Poprzednie częściPies na posyłki - Rozdział I

Pies na posyłki - Rozdział III

„Będziesz mym sługą, a dom ten stanie się mym pałacem.”

Pierwsze dni były najgorsze. Ciało Izabelli było na tyle słabe, że nie potrafiła ani chodzić ani wydusić z siebie choćby jednego słowa. Komunikowała się myślami poprzez niewidzialną obrożę, którą resztką mocy zapięła na szyi Marka. W tym czasie jawiła się jako istota całkowicie nadnaturalna: zły duch bez fizycznej formy, który ciągle żądał coraz to nowych ofiar, by wreszcie odzyskać utraconą potęgę.

Początkowo zadowalała się szczurami, gołębiami i innymi paskudztwami. Pozwalało jej to przejść parę kroków, a także powiedzieć kilka (widocznie niezwykle niezbędnych i ważnych) słów. I pewnego razu, gdy w końcu mogła coś powiedzieć własnymi ustami, poprosiła Marka by przyniósł jej ludzkiej krwi. A w tamtym czasie Marek nie był posłusznym sługą. Cały czas walczył, cały czas wierzył w ratunek, lecz cała jego ludzka moc była niczym wobec ułamka wampirzej woli, która została w niego wsączona.

Wówczas nie przechodziło mu przez myśl, że mógłby zdradzić swoją rasę, swoje człowieczeństwo. Upolowanie człowieka, nakarmienie nim wampirzycy – po tym nie byłoby odwrotu, nie byłoby wyzwolenia. Wtedy właśnie w akcie desperacji próbował wyciągnąć z któregoś pudła krzyż. Dobrze skojarzył, że nie bez powodu cały dom był tym zaśmiecony, a nawet wokół sarkofagu ustawiono krucyfiksy. „Próbował” to właśnie słowo klucz, gdyż gdy tylko zbliżył dłoń od razu poczuł ból tak wielki, jakby wsadził ją do rozgrzanego pieca. Raz za razem, niczym oszalały masochista, próbował, lecz nie przynosiło to skutku. Spędził tak prawie pół dnia, na przemian wijąc się z bólu i przeklinając swoją bezsilność. Zlany potem, wyczerpany i z ogromnym bólem głowy leżał na granicy przytomności. Ciało już się poddało, lecz duch nadal chciał walczyć. Powoli podniósł się z podłogi, ostatni raz sięgnął w stronę pudła. Tym razem ból był intensywniejszy, zupełnie całe dotychczasowe cierpienie skumulowało się jedynie w prawej ręce. Upadł niczym kłoda, łapiąc za trzęsącą się i rozpaloną kończynę. Trwało to długo, potwornie długo. Cały czas powstrzymywał się od krzyku, choć miał wrażenie że da mu to ulgę, że w jakiś dziwny sposób zmniejszy cierpienie. Nie mógł jednak dać tej satysfakcji wampirzycy – i tak był świadom, że wszystko to sobie ogląda jego oczyma albo przynajmniej nasłuchuje. W końcu ból ustąpił, a Marek wyciągnął się na podłodze zupełnie tak, jakby przejechał po nim tir. „To było ostatnie ostrzeżenie”, ostrzegł go świdrujący umysł głos. Nie miał już sił. Skulił się niczym zbity kundel i zasnął niespokojnym, rozdzieranym koszmarami snem.

W końcu Marek nie miał wyboru i przyniósł wampirzycy człowieka – samego siebie. „Nieostrożnie jest spożywać własnego sługę” – delikatny, nieco szyderczy głos zadźwięczał mu w głowie. W całej swojej nienawiści podjął taką, a nie inną decyzję i nie miał zamiaru się wycofać. Na sztywną, prawie nieprzytomną twarz Izabelli wstąpił niewyraźny uśmiech. „Jesteś zdeterminowany. Bardziej ci zależy na innych ludziach niż na sobie? Niech będzie – następnym razem wydam precyzyjniejszy rozkaz”. Marek zbliżył szyję do jej ust. Wgryzła się, lecz nie czuł bólu. Krew płynęła delikatnie, powolnie, zupełnie jakby odsączano z niego jakiś niepotrzebny, lekki jak powietrze płyn. Obraz się rozmazał, ledwie widział ściany pokoju. Nie przerażało go to, a raczej uspokajało. Czuł się trochę jak dziecko, które powoli zasypia, nie chcąc zamknąć oczu. Jedynie obroża – i tak ciasna i niewygodna – zacisnęła się jakby mocniej.

Znowu: szczury, gołębie, koty dachowce, inne ptaki. Marek nigdy nie czuł specjalnej sympatii do zwierząt, lecz noce, które spędzał na polowaniach odcisnęły na nim piętno. Wszystkie te stworzenia stały się dla niego jednakowo obrzydliwe i godne pożałowania. Sam siebie zaczął też tak postrzegać. Zastanawiał się czasem, czemu w ogóle wampirzyca pożywia się małymi, brudnymi zwierzętami. W wszelkiej fikcji bowiem była to domena dobrotliwych wampirów, które stroniły od krzywdzenia ludzi. A wówczas Marek uważał swoją panią za najokrutniejsze stworzenie, jakie w życiu spotkał. Odpowiedź, jak się okazało, poznał wkrótce. „W takich chwilach potrzeba złej krwi” – tłumaczyła mu pewnego razu. „Wiele czasu spędziłam na granicy życia i śmierci – potrzeba mi energii i wiedzy. Wy, ludzie, posiadacie dobrą wiedzę. Przydatne informacje, emocje, mądrość. Zwierzęta zaś znają jedynie instynkt. Głos ciała, głos ziemi. Wampir potrzebuje tego i tego, choć przyznaję, że wolałbym, żeby tak nie było. Nie po to przecież zyskało się nieśmiertelność, by czerpać cokolwiek z niższych istot…”

Po wypiciu krwi Marka Izabella mogła swobodnie chodzić po domu, lecz wolała nie marnować energii na mówienie. Czytała książki, wylegiwała się na kanapie, chodziła z kąta w kąt dla samego aktu przemieszczania się. Przez te dni była dziwnie spokojna i jakby radosna. Dzięki temu Marek też czuł się nieco lepiej, choć starał się zbytnio nie rozpraszać. Pewnego dnia wampirzyca zaprosiła go do tańca. Był wieczór, wszędzie w domu rozpalono świece. „Chcę się nieco rozruszać”, argumentowała swoją dziwaczną prośbę. Marek nie umiał tańczyć, lecz nie mógł odmówić. Poruszał się ostrożnie, starał się naśladować ruchy wampirzycy, lecz robił to zbyt sztywno i ze zbyt wielkim opóźnieniem. Izabella w końcu się zirytowała i zaczęła kontrolować jego ciało. Doświadczenie to było równie niezwykłe, co przerażające. Marek czuł się jakby wyszedł z siebie i z dystansu obserwował, jak jakiś obcy mężczyzna tańczy walca z drobną, czarnowłosą dziewczynką. Był całkowicie bezsilny. Ani jego umysł ani jego ciało nie należały do niego. „Tylko tym razem”, głos wampirzycy wślizgnął się do jego głowy. „Wiem, że jesteś i będziesz posłusznym sługą. Poza tańcem nie muszę cię kontrolować”. Przetańczyli razem dobre dwie godziny. Marek odetchnął z ulgą, a Izabella powróciła na górę, do swojego pogrążonego w mroku pokoju. Następnego dnia nie mogła była zbyt wyczerpana, by wstać z łóżka.

Nieubłaganie zbliżał się czas pierwszej prawdziwej ofiary. Izabella tym razem wyraźnie sprecyzowała, że chce krwi człowieka, a nie sługi. Marek błąkał się przez dwie noce i jeden dzień, próbując nieskutecznie pokonać siłę wampirzej woli. Nic jednak nie mógł zrobić – próbował się nawet zabić, lecz i tego zabraniał mu rozkaz. W końcu zdecydował, że znajdzie bezdomnego. Albo chorego. Najplugawszego człowieka, jakiego tylko się da. Z całej swojej nienawiści chciał popsuć pierwszy pełnoprawny posiłek po przebudzeniu swojej pani. Z całej swojej nienawiści pragnął, by i ona go znienawidziła, by w końcu go zabiła i znalazła sobie kogoś innego. Nie wierzył już w ratunek – mierzył się z mocą, której nie mógł się postawić żaden człowiek, a tym bardziej ktoś taki jak on.

Gdzieś w lesie na skraju miasta znalazł śpiącego w prowizorycznym namiocie mężczyznę. Śmierdział niemiłosiernie, a całą jego twarz pokrywały bruzdy i krosty. Ubrany był w łachmany, a zresztą cały ten niby–namiot to był jeden wielki łachman. Z szacunku do życia jako takiego Marek postanowił dać mężczyźnie szansę. Zbudził go i zmusił do walki.

Tłukli się jak zwierzęta – gwałtownie i nieumiejętnie. Wokół panowała całkowita ciemność. Marek ledwie widział własne ręce, a co dopiero ciało nieznajomego. Cios za cios. Kopniak za kopniak. W końcu wpadli na siebie, zaczęli się szarpać i turlać po zasypanej szarymi liśćmi ziemi. Byli jak dwa wściekłe psy. Pełni agresji – każdy starał się na swój sposób przetrwać. Po pewnym czasie mężczyzna padł z wyczerpania, a Marek przeciągnął jego ciało przez las, ku miastu. Tam znalazł jakiś rower i przełożył nieprzytomnego przez ramę. Marek był cały obolały, lecz siła rozkazu nie pozwalała mu o tym myśleć ani się zatrzymywać. Za wszelką cenę musiał dotrzeć do domu. Za wszelką cenę musiał dostarczyć pokarm swojej pani.

„Naiwnie myślałeś, że plugawe ciało mnie zniechęci, głupiutki sługo” – szyderczy głos wypełnił głowę Marka. „Krew to krew. Mięso to mięso. Nic to dla mnie nie znaczy, naiwny sługo. Doceniam jednak twój trud. Zapewne długo musiałeś się naszukać tak plugawej istoty. Zbliż jego szyję do mych ust. Wypiję go do cna, a ty jedynie wyrzucisz łachmany, gdy już będzie po wszystkim.”

Był to pierwszy i jak dotąd ostatni raz, gdy Izabella zabiła człowieka przyniesionego jej przez Marka. Gdy już skończyła faktycznie zostały po nim jedynie ubrania. Żadnych kości, żadnego ciała. Zupełnie jakby całkowicie wymazała jego egzystencję.

– To jest prawdziwa moc wampirów – wyjaśniła Markowi, używając własnego głosu. – Jesteśmy zarówno ewolucją, jak i zagładą rodzaju ludzkiego. Pamiętaj o tym, mój wierny sługo.

Dzięki temu jednak przez długi czas nie żądała krwi, co zdecydowanie poprawiło relację z jej sługą. Nienawiść zastąpiła obojętność. Opór przerodził się w posłuszeństwo. Marek stał się jakby nowym człowiekiem albo wręcz przeciwnie: nie było już w nim nic ludzkiego.

*

*

*

Popołudnie, początek stycznia.

Pogoda sprzyjała akrywnościom na świeżym powietrzu. Słońce, bezchmurne niebo – gdyby nie niska temperatura, można by odnieść wrażenie, że to nie zima, a wczesna wiosna. W takie dni ludzie tłumnie opuszczają ciepłe domostwa i udają się w szeroko pojęty teren – czy to do parku, czy to na zakupy, czy to w odwiedziny. Marek, rzecz jasna, nigdy wcześniej nie ulegał takim pragnieniom. Więcej – azyl domu zawsze w pełni zaspokajał wszelkie jego potrzeby. Jednakże tamte czasy, czego nadal sekretnie żałował, bezpowrotnie minęły. Dlatego właśnie spędzał te styczniowe popołudnie spacerując ze swoją panią.

Szła z jego lewej strony, on zaś trzymał nad nią różową parasolkę z falbanką.

– W dawnych czasach mogłam poruszać się za dnia bez żadnej ochrony – wspominała, uważnie pilnując, by przypadkiem nie narazić się na poparzenie od światła słonecznego.

– Zawsze myślałem, że słońce jest dla wampirów wrogiem nie do pokonania…

– Błąd. Dla nas, nieśmiertelnych istot, nie ma żadnej przeszkody, której nie pokonałaby wystarczająco długa egzystencja. Jestem wręcz pewna, że za jakieś dwa tysiące lat uda mu się całkowicie zrezygnować z picia krwi.

– I co byś wtedy robiła?

– Zapewne upodobniłabym się do zwykłych ludzi i zapomniała dlaczego właściwie jestem nieśmiertelna.

– Chciałabyś tego?

– Niezupełnie – odpowiedziała po chwili. – Myślę jednak, że zdjęłoby to z moich barków ostatni ciężar przeznaczenia. Byłabym tak wolna, tak prawdziwie wolna, że nie wiedziałabym nawet jak to jest być czymkolwiek związana z życiem. Jednakże… to tylko hipoteza. Najpierw chciałabym odzyskać pełnię swej mocy.

Spacerowali przez las na obrzeżach miasta. Izabella nalegała na jakieś ciekawsze miejsce, ale ostatecznie dała się przekonać. Markowi nade wszystko zależało na tym, by nie rzucać się w oczy. Obawiał się, że przypadkiem wpadną na kogoś z pracy albo co gorsza z rodziny i wtedy będzie musiał się tłumaczyć. A z pewnością nie potrafiłby logicznie uzasadnić, czemu spaceruje z nieznaną nikomu dwunastolatką.

– Kiedyś potrafiłam zmieniać swój wygląd…

– Czyli nie zawsze wyglądałaś jak uczennica podstawówki.

– Zazwyczaj tak wyglądałam – powiedziała, jakby nieco ją to obraziło. – Były jednak momenty, gdy wygodniejsza była forma dojrzałej damy lub chybotliwej staruszki.

– W takim razie to jest twój prawdziwy wygląd?

– Tego nie wiem – odpowiedziała, zbliżając się nieco do niego. – W zasadzie nie pamiętam życia sprzed przemiany. Czy byłam dziewczynką, czy też dorosłą kobietą? Starowiną, a może… mężczyzną? Znałam wiele wampirów, które były ponad ludzkie koncepty płci i wieku – przybierały najrozmaitsze formy, czerpiąc dziecięcą radość z oszukiwania zarówno ludzi, jak i samych siebie. Osobiście uważam, że lepiej trzymać się tylko jednego wyglądu. Bez tego z czasem zatraca się pojęcie własnego ja, co w nieśmiertelnym życiu jest jednoznaczne ze zgubą.

– Może stąd te wszystkie bajki o reinkarnacji…

– Co masz na myśli?

– Wiesz, chodzi mi o sam koncept. Nieśmiertelna dusza, która raz za razem odradza się w nowym wcieleniu, zachowując część wiedzy i doświadczeń z poprzedniego życia. Być może to były oszalałe wampiry, które wierzyły, że wraz ze zmianą kształtu stają się nową istotą? Z tego, co rozumiem, to jesteście w stanie udawać nawet starzenie, prawda? Być może w takim właśnie obłąkanym wampirze obudził się instynkt, która nakazywał mu za pomocą zmiany kształtu perfekcyjne symulowanie starzenia. Czy to nie brzmi to jak coś prawdopodobnego?

– Z pewnością. Jednakże nie mamy żadnej możliwości, by to sprawdzić. Pozostanie to jedynie domysłem i teorią. Chyba, że udałoby ci się znaleźć i nakryć takiego szaleńczego wampira. Jednakże, w przeciwieństwie do mnie, nie masz wieczności po swej stronie, a więc zapewne nigdy by ci się to nie udało w trakcie twego krótkiego żywota…

– Zawsze można marzyć.

– Tego ci z pewnością nie zabronię – powiedział z uśmiechem na twarzy.

Po tym spacerowali w milczeniu, przyglądając się czy to blademu, bezchmurnego niebu, czy też martwemu, szaremu lasowi, który powoli przemierzali.

Powrócili do domu, gdy już zaszło słońce.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Vespera ponad rok temu
    Mmm, horrorowo...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania