Poprzednie częściPogromca Smokobójców [1]

Pogromca Smokobójców [6]

Wiatr zerwał się targając korony drzew. Pod niebiosa poszły ptasie pióra z gniazd w radosnym tańcu wymieszane z chmurkami zielnych pyłków. Rozstukały się dzięcioły drążące w powłoce ogromnej sosny. Hen pod lasem w bieg zerwały się majestatyczne łosie, bowiem między kępami traw dostrzec się dało groźnie urodziwego rysia.

 

Z trójki czekających w chłodnym cieniu Dzięciolej Sosny osób, jeno Gon zdawał się poruszony pięknem Natury. Pancernik stał nieruchomo jak ten głaz narzutowy i rażąc błyszcząca zbroją zerkające nań ptactwo, chłoną pejzaż.

 

Jego kompan, Gentyt zbyt zajęty był sobą by cieszyć oczy przyrodą. Usadowiony na nie pierwszej młodości derce, wyjadał ziarna żyta z obfitego kłosa łuskanego w rękach. Kapelusz miał opuszczony, nogi luźno rozwalone na korzeniach i roztaczał niemal namacalną aurę charakternika.

 

Siedzący obok acz nie za blisko ze względu na potencjalny zasięg podręcznego sztyletu elfa, jaszczurat Wync'h wachlował się zdjętym ze łba kapalinem. Wolną ręką gestykulował żwawo w takt kłapania paszczą, ogon miał podwinięty ciasno pod skrzyżowane nogi a miejsce kirysu na torsie zajmowała mu odpowiedniejsza na upały kamizela.

 

- Ja tam za dużo złota nie potrzebuje, jestem tu dla samej idei rycerstwa. Ot! Jakby co, to mogę wam oddać nagrodę jak pójdziemy zabić smoka, albo i Pogromcę. Oddać najmitom co się świeci, błędnym rycerzom zaś chwałę! Łacna maksyma, w jednej balladzie posłyszałem. Świetna swoja drogą, jest o rycerzu...

 

Monolog przerwało mu głośne splunięcie. Wync'h wbił czujne spojrzenie w Gentyta, przełknął ślinę. Elf natomiast jął wydłubywać sobie spomiędzy zębów nieopatrznie połknięte wraz z nasionami plewy. Skończywszy pielęgnacje, obrzucił jaszczura zniesmaczonym grymasem.

 

- Jak skończyłeś ciamkać to słuchaj pajacu. Zabiłeś ty coś kiedyś? Mucha w latrynie się nie liczy.

 

- Raz na trakcie mi się zdarzyło podróżnych ocalić przed ghoulami...

 

- Coś rozumnego gadzino, człeka, elfa, kurwa goblina - warknął Gentyt.

 

Wync'h uciszył się cały nieswój. Łepetyna warana wycofała się na długiej szyi, nerwowym ruchem założył kapalin. Pazurki u dłoni frenetycznie zadrobiły po żółtawej łusce, ogon zaszurał wiercąc się jak przyduszany wąż.

 

Elf wysoki ino parsknął, wyrzucił obrany kłos i wyrwał spomiędzy korzeni długą łodyżkę perzu. Wsadził sobie chwast w usta i uśmiechnął się szyderczo, rozciągnął kończyny li kontynuował:

 

- Powinieneś być wdzięczny gówniarzu że sławetni Gon Sekwoja i Gentyt Finalny Strzał się z tobą wielkodusznie zadają. Z jakiej ty dziury żeś w ogóle wypełzł?

 

- Z... z Bayn Ezarit. To w Dwukrólestwie, na Południowym Półwyspie.

 

- Wiem, sam jestem z Dwukrólestwa. A Półwysep to takie zadupie że tam wsiury własne matki brzuchacą, mieszczuchy trochę lepiej bo ino swoje siostry. Za to miałem wujaszka co pomieszkiwał w Ezarit, od tego waszego jaszczurackiego smrodu zdechł na suchoty. Brzydzę się tą hołotą Półwyspu, przez ciągłe wojny z Kirigau państwo się stacza. Współkrólowa powinna oddać te załogi w cholerę. Kurwa, czasem myślę że jestem jedyną normalną osobą na calusieńkim świecie.

 

Gentyt na koniec tyrady zamachał ręką w gniewie. Oblizał wargi zręcznie omijając językiem łodyżkę i skrzyżował ręce niby obrażony na władzę której już dawno nie był poddanym.

 

- Cóż... to było mocno wulgarne i agresywne. Żywot najemnika musi czynić cię szorstkim, jak mniemam - zasyczał Wync'h przemieliwszy zasłyszane słowa w głowie.

 

- Moja matka by ci powiedziała żem taki urwis bo w kołyskę szczał mi pies. Nienawidzę pchlarzy od zawsze - burknął najemnik.

 

- Liczytrup idzie! - zaburczał Gon

 

Jaszczurat i elf wysoki zgramolili się na równe nogi i wyszli spod drzewa na ścieżkę. Nią bowiem lazł jak ostatni trędowaty połamaniec Pałąt.

 

Jakimś cudem wyglądał jeszcze gorzej niż dnia wczorajszego. Łachy miał brudne, pysk posiniaczony a czoło poowijane szarpiami w bure plamy. Mimo ewidentnie złego stanu zdrowia, hardo taszczył na plecach sekreterę. Giął się pod nią a sypał sapiącymi przekleństwami jakby zaraz mebel miał go zmiażdżyć, rozsmarować po piaszczystej ścieżynie.

 

Wytrwał jednak na tyle, by doczłapać do trójki swych nieszczęsnych klientów. Zrzucił sekreterę z jękiem ulgi i z trudem łapiąc dech, ozwał się:

 

- Dzień dobry panowie! To jak, gotowy na wycieczkę?

 

Najemnicy i błędny rycerz pokiwali głowami. Kupiec wyszczerzył się, wyrwał zza pazuchy obwisłą kiesę i wystawił ją wprzód. Potrząsnął wytartym workiem zachęcająco.

 

- Czego znowu? - spytał Gentyt.

 

- Jak to czego!? Opłata, myto, datek, inwestycja w mój interes! Czterysta radzieszy się należy.

 

- Pamiętam że umawialiśmy się na trzysta... - zaczął Wync'h.

 

Mediacji jaszczurata przerwał jednak Finalny Strzał. Wszedł w przestrzeń osobistą Liczytrupa i rzucił nań swój cień. Człek zgarbił się jakby z powrotem wziął mebel na plecy i stęknął puszczając nitkę śliny z przygryzanych ust.

 

- Wiesz czemu Gona wołają Sekwoja? Bo jak by cię plasnął to równie dobrze drzewo się na ciebie mogło zwalić. Nieprzystojny widok. Mnie wołają Fonalny Strzał, bo zwykle dobijam takich nieopatrznych delikwentów co podleźli mu pod łapę. To miłosierdzie, doprawdy. Wszak kto chciałby żyć z żebrami wystającymi z kręgosłupa jak jakiś pieprzony stegozaur. Swoją drogą, szczere pole wokół, nawet jakby tu smok wylądował toby się w Hantabie nie zorientowali.

 

Skończywszy mówić, elf wysoki odwrócił się i poszedł po derkę zostawioną pod Dzięciolą Sosną. Rzucił szmatę do Wync'ha, poprawił kapelusz li zakomenderował:

 

- Idziemy.

 

Wszyscy spojrzeli się z wyczekiwaniem na Liczytrupa. Ten zadrobił stopami w miejscu, wymamrotał coś pod nosem a spoliczkował się energicznie. Wreszcie chwycił za sekreterę i ruszył ścieżką w stronę lasu.

 

- Za mną! - zakrzyknął średnio entuzjastycznie.

 

***

 

Gaj Wyikas choć posiadający misternie zrośnięte zadaszenie poplątanych koron drzew, nie chronił przed skwarem letniego dnia. Grupka osobliwców posuwała się wolno przez gąszcz a sprawy nie przyśpieszało nawet że to Gon wyręczał Pałąta w noszeniu sklepowego mebla.

 

Było duszno i głośno, wrzeszczało ptactwo a statyczne powietrze przyprawiało o mdłości. Na miarę złego, Liczytrup nie potrafił zamilknąć jadaczki. Wiodąc trola, elfa i jaszczurata tylko sobie znanym szlakiem, opowiadał o Pogromcy Smokobójców. Zupełnie nie bacząc czy im się to podobało.

 

- Ciekawostka numer siedem! Kiedyś myśmy Pogromcą to nazywaliśmy smoka. Ach, dziadek mi opowiadał jak cały regiment imperialnej piechoty bestia potrafiła usmażyć. Trzeba było trójki jakichś porąbanych, ekstraordynaryjnych wirtuozerii białej magii, białokrólów z Trzech Stolic ściągnąć. Smoka pod góry przegnali i tyle. Kiedyś więcej śmiałków się znajdowało, ale kiedy rycerz się pojawił i zaczął szlachtować chętnych na smoczą skórę, turystyka smokobójcza nam impotencji dostała.

 

- A dużo było tych śmiałków, co Pogromca ich zabił? - zagadnął zmartwionym tonem jaszczur.

 

- Oj aj joj! Tyle że nawet najmądrzejszejszy arytmetyk ze dworu pańskiego by nie zliczył... znaczy się we rocznikach... eee... ze dwudziestu chłopa na pewno. Baby też się po drodze znalazły. I zwierzory! Nie pamiętam, na bakier mam z cyframi...

 

- No to faktycznie, wielki mocarz ten Pogromca. Z Gonem w samym zeszłym miesiącu rozwaliliśmy trzydzieści łajz. Potworów nie liczę - zaśmiał się w głos Gentyt.

 

Jego towarzysz nie dołączył do przechwałki. Zbyt zajęty był oglądaniem ciążących na pniach drzew spirali jemioł. Im głębiej w las szli, tym więcej owych pasożytniczych roślin żerowało na drewnianej tkance Gaju.

 

***

 

Po długim marszu przez wykroty, lisie nory a jakby znikąd pojawiające się lessy, wypadli wreszcie na otwartą przestrzeń. Odruchowo stanęli w szeregu i znieruchomieli dając odpocząć nogom.

 

Według bajdurzeń Pałąta, kryjówka ocaleńca miała się mieścić w dawnej siedzibie lokalnego druida, który to zniknął w tajemniczych okolicznościach w zimowe przesilenie. Chata skryta w zagajniku okolonym gęstym przedprożem krzewów, wyglądała nawet gorzej niż mogło to wynikać z owych bajań.

 

Wokół zarosłe do niepoznaki grządki ogrodowe, kilka losowo wybijających się nad chaszcze drzew poskręcanych a uschniętych jak reumatyzmem pożarte dłonie. Bryła chałupy wyglądała jak rzucona niechlujnie w przydrożny rów szkatuła po halucynogennych grzybach, wielce druidzko.

 

Strzecha rogata, ozdobiona powtykanymi w nią porożami trudnych do rozpoznania stworów. Mech spajający garby trzcinowe nawarstwiał się potężnie, łuszczył a przyduszał do nekrozy mniejszościowe rozlewiska plechy.

 

Od ciężaru nieforemnego dachu cierpiały pogięte ściany z nieokorowanych bali. Front przybytku zdobiły narosty hub. Girlandy uschłych na wiór bluszczów jak więzienna krata osłaniały drzwi, sparszywiałe niemal do postaci pustelni dla korników eremitów.

 

Pierwszy postąpił wprzód Gentyt, strząsnął z kapelusza mętną warstwę pajęczyn bijąc nim o udo, wyrwał bez zawahania kleszcza z lewej dłoni i na powrót wcisnął garbate kalepusisko na głowę.

 

- Czekajta elfie! To niewolno ot tak! Ja was muszę zaanonsować! - zacharczał Liczytrup targając się za brodę.

 

Gentyt przystanął, obrócił się na pięcie i spiorunował kupca wściekłym spojrzeniem.

 

- Jeszcze czego! Nie będę stał w tym skwarze ani chwili dłużej. Ocaleniec mnie ma ugościć jak jebanego Imperatora. I oby miał coś ciekawego do powiedzenia o Pogromcy, bo nie ręczę że nic ci się nie stanie Pałąt. Gon, nie stój jak widły w gnoju! Idziemy!

 

Naprzeciw zamiarom elfa rozległo się huczące skrzypienie włos jeżące. Oto drzwi chaty otworzyły się a bluszcz zafalował jak proporce na rozgromionym trebuszetami zamku. Niby na skutek psoty magicznej, skwar jakby osłabł, zimno się dało odczuć.

 

Od chałupy dzieliło ich spore, zaniedbane podwórze a jednak wszyscy poczuli wypełzający stamtąd swąd. Pełznący nisko, drżący w harmonii z upałem odór zgnilizny. Smród pleśni na ubraniach. wyciąg z nadgniłego drwa, zapach śmierci.

 

Chwilę później za smrodem nadszedł głos. Silny, dźwięczny lecz ochrypły z lekka. Zaskakująco kobiecy.

 

- Śmiało, zapraszam. Oprócz ciebie Pałąt, waruj na zewnątrz.

 

***

 

Do środka zdołali wejść jeno Gentyt i Wync'h, Gon okazał się stanowczo za duży na marne drzwiczki. Stanął więc w progu blokując niemal całe światło jakie i wcześniej miało trudne zadanie sączenia się do chałupy.

 

Wnętrze podruidzkiej siedziby było w opłakanym stanie. Ciemne, wilgotne, pełne zniszczonych sprzętów porozrzucanych po kątach. Nie było pod zapewne od lat, zawalającą się strzechą żadnych ław, stołków, czy nawet ścian. Po tych ostatnich ostały się jeno zręby wystające z zapadłego klepiska.

 

Najmita i błędny rycerz nie weszli dalej jak kilka kroków od progu. Dłonie mieli czujnie złożone na broni. W półmroku zrujnowanej izby ino jaszczurze ślepia zdołały wypatrzyć jej gospodarza. Machnął w stronę jednej ze ścian ogonem sygnalizując elfowi gdzie ma mierzyć.

 

Wywołało to szczękający chichot, brzmiący jak zgrzytające o siebie porcelanowe talerze a będący odgłosem uderzanych zębów.

 

- Co wy tacy wystraszeni? To Pogormcy powinniście się bać nie mnie... bo po to tu was zaprowadził Liczytrup? Żebyście nabyli niewiadoma jak tajnej wiedzy i zabili nią smoczego rycerza.

 

Z najgłębszego cienia w półcień wyszła filigranowa postać. Ziejąca pustką w wyżartych przez mole dziurach na sukni. Chrustowate dłonie złożone miała na szerokich a kanciastych biodrach. Dekolt wyzywająco rozdarty, świecący alabastrową bielą acz pokalany latami nawarstwiającego się kurzu.

 

U smukłej czaszki, nad łukowato ostrymi kościami policzkowymi nosiła dama spłachetek zmumuifikowanej w pergamin skóry. Karnawałowa maska postrzępiona jak skrzydła nadpalonej ćmy i dwa kratery oczodołów będące łożyskiem dla pełgających trującym szafirem ogników nekromancji.

 

- I jak? Zaskoczeni?

 

- Ostatni raz byłem zaskoczony jak mój tatuś powiedział że idzie na targ a zwiał w siną dal z wdową po szwagrze - odparł elf.

 

- Ja tam jestem zszokowany - zakłapał paszczą Wync'h.

 

- Zamknij się jaszczurko - rzucił Gentyt.

 

Szkieletowa kobieta zachichotała znów, nie aż tak upiornie jak poprzednio lecz wciąż wprawiała swych gości w dyskomfort.

 

Nawet zaprawionego w włóczędze po manowcach i starciach z bestiami dzikich ostępów Gentyta widok ruszającej się jak kastaniet elfickiej czaszki, przyprawiał o lekki dreszcz. Jaszczurat odwrócił łeb by nie patrzeć na rozbawioną nieumarłą, Gon zaś otwarcie podzielił się zgoła słuszną opinią:

 

- Jest pani upiorna. Cholernie.

 

- Och, dziękuję blaszaku. Proszę rozgośćcie się, a raczej nie bo nie ma tu nawet na czym siedzieć... notatka dla siebie, kazać Pałątowi przynieść jakieś krzesełka...

 

Nim ktokolwiek zdołał odpowiedzieć grobowej powstańczyni, uwagę gości przykuło dreptanie a dyszenie z drugiego końca chaty. Z cienia pod nogi jaszczura li elfa wypełzł kundel, zdeformowany potężnie, obrosły wrzodami, kulawy oraz o ogóle postury nieudanej lekcji praktyki ślepego taksydermisty.

 

Wync'h przytkał nos, skrzywił się kiedy psiak jął obwąchiwać mu ogon. Gentyt natomiast żachnął się powietrzem i aż zatrząsnął.

 

- Bogini Matko miejże litość! Czym ty karmisz tego kundla że on taki zrąbany!? - wrzasnął chaotycznie podrywając ręce.

 

- Kaszą... - mruknęła umarła.

 

- Chyba z kaszaka na ogrzej kuśce! Bogowie, a jak się ślini...

 

- Dość tego bandyto! Przyleźliście mi tu psa obrażać!?

 

- Nawet psem bym tego nie nazwał! Psia mać to jego nie była, bardziej jakby czort barghesta w chruśniaku złapał.

 

- Jeszcze słowo a cię wypatroszę jak czort barghesta. Lulek, do kąta! - rozkazała zdenerwowana gospodyni.

 

Kundel poślinił się, pocharkał lecz posłusznie powłóczył poprzetrącanymi kulasami z powrotem w mrok izby. Nieumarła przeczesała nieistniejące włosy i grzechocząc kościami, oparła się o ścianę li skrzyżowała ręce ze stukotem.

 

Atmosfera sukcesywnie się rozluźniła. Jaszczur z elfem przestali trzymać za broń.

 

- Tak więc... może się przedstawimy? Jam jest Wync'h, błędny rycerz. A dwójka mych towarzyszy...

 

- Przypadkowych współuczestników tej wizyty. Ten wielkolud to Gon, ja jestem Gentyt. Nie marnujmy więcej czasu. Zacznij gadać Kostucho.

 

Rzeczona dama przekrzywiła czaszkę chrupiąc kręgami. Maska z wysuszonej skóry odlepiła się troszkę. Ogniki zajarzyły się mocniej.

 

- Meln mi mówiono za życia, teraz jednak jestem słynnym Ocaleńcem spod rycerskiego miecza. Nie do końca prawda, wszak nawet mnie pozostawił martwą... powiem wam zbóje. Z czystej troski o tak zwanego Pogromcę Smokobójców.

 

- Ha... troski?

 

- Tak, panie w potarganych portkach. Troski. Ten którego wy znacie jako Pogormcę, nosił kiedyś imię Emuug. Był mi najdroższy na całym świecie. Zdawało mi się nawet, że on takoż samo myślał o mnie... mimo wszystko wciąż śnię na jawie, iż tak właśnie było, że nasza miłość była nasza... nie jedynie moja. Dlatego daję wam błogosławieństwo, zakończcie jego cierpienia. I chociaż wiem że wam się nie uda, to i tak będę za was trzymać kciuki. Uwolnijcie mojego ukochanego od brzemienia jakim się obarczył wbrew swej woli. Zabijcie go i niechaj zapomni o morderstwie swej jedynej miłości.

 

- Chwila..! To całkiem zagmatwane... czy mogłabyś pani zacząć od podstaw? - wtrącił się z prośbą Wync'h.

 

- No to od początku... - westchnęła Meln osuwając się na klepisko. - Była z nas wspaniała para, on pyszny rycerz, ja utalentowana rybałtka. Do dziś zastanawiam się co nam strzeliło do głowy by porwać się na smoka z Hantaby. Wróć, Emuug poradziłby sobie ze smokiem, jestem pewna... problem w tym, że w grocie było coś jeszcze.

 

Na te słowa jaszczurat dostał dreszczy, pazury stóp wbił w podłoże. Elf wysoki choć zagryzł tak język jak wnętrza policzków, wypuścił z siebie nerwowy syk.

 

- Co to za bełkot? Trubadurstwo się ciebie trzyma jak widzę, streszczaj się - zadrwił wraz wymachując pochwyconą w garść łodyżką perzu.

 

Meln podrapała się skrzywionym palcem po czole. Ogniki w głębi jej czaszy zadrżały jakby kiwając się na zgodę. Podjęła opowieść po krótkim zastanowieniu.

 

- Zeszliśmy w grotę, zapierała dech w piersiach. Była ogromna, cała rozświetlona jeziorem zielonej wody. Staliśmy tak długo... tak romantycznie... gapiliśmy się w nieruchomą taflę ze zgaszonymi pochodniami byle nie zaśmiecić tego pięknego, odwiecznego blasku. Może to coś w wodzie? Jakaś klątwa? Nekromancja! Ta... na pewno. Niechętnie przekroczyliśmy to jezioro, poszliśmy głębiej. Na końcu groty ziała olbrzymia dziura poszpecona od pazurów smoka, śmierdziało siarką i padliną. Gorzej niż ja teraz cuchnę, pewna jestem. Głębiej były ogromne tunele wytarte łuską gada, na nowo zapaliliśmy pochodnie i szliśmy, szliśmy...

 

- Powiedziałem żebyś się streszczała - warknął Gentyt.

 

- W samo leże Emuug zakradł się samemu, ja miałam zabezpieczać tyły... długo go nie było. Bardzo długo. Po całym tunelu rozchodził się warkot bestii, rozbryzgi ognia podgrzewały powietrze... ale ja wiem że nie było tam żadnego smoka... a nawet jeśli był, to nie samemu.

 

- J... jak to!? To jest tam coś jeszcze? D... druga abominacja? - skrzeknął żabio Wync'h.

 

- Nie wiem. Nie widziałam tego czegoś. Ujrzałam jedynie to, co zrobiło z Emuugiem. On oszalał. Opętało go. Wyszedł ze smoczego leża i...

 

- Zabił cię. Zgaduję że bez zawahania, ot tak, jakby ścinał łeb kurze na rosół. I to dowód na jakieś machinacje czarnej magii... - przerwał jej elf.

 

- I co łajdaku? Nie wierzysz mi?

 

- Wierzę, i to jest problem... łacna to nowela. Ale czy aby nie zapomniałaś nam powiedzieć jak go ujebać?

 

Nieumarła wstała w akompaniamencie trzaskających stawów, przyklepała płat pergaminowej skóry i całkiem opryskliwym tonem odpowiedziała:

 

- Nie mam pojęcia. Byliśmy kochankami nie rywalami. Mogę wam wyłożyć wszystkie szkoły szermierki jakie znał, wymienić wszystkie turnieje jakie wygrał. Pamiętam każdy ruch, chwyt jakim się posługiwał czy to w walce... czy w łożnicy. Ale to bzdura że coś wam tym pomogę. Już tabun oprychów mnie odwiedzał którym wykłady czyniłam, bardziej groźnych od was panowie patałachowie. I co? Jak widać przedsiębiorstwo Liczytrupa się kręci, na kwadratowych kółkach ale jednak. Ostatnio mi bełkotał ten ułomek, że ludwisarza kiego namówił i będą wyrabiać statuetki smoków i rycerzy...

 

- Ty nie umarła, dawno temu byłaś z Pogromcą. On też nie umarły? - zaburczał Gon skrzypiąc zbroją napierającą na odrzwia.

 

Meln żachnęła się, zachybotała jakby ugryzła się w język, parsknęła wnet klekoczącym rechotem.

 

- Daleko mu do tego. Pewna jestem. Emuug to twardy sukinsyn jak mało kto. Do tego zbroje robiły mu kowale krasnoludy.

 

Jaszczurat chciał coś dorzucić do rozmowy lecz ubiegł go elf wysoki. Gentyt swoiście wybuchnął przegryzając chwast i zaraz wypluwając łodyżkę precz.

 

- Bajki dla dzieci. Mocarz może być i największy, ale jak wrogów kupa to nawet ten smok będzie wołowa dupa. Zniszczymy Pogormcę, ot co. Bez najmniejszego wysiłku. Gon ma młot z obuchem jak stopa trolla, no nie teraz wiadoma, komu by się chciało taszczyć takie żelastwo po załogach? Rozkwasi go raz dwa. Z resztą Kostucho, pewnie i tak ustrzelę bydlaka zanim się zorientuje o co chodzi.

 

- Ha! Pobożne życzenia łachudro. Z czego niby chcesz go ustrzelić? Z łuku!? Odbije ci strzałę i jeszcze pośle w twoją stronę! Kusza też nie da rady, może więcej wypluje ale dla niego to bez różnicy. Chyba że masz procę, wtedy zyskasz kilka sekund jak będzie się z ciebie śmiał. Będziesz miał czas żeby poderżnąć sobie gardło...

 

- Śmiej się do woli zezwłoko. To my zabijemy twojego kochasia, smoka a na dokładkę jakiekolwiek magiczne chujstwo zarządzające tamtym podziemnym lupanarem. Nikt bowiem jeszcze nie przetrwał strzału z mojej strony. Dzięki więc wielkie za brak pomocy i obyś miała dla nas nagrodę za łeb Emuuga. Idziemy Gon.

 

Zanim jednak Gentyt opuścił chatę, jeszcze odwrócił się motywowany wrodzoną wrednością.

 

- Kaznodzieją nie jestem, ale z tego co rozumiem to nieumarłym zostaje się za szeroko pojęte grzechy i złe postępki. Jakie błędy ciebie przeklęły Meln?

 

Nieumarła westchnęła całkiem żywo. Ognie magii nekromantycznej przygasły przesunięte bliżej czuba czaszki.

 

- Duchy raczą wiedzieć. Ja myślę że po prostu ufałam złemu mężczyźnie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania