Opowieść długiego jeziora - rozdział 1

Opowiadanie dzieje się w Prusach (na Mazurach) przed podbojem krzyżackim. Większość imion i słów jest oryginalna i pochodzi z języka pruskiego (ich słowniczek znajdziecie na końcu rozdziału), za to bohaterowie i wydarzenia są całkowitą fikcją. Miłej lektury:)

 

Jezioro Tałty budziło się ze snu w pierwszych promieniach słońca. Woda jego parowała, nad powierzchnią unosiła się i gęstniała mgła. Wokół było cicho, szuwary i tataraki nie poruszały się, woda nie była zmącona.

Pierwsze promienie słońca mozolnie przebijały wznoszące się i wciąż rozrastające mgły. Czasem można było usłyszeć plusk jakiegoś gada ginącego w tafli jak okrzyk w ciemną zimową noc. Powietrze było wilgotne, chłodne, ale w ten przyjemny orzeźwiający sposób.

Mgła podniosła się już na wysokość wiech trzcin. Po miękkiej mokrej trawie zaczęły przemieszczać się skoczne owady. Te latające, siedziały jeszcze spokojnie czekając aż para wodna opadnie, a ich skrzydełka wyschną. Wybrzeże powoli ożywało. Płazy zaczęły przemieszczać się wzdłuż zabłoconych, rozmytych czasem brzegów i w pogoni za słońcem wpadać do wody.

Auttume rzucił w wodę kamień. Głuchy plusk rozniósł się po okolicy, ale błyskawicznie pochłonęła go mgła. Chłopcu było zimno. Nie konał wprawdzie z zimna, był przecież przyzwyczajony zarówno do ciężkich upałów jak i zabójczych mrozów. Jednak teraz wolałby siedzieć na swoim wyrze w chacie swojego ojca, przecierać oczy ze snu. Jak zwykle próbować zwędzić trochę chleba z masłem przed rozpoczęciem prac w gospodarstwie.

Tym razem jednak nie mógł tego zrobić. Jego matka była chora. Przed czterema dniami zapadła na straszliwą chorobę, która zwala człowieka z nóg i odbiera wszelkie siły. Babcie robiły wszystko by jej pomóc. Gotowały cudowne wywary z sobie tylko znanych roślin, odprawiały tajemne rytuały, nawet sprowadziły Anni najstarszą i najmądrzejszą wróżkę w lauksie (1) – wyjaśnienia słów pruskich znajdują się na końcu tekstu), a może i poza nim. Ale ona też nie wiele zrobiła. Dała jednak domownikom pewną radę.

 

— Mówcie. – powiedział Dirsus – Mówcie Wiedząca Matko. Jaki jest sposób?

Starucha spojrzała na pana domu jakby chciała żeby nie zawracał jej głowy.

— Dirsusie. Sposób niby jest, ale czy on jest to ja nie jestem taka pewna.

Ojciec podrapał się w głowę.

— To jest czy nie jest? Mówcie wreszcie Matko!

Matka Anni, największa wróżka w lauksie , a może i poza nim, zawierciła się na krześle, sapnęła, dotknęła ręki chorej, jakby zapomniała zrobić jeszcze jednego badania, aż w końcu przemówiła. Dirsus, jego synowie Auttume i Glaude, Irma Sparta i reszta czeladzi czekali w milczeniu.

— Na północy — uniosła oczy na zebranych — na drugim końcu jeziora Tałty mieszka zigo (2) imieniem Divan. On jest najpotężniejszym zamawiaczem chorób w ziemi Estiów(3) i powiadają, że ma leki na wszystkie choroby. Jeśli popłyniecie na drugi koniec Tałty i poprosicie go o pomoc to może ją otrzymacie i uratujecie żonę i matkę. Pod warunkiem, że Divan wam pomoże i że zdążycie. Ja nie widzę innego dla niej ratunku.

Wszyscy domownicy popatrzyli po sobie. Nagle Glaude, który był raczej chłopcem niż mężczyzną rzucił się ku ojcu i z pasją zaczął szarpać rękaw jego wilnisu (4).

— Ojcze! Ojcze! Musimy tam jechać! Musimy przywieść lek dla mamy. Musimy!

— Glaude uspokój się. — powiedział ojciec spokojnie ale dobitnie.

— Ale musimy płynąć! Już, zaraz!

— Glaude! — teraz ton był już ostrzejszy — Jeśliś zapomniał to przypomnę ci że sześć pół cykli temu przeszedłeś inicjacje, więc zachowuj się jak mężczyzna! Na miłość twojej matki!

Glaude wyraźnie stropiony spuścił głowę i zamilkł.

Auttume wyszedł nic nie mówiąc. Stanął na dziedzińcu centralnym gospodarstwa. Już chciał skierować się do bramy, ale w głowie zaświtała mu inna myśl. Poszedł do stajni. Jego najbliższy przyjaciel Slapnirys spojrzał na niego jakby chciał powiedzieć, "Co się stało?".

Auttume pogłaskał go po nosie, wyprowadził, dosiadł i już po kilku chwilach galopował wzdłuż brzegu jeziora. Wielkiego jeziora Tauty, jeziora, na którego końcu nikt jeszcze nie był. Nikt kogo Auttume by znał. Żaden Est z jego lauksu nie zapuszczał się tak daleko i nikt nie mógł powiedzieć mu jak tam dopłynąć. Nikt prócz wróżki, ale ona nie była zwyczajnym człowiekiem.

 

Noc spędzona na dworze nieco rozjaśniła mu umysł. Zmarzł wprawdzie nieco — z końcem sierpnia noce zaczęły robić się coraz chłodniejsze – ale to mu się przydało. Teraz wracał do zagrody ojca z trzeźwym umysłem i świadomym postanowieniem.

W domu było cicho. Czeladź(5) była w gospodarstwie. Głównie zbierała i młóciła ostatnie wysuszone kłosy zboża, lub rąbała drewno na zimę. Myślał, że ojca nie ma. Że pojechał odwiedzić sąsiadów. Po siostrach też jakby ślad zaginął. Wszedł do izby, gdzie spała matka. Leżała nieruchomo, zdawała się nie oddychać. Przez chwilę stanął zdjęty przerażeniem, że ma przed sobą trupa. Ale naraz kobieta wciągnęła nerwowo powietrze przez sen i chłopiec się uspokoił. Podszedł i ukucnął przy łóżku. Pogłaskał matkę po czole. Było spocone i zimne. Patrzył w napięciu na jej mokrą trupio-bladą twarz.

— Wahasz się — nie usłyszał jak ojciec wszedł do pokoju i stanął tuż za nim.

— Nie — powiedział Auttume — Już się nie waham. Popłynę na drugi kraniec jeziora Tałty i przyniosę lek na mamy chorobę.

— Doskonale. — Dirsus zmrużył oczy — Liczyłem, że się tego podejmiesz. Ja, widzisz już nie te lata. Gdy Pipin był w twoim wieku to może bym pojechał. Ale teraz. To kolano dokucza mi ostatnio coraz bardziej, a poza tym trzeba nadzorować przygotowania do zimy.

Auttume przez chwilę zmienił minę. Z twardej i zdecydowanej, na mniej pewną, chłopięcą.

— Właśnie. Może Pipin popłynie z nami.

— O nie! Nawet o tym nie myśl. Pipin ma własne gospodarstwo, własną żonę, własne przygotowania do zimy. A wiesz, że nie jest mu łatwo.

— Tak wiem. — Auttume trochę się otrząsnął.

— Ale nie martw się. — w oczach Dirsusa zapłonęły małe ogniki — popłynie z wami Irma Sparta.

Młodzieniec podniósł wzrok, a w jego oczach rysowało się szczęście pomieszane ze zdziwieniem.

— Irma Sparta!? Chcesz z nami posłać Silną Rękę(6)!?

— A co w tym dziwnego?

— Myślałem, że będę musiał płynąć sam. Ale jeśli popłynie z nami Irma Sparta to nic mi nie grozi. — powiedział niemal rozbawiony — Mogę więc zaraz rychtować łódź. Nawet nie muszę składać ofiary.

— Auttume!

— Dobrze, przepraszam. Po prostu się cieszę, że posyłasz go ze mną. Mając przy sobie tak świetnego łucznika, tak zaprawionego w walce, mogę iść po to ziele nawet na Sambię(7)! — tutaj chłopiec zaśmiał się szczerze.

Dirsus uśmiechnął się do swoich wspomnień. Wziął sobie zydelek i synowi też kazał usiąść.

— Irma Sparta. Tak go nazwaliśmy. — westchnął z uśmiechem — Nie mam pojęcia jak się na prawdę nazywał. Pamiętam jak go zdobyłem... To było nim jeszcze się Pipin urodził. Świeżo kupiłem twoją matkę od jej ojca — tu na chwilę uśmiech spełzł z ust ojca, ale po chwili wrócił — Tak. Poszliśmy wtedy na Jaćwięgów(8). Rejza, jakich mało. Była pełnia lata i jakoś tak wszystkich naszła ochota na porządną bitkę. Pojechaliśmy wtedy na wschód we dwudziestu... nie trzydziestu chłopa. Każdy z dwoma czeladzi. No nie każdy. Bo ja na przykład cały majątek wydałem na matkę i nic mi się nie zostało. Więc wjechaliśmy na ich ziemie. Spaliliśmy chyba ze dwa gospodarstwa, no może trzy, i dotarliśmy do tego gdzie mieszkał Irma. Wytłukliśmy wszystkich, tak wszystkich, tak się bili, nawet kobiety. No może się dwie uchowały. Oprócz niego. Cholernik szył do nas z dachu swojej chaty i chyba utłukł nas z siedmiu zanim go dopadliśmy. Chata była wykładana gontem, a akurat w nocy padało. On na poddaszu wybił dziurę i z niej walił. Chcieliśmy podpalić, ale mokry gont? Sam wiesz. Chcieliśmy go obejść, ale zawsze nas jakoś wyhaczył. W końcu jakoś żeśmy tę jego chatę podpalili, coś się zaczęło dymić. On się zawahał, więc ja dawaj do tej chaty. Wpadłem jak dziki na poddasze, wystrzelił do mnie raz, ale jakoś cudem chyba zasłoniłem się tarczą i nim zdążył naciągnąć, już byłem przy nim i jego łuk poszedł w drzazgi. — ojciec zapatrzył się w podłogę — pamiętam jego spojrzenie. Stał tam i czekał na ostateczny cios. Dumnie, tak jak walczył. Ale cios nie nadszedł. Powiedziałem, że takiego niewolnika nikt nie ma w całej Galindii(9) i że będzie żył i mi służył. A resztę już znasz. To najbardziej zaufany członek mojej czeladzi, któremu powierzę życie syna.

Spojrzeli na siebie bacznie.

— Nie ma, więc, na co czekać — powiedział Auttume — Jadę do krivego (10) prosić o wróżbę na drogę.

 

Las stał ścianami wielkich starych powykręcanych dębów. Nie tak powykręcanych jak w świętym gaju. O nie! Tamte były naprawdę pokiereszowane. Od razu było widać, że żyją w nich duchy przodków.

Te wokół Auttume nie były aż tak "boskie", ale niektóre już prawie zasługiwały na takie miano. Ich piękne dumne konary tworzyły nad jego głową zwarty, zielony tunel, przez który przechodziły czasem promienie światła.

Niżej w głębi lasu spoglądając od ścieżki porastały go mniejsze dęby i buki, uparcie pnąc się w górę i walcząc o odrobinę światła. Między drzewkami rozkładały się wielkie dzikie paprocie, które były chyba ulubioną kryjówką wszystkich Estiów poczynając od zabawy w chowanego, a na zasadzkach kończąc.

W powietrzu czuć było wilgotną, chłodną woń mokrego lasu, ostry zapach ziemi przykrytej grubą warstwą liści. To, po czym jechał trudno było nazwać drogą w znaczeniu, do którego przywykła większość mieszkańców ówczesnej Europy (nawet tych bardziej zdziczałych). Był to pas ziemi jak wszędzie wokoło, z tą jedynie różnicą, że tu nie rosły drzewa, ani większe krzaki. Estiowie nie mieli w zwyczaju długo ani daleko podróżować.

Auttume uspokoił Slapnirysa. Koń zawsze się denerwował przed wjazdem do świętego gaju. Nie musiał nawet widzieć fetysza ustawionego przy drodze. W niektórych okresach (zwłaszcza po świętach letniego i zimowego przesilenia) wystarczyło go poczuć. A był to fetysz, co najmniej odstraszający.

Na długiej żerdzi, snopkami, przywiązane za włosy wisiały głowy jeńców złożonych w ofierze bogom. Kilka gniło już poważnie, kilka było świeżych. Gołe czaszki leżały na ziemi pod drągiem, a jedna była zatknięta na jego szczycie. Wokół nich bezlitośnie i uparcie kłębiły się muchy.

Auttume przejechał szybko obok znaku. Wele. W gaju jak zwykle odniósł wrażenie, że tu wszystko jest takie same, ale zupełnie inne. Chociażby drzewa. Nie kojarzyły się wcale z drzewami, ale z zupełnie innymi, czasem całkiem niesprecyzowanymi, żywymi istotami.

Najdziwniejszy i najstraszniejszy z nich był Anzans, pierwszy i najstarszy dąb w gaju. Gdy patrzyło się na niego z jednej strony wyglądał jak ścierka wykręcona podczas prania, ale gdy patrzyło się z trochę innej zdawał się być ogromną jaszczurką i nawet można się było dopatrzyć długiego pyska i oka które bez przerwy na ciebie łypało.

Brrrrr! Pamiętał, jak gdy był mały z rodzicami uczestniczył obchodach świąt przesileń i przez całą uroczystość zdawało mu się, że drzewo się na niego gapi tym swoim jaszczurzym okiem. Inne drzewa w gaju też były dziwne. Miały wielkie baniaste wybrzuszenia, lub przypominały ludzi. Niektóre tak jakby się pochylały. Nie były po prostu krzywe, ale się pochylały.

Nie umiał tego wyjaśnić. W ogóle czuło się tu coś niezwykłego. Trawa niby zielona, ale tak jakby inaczej. Wiatr, który mógł trząść całą puszczą, tutaj nie wydawał się taki silny. Nawet chmury zdawały się omijać to miejsce tak, że czasem było tu jaśniej niż dookoła. Dlaczego tu działy się te wszystkie rzeczy? Wele – duchy przodków. No i wieczny ogień. Ognisko, które płonęło odkąd powstał świat. I krive – mędrzec, który go pilnował.

Ogień palił się pod dużą altaną wspartą jedynie na czterech słupach w zagajniku dziwacznych drzew, jak w pierścieniu wielkich, pokracznych obrońców. Przy nim stał krive opierając się na lasce z korzenia cisu. Wraz z nim było tam dwóch młodych mężczyzn, pomocników krivego .

— Kailts (11) Auttume synu Dirsusa. Co cię do mnie sprowadza? — powiedział krive i odwrócił się do chłopca. Widok jego całkowicie białych oczu jak zwykle przyprawił młodzieńca o ciarki.

— Kailts Warpodzie krive lauksu . Przybywam prosić cię o wróżbę na wyprawę.

— Jedziesz na drugi koniec jeziora Tałty odszukać sławnego zigo ?

— Tak. Właśnie dlatego potrzebna jest mi wróżba.

— Dobrze. Chodź i usiądź przy ogniu.

Palenisko było ułożone z kamieni obmazanych gliną, na wysokość łokcia, a na trzy szerokie. Obok niego stały trzy pieńki. Obaj na nich usiedli. Krive wyciągnął prawą rękę w stronę głowy chłopca. Pomocnik nic nie mówiąc przechwycił i przyłożył do jego włosów. Lewą mędrzec wyciągnął nóż i ściął kosmyk włosów Auttume i cisnął go w ogień. Następnie wyciągnął ręce w stronę ognia i spojrzał weń. Tak, spojrzał. Auttume nie wiedział jak, ale Warpod był krive , więc jakoś mógł. Z ust mędrca popłynęły niezrozumiałe melodyjne wersy i zaczął wieszczyć.

— Zarżnij dobrą kozę Żeminele, a pochwycisz ptaka. — sapnął ciężko — Zarżnij jej świnie, a znajdziesz to czego szukasz. To jest na wyciągnięcie twojej ręki, chwycisz to, jeśli się pośpieszysz.

Młodzieniec patrzył na starca w napięciu. Ten mocno schwycił go za ramie.

— Ale strzeż się! Gdy nazbyt będziesz chciwy na zawsze to utracisz.

Naraz krive odchylił się do tyłu i byłby upadł gdyby nie pomocnik, który go podparł. Starzec otrząsnął się jakby z zamroczenia.

— To twoja wróżba. — powiedział.

Auttume wstał i pokłonił się wieszczowi.

 

Gdy wrócił do domu, rozpoczęły się przygotowania do wyprawy. Na jezioro spuszczono największą łódź Dirsusa. Piękną, długą na dwadzieścia osiem łokci, a na sześć szeroką(12). Jej dziób i rufa wystawały z wody jak sztychy ostrych noży, a żagiel majestatycznie spoczywał na sochach. Łódź była gotowa, ale choć nie było jeszcze południa postanowiono wypłynąć następnego dnia. Nie można było wyruszyć, nie czyniąc wcześniej ofiary, a te zwykło się odprawiać po zmroku.

Auttume spędził dzień pomagając w gospodarstwie i czuwając przy matce. Jej stan się nie zmieniał, leżała tak nieruchomo, ciężko oddychając. Zawsze była przy niej któraś z babć, więc był spokojny. Wieczorem ale jeszcze przed zmierzchem w wielkiej świetlicy, stabini zebrały się wszystkie kobiety i Glaude, który najwyraźniej nie przyzwyczaił się jeszcze do tego że jest mężczyzną. Wszystkie pięć córek, troje babć i jeden brat. Do tego były tam dwie kolejne żony Dirsusa i matki trzech jego córek. Wszyscy oni pili kolejno kumys z kobylego mleka, każdy ulewając nieco, kolejno: Żeminele, bogini ziemi i matce wszystkiego, co jest, Perdoytusowi bogu rzek i jezior i Perkunasowi kapryśnemu bogu deszczu, słoty, mrozu i niepogody. Wszyscy zamarli, gdy Auttume stanął w drzwiach.

— Proszę was szanowne matki i babcie o błogosławieństwo na drogę, a ciebie drogi bracie i was drogie siostry o życzenie bezpiecznej podróży.

— To ty Auttume? — spytała Pjause, najstarsza babcia, ślepa już i niedosłysząca. Kobiety upewniły ją w jej przypuszczeniach. — Podejdź tu synu i uklęknij.

Chłopiec wykonał rozkaz. Stara kobieta. Namacała jego głowę i położyła na niej obie dłonie.

— Niechaj Perdoytus ochrania cię przed złą przygodą, a matka Żeminele pozwoli ci przynieść lek dla Smittuki. Niech twój topór będzie ostry, a włócznia celna. A, i uważaj żebyś nie pomylił blekotu z pasternakiem, jakbyś chciał podjeść sobie coś w lesie.

— Babciu?!

— No, co? Nie jeden się już od tego przekręcił.

Teraz wszyscy zaczęli mu błogosławić i pozdrawiać na drogę. Ainatinga, druga żona Dirsusa wręczyła mu wełniany płaszcz "Jakby było mu zimno w nocy". Najmłodsza z jego sióstr dała mu gałązkę rozmarynu "Na szczęście". W końcu przyszła kolej na brata.

— Dlaczego nie mogę z tobą płynąć? — niemal krzyknął z wyrzutem.

— Glaude. Nie możemy zostawić ojca samego w gospodarstwie.

— Ale ja chce płynąć po lek dla mamy. Musisz zabrać mnie ze sobą.

— Nie. Płynie ze mną Imra i jeszcze dwóch ludzi. Wystarczy jak na taką wyprawę.

— Auttume, ale...

— Dosyć! — syknął chłopak — Nie przyszło ci do głowy że mogę zwyczajnie nie wrócić? Jeśli ja padnę, gdzieś tam w lesie, to ojciec będzie miał jeszcze ciebie. A gdybyśmy nie wrócili obaj. Co mu pozostanie?

Młodszy brat spuścił głowę, ale zaraz ją podniósł.

— Ale Smittuka jest także moją matką, a ja już jestem mężczyzną.

Auttume zrobił kwaśną minę, ale nic nie powiedział. Wyszedł ze stabini .

Gdy słońce zaszło w izbie miejsce kobiet zajęli mężczyźni. Tradycyjnie kobietom nie było wolno uczestniczyć w rytuałach. Głównym ofiarnikiem wyjątkowo był dziś Auttume. Na co dzień obowiązek ten przypadał gospodarzowi, ale dziś to Auttume miał być gospodarzem. To on miał w końcu dowodzić wyprawą.

Jak przykazał krive miano zarżnąć kozę i świnię. Gdy podcinał gardło pierwszego zwierzęcia pomyślał, że to dziwne, że musi składać dwa i to tak różne zwierzęta. Gorący swąd krwi buchnął z rany rozpraszając te myśli. Napełnił zawartość czarki, ulał nieco i wypił. O ile koza zdawała się do ostatniej chwili nie podejrzewać tego, co się dzieje i do końca była spokojna, świnia kwiczała z przerażenia. Miotała się na boki i Auttume ledwo ją utrzymał, nie mówiąc o tym, że zamiast szybko i z gracją poderżnąć jej gardło niemal urżnął jej łeb.

Nie miał pojęcia, co o tym myśleć. Z reguły, gdy zwierze jest spokojne do końca to jest to wyśmienita wróżba dla planów ofiarnika. Z tym, że z reguły składa się tylko jedno zwierze. Nie mógł znaleźć wytłumaczenia, ale nie podzielił się z nikim swymi rozterkami.

Po rytualnym rżnięciu, nastąpiła huczna libacja. A gdy wszyscy wstali przed świtem, targał ich potworny ból głowy.

 

— Irma. Wszystko przygotowane?

— O Matko Ziemio! Niech rikijs (13) tak nie krzyczy.

— Na kauki(14)! Na razie to ty krzyczysz jak opętany.

Irma stał na pokładzie łodzi krzywiąc się z bólu. Obejmował swoją czaszkę jak drogocenny zamorski puchar z rubinowego szkła.

— Tak rikijs . — powiedział najciszej jak umiał — Mamy zapasy na cztery dni więcej nie ma sensu zabierać. Podejrzewam, że droga nie będzie dłuższa, a nawet jeśli, zapolujemy w puszczy. Za radą twego ojca, załadowaliśmy również dary dla Divana. Miód, owies, ozdoby z brązu i broń.

— Doskonale. Choć, zjedzmy coś przed podróżą. Ciotka nagotowała zupę. W tym stanie nie można jechać.

— Mogę mieć prośbę, rikijs ? — powiedział gramoląc się na molo. Przypominał przy tym nie człowieka, ale drewnianego luda.

— Tak. W czym rzecz?

— Pelanni i Pannu też trochę wczoraj poświętowali. A przecież w takim stanie nie można wiosłować.

— Tak, Irma. Dla nich też znajdzie się miska zupy.

Gdy weszli do wielkiej sali ujrzeli Dirsusa wychodzącego z kuchni. Jego mina była chyba równie nietęga jak ich samych. Za panem domu posypały się jazgotliwe komentarze i zapowiedzi, że "Będzie zrobiona, gdy będzie zrobiona".

— Ach te baby. — mruknął tylko pod nosem.

— Kailts, Butta Rikians (15). — powiedział Irma na widok pana.

— Kailts Irma.

— Skoro zupa jeszcze niegotowa, pójdę po chłopaków. — zaproponował niewolnik.

— Idź, idź.

Gdy jedna z żon Dirsusa ukończyła w końcu swoje dzieło, wszyscy w duchu cofali przekleństwa pomyślane pod jej adresem. Tym magicznym daniem okazała się polewka na kaszy owsianej, ze świńskimi skwarkami, z dodatkiem bazylii i suszonej bylicy. Tak pokrzepieni mężczyźni poszli szykować łódź do odbicia.

Każdy wziął z chaty swój rynsztunek bojowy. Auttume niósł włócznie długą na pięć łokci z długim wąskim grotem. Za pasem wisiał mu topór o szerokim płaskim ostrzu i małym młotku w miejscu obucha. Do tego w pochwie obitej brązem tkwił długi i piekielnie ostry myśliwski nóż. Oczywiście nie mogło zabraknąć też pałek do rzucania. Dwie o głowicach z brązu tkwiły zatknięte za skórzany pas obok topora. Irma Sparta niósł na plecach kołczan i sajdak, oba z zawartością. Za płóciennym pasem miał cztery pałki, ale tylko jedna miała brązową główkę. Reszta nabijana była żelazem lub pirytem. Towarzyszyła im niewielka siekierka o podwójnej brodzie i oczywiście nóż. Pelanni i Pannu mieli po siekierze, a Pannu do tego procę. Gdy stanęli na przystani Dirsus zginął gdzieś na chwilę po czym pojawił się znowu niosąc miecz okuty miedzią. Oczy Auttume zalśniły.

— Synu. Na twą pierwszą wyprawę chce ci dać coś... No wiesz, jesteś rikijs … A masz, co ci będę gadał. — wyciągnął rękę ze świetną bronią.

— Ojcze, ja chyba... — zająkał się Auttume, ale spojrzał na piękne zdobienia pochwy, na jej trzewik pokryty misterną wicią. — Dziękuje ci!

I byłby już ściskał swego rodziciela. Gdyby nie głos Pelanniego.

— Rikijs ! Butta Rikians !

Wszyscy spojrzeli na niewolnika. U jego stóp, na łodzi, odarty z zasłony skór, którymi zaizolowano garnki z ziarnem, leżał Glałde. Na jego twarzy mieszała się konsternacja z wściekłym gniewem. Irma przetarł usta krajką naszytą na mankiet koszuli.

— Glaude? Co ty tu u gromkiej zarazy robisz? — spytał Dirsus.

Chłopak podniósł się i o dziwo nie skulił jak miał we zwyczaju. Stanął prosto, pociągnął nosem.

— Jak to, co? Płynę na wyprawę.

— Nigdzie nie płyniesz. — odparł ojciec — Pojedziesz sobie zimą, na koniu, z innymi chłopcami..

— Ojcze! Jak raczyłeś dwa dni temu zauważyć, jestem już mężczyznom, a najświętszym prawem mężczyzny jest jechać na wyprawę gdy mu się tak podoba.

Dirsus zaczął majstrować przy swym pasie.

— Tak? A wiesz jaki jest obowiązek ojca?

Oczy młodzieńca okryły strachem, ale zaraz znowu stały się zimne.

— Możesz mnie bić, ale i tak popłynę.

Ojciec się zawahał.

— Pozwól mu płynąć. — nieoczekiwanie wtrącił się Auttume. Bracia spojrzeli na siebie, a z twarzy ojca całkiem już zniknęła hardość.

— Pozwól mu popłynąć. Oddam mu swój topór. Teraz, gdy mam miecz nie będzie mi potrzebny.

Ojciec spojrzał na swych synów, a następnie mocno przytulił ich do siebie.

— Tylko słuchaj brata Glaude. To on tu dowodzi. A ty Auttume miej go na oku, żeby was nie wplątał jakieś tarapaty. A i byłbym zapomniał. Pamiętaj że mieczem walczy się trochę inaczej niż toporem. Jakbyś ciął wielkim nożem. Poćwicz sobie trochę na sucho.

Wszyscy, nawet Irma lekko odetchnęli. Glaude zaczął skakać i ściskać brata, ale na wyraźny rozkaz by przestał stanął nieruchomo jak kamienna baba.

Łódź odbiła, wiosła plusnęły. I tylko starszy mężczyzna stał jeszcze chwilę na drewnianym nabrzeżu.

 

Słowniczek wyrazów pruskich:

1 - lauks - po prusku wieś;

2 - zigo - pruski kapłan, wróż i lekarz jednocześnie;

3 - Estiowie - starożytna nazwa plemienia Prusów;

4 - wilnis - rodzaj tuniki z rozcięciem pośrodku i dwiema połami;

5 - czeladź - słudzy; jako że akcja opowiadania dzieje się wśród Prusów przed podbojem krzyżackim, możemy wnosić, że są to niewolnicy;

6 - Irma Sparta - imię bohatera po prusku znaczy dosłownie „Silna Ręka”;

7 - Sambia - półwysep Sambijski, w średniowieczu zasiedlony przez pruskie plemię Sambów;

8 - Jaćwięgowie - ludność pierwotnie uważana za Bałtów, pobratymców Prusów; dziś łączona raczej ze Słowianami;

9 - Galindia - historyczna kraina zamieszkana przez pruskie plemię Galindów. Galindami są wszyscy bohaterowie opowiadania;

10 - krive - kapłan pruski zajmujący się głównie wróżeniem;

11 - kailts - witaj;

12 - dwadzieścia osiem długą i sześć szeroką - ok. 14 x 3 m;

13 - rikijs - pan;

14 - kauki - duchy domowe;

15 - butta rikijans - dosł. pan domu; gospodarz;

16 - buttan - dosłownie „dom”, ale bardziej trafne byłoby określenie „gospodarstwo”, gdyż pruski „buttan” potrafił mieć kilka, a nawet kilkanaście budynków;

17 - trobe - dom gospodarza;

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • droga_we_mgle 7 miesięcy temu
    Chwilowo nie mam mocy przerobowych na dłuższe teksty, ale obadam na dniach :)
  • Marcin Adamkiewicz 7 miesięcy temu
    Ależ moja droga! Kiedy tylko będziesz miała ochotę i czas😊
  • droga_we_mgle 7 miesięcy temu
    Przeczytałam z zainteresowaniem i przyjemnością. Klimat bardzo w moim guście. Mam wrażenie (chociaż może się mylę), że i Ty czujesz się lepiej w takiej konwencji.

    Ślepa Babcia jest genialna😁

    "Myślał, że ojca niema" - nie ma
    "Niema, więc, na co czekać" - to samo
    " jestem już mężczyznom" - mężczyzną

    "Tak[,] spojrzał." - powinien być przecinek; to nie jedyne miejsce, gdzie go brakuje, ale tu najbardziej to bije po oczach.

    Pozdrawiam :)
  • Marcin Adamkiewicz 7 miesięcy temu
    Bardzo się cieszę, że się podoba. Przyznaję, że powieści historyczne, lub jak wolę to określać, archeologiczne, to zdecydowanie mój klimat. Dawne dzieje, prosta historia i anturaż pełen dzikiej przyrody, pradawnych kultur i tajemniczych rytuałów, to dla mnie zdecydowanie nr 1. W takim klimacie będzie z resztą moja powieść, którą obecnie kończę - Jarki Głaz. Będzie się działa w Wielkopolsce (której nikt tak jeszcze nie nazywa) w latach 20tych X w. Tam to dopiero będzie klimat😁
    Tymczasem mam nadzieję, że reszta "Opowieści.." również się spodoba.
    Wielkie dzięki za uwagi i słowa uznania.
    Pozdrawiam:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania