Pałucki na tropie

Słońce bezlitośnie biło z bezchmurnego nieba. Świat zamarł w bezruchu i tylko eteryczna mgiełka z pary wodnej podejmowała desperackie próby poruszenia stężałego powietrza wokół przywiędłego fikusa w biurze Pałuckiego. Nasz dzielny detektyw właśnie otarł pot z czoła i odszedł od okna. Potem spojrzał na wypełniającego zaległe raporty aspiranta Labodę.

– Gorąco – powiedział.

Laboda nie zareagował i dalej stukał w klawiaturę. Zapowiadał się kolejny długi dzień w Wydziale do walki z Przestępczością Zdezorganizowaną na komendzie Milicji w Parzywęchach.

Pałucki oklapł na krzesło. W przeciwieństwie do Labody wolał akcje w terenie, jednak dziś musiał pogodzić się z tym, że spędzi cały dzień nad raportami, zamknięty w czterech ścianach pokoju operacyjnego. Gdy wydawało się, że już gorzej być nie może, do pokoju wszedł komendant Stanisław Brodowąsy, którego wszyscy nazywali Prorokiem, ponieważ ze stuprocentową dokładnością potrafił przewidzieć, że zaraz nie będziesz miał czasu podrapać się po tyłku.

– Ogłosiłem stan wyjątkowy! – oznajmił Brodowąsy. – Dziś rano w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęli najważniejsi politycy w kraju.

– Mamy ich szukać? – spytał nieśmiało Pałucki, czując przypływ podniecenia. W końcu zaliczał się do świetnych detektywów, głównie dlatego, że nie wierzył w to wszystko, w co świat kazał mu wierzyć.

Komendant spojrzał na Pałuckiego z tak serdeczną pogardą, aż Laboda się zaczerwienił.

– Przydzieliłem do tej operacji cały Wydział Ekwilibrystyki i trzy inne wydziały – burknął Brodowąsy. – A wy z powodu braków kadrowych przejmiecie część obowiązków Wydziału Spraw Jałowych.

– Ściślej rzecz biorąc, którą część? – spytał Pałucki.

– Nie drażnijcie mnie, Pałucki. Bo sprawię, że do odwołania nie będziesz miał czasu podrapać się po tyłku.

Dalsza dyskusja z komendantem nie miała sensu. Skoro polecił im udać się na Izbę Przyjęć, będzie Izba Przyjęć. Po drodze Pałucki zastanawiał się, jak ułatwić sobie pracę? Nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w przyjmowaniu. Czy rozdać numerki albo wywiesić tabliczkę, że wpuszczamy tylko w okularach? To podobno pomaga na awanturujących się klientów.

Ledwie zdołał usiąść i zaparzyć kawę, weszło małżeństwo. On z brodą, ona z nadwagą. Pałali do siebie tak szczerą nienawiścią, że w powietrzu pojawiło się tarcie o wysokim napięciu.

– Spieprzyłeś mi życie – powiedziała kobieta, biorąc zamach torebką

– Już było spieprzone – bronił się brodacz.

– Spokojnie – powiedział Pałucki. – Co państwa do nas sprowadza?

– On nie zaspokaja mnie seksualnie!

– O nie, panie władzo! – Brodacz wskazał palcem na żonę. – To nieprawda. Jestem świetnym kochankiem. Tylko przez nią muszę ćwiczyć na własną rękę.

– Powinniście z tym pójść do terapeuty, zamiast zawracać dupę władzy – odparł Pałucki, starannie mieszając łyżeczką w kubku.

– Byliśmy, ale lekarz to idiota! W dodatku kobieta! – syknął brodacz. – Krowa krowie mleka nie wypije.

– W takim razie zgłaszam próbę morderstwa! – krzyknęła kobieta. – Chciał mnie utopić! Pan władza widział. Wylewa nienawiść hektolitrami!

– Ludzie! Spokojnie! Nie musicie się kochać, ale czy nie moglibyście, chociaż się przyjaźnić? – spytał Pałucki.

– Nie! – odparła kobieta. – Z natury jestem za bardzo mściwa.

– To dlaczego pani w ogóle z nim jest?

– Och! Przyzwyczaiłam się. Może nienawidzi kobiet, ale jest taki romantyczny. W zeszłym miesiącu kupił mi kwiaty.

– Nie kupił, tylko zarekwirował – odparł brodacz. – Pracuję w Straży Miejskiej, więc często mam styczność z próbą wyłudzenia VAT-u.

Pałucki pomyślał, że dobrze umieć spojrzeć na świat oczami innego człowieka. W ich związku przyda się odrobina zrozumienia. Odwrócił się na krześle.

– Laboda! Sprawdźcie mi, jakie uprawnienia mają Jałowi?

Laboda przytrzymał klawiaturę prawą ręką, żeby nie uciekła, później palcem wskazującym drugiej wystukał szukaną frazę, po czym popatrzył w ekran monitora i zagwizdał.

– Uprawnienia drugiej klasy! To daje co tydzień deputat kawy!

– Do rzeczy Laboda, wysłać zgłoszenie i wydać dwa hełmy do zamiany ciał – ponaglił Pałucki.

– Hełm pisze się przez samo „h"? – spytał.

– A Chełm lubelski? – wtrącił brodacz.

– Napiszę kaski – zdecydował Laboda.

Pięć minut później do pokoju wszedł szeregowy mundurowy, zasalutował i wyprowadził małżeństwo. Pałuckiemu pozostało zanotować w raporcie: Oziębłość stosunków między powodami powstała wskutek tarć między nimi, zarządziłem przebiegunowanie, i krzyknął:

– Następny!

Weszła babcia z wnuczką. Moher i nastolatka z czystą porcelanową skórą, dzięki której wyglądała jak laleczka.

– Ania jest w ciąży – powiedziała stara.

– Gratuluję – odparł Pałucki. – Tylko dlaczego do nas?

– Jest dziewicą i została zgwałcona przez demona. – Stara zaczęła grzebać w torebce. – Mam zaświadczenie od proboszcza.

– Ciągle nie rozumiem. – Pałucki odebrał kwitek.

– Gwałt to sprawa dla Milicji – powiedziała. – Potrzebujemy dowodów, żeby dokonać aborcji i niech pan tak na mnie nie patrzy, jesteśmy głęboko wierzący, ale to wyjątkowa sytuacja.

– Demony to średniowieczne wyjaśnienie na mokre sny. – Pałucki machnął ręką. – Demony nie istnieją.

– To dlaczego Ania jest w ciąży?

Pałucki nie wytrzymał. Wstał i podszedł do okna.

– Co pan robi? – spytała kobieta.

– Ostatni raz w takim przypadku była gwiazda i trzej królowie z darami, ale dzisiaj słońce tak napierdala, że nic nie widać.

– Żarty się pana trzymają, a to poważna sprawa.

Pałucki westchnął. Nic nie poradzi. Uprze się baba i jej daj, ale skąd wziąć, jak nie ma?

– Może pani wyjdzie – zaproponował. – W korytarzu mamy dystrybutor z zimną wodą, pani ochłonie, a my porozmawiamy z Anią na osobności?

Kobieta ociągała się, ale w końcu wyszła. Pałucki spokojnie dokończył kawę i sięgnął po papierosa.

– Opowiedz, jak było? – spytał Pałucki.

– Proboszcz jest demonem – odparła dziewczyna.

– A może to taki zmyślony demon?

– To prawdziwy demon. Widziałam, jak wypił pół litra krwi i go nie zemdliło.

– W naszym kraju pół litra to żaden wyczyn – wtrącił Laboda.

– Właśnie – potwierdził Pałucki, już nie chcąc pytać skąd to była krew.

– Wiedziałam, że mi nie pomożecie, weźmiecie się do roboty, dopiero jak wymorduje najlepszych uczniów.

– Dowody, pannico. Dowody. – Pałucki postukał palcem w blat, ale musiał przyznać, że słowo: morderstwo, zadziałało mu na wyobraźnię.

– Znalazłam zakopany pamiętnik. – Dziewczyna wyciągnęła zeszyt zza pazuchy. – To spowiedź demona-mordercy.

Pałucki przekartkował otrzymany zeszyt, w środku znalazł wpis o dręczeniu mrówek, pszczół i wiewiórek. Nic poza tym, ale lepszy rydz niż nic. Pałucki w życiu wyznawał prostą zasadę: Dajcie mi człowieka, a sprawa zawsze się znajdzie.

– Trzeba popytać na mieście – powiedział do Labody. – Wezwij Chytrego.

Laboda sięgnął po telefon. Układ z informatorem był prosty, dzięki czemu pół godziny później do pokoju wszedł Edward Chytry, Tajny Współpracownik o pseudonimie operacyjnym: Hurtownik galaretek.

– Witam szanownych panów! – powiedział Chytry na wejściu.

– A więc, Chytry, szukamy mordercy. Może podszywać się pod demona, proboszcza, a nawet kogoś gorszego. Fama głosi, że wiecie coś na ten temat? – spytał Pałucki.

– Niech pan nie wierzy temu Famie, komisarzu – odparł Chytry. – To jakiś kłamca.

– Oj, Chytry, bo zajrzymy ci w interesy – zagroził Pałucki.

– Dobra, już dobra – odparł Chytry. – Jest facet. Właściciel lunaparku z przedmieścia. Coś wie. Podobno nawet sam się do was zgłosił, ale spławili go poprzez braki kadrowe.

– Już wy nam na ręce nie patrzcie, Chytry, bo oskarżymy was o utrudnianie śledztwa – powiedział Pałucki. – Urabiamy się po pachy i żadnej wdzięczności ze strony społeczeństwa.

W odpowiedzi Chytry tylko wzruszył ramionami, czym nie wzbudził żadnego zainteresowania, bo detektywi już znaleźli uzasadniony punkt zaczepienia.

Ledwie odesłali Chytrego, Pałucki z zadowoleniem przygładził wąs, a Laboda pomimo nieznośnego upału założył swój nieśmiertelny wełniany płaszcz, w którym przypominał Bukę w tenisówkach. Potem wsiedli do radiowozu, a że w państwie czysto teoretycznym wszędzie jest niedaleko, więc chwile później dotarli na parking pod Widmowym Lunaparkiem.

Stojący przy wejściu bramkarz-bileter z pewnością był patriotą. Pół twarzy miał białe jak kreda, a drugie pół czerwone jak stare sto złotych z Waryńskim. Pałucki pokazał legitymację, więc bramkarz bez szemrania wpuścił ich do środka. Niestety dla niego popatrzył krzywo na Labodę, przez co ten potraktował go paralizatorem.

– Co się stało, Laboda?

– On wyglądał na takiego, co patrzy na tęczę, co stanowi przestępstwo w myśl paragrafu o powszechnej szarości.

Pałucki westchnął i przez krótkofalówkę wezwał patrol, żeby zawinął delikwenta na dołek. To trochę potrwało i dopiero kiedy nasi dzielni detektywi załatwili formalności, mogli wejść do środka, gdzie od razu wpadli w wir lokalnych atrakcji. Labodę z miejsca zainteresowały wybory miss mokrego podkoszulka, ponieważ bardzo lubił balony. W dodatku w lunaparku jedyną konkurencję w tej dziedzinie stanowiła światowej sławy brodata tancerka brzucha. Pałucki też lubił balony, ale nie w pracy, więc rozszedł się z Labodą, minął karuzelę z patriotycznymi ławeczkami i skierował kroki ku maszynie wróżącej.

Automat ze sztucznym czarodziejem trzymającym w rękach plastikową szklaną kulę kusił promocją: Pół wróżby za złocisza. Pałucki nie wierzył w zabobony, ale co szkodziło spróbować? Wrzucił pieniążek, wcisnął przycisk, szklana kula zamigotała i z maszyny wyskoczyła karteczka.

Przepowiednia brzmiała: Rzuć monetą.

Pałucki wolałby rzucić, ale to wszystko w pizdu i wyjechać, gdzie pieprz rośnie albo zostać kaskaderem w filmach porno. Jednak zaraz się opamiętał. Służba nie drużba, dlatego zrezygnował z kolejnej wróżby, odciągnął Labodę od balonów i ruszyli w kierunku budynków administracji.

Wyglądało, że załapali się na przyjęcie. Na schodach leżał czerwony dywan. W środku stały suto zastawione stoły, panowie we frakach i panie w długich sukniach. Zewsząd dobiegał wszechogarniający szczęk sztućców i pobrzękiwanie kieliszków.

Zaczepili kelnera, który śpieszył z wódką.

– Zimna? – spytał Laboda.

Kelner skinął głową.

– Szukamy właściciela. – Pałucki pokazał legitymację, więc Laboda mógł co najwyżej przełknąć ślinę.

– Tam. – Kelner wskazał na korpulentnego jegomościa w surducie.

Śledczy podeszli do człowieka.

– Dzień dobry, obywatelu – powiedział Pałucki. – Dokumenty.

– Nie mam! Miałbym brać dokumenty na zjazd rodzinny? Żeby ukradli? – odparł facet.

– Obywatelskie podejście – mruknął Laboda.

– Jak się nazywacie, obywatelu? – spytał Pałucki.

– Roman Jebut.

– Podobno macie informacje o demonie-mordercy?

– A tak zgłaszałem, ale nikt mi nie uwierzył, ponieważ to informacje nie z tego świata.

– Nie martwcie się, obywatelu, mamy uprawnienia na działanie w Polsce A i B.

– A nawet w Trzecim Świecie – wtrącił Laboda.

– W Afryce? – spytał Jebut. – Kto by tam chciał jechać? Tam ludzie jaja gotują na piasku.

– Do rzeczy, obywatelu! – zniecierpliwił się Pałucki. – Adres!

– Więc, panowie – kontynuował Jebut. – Demon morderca mieszka w Wierzbowej Dolinie.

– Dokładniej? – dopytywał Pałucki.

– W szkole. – Jebut wzruszył ramionami. – A z tego co pamiętam, najciekawsze rzeczy dzieją się w kantorku.

– Słusznie – mruknął Laboda.

Na szczęście w państwie czysto teoretycznym wszędzie jest blisko, więc chwilę po tym, gdy nasi dzielni detektywi wsiedli do radiowozu, krajobraz zaparł dech w piersiach.

Jezioro miało kształt wydłużonej kropli i nęciło swoją tajemniczością. Leżało wśród gęstych zielonych lasów porastających łagodne wzniesienia. Na jego brzegu znajdowało się miasto, do którego jedyna droga prowadziła nieprzejezdnym leśnym traktem.

Detektywi porzucili radiowóz i ruszyli pieszo. Podczas wędrówki z oddali usłyszeli śpiew na nutę „Niedźwiedź i dziewica cud". Gdy podeszli bliżej, dało się zrozumieć słowa:

– Zawsze chciałem zostać drwalem! Jestem drwalem i jestem okej, za dnia pracuję, w nocy śpię!

Właścicielem głosu okazał się rudy brodacz w czerwonej kraciastej koszuli. Pałucki pokazał legitymację.

– Dokumenty! – powiedział.

Brodacz bez szemrania wyciągnął dowód osobisty z kieszeni. Pałucki przeczytał: Björn Półchłopek-Bachleda.

– Co to za dziwne nazwisko? – spytał. – To fałszywe dokumenty!

– Nie! Nie, nie! Panie władzo – bronił się brodacz. – Urodziłem się w Norwegii, ale zmieniłem nazwisko. Coby miejscowi sobie języków nie połamali, hej!

– Nielegalny imigrant – zainteresował się Laboda. – A co tu robicie?

– Ścinam drzewo za pomocą śledzia.

– To w ogóle możliwe – spytał Pałucki. – I czy potrzebne?

– Nie wiem. – Björn pokręcił głową. – Ale dobrze płacą.

– Macie źródło utrzymania i odpowiednio jasną karnację. – Pałucki oddał dokumenty. – Gratulujemy! Każdy pracujący obywatel dobrem narodu. A teraz, obywatelu, powiedzcie nam, jak dostać się do doliny?

– Do Wierzbowej doliny trzeba skręcić w lewo – powiedział Björn, a na samą myśl o tym, Laboda aż się wzdrygnął.

Mimo to ruszyli w kierunku wskazanym przez drwala. Po krótkiej wędrówce zastali metalową wiatę, przed którą stała lokomotywa z przypiętą karteczką: Z powodu oczekiwania na dostawę towaru transport nieczynny do odwołania.

Chwilę później z zarośli wyłonił się Ambroży Czerwononosy z kluczem nastawnym w ręku.

– Wy kierujecie tym pociągiem? – spytał Pałucki.

– Czytać nie umie? – odparł nastawniczy. – Nieczynne, bo zamknięte.

– Od dawna?

– Trzeci rok będzie.

– To po co przestawiacie zwrotnice?

– Coś trzeba robić. – Ambroży wzruszył ramionami. – Jak nie pracuję, to skacze mi cukier.

– Mieszkacie w mieście?

– Mieszkam.

– Jak dostajecie się do domu?

– Drezyną. – Ambroży wskazał na pordzewiały pojazd.

– Rekwirujemy – zdecydował Pałucki.

– Jak chcecie, ale jak nie zwrócicie o czasie, to będziecie płacić nadgodziny – burknął Czerwononosy i wrócił w krzaki.

– Dziwny typ – powiedział Laboda. – Przecież tam można złapać kleszcze.

Nasi dzielni detektywi chwycili za wajchę i ptaki ucichły zagłuszone przez łoskot żelastwa. Migały drzewa, krzewy, zarośla. Promień słońca pojawiał się, to znikał w cieniu konarów zwieszających się nad torami. Tuż przed miastem pociąg wjechał w podmokły teren. Nagle światło zbladło, jakby stało się coś złego. Soczysta zieleń przygasła, przytłumiona przez tępą oliwkową zieloność. Drezyna jechała coraz wolniej i wolniej, aż dotarli na miejsce.

Na przystanku czekał radiowóz na sygnale. Herbem miasta była maszynka do mięsa, więc widniała na drzwiach, fladze i odznace szeryfa.

– Nie możecie dalej jechać – powiedział szeryf. – Rozbłysk w galaktyce Andromedy spowodował strajk pracowników.

– Jesteśmy z Milicji. – Pałucki pokazał legitymacje. – Kiedyś pracowałem w Wydziale Konfabulacji Zorganizowanej. Pomożemy! Prowadź do Burmistrza.

Szeryf skrzywił się, jakby Pałucki mu napluł pod nogi

– Nie mamy burmistrza. Mamy prezydenta z prerogatywą – powiedział. – To porządne miasto.

Laboda mruknął z uznaniem i władowali się do radiowozu. Budynek władz był żółtoszary i zakurzony. Stał przy wielkim placu. W miarę zbliżania detektywi słyszeli ryki, gwizdy, skargi, jęki i szyderczy śmiech rozwydrzonej tłuszczy. Protestujący dzierżyli transparenty: Wierzbowa Dolina żąda dostępu do morza! Socjal prawem, nie towarem! Nam się należy!

Szeryf wprowadził detektywów tylnym wejściem. Prezydent miasta okazał się łysiejącym człowieczkiem w dziurawych skarpetkach.

– Panowie, co ja mam zrobić? – Człowieczek bezradnie rozłożył dłonie. – Przecież oni zaraz tu wejdą i nas zlinczują.

Pałucki nie przepadał za politykami i z chęcią zostawiłby prezydencika na pastwę losu. Niestety mimo animozji znał też swoje miejsce. W końcu należał do podlegającego politykom aparatu bezpieczeństwa, przez co musiał spełniać wytyczne. Inaczej do tyłka dobierze mu się Wydział Spraw Beznadziejnych. Dlatego postanowił postąpić zgodnie z książkowym wzorem.

– Wyjdziesz pan i przemówisz – powiedział Pałucki. – Może pana posłuchają, w końcu wygrałeś pan wybory. Powiedz im, że przez zamieszki są pozbawieni spokoju i przez to nieszczęśliwi. Możesz też dodać, że padli ofiarą zbiorowej hipnozy lub ataku, najlepiej ze strony opozycji i innych wrogich elementów. I nie zapomnij pan czegoś uroczyście obiecać. Spełnienia postulatów albo jeszcze lepiej. Obiecaj im pan wolność, równość i dobrobyt. W końcu nikt tyle nie da, ile pan im obieca.

Z każdym słowem Pałuckiego prezydent nabierał pewności siebie, a gdy Pałucki dodał dramatycznie:

– Musi pan to zrobić, inaczej wszyscy zginiemy!

Prezydent włożył buty, wyszedł na balkon i zaczął przemawiać. Wtedy Pałucki „to" zobaczył. To nie był ptak, samolot, ani nawet nie kamień. To porcelanowa filiżanka z impetem trafiła w czoło prezydenta, który złapał się za głowę, zachwiał i spadł. Rozwścieczona tłuszcza rozszarpała go niczym horda bezlitosnych zombie.

– Wylądował na śmietniku historii – stwierdził Laboda.

– Nie ma tego złego – powiedział Pałucki. – Zaraz kolejne wybory.

Usatysfakcjonowana tłuszcza powoli rozeszła się do domu, więc chwilę później nasi dzielni detektywi mogli kontynuować śledztwo.

Budynek szkoły sprawiał wrażenie opuszczonego. Detektywi przemierzali korytarze, aż Laboda usłyszał szmery dochodzące z sali gimnastycznej. Ostrożnie uchylili drzwi. Na środku stała woźna z konserwatorem przytuleni do siebie. Wyglądali jak pierwsi chrześcijanie, gdy rzymianie wpuszczali lwy na arenę. Obok na szubienicy z pętlą na szyi stał nauczyciel historii z zawiązanymi oczami. Otoczony przez setkę osób w białych spiczastych kapturach. Przeciętny wzrost oprawców nie przekraczał półtora metra. Nad salą górował wielki, otoczony balonami transparent: Doroczna noc wisielców!

– Będziemy musieli wezwać posiłki – powiedział Pałucki i wyciągnął krótkofalówkę.

W państwie czysto teoretycznym wszędzie jest niedaleko, więc chwilę później do sali tanecznym krokiem wparowało kółko gospodyń wiejskich w pełnym rynsztunku. Dwanaście pucułowatych pań ubranych na bojowo-ludowo odtańczyło kujawiaka, odśpiewały polkę, po czym wyciągnęły spod spódnic milicyjne pałki i rozprawiły się z mini Ku Klux Klanem niczym ZOMO z robotnikami. Po masakrze ustawiły się w równym szeregu i zasalutowały.

– Tradycja i teraźniejszość – mruknął zadowolony Laboda.

– Zgadza się, Laboda – odparł Pałucki. – Musimy dbać o swoją tożsamość i nie będzie nam tu podejrzany element wprowadzał nowych, pogańsko-imperialnych tradycji.

Po rozprawieniu się z atakiem na tradycyjne wartości, nasi dzielni detektywi już bez przeszkód mogli dostać się do kantorka. Na wejściu widniało jedno z dwóch słów, które pomagają w otwieraniu praktycznie każdych drzwi: pchać.

W środku zastali nastolatkę o porcelanowej skórze. Pałucki zrozumiał, że wpadli w pułapkę.

– Kurwa – mruknął Laboda, po czym cała trójka rozpłynęła się we mgle.

Detektywi stali na skraju przepaści, spoglądając w niekończącą się otchłań. Obok nich stała mroczna postać. Szkielet w czarnym płaszczu z zardzewiałą kosą w ręku.

– To ja porwałam waszych polityków – powiedziała kostucha. – I opętałam uczniów, i piłkarzy. I te wszystkie łże-elity. A teraz wciągnęłam w pułapkę najlepszego detektywa.

Pałucki z zadowoleniem pogładził wąs, miło być docenionym, nawet jeśli komplement pada z bezustnej gęby.

– Czego chcesz? – spytał Pałucki.

– Zagramy w grę o wasze serca, dusze i umysły – powiedziała kostucha.

– Może wyścigi? – zaproponował Laboda.

– Nie mam prawo jazdy – odparła Śmierć.

– Konta w banku pewnie tez nie ma – mruknął Laboda.

– To może w chińczyka – zaproponował Pałucki.

– Nie mogę. – Kostucha wzruszyła ramionami. – Szef wszystkich szefów nałożył embargo na żółtków.

– To w co? – zniecierpliwił się Pałucki.

– W oczko. – Kostucha wyciągnęła talię kart. – Gramy do trzech zwycięstw.

Usiedli w kółeczku, kostucha potasowała i rozdała karty.

Pałucki pogładził wąs, gdy dostał dychę, niestety później doszły same blotki, więc zatrzymał się na siedemnastu. Śmierć dobrała dychę do asa i pierwsza partia skończyła się spektakularną porażką. Detektywi przegrali także drugą partię, a kiedy w trzeciej przegrana wydała się nieuchronna, Pałucki domyślił się, że śmierć kantuje. Wstał i szarpnął ją za rękaw, z którego wypadły dwa asy.

Laboda był pod wrażeniem.

– Skąd pan wiedział, szefie? – spytał.

– Laboda, co jest najważniejsze w naszej pracy?

– Szczęście, panie sierżancie – odparł Laboda.

– Właśnie. O ile go nie posiadasz, to nie pomoże ci ani przygotowanie, ani praktyka, ani planowanie.

– Więc co robimy?

– Czas na siłowe rozwiązanie.

Pałucki był nie w ciemię bity i chwilę później lewy sierpowy wylądował na pozbawionej skóry szczęce. Kostucha złapała się za twarz, a ponieważ Pałucki trafił w czuły punkt, wypluła mlecznego zęba. Jej kości zwiotczały i próbowała rzucić się do ucieczki, ale nie mogła prosto postawić kroku. Pałucki podszedł i kopniakiem posłał ją w otchłań. Niedoszła zdobywczyni ludzkich serc, dusz i umysłów poleciała, świecąc gołą dupą.

– To koniec, sierżancie? – spytał Laboda.

– Gdzie tam koniec – odparł Pałucki. – Jutro znów trzeba wstać do pracy.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (26)

  • Szpilka 2 miesiące temu
    Kapitalna gra słów, kapitalna satyra na służby, władzę i społeczeństwo. Dawno się tak nie śmiałam, thanks :)
  • Alienator 2 miesiące temu
    Na zdrowie! Bo śmiech to zdrowie ;)
  • Szpilka 2 miesiące temu
    Alienator

    Dzięki, więcej takich tekstów :)
  • Grafomanka 2 miesiące temu
    Zaczęłam czytać i zastanawiać się, skąd znam podobny styl... i przypomniały mi się książeczki z serii 07 zgłoś się... jakieś jeszcze pewnie mam. To oczywiście tylko skojarzenie, ale jakoś od razu zaskoczyło...

    Idę czytać dalej...
  • Alienator 2 miesiące temu
    W sumie coś w tym jest, uznałem, że Pałucki będzie doskonale pasował do znanego z 07 środowiska.
  • JagVetInte 2 miesiące temu
    W krzywym zwierciadle xD to jest dobre. Błędów nie ma co wytykać, sam wiesz, pisałeś.

    Będziesz pisał więcej przygód Pałuckiego? Dobrze to wchodzi.
  • Alienator 2 miesiące temu
    Błędy są, bo admin za szybko puścił i nie zdążyłem poprawić. A co do dalszego pisania, to raczej nie, Pałucki to zrodzony naprędce jednorazowy strzał.
    Dzięki za poświęcony czas i na zdrowie!
  • JagVetInte 2 miesiące temu
    Alienator A szkoda. Bo ten bohater na potencjał, a wiedziałbyś jak to poprowadzić. Długo siedziałeś nas tym? Bo mam wrażenie że lekko poszło po początku.
  • Alienator 2 miesiące temu
    JagVetInte Z godzinę.
  • JagVetInte 2 miesiące temu
    Alienator To ja nie mam więcej pytań. Dzięki za rozrywkę 🫡
  • Aleks99 2 miesiące temu
    Ty to masz farta. Akurat admin na posterunku siedział i ci opko zatwierdził. Albo ty nim jesteś!
    W każdym razie lektura bardzo przyjemna. Pałucki dzielnie chroni opowi przed totalną degradacją
  • Alienator 2 miesiące temu
    No sam byłem zaskoczony szybkim działaniem, i to do tego stopnia, że jeszcze się nie otrząsnąłem z szoku i nie poprawiłem literówek. A Pałucki dzielnie chroni cały kraj!
  • Aleks99 2 miesiące temu
    Alienator niedługo się obudzisz
  • o nim pseud 2 miesiące temu
    "mgiełka pary wodnej" fakt autentyczny?
  • Alienator 2 miesiące temu
    Kiedy woda ze stanu gazowego przechodzi w stan płynny, maleńkie kropelki wody, jakie wtedy powstają, tworzą charakterystyczną mgiełkę. Ktoś tu nie ma czajnika...
  • o nim pseud 2 miesiące temu
    Alienator :))) Rozbawiłeś mnie, dzięki
  • Alienator 2 miesiące temu
    o nim pseud Taki był zamysł. Na zdrowie!
  • o nim pseud 2 miesiące temu
    Alienator ;)
  • Sufjen 2 miesiące temu
    Dobre pisanie, Panie Alienator. Jakościowe i z polotem.
  • Alienator 2 miesiące temu
    A dziękuję i na zdrowie!
  • il cuore 2 miesiące temu
    /do radiowozu, a że państwie czysto teoretycznym/ – a że w państwie
    /Pałucki pokazał legitymacje, więc bramkarz/ – legitymację
    /Tym bardziej że akurat dziś/ – przecinak
    /kolejnej wróżby, odciągnął Labode od balonów/ – Labodę
    /Szukamy właściciela. – Pałucki pokazał legitymacje,/ – legitymację
    /Pałucki pokazał legitymacje./ – legitymację
    /– Jesteśmy z Milicji. – Pałucki pokazał legitymacje./ – legitymację

    Mam wrażenie, że to wcale nie jest świeży tekst, ale napisany jest nieźle.
    cul8r
  • Alienator 2 miesiące temu
    Taa, końcówki fleksyjne do poprawy. Admin za szybko puścił i nie zdążyłem poprawić, więc w ramach protestu, zrobię to kiedy indziej. Przepraszam za powstałe wskutek tego niedogodności. Natomiast: /Tym bardziej że akurat dziś/ – przecinak, tu się nie zgodzę.
    Tekst w zarysie powstał jakiś czas temu, więc faktycznie nie jest do końca świeży.
  • TseCylia 2 miesiące temu
    Ło matko! Ale się naśmialam podczas czytania :) Super! Ja poproszę o kolejne odcinki, bo to się tak skończyć nie może :)
  • Alienator 2 miesiące temu
    Na zdrowie!
  • Tjeri 2 miesiące temu
    Bry! Otworzyłam sobie tekst w osobnej karcie parę dni temu, a dziś uroczyście go znalazłam.
    Z rzeczy dobrych — porządnie napisane, co cieszy, bo coraz mniej prozy, jeszcze mniej tej solidnej.
    Z rzeczy w sumie ani dobrych, ani złych, bo gustem stojących — kompletnie mnie nie rozśmieszyło. No może przesadzam z tym kompletnie, bo parę razy kąciki mi drgnęły. Ale odniosłam wrażenie, że oglądam przykurzony kabaret. Absurd na pół gwizdka, humor nieco wtórny. Powiedzmy, że moja wrażliwość komediowa leży gdzie indziej. Patrzę więc na tekst bardziej jak na wprawkę. Takie solidne rozćwiczenie na siłce przed właściwymi zawodami.
  • Alienator 2 miesiące temu
    Humor to kwestia gustu, ale faktycznie tekst jeszcze nie do końca wie, czym ma być. W momencie pisania się nad tym nie zastanawiałem, stąd konstrukcja stanowi kilka scen rodzajowych połączonych postacią Pałuckiego. Za to zastanawiałem się nad kolejną częścią i tam pierwsze decyzje, to ograniczenie nagromadzenia absurdów i zwolnienie tempa narracji na rzecz głębi, której w powyższym tekście brakuje. Znalezienie odpowiedniego balansu nie jest takie proste, szczególnie jeśli tekst nie przechodzi wcześniej przez betę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania