Operacja część trzecia z planowanych trzech
- Wie pan, trzymam ją tutaj, żeby kusiła moich pacjentów swoim pięknem. – Na te słowa zesztywniałem. Czy on wiedział? I co miał na myśli?
- Naprawdę? – zapytałem po chwili przedłużającej się ciszy.
- Och, tak. Nawet nie zdaje pan sobie sprawy, jak wielu dało się już złapać w jej sidła. Zauważył pan jej tik? – Potwierdziłem kiwnięciem głową. – Zawsze przypominał mi gadzi, zdradziecki język węża. Wie pan, tego z Genesis.
- Cóż… może przywoływać takie skojarzenia… - powiedziałem, czując coraz większą niepewność w moim głosie.
- No ale, my tutaj rozmawiamy, a inni pacjenci też czekają. Zobaczmy na pańskie akta.
Wziął z biurka teczkę opatrzoną na okładce moim nazwiskiem. Przez chwilę siedział w bezruchu, wędrując wzrokiem po kartkach, które dla moich oczu były tajemnicą, kiedy w końcu odezwał się:
- Cóż, chyba wszystko jest w porządku. Wprawdzie i pan dał się ponieść wdziękom Leni, a podczas swojego życia upadł pan kilkukrotnie, ale nie znalazłem w aktach nic, co miałoby przeszkodzić w przejściu na drugą stronę.
- Przepraszam bardzo… o jakim przejściu na drugą stronę doktor mówi? Słyszę o nim dzisiaj już drugi raz i nadal nie wiem, o co chodzi.
- Spokojnie. To nie oznacza nic więcej, jak tylko prosty zabieg.
- Zabieg? Ale przecież mówił pan, że wszystko w porządku.
- W porządku, żeby przejść na drugą stronę, w czym ma pomóc zabieg.
- Chyba… chyba rozumiem.
- Świetnie. Proszę przejść do pomieszczenia naprzeciwko tego gabinetu. Tam, na wieszaku, znajduje się strój operacyjny, proszę się przebrać. Sam dołączę do pana za kilka minut. – Skinąłem głową, po raz kolejny dzisiaj, podziękowałem i poszedłem do wskazanego pomieszczenia.
Panował w nim półmrok, a jedynymi źródłami światła były świece rozmieszczone wzdłuż ścian i wiszące na świecznikach przymocowanych do sufitu. Po lewej stronie od wejścia znajdował się wieszak, o którym mówił doktor. Na nim z kolei znajdował się idealnie wyprasowany, czarny garnitur. Przez moment, przez mój umysł przeszedł dreszcz niepokoju, ale szybko zniknął, a ja sam przebrałem się w polecony strój. Pasował, jakby był szyty na mnie.
Kiedy stałem już ubrany i przygotowany do operacji, do pomieszczenia wszedł doktor Śmierć. Na twarzy nie miał maseczki, a jego oczu nie przykrywały grube szkła. Wydał się nienaturalnie chudy i blady, jednak nie mogłem dokładnie dostrzec jego rysów ze względu na słabe oświetlenie.
- Świetnie. Wygląda pan doskonale, teraz proszę położyć się na stole operacyjnym.
Na środku pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy, stał kamienny stół, a na nim czarna, lśniąca trumna. Zawahałem się, co nie umknęło uwadze lekarza.
- Wiem, że wygląda jak trumna, ale proszę się nie martwić. Wszystko jest w najlepszym porządku, właśnie tak ma to wyglądać. Każdy człowiek w końcu tutaj trafia i przechodzi ten zabieg, więc proszę o spokój. Jestem bardzo doświadczonym lekarzem.
- Dobrze – odpowiedziałem, uspokajając się nieco. Poczułem, jak kładzie mi rękę na ramieniu i dodając tym otuchy, popycha lekko w kierunku stołu operacyjnego.
Trumna była kolejną rzeczą jakby zrobioną na zamówienie, specjalnie dla mnie. Zmieściłem się do niej i miałem jeszcze nieco miejsca, zarówno na wysokość jak i na szerokość. Właściwie, szczerze powiedziawszy, było to całkiem wygodne miejsce, zaopatrzone w miękkie obicie przypominało raczej wygodne łoże, a nie surową, zimną trumnę.
Doktor Śmierć podszedł do mnie i podłożył pod moją głowę poduszkę, mówiąc:
- Teraz powinno być wygodniej. Może być?
- Jak najbardziej - odpowiedziałem. Wtedy zobaczyłem jego twarz. A właściwie jej brak. Spoglądała na mnie goła czaszka, uśmiechając się, jednak nie szyderczo a serdecznie.
- To dobrze. Wszystko jest w porządku – powiedział po raz kolejny. – Proszę zapleść ręce na brzuchu, o tak – dodał, układając moje ręce w grobowej pozie. – Świetnie, doskonale. Zaraz zaczniemy zabieg.
Odwrócił się i na moment zniknął w ciemnościach pokoju. Kiedy wracał, słyszałem szuranie czegoś o ziemię. To była kosa. ,,Śmierć nie jest taka straszna” – pomyślałem, zakładając, że spotkała mnie właśnie ona.
- A narkoza? – zapytałem jeszcze stojącego obok doktora.
- Nie będzie potrzebna. To nie jest bolesny zabieg, proszę się nie bać. A teraz zamykamy oczy – zarządził, a ja zrobiłem, o co prosił. – Położę teraz panu na oczach chusteczkę. Zawsze zasłaniam oczy moim pacjentom. Kiedyś używałem do tego miedzianych monet, ale to wyszło z mody dawno temu, dlatego zacząłem używać chusteczek.
- Rozumiem – odparłem. Mój głos musiał zadrżeć, bo poczułem jego kościstą rękę na moim ramieniu.
- Odwagi, przyjacielu – rzekł. - Bać się śmierci, o szlachetni, jest tym samym, co mieć się za mądrego nim nie będąc; gdyż jest to mniemać, że się wie to, czego się nie wie. Nikt nie wie, czy śmierć nie okaże się największym błogosławieństwem dla ludzkiej istoty, a jednak ludzie boją się jej, jak gdyby posiadali niezbitą pewność, że jest największym z nieszczęść.
- Ładne. Kogo to?
- Sokratesa, powiedział mi wiele lat temu. A teraz już ciii… - uciszył mnie jak dziecko. Tak też poczułem się, gdy usłyszałem świst powietrza nad swoją głową.
Tekst jest prozatorskim nawiązaniem do wiersza ,,Doktor Śmierć", który możecie znaleźć na moim koncie. :)
Komentarze (58)
,,W prawdzie i pan dał się ponieść wdziękom Leni" - ,,wprawdzie";
,,Tam, na wieszaku znajduje się strój operacyjny" - bez przecinka;
,,jedynymi źródłami światła były świece, rozmieszczone wzdłuż ścian" - bez przecinka (to często się u Ciebie pojawia, takie określenia jak tu np. rozmieszczone, a więc pochodzące od czasowników, ale nimi nie będące nie są zazwyczaj oddzielane przecinkami, to po prostu niepotrzebne, chyba że tworzy się dopowiedzenia, wtrącenia);
,,Kiedy stałem, już ubrany i przygotowany do operacji" - bez przecinka;
,,nie mogłem dokładnie dostrzec jego rysów, ze względu na słabe oświetlenie" - tego przecinka też bym nie stawiała, bo bardziej mi to pasuje jako takie "pełne" zdanie. Poprawnie mogłoby być tak na upartego, gdyby potraktować ten fragment po przecinku jako dopowiedzenie, a więc coś, co mogłoby wpaść do głowy w ostatniej chwili, ale nie jest to konieczne. Mówię, że tu można by tu to tak potraktować, ponieważ fakt, że nie mógł zobaczyć w pełni jego rysów jest już samo w sobie informacją, dalej jest tylko wyjaśnienie dlaczego, ale jak już wspominałam, ja bym tego przecinka nie stawiała;
,,powiedział, po raz kolejny" - bez przecinka;
,,Kiedy wracał (przecinek) słyszałem szuranie czegoś";
,,zapytałem jeszcze, stojącego obok doktora" - bez przecinka;
,,zrobiłem (przecinek) o co prosił";
,,jest tym samym (przecinek) co mieć się za mądrego";
,,powiedział mi, wiele lat temu" - bez przecinka;
,,uciszył mnie, jak dziecko" - bez przecinka (porównanie integralne - proste). 5:)
Niemniej, za dzisiejszą dziękuję! :)
"Wziął z biurka teczkę, opatrzoną na okładce moim nazwiskiem" - bez przecinka
"Tam, na wieszaku znajduje się strój operacyjny" - przecinek po "wieszaku", tworzy się tutaj wtrącenie
"już ubrany i przygotowany do operacji, do pomieszczenia wszedł doktor Śmierć. Na twarzy nie miał już" - już x2
"dodając tym otuchy popycha lekko w kierunku stołu operacyjnego." - przecinek po "otuchy"
"Trumna była kolejną rzeczą, jakby zrobioną na zamówienie" - bez przecinka
"jednak nie szyderczo, a serdecznie." - bez przecinka. Tutaj jest swego rodzaju wybór "to a to"
To chyba tyle z tych, których na liście Lucindy zabrakło, a jak się powtarza, to przepraszam ;) Podobała mi się zwłaszcza końcówka, bardzo fajnie ją ułożyłeś. Ogólnie ładnie wyszło to zakończenie serii, a i seria należała do dość udanych. Może była jak na mój gust troszkę aż nazbyt statyczna, ale skupiałeś się tutaj raczej na nadaniu takiej tajemniczości. Zostawiam 5 :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania