie muszę chyba mówić, że poprzednia forma świętowania zdecydowanie bardziej mi odpowiadała?

Znałyśmy się ze Stephanie odkąd sięgam pamięcią. Zawsze byłyśmy razem, nierozłączne. Łączyły nas wspólne zainteresowania, miałyśmy podobne charaktery. Nie mogę sobie przypomnieć przynajmniej jednej poważnej kłótni. Ona spała u mnie, ja u niej. Nasi rodzice się znali i lubili. Spędzaliśmy razem święta, ponieważ moja rodzina i rodzina Steph nie miały żadnych innych żyjących krewnych. Właściwie była dla mnie bardziej jak siostra, niż jak przyjaciółka. Jednak od pewnego czasu zaczęła się zmieniać, na co z pewnością miało wpływ jej nowe hobby jakim był Timothy, jej obecny chłopak. To on zapoznał ją z Jessicą, Tabithą i Claire, trzema najbardziej przeze mnie znienawidzonymi dziewczynami w tym mieście. Nie dość, że wszystkie trzy wyglądały jak klony, to odnosiłam wrażenie, że dzielą się też jedną komórką mózgową i są w stanie funkcjonować intelektualnie tylko wtedy, gdy są wszystkie razem. Bez siebie były w stanie podtrzymywać co najwyżej podstawowe funkcje życiowe.

Przestępowałam z nogi na nogę, czekając, aż Steph po mnie przyjdzie. Wpatrywałam się w zdarte czubki moich „szturmowców” jak nazywała je moja mama, podczas gdy były to najzwyklejsze w świecie czarne buty za kostkę. Właśnie wtedy ktoś wpadł na mnie od tyłu, popychając na chłopaka przede mną. Odruchowo chwyciłam się kaptura jego kurtki, który jednak z trzaskiem odczepianych nap został mi w rękach, a ja osunęłam się po jego plecach na ziemię. Uniosłam się na łokciach i popatrzyłam spod byka na osobę, która mnie potrąciła, ale mignęły mi tylko piękne blond włosy, niemalże białe w świetle latarni. Chłopak do którego należały przesuwał się właśnie lewą stroną na przód kolejki, po czym wdał się w dyskusję z bramkarzem, by po chwili zniknąć we wnętrzu lokalu. Przez cały czas wpatrywałam się w niego zmrużonymi oczami, mając nadzieję, że poczuł na sobie palący wzrok dezaprobaty, który być może wypalił mu łysy placek w tych ślicznych kudłach.

- Nic ci nie jest? – chłopak, którego pozbawiłam kaptura, przykucnął i popatrzył mi w twarz. I wtedy trybiki w mojej głowie powskakiwały na swoje miejsce, wynajdując w bazie danych jego rysopis, nie kojarząc go jednak z nazwiskiem. Wiedziałam tylko, że chodziliśmy razem na w-f. Złapał mnie za łokieć i pociągnął do góry, stawiając do pionu. Nie wiedziałam co piekło bardziej – obtarte dłonie, czy zawstydzona twarz. Pomachałam z zażenowaniem kapturem, zwisającym mi smętnie w ręku.

- To chyba twoje – wymamrotałam, patrząc się w punkt między jego oczami. Miałam potworne problemy z utrzymywaniem kontaktu wzrokowego i była to sztuczka, której nauczył mnie szkolny psycholog, aby przynajmniej móc patrzeć ludziom twarz, bez palpitacji serca, które zazwyczaj następują, gdy przypadkiem skrzyżuję z kimś spojrzenia. Kątem oka zauważyłam jednak, że jego oczy mają bardzo przyjemny złoto-brązowy odcień.

Chłopak popatrzył na kaptur, potem na mnie, potem znów na kaptur, a później wybuchnął potężnym śmiechem. Zgiął się w pół, oparł dłonie na kolanach i w tej pozycji śmiał się histerycznie, łapiąc spazmatycznie powietrze.

- Chloe! – odwróciłam się na dźwięk głosu mojej przyjaciółki. W moim kierunku, na niezbyt pewnych nogach, obutych w 10-centymetrowe szpilki, szła Stephanie. Gdyby stanęła w tłumie, nigdy w życiu nie udałoby mi się jej odnaleźć. Wyglądała zupełnie jak nie ona. Rude, krótkie włosy, zazwyczaj proste jak struna były poskręcane w coś, co na początku musiało być fantazyjnymi lokami, lecz teraz przypominało gniazdo, w którym zabrakło tylko liści i gałązek. Jej przeważnie blada, nieco pucołowata twarz usiana licznie piegami była zaczerwieniona i spocona. I te ubrania! Po raz pierwszy widziałam ją w czymś innym niż w jeansach i glanach. Obcasy dodały jej wzrostu, a mimo to wciąż sporo jej brakowało do moich 175 centymetrów. Miała na sobie też sukienkę, podobną do tych, w które ubrane były dziewczyny w kolejce. Problem polegał na tym, że ze swoimi dość obfitymi kształtami, Stephanie dosłownie wylewała się z tego kawałka materiały, który, jak podejrzewałam, był na nią przynajmniej dwa rozmiary za mały. Biust Steph usiłował wyrwać się górą, podczas gdy pośladki szukały ucieczki dołem.

- Wyglądasz…- nie dokończyłam, ponieważ Stephanie rzuciła się na mnie z impetem, uwieszając mi się na szyi. Biorąc pod uwagę, że ważyła jakieś 15 kilo więcej ode mnie, prawie zwaliła mnie z nóg i chyba tylko cudem nie wylądowałam znów na ziemi. Była rozgrzana i śmierdziała mieszanką potu, dymu papierosowego i alkoholu. Oderwała się ode mnie z szerokim uśmiechem na wymalowanych ustach i zakręciła niczym modelka na wybiega, prawie łamiąc sobie przy tym nogę w kostce.

- Wiem! Dziewczyny pomogły mi się wyszykować! Claire pożyczyła mi swoją sukienkę – to wyjaśniało jej rozmiar. Claire była wyższa ode mnie i jeszcze szczuplejsza, podejrzewam, że dla niej to nie była sukienka tylko podkoszulka. Stephanie przejechała ręką po talii, a jej mina wskazywała, że jest wniebowzięta – Wyglądam jak petarda!

„Tak, jak petarda, która wystrzeliła i zostały z niej smętne resztki”. Walczyłam ze sobą, aby nie powiedzieć tego na głos. Z jednej strony bardzo chciałabym powiedzieć Stephanie, że nie wygląda wcale najlepiej, żeby darować jej ewentualnych upokorzeń, z drugiej jednak wiedziałam, że ma na swoim punkcie mnóstwo kompleksów i jeśli teraz to powiem, to zepsuję jej zabawę do końca wieczoru. A tego naprawdę nie chciałam robić. Uśmiechnęłam się więc i objęłam ją w talii.

- Naprawdę bombowo – powiedziałam. – I już nie jesteś takim karzełkiem!

- Prawda! Teraz już nie możesz mi dokuczać! – faktycznie prawie zawsze stroiłam sobie żarty z naszej niemal 20 centymetrowej różnicy wzrostu. Lubiłam stawiać jej ulubione płatki śniadaniowe na najwyższej półce w kuchni i patrzeć jak usiłuje do nich doskoczyć. – Chodź, dziewczyny znają bramkarza, wpuści cię od razu.

Pociągnęła mnie w stronę wejścia, ale poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Śmieszek wpatrywał się we mnie roziskrzonymi od śmiechu oczami.

- Mogłabyś tylko…- uniósł do góry kaptur. Poczułam, że twarz mnie piecze i po raz kolejny podziękowałam naturze, że nie umiem się czerwienić.

- Czekaj, ja cię znam – powiedziała Steph, mrużąc oczy i celując palcem w chłopaka. Popatrzył na nią z serdecznym uśmiechem, chociaż między jego brwiami na ułamek sekundy pojawiła się pionowa zmarszczka, sugerująca, że on nie mógł powiedzieć tego samego o niej. – Skąd ja cię znam?

- Chodzimy razem na w-f – powiedziałam do Stephanie, wyjmując Śmieszkowi kaptur z ręki z zamiarem przypięcia go z powrotem. Ten koleś był naprawdę olbrzymi! Musiałam stanąć na palcach, żeby powpinać napy na miejsce. Zerkał na mnie kątem oka przez ramię. Stephanie obserwowała nas i po chwili dostrzegłam na jej twarzy chytry uśmieszek. O nie. Mogłam podejrzewać, co jej się zaczęło roić pod tym gniazdem.

Widzicie – Stephanie usilnie próbowała mnie z wyswatać. Sama zakochiwała się z prędkością karabinu maszynowego, zmieniając obiekt uczuć częściej niż bieliznę. Ja natomiast nigdy nie odczuwałam potrzeby dzielenia się z kimś uczuciami. Miałam wystarczająco dużo problemów z samą sobą, nie potrzebowałam jeszcze, by ktoś mi dokładał od siebie. Pokręciłam głową, ale ona z tym samym uśmieszkiem, pokiwała nią w odpowiedzi.

- Chce ci się stać w tej dłuuuuuuugiej kolejce? – zapytała Śmieszka, trzepocząc umalowanymi rzęsami i kompletnie mnie ignorując. – Może chciałbyś wejść z nami? Mam urodziny!

- Wszystkiego najlepszego. Bardzo chętnie bym się przyłączył, ale…- wtedy odwrócił się nagle w moją stronę, a ja zamarłam w połowie gwałtownego kręcenia głową i machania rękami, którymi próbowałam przekazać Steph, co myślę o jej zachowaniu.- Chloe chyba nie bardzo ma ochotę na moje towarzystwo.

Na pewno spiekłam raka. Twarz paliła mnie tak strasznie, że było niemożliwe, aby dalej miała ten sam, blady odcień co zawsze. Wlepiłam spojrzenie w czubki butów. Stephanie dusiła się z powstrzymywanego śmiechu i chwyciła mnie za ramię. Pozwoliłam sobie na jedno zerknięcie w stronę Śmieszka, by przekonać się, że nadal się na mnie patrzył z delikatnym uśmiechem. Pomachał mi, zanim zdążyłam się odwrócić.

- Zapadnę się pod ziemię – wymamrotałam.

Steph popatrzyła na mnie, uśmiechnęła się i sprzedała mi kuksańca w żebro.

- Zaraz ci się poprawi! – wykrzyknęła, zupełnie, jakby dziki tłum przepoconych ludzi był szczytem moich marzeń i zwieńczeniem wieczoru.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Canulas 11.12.2017
    Luciferio, dobra rada z samego rana.
    Podziel tekst i wstaw w częściach.
    Zwiększy zasięgi odbioru.
    Pozdrawiam
  • Luciferia 11.12.2017
    Jak to pisałam, to wcale się nie wydawało tak dużo :) faktycznie tak zrobię
  • Canulas 11.12.2017
    Też mam długie teksty, ale tak jest lepiej.
    Raz, że każdy zabiegany.
    Dwa, jakby chciał kto błędy wyłapać, ma łatwiej.
  • Paradise 11.12.2017
    A ja lubię dłuższe teksty :D nie znalazłam żadnych błędów, podobało mi się i będę czekać na kolejną część :D zostawiam 5 :)
  • Luciferia 11.12.2017
    Dzięki! :)
  • Canulas 11.12.2017
    Po seansie.

    Dwoistość. Dla mnie dwoistość, bo:

    Po pierwsze: Nie lubię tekstów, o takim zabarwieniu (jest to dla mnie zbyt powszechne, wręcz klonowe) Mary Sue spotyka cud chłopca, ma koleżankę, która...

    Po drugie:
    Cholera. Podobało mi się.
    Nie wiem do końca czemu. Chyba po prostu w bardzo miły i przyjazny sposób naszkicowałaś głóną bohaterkę.
    Jej klonowość nie odrzuca. Jest urocza i ciekawie operuje myślą. Jest dobrą obserwatorką. Jest ciekawa.

    Mało tu fantastyki, póki co.

    Dwa zarzuty.
    Czasem zbyt dookreślasz: mój, moja, itd. To czaem wynika z kontekstu.
    Zapis liczb -słownie.

    I tyle.
    Całkiem, całkiem, toto, choć target nie mój.
  • Luciferia 11.12.2017
    Fantastyka się zacznie :) i zdaję sobie sprawę, że początek jest potwornie sztampowy. Mam jednak nadzieję, że później uda mi się trochę z tego oderwać, mam pewne pomysły, nie wiem na ile inne i oryginalne.

    I dziękuję za wszystkie uwagi, postaram się do nich zastosować :)
  • Lucinda 11.12.2017
    Dobra, to moje trzecie podejście do komentarza, bo mi czasu cały czas brakło, więc ten… W ogóle ,,zmusiłaś” mnie do logowania się, bo gdybym nie przeczytała tego tekstu, to by mi się nie chciało, a jak już skończyłam, to musiałam coś napisać. Muszę przyznać, że naprawdę dobrze mi się czytało, mimo że, jak wspominał Canulas, brzmi jak schemat. Styl masz jednak przyjemny, podoba mi się proces myślenia głównej bohaterki, która kieruje się skojarzeniami, często ciekawymi, no i tym myśleniem przypomina człowieka, a nie sztuczną marionetkę stworzoną na potrzeby historii. Tak więc wierzę, że dalej to się jakoś fajnie rozkręci i że będę czekała z niecierpliwością na kolejne części. Dziś bardzo się nie rozpiszę, bo czasu wciąż trochę brak, ale jutro postaram się przeczytać drugą część i zobaczymy, co wtedy przyjdzie mi do głowy dla rozpisania się. Poniżej jeszcze wypisałam błędy, robię to tak standardowo, więc jeśli nie będziesz sobie życzyła tej części mojej wypowiedzi na przyszłość, to daj znać. Nie działam wbrew autorowi, więc po prostu będę się wtedy od takich uwag powstrzymywać. Tak naprawdę tych błędów wcale nie było tak dużo, jeśli chodzi o jakieś rzucanie się w oczy. Nawet byłam trochę zaskoczona, że tyle tego wypisałam, bo tekst wydawał się od początku do końca poprawnie napisany i te, które się pojawiły, wcale nie utrudniały czytania, dlatego to duży plus.
    ,,Wszystkie wyglądały (przecinek) jakby wyszły spod jednego szablonu z tej samej fabryki”.
    ,,- …jesteś…jasnej…olery?! – tylko tyle udało mi się wyłapać”. — ,,Tylko” powinno być wielką literą, bo narracja nie odnosi się bezpośrednio do faktu wypowiadania się, a nawet nie dotyczy osoby wypowiadającej się. Jest oddzielnym zdaniem. Mała literą kontynuuje się narrację, kiedy rozpoczyna się ona takimi czasownikami jak ,,powiedzieć”, ,,rzec”, ,,zapytać”, itd.
    ,,Odpowiedziałam mu zażenowanym uśmiechem i wzruszyłam ramionami (przecinek) pokazując na telefon”.
    ,,miałam wrażenie, że sama Steph już nie do końca rejestruje (przecinek) co się wokoło dzieje”. — ,,Co” wprowadza zdanie podrzędne.
    ,,Znałyśmy się ze Stephanie (przecinek) odkąd sięgam pamięcią”. — Zdanie złożone.
    ,,zaczęła się zmieniać, na co z pewnością miało wpływ jej nowe hobby (przecinek) jakim był Timothy”. — Zdanie złożone.
    ,,Chłopak (przecinek) do którego należały (przecinek) przesuwał się właśnie lewą stroną na przód kolejki”. — Zdanie złożone, gdzie zdanie podrzędne jest wtrącone w nadrzędne.
    ,,- Nic ci nie jest? – chłopak, którego pozbawiłam kaptura, przykucnął i popatrzył mi w twarz”. — ,,Chłopak” wielką literą, bo znowu czynności nie odnoszą się do faktu wypowiadania przed podmiot wcześniejszych słów.
    ,,Nie wiedziałam (przecinek) co piekło bardziej – obtarte dłonie, czy zawstydzona twarz”. — Przecinek rozdziela zdania składowe, a ten przed ,,czy” jest zbędny, bo słowo to rozdziela w tym wypadku dwa elementy alternatywy.
    ,,Pomachałam z zażenowaniem kapturem, zwisającym mi smętnie w ręku”. — Zbędny przecinek.
    ,,sztuczka, której nauczył mnie szkolny psycholog, aby przynajmniej móc patrzeć ludziom (w) twarz, bez palpitacji serca”. — Ostatni przecinek zbędny.
    ,,Kątem oka zauważyłam jednak, że jego oczy mają bardzo przyjemny złoto-brązowy odcień”. — Jeśli to jeden odcień, czyli mieszanka tych dwóch, to bez łącznika, chyba że to są dwa różne kolory występujące obok siebie (wtedy byłoby z łącznikiem).
    ,,- Chloe! – odwróciłam się na dźwięk głosu mojej przyjaciółki”. — ,,Odwróciłam się” znowu z wielkiej litery; zasada jak we wcześniejszych analogicznych przypadkach.
    ,,na niezbyt pewnych nogach, obutych w 10-centymetrowe szpilki”. — Przecinek zbędny i ,,dziesięciocentymetrowe” słownie. Z reguły w tekstach prozaicznych dobrze jest trzymać się słownego zapisu liczebników; wyjątkami niekiedy bywają długie liczby, na przykład zapis roku.
    ,,Problem polegał na tym, że ze swoimi dość obfitymi kształtami, Stephanie dosłownie wylewała się z tego kawałka materiały”. — Drugi przecinek jest zbędny i ,,materiału”.
    ,,Biorąc pod uwagę, że ważyła jakieś 15 kilo więcej ode mnie, prawie zwaliła mnie z nóg”. — Tutaj to ,,piętnaście”.
    ,,Oderwała się ode mnie z szerokim uśmiechem na wymalowanych ustach i zakręciła niczym modelka na wybiega”. — Na ,,wybiegu”.
    ,,- Wiem! Dziewczyny pomogły mi się wyszykować! Claire pożyczyła mi swoją sukienkę – to wyjaśniało jej rozmiar”. — ,,To” wielką literą, a co za tym idzie, na końcu wypowiedzi powinna być kropka.
    ,,podejrzewam, że dla niej to nie była sukienka (przecinek) tylko podkoszulka”.
    ,,- Prawda! Teraz już nie możesz mi dokuczać! – faktycznie prawie zawsze stroiłam sobie żarty z naszej niemal 20 centymetrowej różnicy wzrostu”. — ,,Faktycznie” wielką literą i ,,dwudziestocentymetrowej”.
    ,,- Mogłabyś tylko…- uniósł do góry kaptur. Poczułam, że twarz mnie piecze”. — ,,Uniósł” wielką literą, no i znikła gdzieś spacja przed myślnikiem (niejeden raz to się pojawiało).
    ,,Widzicie – Stephanie usilnie próbowała mnie z wyswatać”. — ,,Z” zbędne.
    ,,Pokręciłam głową, ale ona z tym samym uśmieszkiem, pokiwała nią w odpowiedzi”. — Ten drugi przecinek jest zbędny. Tak w ogóle samo zdanie średnio mi się podoba, bo zauważ, że piszesz, że jednak bohaterka pokręciła głową, a później pokiwała nią druga bohatera i to nie brzmi, jakby obie kręciły/kiwały głowami, ale jedną i tą samą głową.
    ,,Bardzo chętnie bym się przyłączył, ale…- wtedy odwrócił się nagle w moją stronę, a ja zamarłam w połowie gwałtownego kręcenia głową i machania rękami, którymi próbowałam przekazać Steph, co myślę o jej zachowaniu.- Chloe chyba nie bardzo ma ochotę na moje towarzystwo”. — Tutaj albo ,,wtedy” wielką literą, albo gdybyś potraktowała narrację jako wtrącenie bez przerywania wypowiedzi, to mogłabyś zapisać małą literą i bez kropki na końcu, przy czym kręcenie głową i machanie rękami można by zastąpić gestykulacją (jako wyrażenie), bo to kręcenie głową już się powiela któryś raz w krótkim czasie.
    ,,było niemożliwe, aby dalej miała ten sam, blady odcień co zawsze”. — Drugi przecinek zbędny.
    ,,- Zaraz ci się poprawi! – wykrzyknęła, zupełnie, jakby dziki tłum przepoconych ludzi był szczytem moich marzeń i zwieńczeniem wieczoru”. — Bez przecink przed ,,jakby”, bo ten poprzedni przecinek już wprowadza zdanie podrzędne.
    Naprawdę dobry tekst, zostawiam 5 :)
  • Luciferia 11.12.2017
    O rany! Wielkie dzięki za taką wyczerpującą odpowiedź :) to jest super, bo pokazuje, że ktoś naprawdę dokładnie wczytał się w tekst, a każda uwaga jest dla mnie na wagę złota, ponieważ tylko w ten sposób można iść do przodu. Każdy swój tekst czytam kilkukrotnie przed zamieszczeniem, a i tak bardzo często przytrafiają mi się głupie literówki. Jeśli chodzi o przecinki, to nigdy nie były moją mocną stroną: mam wpojonych kilka zasad, których się trzymam, a reszta mi umyka. Tak samo z tekstem po dialogach :)
    Jest to pierwszy raz, gdy prezentuję swoje teksty komukolwiek obcemu. Do tej pory wydawało mi się, że żaden z nich nie jest wart zajmowania czyjegoś czasu. Ale latka lecą i chyba wreszcie dojrzałam, by komuś moją twórczością "poprzeszkadzać".
  • Lucinda 11.12.2017
    Luciferio, przecinki i zapis dialogów to kwestia praktyki, a najważniejsze, że przyciągasz prowadzeniem tekstu, jego wykonaniem, tak więc chętnie dam sobie takim utworem ,,poprzeszkadzać" :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania