Poprzednie częściPato amator część 1

Pato amator część 4

Miałem dziesięć lat, gdy przejechał mnie sen ciężki a zarazem lekki jak piórko. Dlaczego? Dlaczego dziecku do głowy wpełzło spienioną mgiełką coś, co cosiem niewinnym nie było a ciosem? Przeczytał mi nauczyciel fragment Dzieła Wielkiego, tym samym przygważdżając do słupa w pobliżu martenowskiego pieca, i targany gorączką gryzłem zdania. Wtedy Wyspiański zagościł w moim życiu. Stał za zasłoną przymkniętych powiek.

Z mocnego snu wyrwał mnie komar, który wysysał krew wbrew mej woli. Okna otwarte, chrapanie Jana Maja Wója Kata, gdzieś z dalszego pokoju niesłyszalność Magdy. Spała ona, czy też nie? Oddechy są spowolnieniem podróży do krainy daty ważności, ale wiadomo - lepiej myśleć o rychłym przebudzeniu i kontynuowaniu spraw zaczętych, a wszystko to w polichromii spania, spania smacznego jak serwatka.

 

Jan położył na stół plik banknotów i kazał nam jechać na potańcówkę do Lublina. Zdziwko, zdziwienie, zdziwienisko. My? Potańcówka? Jan Maj Wój Kat miał mnie w garści. Twarz Magdy musnął jabłkowy rumień. Czyżby zależało mu na sprawieniu nam przyjemności? A może Jan chciał tego dnia zostać sam?

Wyjechał ze stodoły starym, granatowym oplem, podniósł maskę, sprawdził poziom oleju, dolał płynu chłodniczego i wręczył kluczyki. Opel cały wrócić musi - zagrzmiał Kat jak burza z piorunami.

Jako warszawiak, czyli bądź co bądź człowiek miastowy, nie kryłem radości. Każde spotkanie cywilizacji uszczęśliwiało, dawało pozytywnego kopa. Ropa miasta, syf i gwar wciągany nosookiem.

Wsiadając za stery nie zauważyłem, jak bardzo wylaszczona była Magda. Nie kiczowato. Żadnych sztucznych rzęs, żarówiastości, tipsów, pasemek. Miała na sobie kremową sukienkę a włosy warkoczem okiełznane. Do tego pantofelki, z tych, co to zgubić można. Ruszyliśmy. Zerkałem mimowolnie w stronę nóg, nóg fotelem rozpłaszczonych, białych, pełnych. Ptasie mleczko. Jeść, sięgnąć po drugie ignorując zamknięte opakowanie.

Siedemdziesiąt kilometrów do Lublina - plus minus godzina jazdy. Sprawnie opuściliśmy tereny wiejskie, minęliśmy Chełm. Prowadziłem uważnie, z przekonaniem, że z tyłu siedzi sobie trzeci, pozbawiony materialnych cech pasażer.

 

"Niech nikt nad grobem mi nie płacze

krom jednej mojej żony

za nic mi wasze łzy sobacze

i żal ten wasz zmyślony..."

 

Fragment zaiskrzył, zaniepokoił, do rzeki rozważań zepchnął. Przyszedł z kosmosu i przybrawszy postać zielonego onyksu, uderzył w czaszkę. Włączyłem radio, by wyrzucić powstającą z pustki roślinożerność. Na szczęście Magda oznajmiła, że przepełniony pęcherz trzeba opróżniać. Szybko zlokalizowałem stację. Dotankowałem, zaparkowałem auto w bezpiecznej odległości od dystrybutorów, zapaliłem papierosa. Magda w tym czasie...

Kwestie przyszłości rzeczywistości, zobowiązania, stracona praca, żona nie wiedząca o niczym. Dziecko.

Magda wróciła.

 

Wir ma spiralę węża. Szaleństwo potańcówki posiada wir, którego celem jest rozmycie krajobrazu. Kreski grube i chude, zewnętrzne ochlapywania farbą, lub przeciąganie barw w obecności kogoś, kto patrzy i mierzy wytrzymałość materiału, bezruchem zaczarowany. To on, odpowiedzialny za zamazywanie klarowności, obserwował tańczących. Niewidzialny Stanisław.

Godzina trzecia zero pięć, wciąż ciemno, noc. Zaczerniona drewniana podłoga jak kolekcjonerka odciśniętych piętn pięt. Brakowało oddechu, siedziałem nieopodal grajka cyborga, co skrzypcami wydobywał esy i floresy, zakręty, skręty, zawinięte zawiłości, motki dla młodej kotki, rozwiązania związanego, rozwiązania jak wiązania, sploty wstążek, włosy cudze na ustach cudne.

Spać. Zaginiona w akcji Magda mało mnie obchodziła. Może przez zazdrość, bo tanecznie wyszła bajecznie. Bananowy sok z kartonu zalał wnętrze.

Padła na podłogę, zmęczona. Szlakiem Kolberga, powiadasz? Gadała, leżąc na wznak. Pierwiastki ciekawości świetlikami ingerowały w mózgi, rozgniecione inwazją ludowości. Dziewoje, chłopcy, mistrzowie sześćdziesięcioletni, opuszczali miejsce cichnące. Noc senności zawisła księżycowo.

- Magda, kocham cię.

- Pocałuj mnie w to, co pod nosem rusza, serce porusza, wzrusza.

Całując, pożerałem kwiaty mlecza, kwiaty śliwy, jabłoni i kaczeńców.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • Kanulas 23.06.2019
    Nierealne.
  • Kanulas 23.06.2019
    To nie jest proza. Pisz lepiej poezję :-) Pozdrawiam serdecznie.
  • jagodolas 23.06.2019
    Być może. Pozdrawiam
  • Wrotycz 23.06.2019
    Coraz bardziej wciąga ta proza :) Z metafor wyłania się bardzo ciekawy real. Aluzje literackie i inne - smaczki niesamowite.
    Wesele mi się bardzo spodobało. Ciekawe, co po nim.
    Postać Mistrza Jana Kata - fascynująca! Co on knuje? :)
    5!
  • jagodolas 23.06.2019
    Dziękuję Ci za komentarze, które uskrzydlają, motywują do dalszego działania. Permanentna maligna. , a Kat knuje, oj knuje intensywnie
  • JamCi 25.06.2019
    Piękne, leciutkie, cudownie wieloznaczne. Zdaje mi się czy maleńka powtórka z wcześniejszego tekstu?
  • jagodolas 26.06.2019
    Staram się unikać powtórek, ale być może motyw tańca gdzieś był. Dzięki za odwiedziny wielkie :)
  • jesień2018 30.06.2019
    Ojoj, przegapiłam najnowszą część! Ale już jestem. Wspaniale, jak zwykle.
    Pozdrowienia!
  • jagodolas 30.06.2019
    Dziękuję :)
  • jagodolas 30.06.2019
    Dziękuję :)
  • Pasja 29.09.2019
    Zaniechałam ale powróciłam i nie żałuję. W miedzy czasie wysłuchałam Joanny Sowińskiej fragmentu koncertu: "Wyspiański według Koniecznego" Niech nikt nad grobem mi nie płacze.

    Płyniesz po strofach literatury niczym łódź z rozwiniętym żaglem i wyławiasz z tej głębi najsmakowitszy kawior. Wesele przewodnim tematem wkracza w umysły bohaterów i niewidzialny Stanisław patrzy. Jesteś jak Oskar Kolberg i ludowością przeplatasz ten świat pozbawiony ciepła. Zabierasz nas w podróż i zaciekawiasz.

    Jan Maj Wój Kat co ma w zanadrzu? I co kombinuje?

    Przekroiłeś wersami siedemdziesiąt kilometrów i zaniepokoiłeś wizją śmierci... do rzeki rozważań zepchnął

    "Niech dzwon nad trumną mi nie kracze
    ni śpiewy wrzeszczą czyje;
    niech deszcz na pogrzeb mój zapłacze
    i wicher niech zawyje.
    Niech kto chce grudę ziemi ciśnie,
    aż koniec mnie przywali... "

    Pozdrawiam
  • jagodolas 29.09.2019
    Pasjo bardzo Ci dziękuję. Takie komentarze naprawdę dają pozytywnego kopa w ... i sprawiają że się chce. A ten Jan Maj Wój Kat tak strasznie kombinuje, że na razie sam nie ogarniam gościa. Też pozdrawiam. Dzięki:)
  • Ritha 02.10.2019
    Tutaj zaznaczam – wrócę :)
  • Ritha 03.10.2019
    „Oddechy są spowolnieniem podróży do krainy daty ważności” – ładne
    Całość też, nadal w tym odrealnionym, a zarazem tak swojskim klimacie. Trochę jeszcze jestem przed kawą na szersze refleksje, ale kontentam z lektury :)
  • jagodolas 03.10.2019
    Dzięki wielkie za przeczytanie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania