Opowieść z zaświatów: niedostarczony list CZ III/V

Pióro odnalezione, pergamin nienaruszony. Piszę do ciebie, drogi Czytelniku, i jeśliś nie znużony opowiastką, zbadaj moje czyny.

 

Nadobna krzyczała, pytała o moje zamiary.

- Oni chcieli cię zabić, moja pani - odparłem.

- Kim jesteś? – spytała pełna przerażenia. Pomimo jej gorączki, miała subtelny głos.

- Wszystko wyjaśnię, lecz opuśćmy to miejsce - powiedziałem jak najdelikatniej potrafiłem.

Zbliżyliśmy się do bramy, tutaj hałas ciżby już nie dochodził, co pomogło dosłyszeć gnającą za nami straż. Ścigano nas. Nie znając terenu i mając zmęczonego konia wątpiłem w nasze możliwości. Musiałem coś wymyślić zanim koń padnie pod ciężarem i wyczerpaniem. Odcięte wciąż miałem myśli, kierowało mną serce nie rozum. Puściłem się w gęsty las, kiedy Wenera uspokoiła się nieco.

- Oni cię zabiją! - rzekła histerycznie.

Nie znałem sposobu, którym mógłbym ją uspokoić, rozumiałem ją, ale myśli moje wciąż gubiły się na granicy rozsądku. Łoskot szarżującej za nami straży powoli ustępował. Cichł, ale nie znikał. Nagle w oddali zauważyłem częściowo powaloną niewielką konstrukcję, coś na kształt pustelni. Zawahały się losy. Jeżeli, pomyślałem, ona nas nie uratuje, jesteśmy zgubieni. Popędziłem wierzchowca, stanęliśmy pod samotnią. Zeskoczyłem z konia, rozejrzałem się dookoła. Było pusto i cicho. Konstrukcja okazała się za mała, by można było ukryć konia, a ten, gdybyśmy go zostawili, z pewnością wydałby nas. Z drugiej zaś strony bez niego ucieczka stałaby się niemożliwą. Szelest, jakiś szmer doszedł moich uszu. Coś mną tchnęło, ukłułem zwierzę w bok, spłoszył się i galopem popędził przed siebie. Przedarliśmy się przez wiszącą bujną roślinność i rychło znaleźliśmy się wewnątrz. Stanowił go pień, stojący niczym fotel i rozścielony mchem płaski kamień, coś na kształt łóżka. Nadobna rzuciła się nań, spojrzałem w jej zmartwione, ale przecież urocze oczka. Serce poczęło znów mocniej kołatać.

- Wybacz, pani. - ledwo zdołałem cokolwiek z siebie wydobyć, przecie pragnąłem wyrazić swój żal. Nimfa natomiast otwarła drżące usta, lecz słów wyraźnie jej brakło. Milczała.

Zziajany klęknąłem przed nadobną i, chwytając małą, zmęczoną rzemiosłem mieszczańskim dłoń, jąłem szukać w jej oczętach pocieszenia.

- Tyś mi bohaterem - podjęła niepewnie - lecz prędko nas schwytają. Co z moim ojcem, co z matką, myślisz, panie, że oni…

- Nie wolno ci o tym myśleć teraz - odparłem wzruszony. Jej chłodne dłonie drżały.

- Słyszysz? - cofnęła główkę.

Rzeczywiście, jakiś hałas doszedł moich uszu. Tętent koni stawał się coraz głośniejszy. Rzuciłem się ku wejściu, przyłożyłem badawczo oko do szpary i wypatrywałem pędzącą za nami straż. Nie zauważyłem niczego. Tupot stawał się coraz głośniejszy, wołania coraz wyraźniejsze. Wyłonili się jeźdźcy, zbliżali się nieugięcie.

- Idą? - zapytała nieznajoma.

Podniosłem rękę na znak milczenia. Wpatrywałem się skupiony na strażników pędzących ślepo przed siebie. Nawet nie spojrzeli w naszym kierunku. Przebiegli, hałas ustawał. Opadłem na klepisko z ciężkim oddechem.

- To nie koniec, moja pani - oznajmiłem wiedząc co jeszcze nas czeka. - To była straż będąca świadkiem mego porywu, pozostałych powinni wypuścić niebawem. Że czasu nie wiele, musimy uciekać! Otworzyłem drzwi, rozejrzałem się skrupulatnie i, chwytając za dłoń dziewczę, wyprowadziłem ją z pustelni. Nakazałem pochylić się lekko i ile sił w nogach biec śladem straży, wszak najbezpieczniej za ścigającym. Nie posuwaliśmy się szybko, jak można było przypuszczać. Wciąż wypatrywałem nowego schronienia, wiedziałem też, że kryjówka może stać się dla nas pułapką, to też odrzucałem proste propozycje natury, czy też śladu człowieka. Raczej więcej odpoczywaliśmy, a właściwie nieznajoma, niż biegliśmy przed siebie. Nie znałem terenu, to sprawiało, że poczucie bycia zwierzyną wręcz nastręczało mi. Wokół panowała cisza, straż pracowała niema, bądź wcale. Myślę, że minęła godzina niezdarnej ucieczki, kiedy pojawiła się nadzieja. Biegnąc wzdłuż rzeczki zdawałem sobie sprawę, że raczej nas zgubi niźli doda wsparcia, ale wbijając się w gęste zarośla okalające z obydwu stron rzeczkę usłyszałem głośne opadanie wody. Moja Wenera usiadła na kamieniu, ja natomiast zbadałem wodospad opadający dość wysoko. Pod nim była wyżłobiona jama. Pod nim była dana nadzieja! Przed nami było nowe wspaniałe życie – taką przynajmniej żywiłem nadzieję. Trzymając mocno za dłoń, wprowadziłem piękną nieznajomą pod kaskadę.

- Co dalej? - zapytała pobierając wodę w dłonie.

- Musimy czekać, coś trzeba wymyślić - patrzyłem z ukontentowaniem jak młoda dziewczyna chłepce wodę z dłoni. - Jak tobie na imię? - zapytałem oczarowany jej widokiem.

- Natalia - rzuciła subtelnie - z rodziny Lorenex.

- Pięknie.

- A tobie, mój panie?

- Rajmund, Rajmund Rimete - odparłem rzucając lekki uśmiech.

Natalia odwzajemniła gest.

- Jesteś odważny, Rajmundzie.

- Raczej głupcem - spojrzałem poza ścianę wody. - Ty za to, Natalio, jesteś urocza, lico twoje przypomina mi piękny barwny kwiat, oczęta zaś rześki poranek pachnący konwaliami.

Nadobna przyrumieniła się nieco.

Kolejne chwile spędziliśmy opowiadając o sobie. Patrzyliśmy prosto w oczy, nie potrafiłem oderwać wzroku od mojej bogini. Obiecałem w jak najżarliwszych słowach znaleźć nam bezpieczną przystań. Domyślałem się, że nikt nie będzie nas tropił. Prześladowcy, by nie szukać daleko satysfakcji, być może wyżyli się na nowo złapanych hugenotach. Tak pocieszałem moją piękność. Miałem też chwilę do namysłu, kiedy to po raz pierwszy zacząłem zastanawiać się nad kolejnymi krokami moich towarzyszy. Czy puścili się za mną? Może popędzili dalej pozostawiając moją porywczość. Zacząłem analizować bieg wydarzeń, ale towarzystwo Natalii niwelowało każdą myśl z nią niezwiązaną. W rezultacie oddawałem się każdej chwili z nią spędzoną.

Mijały godziny, wieczór zbliżał się nieubłaganie, pozbierałem chrust i kilka gałęzi, a rozpaliwszy na zimną noc ogień dodałem otuchy nadobnej. Przygotowałem też miękkie posłanie z mchu, na którym Natalia mogła się dość wygodnie wyciągnąć. Przekryłem ją płaszczem i położyłem się obok czekając nowego dnia. Tutaj zastanawiałem się co dalej należy zrobić, ułożyłem plan, który miałem przedstawić Natalii następnego dnia. Usnąłem.

 

I Ciebie, drogi Czytelniku proszę o chwilę odpoczynku dla mej słabej dłoni...

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Shogun 05.02.2020
    Kolejna bardzo klimatyczna i dobra część. Szczególnie podobały mi się opisy urody Natalii. Czekam z niecierpliwością na następną część.
    Pozdrawiam :).
  • Infernus 05.02.2020
    Shogun, mój wierny Czytelniku :D weźże znajdź jakieś błędy :) dzięki za przeczytanie i komentarz. Na początku napisałem "ciebie" z małej litery. Uważasz to za błąd? "Czytelniku" piszę z wielkiej to i ten zamek powinien być.. Chyba :)
  • Shogun 05.02.2020
    Infernus hmm, w sumie jak tak teraz zwróciłeś na to uwagę, myślę, że jeżeli chcesz ukazać swój szacunek do czytelnika to mógłbyś dać z dużej litery. Szczerze, ja takie problemy rozwiązuję raczej intuicyjnie :). "Piszę do Ciebie, drogi Czytelniku, i jeśliś nie znużony opowiastką, zbadaj moje czyny". Zerknij teraz na to zdanie. Jak ci się ono widzi? :D
  • Infernus 05.02.2020
    Jest dużo lepiej. Dziękuję :) zawsze wpojone miałem, że czytelnik bezpośrednio to Czytelnik, a "Ciebie" tylko w listach :) jeszcze raz dzięki za zmarnowane bezcennych trzech minut :)
  • Shogun 05.02.2020
    Nie ma sprawy, cieszę się, że mogłem pomóc. Wręcz przeciwnie proszę pana, wręcz przeciwnie. Były to bardzo dobrze wykorzystane trzy minuty ;).

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania