Poprzednie częściPechowy piątek [ Fragment ]

Pechowy piątek #1

— Przepraszam szczerze za to Jakub, że nazywałam cię durniem, gdy mówiłeś mi o przesądach. Od dziś naprawdę wierzę, że piątki trzynastego są pechowe.

Trzasnęła klapą od śmietnika, aż podmuch smrodu śmieci przywrócił do żywych utopione przedwczoraj w likierze komórki. Stała odwrócona plecami do Jakuba, zapatrzona w zgniłą żółć kubła. Nie mogła się ruszyć. Wiedziała, że spojrzenie teraz w oczy męża o kolorze starej kory, by ją zmiażdżyło jak sztanga z tirów.

Nie pozwoliła sobie na łzy, miała wbudowany mechanizm odpowiedzialny za płacz. Potrafiła kontrolować go od dziecka. Do zestawu przy narodzinach dołączyli Sabinie środek, który aplikowała sobie sama w głowie. Osłabiał ból.

— Nie możesz choć raz nie ironizować? Jestem w stanie ci wybaczyć — mówił Jakub, wyciągnął drżącą dłoń ku ramieniu żony, jednak zatrzymał ją cal nad płaszczem. — Ale czy ty masz siłę zacząć od nowa? Zrezygnować z dotychczasowego życia, spalić za sobą most, przeprowadzić się. — urwał na moment, a Sabina niczym zabawka sterowana joystickiem odwróciła się do męża. Wspólnie odeszli w stronę parkingu przed blokiem. Wyglądali na pospolitą parę przed rozstaniem się na czas pracy.

Zbliżała się do nich emerytka Jadwiga o suchszej cerze niż piasek na Madagaskarze. Powolnymi susami kroczyła z czarnym worem, który ciągnęła po bruku. Dziwnym trafem zawsze sąsiadka pukała do drzwi w celu pożyczeniu cukru, podczas kłótni Jakuba i Sabiny. Nigdy w innych okolicznościach nie zjawiała się w ich otoczeniu. Ostatnio oboje mieli wrażenie, że została wynajętym detektywem, by ich szpiegować.

W odległości uniemożliwiającej Pani Jadwidze podsłuchiwanie Jakub kontynuował.

— Byłabyś gotowa dać mi się tobą zaopiekować, w tym oddać połowę kontroli. Dał bym radę wytworzyć odpowiednie wam warunki. — Chwila ciszy, w której z otwartymi ustach żonglował gorącymi wyrazami. — Proszę zastanów się nad wyjazdem do Czech.

Ucichł. Każde kolejne słowo wypowiadał coraz wolniej, jakby natężenie prądu w generatorze mowy słabło. Zagryzał wargi, nawet nie zauważył, jak wszedł w psie odchody. Wciąż trzęsła mu się prawa dłoń, usiłował to zamaskować. Ścisnął ją lewą oraz mocno przycisnął ją do brzucha, ale wibracje przerzutami rozpanoszyły się po całym ciele Jakuba.

W umyśle Sabina szturmowała aptekę, wybiła płytą chodnikową witrynę. Wykradła naręcze leku do uśmierzania cierpienia. Zabetonowała sieć nerwów kilkoma warstwami specyfiku. Górnicy z najlepszymi wiertłami, toną dynamitu pod pachą, musieliby kuć wiekami, aby się dostać do nich.

Nie patrzyła nadal mężowi w oczy. Wykonywała bardzo delikatne ruchy głową, stawiała krótkie kroki. Wszystkie gwałtowniejsze reakcje, wyrwałby Sabinie kręgosłup.

— Porozmawiajmy o tym jutru, śpieszę się na dyżur. Nie przed blokiem — rzekła Sabina z zastygłymi ustami. Tylko niewielka szczelina między wargami przepuszczała zdania. Gdyby mocniej wiało była by nie słyszalna.

— Odpowiedz teraz. — Wydusił Jakub. Zajęło mu to sporo czasu.

— To nie takie proste. Moja praca równa się połowie mnie. Zostałam utkana z niej w pięćdziesięciu procentach, niczym tego nie wykarczuje. Za bardzo to w mnie wrosło. Naprawdę już się spóźniam.

— Dlaczego nie przedyskutujemy tego wieczorem?

— Mam nockę.

— Znów do kurwy nędzy? To w ogóle zgodne z kodeksem pracy lub BHP jest jakkolwiek? — Tarł paznokciami o siebie, Sabina wiedziała, że to cofanie wody z nadbrzeża. Niewidoczna fala gniewu już pędzi na czołowe spotkanie z psychiką małżonki. Czuła, że pragnie wyrządzić jej podobną rysę na duszy, jaką ona naznaczyła go.

— Przeczytaj przepisy ordynatorowi, któremu brakuje lekarzy… — Na wspomnienie Kamila zapiekło ją w przełyku. Miała nadzieję, że Jakub tego nie wychwycił zmiany w jej głosie. — ...upomnij ludzi podłączonych do respiratorów, aby zaczęli samodzielnie oddychać. Jutro, błagam. Jestem już spóźniona. Obiecuje, że jutro to obgadamy.

Kosztowało ją to wiele, ale przytuliła się do męża. Dokładniej, pozwoliła grawitacji wepchać się w jego ramiona. Jego nowa kurka zaszeleściła chropowato. Było to dla niej nieprzyjemne, podobne do mycia zębów papierem ściernym. Jakub roztrzęsiony przeczesał jej włosy. Dokonywali wzajemnej transfuzji cierpienia.

Stali tak dopóki nie zorientowali się, że przechodnie, sąsiedzi zerkają na nich z każdej strony. Sabina odeszła. Skrobanie przedniej szyby odbywało się w slow-motion. W aucie podjechała do Jakuba, który czyścił o trawę but z psich odchodów.

— Damy jakoś radę. — powiedziała zza opuszczonej szyby.

— Czekam na wiadomość do północy. Inaczej rano wyjeżdżam do Poznania. — To nie były słowa, to było umieszczenie w żołądku żony bomby z tykającym zegarem. Zasianie terroru. Postawienie ultimatum niepodlegającego dyskusji.

W drodze do pracy starała się zredukować zatrute myśli. Było to cholernie trudne. Złe wspomnienia, decyzje, które doprowadziły do ich… kłótni? Nie, Sabina wiedziała, że to wojna bez jeńców. Wszystko, to co złe wraz z zgniłą wiśnią na torcie w postaci szantażu Jakuba. Dziurawiło jej mózg jak dubeltówka. Spadała w dół bez spadochrony. Licznik prędkości dawno przestał się kręcić, co gorsza do wgryzienia się w ziemie było jeszcze daleko.

Włączyła muzykę, ulubiona playlista układana specjalnie z myślą o problemowych porankach. Pierwsze dźwięki ją irytowały, następne nakręcały spirale nienawiści. Miała ochotę wjechać w przechodniów, którzy się zastanawiali, czy aby na pewno chcą przejść na zielonym świetle. Pech chciał, że gdy tylko zbliżała się do sygnalizacji, w ostatnim momencie światło zmieniło się na pulsujący czerwień.

Walnęła w przycisk, wysokie melodie jakiegoś duetu piosenkarzy się urwały. Zaparkowała samochód, idąc do szpitala czuła, że zapasy przeciwbólowej substancji się regenerują. Szpital, to miejsce, które bez wyjątków ludzie chcą unikać jak płacenia podatków. Nie Sabina. Kochała swoją pracę.

W liceum zamieniła jakiekolwiek napoje, na energetyki, żeby zakuwać od świtu do zmierzchu. Gdyby podłączyć ją w tamtym okresie do sieci, mogłaby zostać źródłem prądu dla połowy miasta. Nie chodziła na osiemnastki przyjaciół, zapominała jak normalnie porozumiewać się z ludźmi, korzystała z terminów wyłącznie chemiczno-biologicznych. Chłopak, z którym umawiała się od dwóch lat zerwał z nią. Miał dość tego, że Sabina nawet na randkach w kinie wychodzi po paręnaście razy do toalety, by powtarzać fiszki.

Wahała się, zadawała sobie pytania, czy studiowanie medycyny jest tego warte? Czy nie wyrywa z swojego życia kwiatów, zamiast chwastów? Mimo wątpliwości brnęła w to. Napędzana wiarą we własną siłę. Identyczną, do tej, których nazywano popaprańcami, kiedy wszem i wobec postanawiali zdobyć koronę świata.

Na studiach już myślała, że liznęła klamkę od raju. Upijała się powietrzem sal wykładowych. Pieszczotliwie wertowała podręczniki. Przedstawiała się mówiąc głośno, że studiuje medycynę, po tym padało ciszej imię z nazwiskiem. Była to również pierwsza informacja o niej na Tinderze.

Schody prowadzące do nieba, jednak posiadały zapadnie, a poręcz była wysmarowana klejem.

Wykładowca nazywany przez studentów „Biskupem” miał ciężką dolegliwość. Polegającą na tym, że głośno powtarzał, że lekarz w spódnicy jest hańbą dla zawodu. Podczas egzaminów studentki noszące bibliotekę w głowie, nie raz zostawały oblewane za blachę powody.

Koleżanka Sabiny została wykopana przez władzę uczelni, po tym jak niesprawiedliwie postawiono jej negatywną ocenę, doskoczyła do Biskupa i podbiła mu oko. Przed atakiem usłyszała:

— Doszyje sobie pani penisa, z miejsca wręczę pani dyplom. Miłego powtarzania roku. — Miał głos klechy obżartego goloną w tłustym sosie, jajowatą głowę, małe, bystre oczka, które zawieszały się na jednym punkcie i potrafiły nie zmieniać obiektu zainteresowania do końca rozmowy.

Nie pomagały listy do dziekana z prośbą wydalenia lub wpłynięcie na wykładowcę. Sabina zaczęła nie spać w nocy. Budziła się z koszmarów, w których główną role odgrywał Biskup, oblewający ją od niechcenia podczas zabawy swoim złotym sygnetem. No chyba, że się rozbierze i mu obciągnie.

Straciła na wadzę, jej środek znieczulający nie działał. Wylądowała na antydepresantach, regularnie odwiedzała terapeutę, opłacając go z pieniędzy, które przelewali jej rodzice. Błędnie przekonani, że za tą kasę Sabina będzie biegle mówiła po angielsku.

Groziło jej powtarzanie roku, a nie mogła studiować w innym mieście. Mieszkała z rodzicami, nie dałaby rady się utrzymać gdzie indziej nawet z ich pomocą.

Postawiła zagrać va bank i stać się jak bohaterki powieści szpiegowskich, które czytała by zaznać odrobiny relaksu. Na ostateczne kolokwium ubrała spódniczkę skąpszą od stypendiów. Pomalowała wyraziście twarz à la księżniczka Disneya, który podkreślał jej soczyste usta. Niedługo po tym Biskup wyleciał, gdy na udostępnionym anonimowo filmiku składał dwuznaczne propozycję studentce.

Teraz wchodząc do szpitala nie żałowała żadnej pojedynczej kropli potu, ani wymiotowania między zajęciami, wywołanego zobaczeniem pierwszy raz od środka całego mechanizm dzięki, któremu ona sama oddychała, trawiła i rzygała zanurzona głową w muszli.

Szpital była dla niej miejscem zetknięcia się dwóch równoległych światów. Porównywała to w głowie do spaceru po torach, jeśli spojrzymy na horyzont w oddali oddzielone tory stworzą wspólny strumień. Możemy do spiłowania łydek, do czasu aż zostaną nam same kikuty iść w kierunku tego strumienia i go nie zdobyć. Jest to niemożliwe.

Punktem, w którym dwa bieguny rzeczywistości namacalnie się zbiegają, na tyle, że można to poczuć pod skórą niczym igłę, według Sabiny jest szpital. Bardzo po tym względem nie pozorny. Właśnie tu cisza po usłyszeniu diagnozy, która przekreśla plany na wakacje na przyszły rok. Jest rozrywana krzykliwą dyskusją, pełną radości, która ustala do kogo nowy członek rodzinny jest bardziej podobny.

Szpital to wykolejenie struktury rzeczywistości.

Następne częściPechowy piątek #2

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • D.E.M.O.N 31.01.2022
    dziś poniedziałek, ale spoko tekściorek.
  • Vincent Vega 06.02.2022
    Dziękuję bardzo. :)
  • Iza Luis 10.02.2022
    Błędy:
    Nie patrzyła nadal mężowi w oczy. - Nadal nie patrzyła mężowi w oczy.
    Dał bym radę wytworzyć odpowiednie wam warunki. - Dałbym radę
    Wszystkie gwałtowniejsze reakcje, wyrwałby Sabinie kręgosłup. - wyrwałyby
    — Porozmawiajmy o tym jutru, śpieszę się na dyżur. - jutro (jutru brzmi całkiem fajnie)
    Jego nowa kurka zaszeleściła chropowato. - kurtka (kurka mnie uśmiechnęła)

    Podobne błędy sa w poprzedniej części i tak, każdy je popełnia. Nawet androidy nie sa doskonałe, ale po ponad setce opublikowanych tekstów oczekiwałabym od autora, żeby włożył więcej pracy w to co robi. Jeśli chce być traktowany poważnie i chętnie czytany. Pozdrawiam.
  • Vincent Vega 10.02.2022
    Zgadzam się, błędy poprawię, a w przyszłości będę się ich wystrzegać. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania