Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Ogień i Cień - To, co zostaje po płomieniu, nie zawsze jest popiołem. (2)
Dla większości studentów pierwszy dzień roku akademickiego był początkiem czegoś nowego. Dla mnie – zwykły pieprzony dzień.
Siedziałem na schodach przed budynkiem Universitas Altford – najbardziej elitarnym pierdolniku na mapie USA. Uczelnia dla dzieciaków, których starzy płacą, żeby ich dzieci nie musiały szukać, kim są.
Pejzaż perfekcji: trawniki przycięte co do milimetra, fasady lśniące jak po botoksie. A z ust wykładowców sączące się gówno o “wartości nauki”. Tu nigdy o nią nie chodziło.
Liczą się tylko nazwiska, wpływy – i to, kto usiądzie przy właściwym stole, zanim jeszcze rozłożą sztućce.
Papieros leniwie zwisał między palcami. Z drugiej dłoni nie wypuszczałem zapalniczki – klikała rytmicznie, mechanicznie. Moje uziemienie.
Obok siedzieli Swansonowie – identyczni w swoim chaosie. Włosy rozczochrane, pewne siebie uśmiechy. Każda dziewczyna w pobliżu już ich skanowała.
Logan mruknął, zerkając na mnie bokiem.
— Nienawidzisz poranków?
Zaciągnąłem się dymem i wypuściłem w górę. To nie poranki były problemem. To było coś głębiej – napięcie bez ujścia.
Pedro Ramos, czy jak ktoś woli Frog, nadciągał z tłumu jak dźwięk, którego nie da się zignorować. Śmiech przypominał rechot żaby, oczy – człowieka, który wie, kto z kim się przespał. Idealna mieszanka plotkarza i pasożyta.
— No i? — Lucas przeciągnął pytanie z teatralnym znudzeniem. — Kto w tym roku zabłyśnie?
Frog przeciągnął moment ciszy, jakby czekał na werble.
— Ander Callachan i Larissa McLagen. Wszyscy o nich gadają. — Uśmiech rozlał mu się na twarzy.
Callachan i McLagen – tak, tu każdy zna te nazwiska ich staży błyszczą od lat. Cały przemysł lotnictwa to ich bajka. Prywatne samoloty, zabawki dla takich jak my. Układy z rządem.
— Ci od samolotów? — Logan nachylił się, zaciekawiony.
— Tak, choć ludzie wolą określenie. — Spojrzał po nas, czekał na reakcję. — Cerber i jego Pani.
Klik. Zapalniczka zatrzymała się w połowie ruchu.
— Pierdolisz? — Lucas parsknął śmiechem.
—Tak na nich mówią. — Wzruszył ramionami. — Wiecie, jak to działa. Wystarczy jedna historia a kampus sam tworzy legendę.
— Brzmi jak mafia z kreskówki.
— To powiedz to głośniej, a potem będziesz zbierał zęby. — Ramos puścił oczko do Lucasa.
To nie był żart, brzmiało to raczej jako ostrzeżenie ubrane w prowokację.
Zamknąłem zapalniczkę z cichym kliknięciem. Nie chodziło w wrażenie – po prostu nie lubiłem, gdy coś mnie zaskakiwało.
A te słowa... Jego Pani... brzmiało interesująco.
— Ktoś z naszych ich zna? — odezwałem się w końcu. Kciuk sam przejechał po wardze.
— Monroe. — Frog uśmiechnął się z zadowoleniem. — Podobno znają się od dziecka.
Przesunąłem wzrokiem po tłumie i wtedy ich zobaczyłem.
Najpierw on – Ander Callachan.
Nie był największy ani przerysowany. Miał w sobie coś, co przyciągało spojrzenia – i sprawiało, że ludzie je odwracali. Stał praktycznie bez ruchu, jak posąg. W dłoniach przekręcając tylko pierścień na kciuku. Jakby każda rotacja trzymała go na powierzchni. Oczy ciemne, puste i zimne. Tatuaże wychodziły spod koszulki, ciągnęły się po rękach i karku. Czarne linie, które z tej odległości ciężko było rozczytać.
I ona – Larissa McLagen.
Rude włosy jak płomień, jasna skóra. Ramiona zdobił tusz – nie jakieś modne gówno, tylko mrok, który wybrała. Na klatce cienista ćma z rozpostartymi skrzydłami. A na plecach...
Feniks. Nieładny, niesymboliczny. Wielki, majestatyczny wzbijał się z płomieni, jakby spalał wszystko wokół.
Nie widziałem go całego – beżowy top przecinał wzór w połowie. Ale to wystarczyło, żebym poczuł suchość w gardle. Wystarczyło, żeby mój mózg pokazał go w całości.
Jej wzrok tylko na ułamek sekundy przeciął się z moim. Nic więcej. Zrobiło się duszno. Palce same zacisnęły zapalniczkę.
— Nikt jeszcze nie próbował wejść między nich? — rzuciłem, dym przesłonił mi widok
Frog zaśmiał się krótko.
— Próbować? To jak otworzyć klatkę z lwem i patrzeć, czy ugryzie.
Spojrzałem jeszcze raz w ich stronę.
On trzymał ją tak, jakby należała do niego. Nie w sposób, który wymaga potwierdzenia – jakby to już dawno zostało ustalone.
Ramię na jej plecach, palce które musiały znać ten fragment ciała.
A ona... przyjęła ten gest bez wahania. Jej ciało znało ten ciężar, tę obecność. Zero prowokacji, weszła w to naturalnie, spokojnie.
Nie chodziło o to, że było w niej coś nadzwyczajnego.
Ona była czymś wyraźnym – takim, co zostaje pod powiekami nawet wtedy, gdy odwrócisz wzrok.
— Ty już coś kombinujesz. — Logan spojrzał na mnie. Jego brwi podskoczyły do góry.
— Czyli Monroe zna ich dobrze, tak? — rzuciłem, przygaszając papierosa.
Ramos nie wytrzymał ciszy.
— Skoro znają się od dziecka, to pewnie tak. Pytanie tylko co ci chodzi po głowie?
Wzruszyłem ramionami. Na razie nic. Ale w takiej grze zawsze jest punkt nacisku. Każdy ma jakiś słaby punkt.
A Monroe... Hunter znaliśmy się wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć. Ten typ był zbyt wygadany, zbyt rozluźniony, żeby nie dało się z niego czegoś wyciągnąć. Jedyny minus był taki, Hunter nie był głupi, czytał mnie lepiej niż wszyscy razem wzięci. Więc przyjdzie balansować na cienkiej linie.
Komentarze (4)
/Feniks. Nie ładny, nie symboliczny/ – nieładny
/Hunter znaliśmy się wystarczająco dobrze/ – konieczny przecinek
Stosujesz pauzę, półpauzę i dywiz: jakby miały tę samą zasadę... czyli chujowo.
cul8r
Jeśli wklejasz swoją pracę tak niedopracowaną, to poniewierasz czytelnikiem.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania