Oddech przeznaczenia - rozdział II, cz. 2

Obudziła mnie nagła zmiana atmosfery. I to wcale nie na lepsze. Usiadłam gwałtownie. Spomiędzy poduch kanapy wyciągnęłam krótki pistolecik wielkości dłoni, mierząc w bliżej nieokreślonym kierunku. Kątem oka zauważyłam jakiś ruch po lewej, ale był to tylko rudy ogon Kota, znikający za drzwiami sypialni. Miałam więc pewność, że nie to pomieszczenie było źródłem mojego niepokoju. Ten tchórz nigdy nie rzuciłby się w stronę niebezpieczeństwa.

Podniosłam się z kanapy, która zaprotestowała z cichym jękiem, w panującej ciszy brzmiącym jak wystrzał z armaty. Obracałam się dookoła na lekko ugiętych nogach z wyciągniętą przed siebie bronią, szukając czegokolwiek odbiegającego od normy.

Zielone cyfry na dekoderze wskazywały czwartą nad ranem. Spałam niecałe dwie godziny, a jednak przez cały wieczór nie byłam tak przytomna jak teraz. Adrenalina szumiała w głowie, wyczulając słuch. Oddychałam ciężko, ale powoli i głęboko, starając się rozluźnić zaciśnięte wnętrzności. Atak paniki był ostatnim, czego w tej chwili potrzebowałam. Już miałam opuścić pistolet, kiedy szuranie dobiegające z klatki schodowej zjeżyło mi włoski na rękach.

Na palcach podeszłam do drzwi i przytknęłam do nich ucho. Poszczególne szurnięcia były nieregularne, jakby ktoś poruszał się na zewnątrz i przystawał co jakiś czas, ciągnąc coś ciężkiego. Lub „coś wleczące kogoś”. W każdym razie nie był to dźwięk, jaki można usłyszeć na osiedlu strzeżonym o czwartej nad ranem. Nie sądziłam, aby sąsiedzi wybrali taką porę na przeprowadzkę.

Odsunęłam osłonę wizjera, jednak ciemność na zewnątrz sprawiła, że cokolwiek kręciło się pod drzwiami, pozostawało dla mnie niewidzialne. Mogłam je po prostu otworzyć i wyjrzeć, ale ten plan miał w sobie pierwiastek myśli samobójczej. Zdecydowanie bezpieczniejszą opcją było pozostanie w środku, o ile nie czaił się tam wilkołak lub któryś z wyższych pomiotów.

Coś dotknęło mojej nogi.

W ułamku sekundy serce najpierw zacisnęło się boleśnie, a następnie rozpoczęło szaleńczy bieg w rytmie staccato. Równolegle zareagowała również cała reszta mojego ciała - podskoczyłam, przylgnęłam plecami do drzwi i wycelowałam broń w podłogę. Gdyby palec spoczywał bezpośrednio na spuście, z pewnością bym go wcisnęła. Z ziemi spoglądały na mnie zmrużone, jaskrawozielone oczyska Kota.

Powinnam go zastrzelić, przysięgam. Zrobiłabym to, gdybym nie bała się, że istota z klatki schodowej, czymkolwiek była, uzna to za ewentualny sygnał do ataku. Nieświadomy moich myśli futrzak zamruczał, ocierając się pyszczkiem o czubek butów. Przewrócił cielsko na grzbiet, patrząc z oczekiwaniem. Wystarczyło tylko wcisnąć spust i ta mała łajza już nigdy więcej nie mogłaby uprzykrzyć mi życia. Przegoniłam go nogą, ciskając błyskawice z oczu w kierunku rudej plamy, która pomknęła do kuchni.

Zapanowała cisza. Zerknęłam w wizjer. Tym razem delikatne światło żarówki dokładnie oświetlało zniekształcony przez okular korytarz. Ani śladu szurających bytów z piekła. Tych nieszurających również. Przestała mnie również otaczać gęsta atmosfera zagrożenia.

Osunęłam się po drzwiach na podłogę, siadając w kucki z przeciągłym westchnięciem. Oparłam czoło o kolana. Serce nadal waliło mi jak oszalałe. Bolało. Nie wiem co odczuwa osoba przechodząca zawał, ale podejrzewałam, że może to być coś w tym guście. Roztarłam piekącą klatkę piersiową otwartą dłonią, zbyt zmęczona, by odczuwać zwyczajowe w takich momentach ataki paniki. Mimo, że jeszcze przed chwilą czułam, jakby wtłoczono mi w żyły litr kofeiny, teraz miałam wrażenie, że powieki ważą kilka ton i stanowiło niemożliwy do osiągnięcia wysiłek, by utrzymać je otwarte.

Zed. Musiałam do niego zadzwonić. Wolałabym stanąć oko w oko z tym, co czaiło się wcześniej pod moimi drzwiami, zamiast wysłuchiwać jego wykładu o zaniedbywaniu obowiązków, gdybym tak po prostu położyła się teraz do łóżka. Zmusiłam się do podniesienia z ziemi i powlekłam do kurtki zwiniętej niedbale na podłodze. Z kieszeni wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do pubu.

 

* * *

 

Czterdzieści minut później, pochylając się nad kubkiem parującej kawy, wysłuchiwałam wykładu o zaniedbywaniu obowiązków.

- Jak można być tak skrajnie nieodpowiedzialnym? – warczał Zed, odwrócony do mnie plecami, trąc zawzięcie białą szmatą ciosany kufel do piwa. Odgrywałam właśnie dłońmi pantomimę jego żarliwego przemówienia, kiedy ta sama szmata, zwinięta w kulkę, poleciała w moją stronę. Odruchowo się uchyliłam, chociaż niepotrzebnie. Ścierka rozwinęła się w powietrzu, tracąc rozpęd i opadła na bar. Zed prychnął i wyjął zza paska kolejną, powracając do przerwanej czynności. Mogło być gorzej. Przynajmniej nie rzucił kuflem.

Lokal świecił pustkami, nie licząc Morty’ego, stałego bywalca, który co sobotę zalewał się u nas w trupa i zasypiał z głową na kontuarze. Zed nawet nie próbował go wyganiać, a facet zostawiał solidne napiwki po każdej pobudce, więc i czemu miałby to robić? Stoliki były wysprzątane, a wysokie stołki poustawiane na ich blatach, siedziskami do dołu.

- Zed, przecież wiesz, że jestem uosobieniem odpowiedzialności. – Moich uszu dobiegło jedynie kolejne prychnięcie. Jego potężne ramiona w dalszym ciągu pucowały lśniące czystością szkło. Pokręcił głową z irytacją, aż jego czarny kucyk wystający spod czerwonej bandanki wykonał taniec hula. Odwrócił się do mnie. Odstawił kufel, ścierka dołączyła do swojej przyjaciółki przede mną. Dłonie wielkości pokryw śmietnikowych oparł ciężko na blacie, pochylając się w moim kierunku.

Zed mógłby wyglądać jak Święty Mikołaj, gdyby ten postanowił przefarbować brodę na czarno, przerobił masę na rzeźbę i zaczął rozjeżdżać niegrzeczne dzieci saniami, zamiast wręczać im rózgi. Nie było w nim tez nic dobrodusznego. Przypominał postać wykutą w kamieniu – cały kanciasty, bez żadnej gładkiej krawędzi. Właściwie to gdybym faktycznie musiała go do czegoś przyrównać, aby mu niczego nie ująć, to chyba jednak do góry, zamiast kamienia. Albo może do niedźwiedzia. I to takiego obudzonego ze snu zimowego. Brązowe oczy popatrzyły na mnie spod krzaczastych, zmarszczonych brwi.

- A czy rozsypałaś sól pod drzwiami? Okadziłaś mieszkanie szałwią? Obrysowałaś framugę krwią baranka i poprawiłaś symbole? Okna pewnie też zabezpieczyłaś? Czy zrobiłaś przynajmniej jedną z tych rzeczy?

- Zamknęłam drzwi na łańcuch. – Wzruszyłam ramionami, wpatrując się w palce obejmujące kubek.

- Zamknęłaś drzwi… – powiedział bezbarwnym głosem. Znałam ten ton. Był jak świśnięcie strzały na chwilę przed tym, jak wbije ci się w oko. – …na pieprzony łańcuch!

Huknął pięściami o blat, a następnie sięgnął przez kontuar, zacisnął palce na połach mojej kurtki i przyciągnął mnie do siebie tak blisko, że mogłam policzyć każdy włos w jego brodzie. Pchnęłam brzuchem kubek, rozlewając kawę, która zaczęła po chwili skapywać mi na kolana i wsiąkać w spodnie. Morty poruszył się niespokojnie przez sen.

- Następnym razem ktoś ci ten łańcuch owinie wokół gardła – wysyczał zajadle. Jego wściekłe oczy przeskakiwały po mojej twarzy. Następnie je zamknął, wziął przeciągły wdech, przytrzymał powietrze w płucach i wypuścił je powoli. Rozluźnił uścisk tak nagle, jak mnie pochwycił. Opadłam z powrotem na stołek. Gdyby spojrzenie umiało przeklinać, to właśnie posłałabym mu najgorszą wiązankę świata.

Miał rację. Wiedziałam o tym doskonale. Ale nie mogłam nic poradzić na to, że agresja wzbudzała we mnie najgorsze instynkty. Zresztą sam Zed bez przerwy uczył mnie odpowiadać atakiem na atak. W naszym świecie uległość oznaczała porażkę.

- Już jeden próbował – warknęłam. Odciągnęłam kołnierz golfa, ukazując różowo-białą bliznę, z nieregularnymi brzegami, wielkości pięści. Znajdowała się nad obojczykiem i była lekko wklęsła, o nierównej powierzchni. – Niech i inni spróbują.

Kiedy zobaczyłam smutny grymas na tej surowej przeważnie twarzy, moja złość natychmiast wyparowała. Zasłoniłam szyję. Postawiłam kubek, chwyciłam za ścierkę i zaczęłam pucować blat w takim skupieniu, jakby bez tego niebo miało nam spaść na głowy.

Za tą blizną kryła się historia początku naszej znajomości. Miałam czternaście lat. Ojciec zginął w wypadku, a mama pogrążyła się w rozpaczy. Długimi tygodniami leżała w łóżku, patrząc się w sufit. Nie dość, że straciłam ojca, to jeszcze czułam, jakby i ona mnie opuściła. Byłam puszczoną samopas nastolatką. To nie mogło się skończyć dobrze. A gdyby nie Zed, skończyłoby się tragicznie.

To była moja trzecia impreza w tamtym tygodniu. Otumaniony alkoholem umysł doszedł do wniosku, że odwiedzenie ojca w środku nocy jest świetnym pomysłem. Natomiast wampirowi, który uznawał terytorium cmentarza za swoje, już się taki nie wydawał. W jednej chwili stałam nad grobem, a w następnej leżałam z twarzą przyciśniętą do zimnej płyty. Z następnych minut pamiętałam niewiele: potworny ból rozlewający się po moim ciele piekącym żarem, wystrzał z pistoletu, włochatą twarz, spoglądająca na mnie ze zmartwieniem, aż wreszcie ciemność.

Zed natomiast opowiadał mi, że nigdy nie widział, aby osoba w takiej sytuacji podjęła jakąkolwiek walkę. Ja natomiast kopałam, waliłam i gryzłam, ociekając krwią. Wyłam przy tym przeraźliwie. Zed zastanawiał się, czy aby na pewno jestem człowiekiem i czy też nie należy mi się kulka w łeb. Zarzekał się, że gdyby poczekał jeszcze chwilę, to odgryzłabym wampirowi głowę, odwalając całą robotę za niego. Ile w tym prawdy - nie wiem. Jedyna osoba, która mogła to stwierdzić stała przede mną. Ja miałam pewność, że po tamtej nocy pozostały mi trzy rzeczy: blizna, nerwica i zawód łowcy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Paradise 18.12.2017
    Za krótko jak dla mnie xD ale nie przejmuj sie moimi uwagami na temat długości ;) fajny rozdział, poznaliśmy Zeda (to imię kojarzy mi się z the legend of the seeker i cały czas w głowie mam tamtego Zeda, więc fajnie, że go opisałaś i powoli zamieniać obraz xD), no i jeszcze opowieść z przeszłości naszej bohaterki, więc plus :D zostawiam 5 i czekam na więcej :)
  • Luciferia 19.12.2017
    Haha, w takim razie dobrze, że mój Zed wygląda troszeczkę inaczej :) dzięki!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania