Poprzednie częściPechowy piątek [ Fragment ]

Pechowy piątek #2

W pokoju lekarskim z aneksem kuchennym, Sabinę przywitała jej przyjaciółka krzykiem. Rzuciła się jej na szyję oraz cmoknęła w polik.

— Gdzie masz telefon? Wszyscy już myśleliśmy, że ciebie też nieszczęście dopadło. — powtarzała nakręcona Żaneta z rozpaloną twarzą, która zazwyczaj przypomina porcelanową zastawę. Obściskiwała, co chwilę przyjaciółkę, dotykiem sprawdzała, czy aby na bank składa się z jednego kawałka, a nie z setki oderwanych i ściśniętych gumą.

— Ordynator nic nie mówił, że mnie nie ma znowu na odprawie? — zapytała Sabina spokojnie. Była nieco wyłączona z świata zewnętrznego.

— Siedziałam jak na szpilkach, gdyby mnie nie powstrzymywali, wydzwaniałam bym już komisariaty i inne szpitale. Upominali mnie, że przecież dość często w ubiegłym tygodniu się spóźniasz, że nie ma przesłanek do paniki. — Żaneta posadziła Sabinę, sama przysiadła na moment, lecz nagle rażona gromem wstała. Kręciła się w kółko po pomieszczeniu. W końcu wzięła się za parzenie herbaty. Trzy raz rozsypała herbatę w granulkach. Zbiła szklankę. Próbowała zamieść ją ścierką z marnym skutkiem. W kąciku oka ciekły jej łezki, które rozmazywał Żanecie skromny make-up.

Sabina ostatni raz widziała przyjaciółkę w takim stanie, gdy nie udało jej się odratować nastolatka z zapaści alkoholowej. Zachowywała się wtedy również przez kilka miesięcy jak spłoszony ptak, który cudem uniknął rozszarpania przez kocie pazury. Sabina podeszła do Żanety, pomogła jej sprzątnąć bałagan i zapytała dlaczego jest taka roztrzęsiona. Pytania odbijały się od tarczy Żanety utkanej z szoku. Po piętnastym podejściu odpowiedziała.

— Ordynator, Kamil, bo Kamila, znaczy się w Kamila — rozpłakała się na dobre, jękiem głośniejszym od noworodka. Wydawała się bezbronna jak nowo przybyły mieszkaniec planety. — W Kamila wjechała ciężarówka. Kompletnie nieprzytomnego przywieźli go jakieś pół godzinny temu. Mirek go operuje. Na tą chwile z bloku totalna cisza. Widziałam wiele już pracując tu, ale naprawdę nigdy wcześniej nikt mi nie przypominał jednego wielkiego skrzepu krwi. Nie miałam pojęcia, od której strony ma nogi, a od której głowę. — waliła pięścią w blat, dopóki jej nie spuchła. Twarz zrobiła jej się czerwona. Sabina namawiała ją by usiadła na trochę. Zamiast tego Żaneta wolała odbijać się od ścian, ścierać podeszwy o linoleum.

Powinna jakoś zareagować na tą wiadomość. Powinna poczuć brzytwę w uchu, popaść gorszą od Żanety histerię, ale jedynie poczuła się jakby przełknęła kamień, który uderzył o dno żołądka. Potrzebowała go wypluć. Od teraz musiała pełnić zastępstwo za ordynatora.

— Usiądź proszę. — Nie wiedziała od czego zacząć rozmowę z Żanetą. Siedziała naprzeciwko niej z ogromną chęcią wylania z siebie wszystkiego, jednocześnie czuła blokadę.

— Kuba chcę bym zrezygnowała z pracy, planuje wyprowadzkę. Bardzo na mnie naciska. — powiedziała, prowadziła rozmowę jak ściek, który scala łuk brwiowy.

— Popieprzyło go, zgrywa jakiegoś macho, lubię go, ale co on chcę tym osiągnąć? Nie umie zagrzać miejsca na stołu, to jego problem. Niech szuka czegoś na miejscu. — Żaneta złapała się za głowę, wysmarkała w chusteczkę i kontynuowała z płaczem. — Przepraszam, chyba nie dam rady ci teraz coś doradzić aktualnie. Ciągle myślę o Kamilu. Przecież wszyscy jesteśmy tu jak rodzina.

— To właśnie dotyczy też Kamila. — Sabina smakowała bycia w skórze sapera. Ostrożnie ważyła słowa, by nie doprowadzić do wybuchu w swojej głowy lub spięcia u przyjaciółki. Żaneta wierciła się na krześle, nogą wygrywała techno rytmy o podłogę.

— Miałaś z Kamilem romans? Plotkowano o tym, ale nie brałam tego na poważnie. Ludzie lubią gadać takie bzdury, jeśli widać, że ktoś się z kimś dogaduje. — odpowiedziała Żaneta.

— Zdarzyło się raz, w zasrany piątek trzynastego, uwierzysz? Tak jak dziś. — zrobiła grymas na twarzy, który miał przypominać sztuczny śmiech. — Byliśmy razem na konferencji dotyczącej nowych metod leczenia niedokrwień serca. Zaprosił mnie na kolację, wypiliśmy obje za dużo drinków.

— Pamiętam, że właśnie po powrocie chodziłaś spięta przez jakiś czas.

— Żałowaliśmy tego, gdy tylko się ocknęliśmy. — Sabina mówiła przez szczelinę między ustami, jej mięśnie twarzy były zastygnięte. — Zawarliśmy umowę, że nie będziemy do tego wracać. To było okropne w stosunku do Kuby, ale zrobiłam reset pamięci. Dałam sama sobie żółtą kartę i chciałam żyć z tym normalnie. Po tym robiłam wszystko, by zasłużyć na miano dobrej żony. Niestety po jakiś trzech tygodniach zaczął spóźniać mi się okres. Kuba był w rozjazdach, w zasadzie się mijaliśmy. Jest pewne, że to nie jego dziecko.

Żaneta mokrą od potu ręką uścisnęła dłoń Sabiny. Gładziła ją. Dalej Żaneta była w ciężkim stanie, ale udało jej się wydobyć kilka słów otuchy.

— Masz moje wsparcie, zawsze. Nie istotne jaką decyzje uznasz za słuszną. Nie będziesz w szambie samotna, wszędzie pójdę za tobą. Zastanawiałaś się nad decyzją już?

— Na pewno nie będę mieszać w to Kamila, zwłaszcza teraz. Rozważałam aborcję, ale uznałam, że chcę być uczucia. Powiedziałam o wszystkim Kubie. On chce bym urodziła, zajęła się dzieckiem i wyprowadziła się do Poznania. Tabula rasa. Ale… ale nie potrafię sobie tego wyobrazić.

Obie panie silnie potrzebowały teraz swojego towarzystwa, ale obowiązki je wzywały. Sabina za prośbą Żanety zgodziła się iść za nią na obchód. Wpaść w rytm pracy, wypełnić umysł cudzymi przewlekłościami. Potrzebowała tego na równi z świeżym powietrzem.

Wyszła na korytarz zaczepiła pielęgniarkę, poprosiła o przyniesienie pilnie tabletek na uspokojenie dla Żanety. Siostra w eleganckim upierzeniu w stylu zdechły paw na głowie, burknęła, że ma dużo na głowę. Szła właśnie wykonać zastrzyki przeciw tężcowi. Po naciskiem lekarki zgodziła się przynieść rzeczone środki, jak nie będzie miała nic innego do roboty.

Po upewnieniu się, że Żaneta da radę przebywać sama w pokoju bez ataków silnej depresji, udała się na obchód.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania