Płonie ognisko i szumią knieje
Ośnieżony las kojarzył się drobnemu chłopcu z wielkimi, ciemnymi oczami na wymizerowanej buzi z wyprawami po chrust, aby ogrzać jedno używane pomieszczenie w wiejskim domu. Po wydojeniu odrobiny mleka od chudej krowy i rzuceniu jej niewielkiej ilości siana oraz równie chudemu kasztanowi, wychodzili wczesnym rankiem po patyki, aby wrócić przed południem i rozpalić w przepastnej kuchni ogień. Zmarznięty i zmęczony od dźwigania drewna usypiał w misternie rzeźbionym fotelu ze stopami opartymi przy powoli nagrzewających się kaflach oraz smakiem odrobiny mleka na ustach.
Budził się, gdy mokre wełniane skarpety po dziadku pod wpływem gorąca wydawały dziwną woń, przypominającą trochę zapach owczego runa i zmokłej kury.
W milczeniu obserwował swoją dawniej piękną matkę. Bez chusty, którą opasywała się przed wyjściem na podwórze i bez drugiej, grubej spódnicy wyglądała bardzo wiotko. Jak witka wierzby znad stawu. Po latach zdał sobie sprawę, że wynędzniałą postać zawdzięczała oddawaniu swoich mizernych porcji jadła, jeśli tak można nazwać mielony owies jako zaprawkę do rozgotowanych w wodzie kilku ziemniaków i okraszonych znikomą ilością tłuszczu ze skrywanej słoniny, jedynemu dziecku.
Część zboża, dziecinne dwie garstki a jedna garść matki, należały się rudemu Derwiszowi, a podwójna dawka dla smutnej, łaciatej Reby, aby móc wycisnąć z niej kilka strzyków mleka na śniadanie dla chłopczyka.
Tak mijał dzień za dniem, tylko dziesięcioletni malec był coraz słabszy, aby iść w leśną gęstwinę po zmarzniętym, głębokim śniegu. Dokładnie tak, jak czarny z zapadniętymi bokami i wystającymi żebrami Barry, nieruszający się spod pieca pies. Nawet już nie szczekał na rzadko przychodzącą z dwoma kurzymi jajkami sąsiadkę oraz starego dziada, przynoszącego od czasu do czasu zająca lub bażanta. Mama też wolała popijać gorącą wodę w filiżance ze złotym paseczkiem i maleńką różyczką, niż wygrzebywać spod śniegu uschniętą trawę dla inwentarza.
Nie rozumiał, co się dzieje, ale domyślał, że nie jest dobrze.
Obecnie bał się nawet domniemywać o tym, jak potoczyłyby się ich losy, gdyby nie On.
Pojawił się nie wiadomo skąd.
Nikt nigdy wcześniej go nie widział i nikt nie znał. Jednego można było się spodziewać - przybył ze świata, na którym wciąż panował wielki mróz i głód, a na horyzoncie, ponoć nad ich dawnym domem, dym i ogień.
Wszedł do chałupy od strony służbówki, w sieni otrzepał długie, czarne buty z cholewami i chwilę popatrzył smutno w głąb pomieszczenia kuchennego, po czym utkwił wzrok w owczarku, który warknął cicho, ale pod wpływem niebieskich tęczówek mężczyzny przymknął powieki i położył sterczącą sierść na chudym grzbiecie. Po mizernej dziecięcej postaci tylko prześlizgnął wzrokiem i zapatrzył się w zadziwioną, i w pewien niezrozumiały dla chłopca do dziś sposób, odrętwiałą matulę, która bez żadnych pytań i najmniejszego choćby oporu, przyjęła nieznajomego człowieka pod swój dach. Nigdy nie zamienili z nim słowa, mężczyzna nie mówił, choć z jego krtani wydobywały się dźwięki, ale ani razu wyrażenie.
Od tamtego wieczoru wszystko zaczęło się zmieniać.
Zanim chłopiec otworzył oczy ze snu, pod blachą kaflowej kuchni buzował już ogień, a w kącie leżała sterta porąbanego drewna. Dwa blaszane wiadra pełne wody wskazywały, że to nie matka je przydźwigała z odległej studni.
Z dnia na dzień Reba dawała więcej mleka, a Derwiszowi zaokrągliły się boki i zaczęła lśnić sierść. Nawet Barry, chociaż wciąż powarkiwał na mężczyznę, to jednak więcej czasu spędzał w obejściu, plącząc się tuż obok pracującego człowieka.
Nastał dla dziecka i jego matki dostatni czas.
W spiżarni pojawiły się wędliny, które robiła mateczka z przyniesionego przez przystojnego blondyna mięsa. Nie brakowało ziemniaków, kaszy na obiad i omasty do potraw.
Na początku, na twarz coraz częściej uśmiechniętej rodzicielki, wkradał się niepokój o pochodzenie produktów, ale z biegiem czasu, szczególnie że nikt we wsi nie mówił o jakichkolwiek kradzieżach oraz nie skarżył na straty, przyjęła, że to wszystko przybyło „z lasu”.
Intrygujący niemowa prawdopodobnie miał kontakty z partyzantami. Chłopiec nie wiedział, jak naprawdę w tamtym czasie zapatrywała się na takie wyjaśnienie rodzicielka, bo przecież wtedy leśni ludzie sami potrzebowali pomocy od okolicznych mieszkańców, ale dla sytego dziecka takie wytłumaczenie zdawało się najrozsądniejszym.
Tak czy siak na przednówku żyli jak pączki w maśle.
Janek - tak nazywała niespodziewanego dobroczyńcę mama, wraz z nadejściem wiosny siewy na polu rozpoczął w odkarmionego, raźno parskającego i chętnego do pracy kasztana. Na młodą, soczystą trawę wyszła także łaciata Reba i cztery dostojne jarzębate kury w towarzystwie prężącego się zawadiacko czarnego koguta.
Dzięki przywożonemu na wozie sianu, na którym dziecko jechało od skraju lasu, gdy Janek powracał z miejsca, do którego nigdy nie chciał go zabrać, wymię krowy pęczniało od mleka. Starczało na masło i ser, a nawet trochę dostawał Barry i zdziczały kot zakradający się coraz częściej do sionki. Sąsiadka nie przynosiła już jajek, a nawet zdarzało się, że to mama wciskała w jej spracowane dłonie dwa albo trzy od ich kur.
Jasnowłosy mężczyzna całe dnie pracował.
Poprawił płot, załatał dziury w stodole, zrobił w kurniku grzędy dla drobiu, także dom doczekał się pilnego remontu okiennic i gontowego dachu. Na polu zielenił się owies, wschodził jary jęczmień, a redliny ziemniaków proste jak od linijki, puchły od kiełkujących bulw.
Ciekawy życia chłopczyk, niemal na krok nieodstępujący Janka odkrył, że po wewnętrznej stronie flanelowej koszuli w charakterystyczną kratę, w topornie, aczkolwiek solidnie doszytej kieszonce mężczyzna skrywał skarb.
Może dlatego nigdy nie rozstawał się z tą granatową, wyświechtaną koszulą.
Za wyjątkiem dnia, kiedy wszedł do studni, aby oczyścić wodę w betonowych kręgach z kurzawki. Z mocno bijącym sercem i trzęsącymi się dłońmi, ciekawski smyk sięgnął po tajemnicze pudełeczko. Trochę zdumionym, a trochę zawiedzionym oczom dziecka ukazało się małe ozdobne puzderko. Wieczko z namalowanymi drobnymi kwiatuszkami odskoczyło po naciśnięciu zmyślnie schowanej w denku zapadki. Złoty pierścionek z fioletowym oczkiem sprawił, że zapomniał o otaczającym go świecie. Puderniczka zauroczyła malca.
Brutalne szarpnięcie i niespotykany do tej pory wściekły wyraz twarzy jasnowłosego, zmusiły
chłopaczka do panicznej ucieczki w głąb sadu. Skrył się w gromadzie gałęzi jabłoni, obciętych jeszcze w zimie przez pracowitego mężczyznę. Dopiero późnym wieczorem niecierpliwe nawoływania matuli skłoniły malca do wyjścia. Słowem się nie zdradził o przyczynie nagłego zniknięcia, ale przez dłuższy czas obserwował niemowę w obawie, czy nie zechce dać mu nauczki za grzebanie w jego rzeczach.
Nic takiego się nie wydarzyło, ale za to spostrzegł, że nie był jedynym obserwatorem przystojnego młodego człowieka.
Kobieta, zza firanki albo zza węgła domu, często pieląc w ogrodzie, przyglądała się, gdy pracował lub odpoczywał. Bystry malec zdał sobie sprawę, że to dla milczka ładnie się czesała i rano długo przymierzała rozmaite sukienki.
Chłopczyk spragniony ojcowskiej miłości i wsparcia uznał, że Janek nadawał się na jego tatusia. Nawet takiego, jak ten z opowieści mamy, który zginął podczas obrony domu i miasta.
Na dodatek, tak stwierdziła sąsiadka, samotna kobieta i gospodarka potrzebowały mężczyzny, choćby i niemowy.
Pewnej marcowej nocy, spragniony smyk wstał, aby się napić i widział, jak mama trzymała Janka za rękę. Delikatnie próbowała pociągnąć go w kierunku pokoju naprzeciw kuchni. Mężczyzna, zapewne ku wielkiemu zawiedzeniu kobiety, pogłaskał ją po policzku i odszedł.
Nigdy się do niej nie zbliżył.
W ciągu tak wielu nocy spędzonych razem w drewnianym domu dziadków, tylko pierwszej przenocował na ławie w kuchni, wszystkie inne spędził na urządzonym przez siebie posłaniu, na pustym miejscu po gniadym towarzyszu Derwisza.
I tak trwał związek samotnej matki z Jankiem do dnia, w którym do wsi dotarła wiadomość o końcu wojny. Tamtego przedpołudnia widzieli go po raz ostatni i jedyny, kiedy usłyszeli.
Przemówił do mamy: „Jesteś kobietą tak piękną, jak piękny może być tylko kwiat. Będziesz szczęśliwą.”
Słowa wypowiedziane ciepłym, niskim głosem zadziwiły także zebranych przy plebani wieśniaków, a że jeszcze wyartykułowane słabym językiem polskim z bardzo silnym niemieckim akcentem, wprawiły w osłupienie.
Janek nie niepokojony przez nikogo odszedł, nie wiadomo dokąd, tak jak nikt nie wiedział, skąd przyszedł.
Dopiero, gdy przekroczył granicę lasu, odezwały się pojedyncze głosy dezaprobaty za ukrywanie w wiosce Niemca. Na szczęście proboszcz przeżegnawszy się dwukrotnie, powstrzymał wzburzonych mieszkańców.
- Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni… - Nie spuszczając wzroku z kapliczki na rozstaju leśnych dróg, dodał: - Dość rozlewu krwi! Przekażcie sobie znak pokoju…
Stary mężczyzna wstał ciężko z ławeczki i poruszył dopalające się polana. Skry wystrzeliły wysoko, oświetlając twarze zebranej wokół ogniska rodziny.
- Co się stało z Jankiem, dziadku? - zapytała długowłosa blondynka.
- Czy spotkaliście się z nim jeszcze kiedyś ? – zawtórował dziewczynie brat bliźniak, którego od siostry różniły tylko krótkie włosy.
- Dajcie spokój dziadkowi, na pewno jest zmęczony… - Wysoki, smukły mężczyzna podniósł się energicznie. – Spocznij tato, dorzucę drewna do ognia.
Siwowłosy starzec z wdzięcznością przyjął od synowej kubek z gorącym napojem, upił maleńki łyczek i ogrzewając dłonie, ponownie podjął opowieść.
- Przed zachodem słońca tego dnia, kiedy odszedł Janek… - Dziadek spojrzał z rozrzewnieniem na dwóch swoich synów. – Na progu domu stanął… wasz dziadek, Władysław. – Zwrócił wzrok na piątkę dorastających wnucząt. – A wasz pradziadek.
- Jak to? Przecież on zginął w powstaniu warszawskim?! – wykrzyknął zaskoczony najstarszy wnuk.
- Otóż, nie zginął. Przetrwał w ruinach, przetrwał straszny czas. Ale to już inna opowieść…
- Co dalej, dziadku, co dalej? – ponagliła wnuczka, chwytając się dłońmi za rozpaloną twarz. Nie wiadomo czy od ognia czy opowieści. – Jak się potoczyły losy Janka, czy wiadomo?
- Ano, wiadomo. – Staruszek koślawymi, spracowanymi dłońmi wytarł łzawiące oczy. – Spotkaliśmy się… O ile można nazwać to spotkaniem. Jesienią tego samego roku po wykopkach, wieś obiegła wiadomość, że na skraju lasu znaleziono grób. Pobiegli tam wszyscy, którzy tylko mogli, ja też. Gdy doszedłem tam z rodzicami, kościelny z kilkoma pomocnikami odkryli już płytkie miejsce pochówku. - Siwowłosy mężczyzna mocno zacisnął palce na rączce laski i westchnął głęboko. – Okazało się, że w mogile spoczywało trzech żołnierzy. Powiedział o nich księdzu młody partyzant, który widział egzekucję.
- Niemcy rozstrzelali polskich żołnierzy w... – przerwał dziadkowi jeden z wnuków. Skarcony jednak wzrokiem przez wuja zamilkł.
- Niemcy rozstrzelali swoich – wyjaśnił cicho starszy pan, a po jego słowach zapadła na chwilę wyczekująca cisza. – Dwaj w grobie byli szeregowymi żołnierzami, trzeci oficerem.
Kiedy się dopchałem na skraj piaszczystego wykopu, wyciągali właśnie tego trzeciego. Ksiądz postanowił pochować ich na naszym cmentarzyku…
- Hitlerowców?! Na cmentarzu? Dlaczego? – Przejęty chłopak ponownie wpadł w słowo, pomimo wyraźnej dezaprobaty słuchaczy.
- Tak, na naszym cmentarzu leżeli do tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego… albo siódmego… – dziadek zawahał się na moment. – Tak, to był dziewięćdziesiąty szósty, gdy na mocy porozumień międzynarodowych rodziny niemieckie mogły ekshumować swoich bliskich. W każdym razie, ksiądz postanowił pochować tych biedaków w poświęconej ziemi za to, że sprzeciwili się pacyfikacji wioski zza rzeki. Wycofujący się przed Armią Czerwoną Niemcy niszczyli wszystko, zabijali ludzi i zwierzęta, których nie mogli ze sobą zabrać, palili dobytek. Tych nieszczęśników dopadli tutaj - na skraju lasu. Ponoć byli ostatnimi z kilkunastu zabitych za niesubordynację. To wszystko widział chłopak od Antków, wracał od ojców do lasu. Nie mógł przekazać tej informacji nikomu, gdyż ich leśny oddział też musiał uciekać. Powiedział dopiero po powrocie do domu, właśnie tej jesieni.
Staruszek przerwał na chwilę, aby odetchnąć, mówienie wyraźnie go męczyło. Nikt nie odważył się ponaglić starca do kontynuowania opowieści, chociaż zniecierpliwienie sięgało zenitu.
Mężczyzna upił łyk chłodnego już napoju i ku uldze oczekujących, znów zaczął mówić.
- Kiedy dotarłem do piaszczystej jamy, wyciągali tego ostatniego. Smród z doła bił niemożliwy, ale ciała nie były tak straszne, bo ziemia wyciągnęła płyny. Trochę wyglądały jak brunatne, ciastowate mumie. Kościelny, jako że obeznany ze zwłokami przeszukiwał ubrania na nieboszczykach i znalazł tylko części nieśmiertelników. Niemcy drugie połówki zabrali jako dowód dla dowództwa jednostki, nie znaleziono również żadnych dokumentów, co potwierdzało słowa świętej już pamięci Antka, tylko… - Starzec mocniej oparł się na lasce. – Tylko ten trzeci pod mundurem miał granatową koszulę w kratę. Kościelny po rozpięciu munduru, wyjął z ukrytej kieszonki pudernicę. Otworzył ją. Był w niej pierścionek z fioletowym oczkiem.
Iskry wesoło trzaskały po nerwowym podrzuceniu przez kogoś szczapy. Długo nikt się nie odzywał. Do dziadka podeszła jego równie wiekowa żona i pogłaskała męża wierzchem dłoni po policzku, dodając mu otuchy.
- Gdy skarb Janka zobaczyła mama, zemdlała w ramionach mojego taty. Zrzucono to na karb stanu błogosławionego, gdyż wtedy była już w ciąży z moim bratem…
- Z wujkiem Jankiem – w zamyśleniu dopowiedział najstarszy syn seniora.
- Tak. Wujek Janek dostał imię po naszym niemieckim dobroczyńcy… - Głos starszego pana uwiązł w gardle i kiedy wszyscy myśleli, że na tym skończy się historia, kontynuacji podjęła się babcia, otulając drżące ramiona bliskiej jej osoby własnym szalem.
- Tę piękną pudernicę, którą miała otrzymać niedoszła żona Janka, kościelny chciał zatrzymać sobie albo dla kościoła, ale wasz dziadek rzucił się na niego i krzycząc wniebogłosy, nie pozwolił zabrać tego szczególnego skarbu. Własnoręcznie na powrót włożył błyszczący w popołudniowym słońcu klejnot do kieszeni niemieckiego oficera. Ksiądz pobłogosławił nieszczęśników, a Janek spoczął razem ze swoim niespełnionym marzeniem. – Drobna kobieta zrobiła znak krzyża i jak kilka innych osób otarła ukradkiem łzę. – Widziałam to wszystko, byłam tam wtedy jako mała dziewczynka i bardzo się bałam. Do dziś się boję.
- Czego się boisz, babciu? – zapytał zaskoczony jasnowłosy wnuczek.
- Jak to, czego? - Bliźniaczka nienaturalnie spokojnym głosem zadała pytanie, nie oczekując odpowiedzi. – W kościele wisi tablica o cudownym ocaleniu tej wioski, do której pacyfikacji nie dopuścił Janek, to było pod koniec lata czterdziestego czwartego roku, a Janka rozstrzelano kilka dni później… A kiedy pojawił się u prababci i naszego dziadka?
Po słowach dziewczyny zapadła martwa cisza. Noc stała się jeszcze ciemniejsza. Nagły chłód okrył zebranych, a w oddali, na skraju lasu dało się słyszeć podobne do szczeku psa, miękkie i niskie w tonie, lecz donośne pohukiwanie puszczyka.
- W styczniu czterdziestego piątego…
Komentarze (21)
Akwa genialne opowiadanie!
Pozdrawiam
Dzięki za zajrzenie.
No co tu więcej mówić?
Kawał dobrego tekstu.
Dobrze ukazana jest tutaj cisza poprzez niemowę. Bo czasem trzeba milczeć w imię prawdy. Zaskakują zapytania wnuka i odpowiedzi dziadka i ten dziwny myk z latami. Czyżby Janek pomieszał szyki? Jakaś tajemnicza siła i wiara w zaświaty (duchy)
Chwytająca za serce i szyta na miarę naszych czasów. Życie to tylko opowiastka i puderniczka zatrzaśnięta przez los.
„Jesteś kobietą tak piękną, jak piękny może być tylko kwiat. Będziesz szczęśliwą.”… cudne i w tym tkwi tajemnica.
Pozdrawiam ciepło znakomite pióro i czekam z niecierpliwością na drugą część.
Kapitalna wojenna historia i ludzkie koleiny losu.
Hejka Wodniaku na koń i pisz człowieku, bo się marnujesz.
Tak, to ta historia o tym domostwie.
Dzięks za koment. :)
Zwykle nie piszę nic, gdy opowiadanie mnie nie interesuje, ale w tym przypadku nie zadziałały hamulce. Oceny nie pozostawiam, ale postanowiłam napisać ten komentarz wbrew przyjętym przeze mnie zasadom.
Dziękuję i czuję się zaszczycony, że złamałaś zasady.
Pozdrawiam. :)
Zamieniłabym też dywizy na myślniki.
Aqua, to jest zajebiste opko! Świetne opisy, wzbudzone emocje... Dawaj drugą część!
Właśnie tak słuchałem, przy ognisku, po północy... Do strachliwych nie należę, to jednak...
Dzięki za komenta ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania