Oddech przeznaczenia - rozdział I, cz. 3

Droga na myjnię bezdotykową zajęła mi około dziesięciu minut. Nerwy miałam napięte jak postronki. Czułam, że pigment w moich włosach umiera w krzykiem i byłam przekonana, że gdy następnym razem zerknę w lusterko wsteczne, żeby sprawdzić, czy nie próbuję ratować trupa, to ujrzę odbicie siwowłosej Chloe.

Na szczęście Dante nie planował na razie umierać, choć jego oddech stał się płytki do tego stopnia, że momentami musiałam się zatrzymywać, aby sprawdzić czy na pewno oddycha. On cały czas spał, natomiast chwilę przed wjazdem na stację przebudziła się Stephanie. Może słowo „przebudziła” było w tym miejscu nadużyciem, ponieważ uchyliła tylko powieki, jęknęła coś cicho, wytarła ślinę cieknącą jej z kącika ust i zamknęła oczy z powrotem, podejmując chrapiącą serenadę w tym samym miejscu, gdzie skończyła. Tymczasem Dante nie poruszył się nawet o centymetr, odkąd ruszyliśmy.

Włączyłam kierunkowskaz i skręciłam na myjnię. Jak można się było spodziewać o tej porze, wszystkie stanowiska były wolne, a jedyną żywą duszą w pobliżu był pryszczaty chłopak schowany w budce ochroniarza. Podjechałam do najbardziej oddalonego stanowiska. Przekręciłam kluczyk i auto zamilkło. Szkoda, że nie dało się tego samego zrobić ze Stephanie. Jej chrapanie wwierciło mi się w mózg.

- Hej, obudź się! – wyszeptałam i wykręciłam się, zerkając do tyłu. – Lepiej, żebyś żył.

Chłopak się nie poruszył. Co więcej, kiedy tak obserwowałam jego klatkę piersiową, wydawało mi się, że ona też się nie porusza. Ten kretyn jeszcze przed chwilą oddychał! Przeklinając pod nosem wypadłam z auta, pobiegłam do automatu, wrzuciłam do otworu garść drobniaków wydobytych z kieszeni i popędziłam z powrotem. Chwyciłam po drodze myjkę. Jej wąż ciągnął się za mną, przywodząc na myśl żywe stworzenie. Otworzyłam tylne drzwi i odsuwając się na odpowiednią odległość, wystrzeliłam w kierunku Dantego strumień lodowatej wody. Zanim mogłam podjąć jakiekolwiek działania, musiałam się pozbyć trucizny.

Poza tym może jednak nie przestał oddychać, a po prostu zasnął bardzo głębokim snem? Pewnie Chloe, bo przecież toksyna nie powinna go zabić w ciągu kilkunastu minut. Nie czarujmy się – powinnam być zdziwiona, że toksyna zaczęła siać spustoszenie w jego organizmie dopiero teraz. Chyba jednak nie był słabym egzemplarzem.

Prawie się roześmiałam, kiedy przypomniałam sobie, że jeszcze dwadzieścia minut temu fantazjowałam o spędzeniu niedzieli na praniu tapicerki po żołądkowych ekscesach Steph. Uważaj czego sobie życzysz, jak to mawiają.

Z Maggie różową kaskadą wypływała przekrwiona woda, zalewając mi buty i spodnie. Dante w tym czasie osunął się na lewy bok, upadając pod wpływem ciśnienia wody na sąsiednie siedzenie. Moja teoria o mocnym śnie odpłynęła z prądem.

Nie, żebym jakoś specjalnie liczyła, ale wydawało mi się, że przestał oddychać prawie dwie minuty temu. Nie byłam wprawdzie ekspertem od tych spraw, ale wydawało mi się, że jeszcze trochę i nawet Klony będą sprawniejsze intelektualnie od niego.

Ciśnienie w myjce zaczęło się zmniejszać, co oznaczało koniec czasu. Odrzuciłam bezużyteczny przedmiot w bok, chwyciłam Dantego za śliską od wody rękę i zaczęłam go wyciągać. Nie bez problemów podciągnęłam go do pozycji siedzącej, zapierając się kolanem o przesiąknięte siedzenie. Broda opadła mu na klatkę piersiową (przynajmniej nie był jeszcze sztywny), mokre włosy oblepiły twarz. Gdzieniegdzie jeszcze widziałam rozmazane plamy krwi, ale podejrzewałam, że były zbyt rozwodnione, by stanowić jakiekolwiek niebezpieczeństwo.

- No dawaj, chłopie, pomóż mi trochę – wysapałam. W końcu, wytężając wszystkie siły, udało mi się go wydostać. Oboje upadliśmy na przemoczony asfalt – ja na tyłek, ponownie tego wieczoru zdzierając sobie skórę na dłoniach, którymi usiłowałam zamortyzować upadek, Dante natomiast twarzą do ziemi. Jego nogi po części wciąż znajdowały się w aucie, więc łapiąc go pod pachy, podciągnęłam go o kilka centymetrów, aż jego wojskowe buty plasnęły ciężko, rozpryskując wodę dookoła. Przekręciłam go na plecy. Usta mu zsiniały, a po sprawdzeniu okazało się, że tętno jest ledwo wyczuwalne.

Przyłożyłam dłonie na linii mostka i zaczęłam uciskać w rytm piosenki „Stayin’ Alive” Bee Geesów. Trzydzieści uciśnięć. Odchyliłam mu głowę do tyłu, objęłam jego usta swoimi i wypuściłam powietrze z płuc. Kątem oka zauważyłam, jak klatka piersiowa unosi się, a po chwili wraca do poprzedniego poziomu. Powtórzyłam zabieg, a następnie wróciłam do uciskania. Po trzecim cyklu, zanim zdążyłam przyłożyć do niego usta, poczułam na policzku delikatny powiew oddechu Dantego.

Opadłam na plecy w kałużę, łapiąc spazmatycznie powietrze. Oczy zasłoniłam drżącą ręką, czując jak z kącika oka wymyka się jakaś zdradziecka łza. W moich uszach pojawił się szum, zagłuszający wszystko dookoła. W moim wnętrzu coś się zacisnęło, a gardło przestało pełnić swoją funkcję – zupełnie jakby zapadło się w sobie, blokując dostęp tlenu do organizmu. Zdecydowanie zbliżał się atak paniki. Moje ciało zamieniło się w dygocącą galaretę, a gdzieś w okolicy żołądka rozpalił się płomień, palący wnętrzności. Umrę tutaj. Umrę i nikt mi nie pomoże. Sztuczne oddychanie też mi nie pomoże. Nic nie pomoże. Karetka nie zdąży przyjechać, a zresztą kto miał ją wezwać? Raz za razem, szybkimi seriami łapałam powietrze, patrząc w niebo szeroko rozwartymi oczami. Obraz od zewnątrz zaczął się delikatnie rozmywać. Obraz…

Chwyciłam się tego słowa. Obraz. Kiedy umierasz, przed oczami przelatuje ci całe życie. Nie, żebym jakoś specjalnie w to wierzyła, ale w tym momencie uczepiłam się tej myśli. Ja nic nie widziałam, więc nie umierałam. Panikowałam i umiałam sobie z tym poradzić. Uczyłam się sobie z tym radzić. Nakryłam oczy ręką i policzyłam do trzech.

Tak jak uczył mnie psycholog, zaczęłam brać głębokie i powolne wdechy, chociaż mój spanikowany umysł dawał mi sygnały, że dostaje zdecydowanie za mało dobroczynnych pierwiastków z otoczenia i powinnam znowu zacząć hiperwentylować, bo on potrzebuje ich teraz, zaraz, natychmiast. Oddychałam powoli i głośno. Ponownie byłam w stanie rejestrować dźwięki z otoczenia.

- Wszystko w porządku? – usłyszałam schrypnięty szept. Zabrałam rękę z twarzy i uniosłam lekko głowę. Dante patrzył na mnie zamglonymi oczami, które w tym momencie wydawały się być koloru skrystalizowanego miodu. Podniósł się powoli do pozycji siedzącej, krzywiąc się i jęcząc. Ręce trzymał przyciśnięte do klatki piersiowej. – Co się stało? Potrąciłaś mnie? Boli, jakbyś to zrobiła.

- Faktycznie mogłam. Szkoda, że nie pomyślałam o tym wcześniej – mój głos był cichy i drżący. Miałam problemy ze skupieniem myśli, jednak umysł funkcjonował na tyle, by wiedzieć, że musimy się zwijać. Kwestią czasu było, aż chłopak z dyżurki przyjdzie się zainteresować komu tyle zajmuje mycie auta. – Dasz radę wstać?

Najpierw uklęknął, następnie dźwignął się na jedną nogę, a później, podtrzymując się drzwi Maggie, podniósł do pionu. Kosztowało go to mnóstwo wysiłku. Pokryta drobinkami piasku i asfaltu twarz stała się jeszcze bledsza, niż wcześniej, a jego usta zbielały, zaciśnięte w wąską linię.

- Kim ty jesteś?

Fantastycznie. Akurat w tym momencie obudziła się Stephanie. Widocznie była to jakaś chwila dla ludzi powstających z martwych. Wystawiła głowę przez okno i z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Dantego. Wstałam i również mu się przyjrzałam. Ledwo się trzymał na nogach. Uwiesił się na drzwiach, aż zaskrzypiały zawiasy. Ciekła z niego woda zmieszana z resztkami krwi. Zauważyłam, że pod oczami pojawiły mu się ciemne sińce. W sumie nic dziwnego. Technicznie rzecz biorąc jeszcze minutę temu był trupem, a i tak biorąc pod uwagę okoliczności wyglądał lepiej niż nieźle. Na włosach, które niedbałym ruchem dłoni zaczesał do góry, wciąż miał gdzieniegdzie czerwone plamy. Stephanie zmarszczyła brwi na ten widok. – Czy to jest krew?

- Oczywiście. Wampirza – wypalił Dante, patrząc jej prosto w oczy. Zatkało mnie. Z rozchylonymi ustami przenosiłam spojrzenie z jednego na drugie, nie wiedząc, czy powinnam się wtrącić i jakoś to odkręcić. Jednak po chwili konsternacji Steph parsknęła śmiechem i mruknęła pod nosem ironiczne: „Tia, z pewnością”.

- Wyjaśnisz mi dlaczego wszystko jest mokre? – rzuciła, rozglądając się po wnętrzu. Chyba zrobiło jej się trochę lepiej. Twarz powróciła do normalnego koloru. Oczy, mimo, że trochę rozbiegane, wyglądały przytomniej. Mogła poczekać z tym wracaniem do siebie przynajmniej z 15 minut. Nie musiałabym się wtedy tłumaczyć.

- Trzeba było nie zarzygać wszystkiego dookoła, z nami włącznie, to by nie było mokre– syknęłam oschle, patrząc na nią spod zmrużonych powiek. Spąsowiała. Zmieliła w ustach jakieś przekleństwo, schowała się we wnętrzu i zamknęła za sobą okno.

Popatrzyłam na Dantego. Widać było, że zbiera siły. Dygotał na całym ciele. Wcale się nie dziwiłam. Listopadowe powietrze w połączeniu z lodowatą wodą robiło swoje. Sama też zaczęłam odczuwać skutki tego duetu. Końce palców mi zdrętwiały, a z ust wypływały kłęby szaro-białej pary.

Nie miałam pojęcia co zrobić z tym gościem. Wiedział o istnieniu potworów i łowców, a tym drugim najprawdopodobniej sam był. Otarł się o śmierć – z własnej głupoty, co prawda, ale pomińmy to. Było w nim coś dziwnego, co jednocześnie kazało mi mu pomóc i posłać w diabły.

- Mam w domu ubrania po ojcu – powiedziałam. Wskazałam ręką na jego przemoczone ciuchy. – Powinieneś się przebrać.

Prawdę mówiąc do momentu, gdy te słowa nie wypłynęły z ust, nie byłam pewna, czy zamierzam to powiedzieć. Nie wiem właściwie czemu to zrobiłam. Zed skopie mi tyłek, kiedy się dowie, że postąpiłam tak irracjonalnie.

Jednak Dante pokręcił tylko głową. Oderwał się od samochodu, zatrzasnął drzwiczki i zrobił kilka niepewnych kroków w moją stronę.

- Dzięki, ale nie. Nie mogę ci ufać. Nie mogę też odpowiedzieć na żadne pytanie, które masz. Tutaj się rozejdziemy.

Przez chwilę po prostu na siebie patrzyliśmy. Wzruszyłam ramionami, obeszłam samochód i otworzyłam drzwi od strony kierowcy. Chłopak miał sporo racji. Na pewno zasypałabym go pytaniami. Skąd się tu wziął? Po co przyjechał? I czemu do diabła nie wiedział o truciźnie. A przede wszystkim po cholerę się wpakował w ten zawód? Ale skoro nie chciał, pozostało mi tylko się pożegnać i schować w aucie. A chciałam się jak najszybciej znaleźć w środku, ponieważ czułam jak przemoknięte nogi zaczynają tracić czucie. Popatrzyłam na niego jeszcze raz. Szukał czegoś po kieszeniach. Pewnie sprawdzał, czy go nie okradłam. Zapewne też bym tak zrobiła, gdybym straciła przytomność, a później obudziła się nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim i na dodatek cała obolała. Z jego ust unosiła się para.

- Może przynajmniej gdzieś cię podwiozę? Zamarzniesz.

Zerknął na mnie z ukosa, jakby zaskoczony, że wciąż tam byłam. Jeszcze raz pokręcił głową i uśmiechnął się półgębkiem, a w umorusanym policzku pojawił się dołeczek. Ponownie wzruszyłam ramionami i wsiadłam do środka, wzdychając z ulgi. Na szczęście chwilę wcześniej Steph odpaliła auto i włączyła ogrzewanie, bo już zaczęłam szczękać zębami. Dante uniósł dłoń w geście pożegnania. Kiwnęłam mu głową.

- Kto…to…był? – Stephanie była zafascynowana. Czekając, aż odzyskam czucie w członkach co sekundę odwracała się i zerkała na Dantego. Stał bokiem do nas, teraz przeglądając gruby notes w skórzanej oprawie. Mokre włosy wciąż opadały mu na czoło, mimo, że za każdym razem zirytowanym gestem odgarniał je do góry. Pod tym kątem i w tym świetle wydawały się niemal przezroczyste, a jego rysy twarzy się wyostrzyły. Pomiędzy brwiami pojawiła się zmarszczka, świadcząca o tym, że nad czymś się poważnie zastanawia. Zatrzasnął notes, zerknął jeszcze raz na auto, wcisnął ręce głęboko do skórzanej kurtki i odszedł. Kiedy tak go obserwowałam to przez chwilę gdzieś z tyłu głowy pojawiła mi się myśl, że gdzieś już go widziałam, jeszcze zanim wpadł na mnie tego wieczoru.

- Poznaliśmy się w klubie. Pomógł mi cię zanieść do auta. Chciałam go podwieźć, ty się zrzygałaś, on był zniesmaczony, nie chciał jechać dalej. Koniec historii – wyjaśniłam.

Miałam delikatne wyrzuty sumienia, że wpędzam Stephanie w zażenowanie, jednak było to jedyne sensowne wyjaśnienie jego obecności w samochodzie. Pacnęła się w czoło, odbijając się od zagłówka. Popatrzyła na mnie przepraszająco, ale po chwili jej oczy rozbłysły.

- Wzięłaś od niego numer?

- Słyszałaś co powiedziałam? Zwymiotowałaś na typka, przez co czekała go kąpiel na świeżym powietrzu, w listopadzie. Zdziwię się, jeśli nie przyjdzie do mnie niedługo zakaz zbliżania się albo rachunek za leczenie zapalenia płuc, a ty mówisz o wymianie numerów?

Stephanie pokręciła głową z niedowierzaniem.

- Czy ty w ogóle widziałaś jak on wyglądał? Te oczy! Ten tyłek! Miał w sobie takie, takie coś…tajemnicę! Przecież on był…wow…naprawdę, wow, ale tak, że…

- Tak, jest wow. Zrozumiałam – przerwałam jej. Opinia Steph na temat jego szczegółów anatomicznych nieszczególnie mnie w tej chwili interesowała. Ale w jednym musiałam przyznać jej rację. Faktycznie miał w sobie tajemnicę. I wiedziałam, że kiedy Zed dowie się o nowym łowcy na naszym terenie, wygrzebie każdy sekret Dantego, choćby ten schował go w najpodlejszej i najgłębszej norze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Paradise 12.12.2017
    Zgadzam się, Dante jest wow :D fajny rozdział, tam gdzieś na samym początku literówka Ci się wkradła zamiast "z" było "w", ale to nic takiego w sumie :D 5 i czekam na kolejny :)
  • Luciferia 12.12.2017
    Dzięki, że śledzisz Oddech Przeznaczenia! :) bardzo mi miło z tego powodu. Na następną część niestety będziesz musiała poczekać trochę dłużej, ponieważ jest dopiero w produkcji.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania