Przygody Mikołaja, co mnie rozbraja – strzał czwarty
– Chcesz łyka? – zapytał Rudolfino, podając szefowi butelkę. – Smodział z Gumijagód, sam upędziłem. – Pochwalił się z dumą.
– Sam? – Zdziwił się Mikołaj. – Jak? Przecież nie umiesz.
– No wiesz… Zadzwoniłem do Karlosa Czerwonego Nosa i zapytałem, czy nie ma przypadkiem odstąpić flachy. Powiedział, że oczywiście ma, ale zaraz wyjeżdża na wyspy Kanaryjskie, bo dostał tam robotę na pół etatu w jakimś poważnym urzędzie i jedzie dorobić. Nawijał, że się trochę ogrzeje, no i można nieźle zarobić.
– A na czym ta praca polega? Też bym poszedł, mam dość odmrażania sobie tyłka przez każdą kolejną zimę.
– Nie wiem dokładnie, wiem tylko, że jeździsz za darmo jakimiś wehikułami i drażnisz ludzi – stwierdził rogacz.
– Noż... taki to się zawsze ustawi. Nie dość, że ciepło, to jeszcze zrobi sobie darmową przejażdżką i mu za to zapłacą. Ni hu hu, jutro wysyłam CV! – warknął wzburzony Mikołaj.
– Słabo. Nie przyjmą cię, nie masz kwalifikacji. To znaczy masz, czasem potrafisz nieźle zjeżyć, ale tam też chodzi chyba o coś innego. Zresztą… sam nie wiem – mruknął renifer.
– To się chociaż przejadę tym dziwnym czymś, nigdy nie jeździłem. – Odparował Mikołaj.
– Ale uważaj, musisz stać na środku pojazdu – Zastrzegł złośliwie Rudolfino.
– I pamiętaj, że będziesz musiał skasować dwa bilety – dodał Kometek, chichocząc (no kurczę, Napletek brzmiałoby lepiej).
– I co z tą gorzałą? – Wznowił wątek szef, nie zrozumiawszy sarkazmu.
– No więc kiedy kazał mi się pośpieszyć, to szybko obułem podkowy i biegiem, biegiem pogoniłem do niego na złamanie karku. – Wyjaśnił zadowolony Rudolfino. – Pędziłem tak szybko, że Karlos oświadczył, że zasłużyłem i dał mi nawet flachę za darmo. – Dodał dumnie.
– Aha… – mruknął Mikołaj, który nic nie załapał. – No dobra, my tu gadu gadu, a jeszcze trzeba do biedronki po sprawunki. Komet – jako żeś już ruchawy, idziesz piechotą, a ty bierz sanki – sprawnie wydał polecenia.
– Czemu ja? – Zbuntował się Rudolfino. – Mam zajęte ręce – uniósł racice, w jednej dzierżąc papierosa, w drugiej butelkę.
– Komet już jedne zgubił, więc bez dyskusji! – zagrzmiał Mikołaj. – Idziemy.
Do chatki doszli bardzo szybko, popijając, i zaraz udali się do pubu, gdzie balowali pozostali. Wszyscy byli pijani w sztok.
– W mordę, i co teraz? – syknął grubas. – Cholera, znów muszę użyć pyłu? Do groma jasnego, zostały już resztki, które powinny być przeznaczone na podróż, nie do ocucania tych idiotów! Przez was marnuję towar! – burczał wzburzony. – Chodź ze mną. – Poprosił swoją prawą rękę, oddelegował Kometka na parking dla sanek i ruszył z Rudolfinem do oddalonej o kilkanaście metrów, rozpadającej się szopy. – Jasna cholera, ostatni proszek, jak zabraknie w środku drogi… – wygrażał pod nosem, otwierając zdezelowane drzwi, lecz gdy tylko przestąpił próg, stanął jak wryty!
– CO JEST?! – zakrzyknął zszokowany, gapiąc się na puste woreczki po kolorowym pyłku.
– O kurczę. Chyba… chyba się pomylili – wyjąkał rogacz.
– Pomylili? – grubas nic nie zrozumiał.
– No tak. Pewnie chcieli podkręcić się do gorzały, źle zinterpretowali informację i… wciągnęli wszystko do nosa – wyjaśnił wstydliwie renifer, wskazując stojącą obok pustych worków dużą tabliczkę z napisem: "Odlot”.
Mikołajowi krew odpłynęła z twarzy.
***
Życzę ciepłych, spokojnych Świąt oraz bogatego (i normalnego) Mikołaja ;)
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania