Przygody Mikołaja, co mnie rozbraja – strzał szósty

Zobacz, jaka kolejka – sapnÄ…Å‚ szef, wskazujÄ…c paluchem przed siebie.

– Oż w mordÄ™! – zakrzyknÄ…Å‚ Rudolfino, widzÄ…c, iż ogonek krasnali, czarownic, elfów, jednorożców, księżniczek, rycerzy i tym podobnych klientów ciÄ…gnie siÄ™ aż po horyzont. – O matko i córko! Widzisz to?! Co siÄ™ dziaÅ‚o przez ten rok? – zarechotaÅ‚ na caÅ‚y regulator, gdy podeszli bliżej.

Mikołaj tylko wywalił gały, patrząc z niedowierzaniem na coroczną, dyskontową ekipę. Nie pojmował, skąd te zmiany. Krasnali wyciągnęło do wzrostu koszykarzy; czarownice pogubiły pryszczate, garbate nochale, aby ich miejsce zajęły piękne, zgrabne noski; elfy nie wyglądały jak elfy, raczej ogry jakieś; jednorożce były już trójrożcami; księżniczki zrobiły się tak suche i brzydkie, jakby chlały cały rok (gdzie rycerze wcale nie byli nimi zainteresowani), wybrali tanie wino i fajki z przemytu; a cała reszta wyglądała, jakby aplikowała zakazane przez bite 364 dni.

– A co myÅ›laÅ‚eÅ›? Era dopalaczy – prychnÄ…Å‚ z pogardÄ… MikoÅ‚aj. – Idziemy. A wy mi tu grzecznie czekać. – WycelowaÅ‚ paluchem w podopiecznych.

– Tak na chama? – ZdziwiÅ‚ siÄ™ rogacz.

– Chodź.

– Kup wódkÄ™! – zakrzyknÄ…Å‚ Amorek...

„Co jest, do jasnej…?!”, „panie, tu kolejka!”, „gdzie leziesz, grubasie?! Tu każdy czeka!”… – krzyczeli klienci, oburzeni zachowaniem mężczyzny.

– Mordy! Mam kartÄ™ staÅ‚ego klienta! Nawet kilka... znaczy... pięćdziesiÄ…t cztery! – oznajmiÅ‚ z dumÄ… facet, machajÄ…c przed sobÄ… fabrycznie zapakowanÄ… taliÄ…, po czym przepchnÄ…Å‚ siÄ™ przez tÅ‚um i stanÄ…Å‚ przed wielkim, zielonym trollem, ochroniarzem sklepu. Stwór nieufnie spojrzaÅ‚ na pudeÅ‚eczko z wizerunkiem jokera i ciężko westchnÄ…wszy, przybiÅ‚ pieczÄ…tki na dÅ‚oniach obu panów.

Ekhm… dÅ‚oniach?

Mikołaj odwrócił się na pięcie, bezczelnie pokazał język oczekującym i szybko wlazł z rogatym do sklepu.

– HA! Od zawsze wiedziaÅ‚em, że masz jakiegoÅ› asa w kieszeni – zachichotaÅ‚ Rudolfino, szczęśliwy, że nie musi marznąć na zewnÄ…trz.

– MA SIĘ! – MikoÅ‚aj dumnie wysunÄ…Å‚ brodÄ™. – Róbmy te zakupy.

WziÄ™li wózek z napisem: „No Limit” i ruszyli na podboje znajdujÄ…cych siÄ™ na tyÅ‚ach sklepu magazynów. Wrzucali i wrzucali już dobrÄ… godzinÄ™, a koszyk caÅ‚y czas byÅ‚ pusty.

– NiezÅ‚y ten wynalazek, Mróz ma Å‚eb. MusielibyÅ›my zrobić tysiÄ…ce kursów, a tak pakujesz do oporu – pochwaliÅ‚ MikoÅ‚aj i gdy już uporali siÄ™ z prezentami, oÅ›wiadczyÅ‚:

– Dobra, teraz ty tu poczekaj, a ja jeszcze coÅ› zaÅ‚atwiÄ™.

– A co? – ZaciekawiÅ‚ siÄ™ pracownik.

– Nie interesuj siÄ™, bo kociej mordy dostaniesz. I jak siÄ™ wtedy zaprezentujesz w zaprzÄ™gu? Zaraz wracam.

Facet poczłapał za winkiel, przeszedł przez obrotowe drzwi, zlazł schodami do piwnicy i sześć razy zapukał do kolejnych wrót. Po chwili w progu stanęła Królowa Śniegu. Wyglądała jak zawsze. Wytapetowana od stów do głów, z umalowanymi na krwistoczerwono pazurami i w białym, obszernym futrze z koguta twardo pozowała na młodszą, niż jest. O wiele, wiele młodszą.

– Ach, to ty – wyszczerzyÅ‚a siÄ™ sztucznie i wpuÅ›ciÅ‚a grubasa do Å›rodka.

Przywitał go ten sam jak co roku widok. Od groma stołów, stolików i stoliczków, na których stały wagi i leżała kontrabanda. A przy nich Świstaki siedziały i zawijały je w te sreberka.

– Ile? – zapytaÅ‚a baba, popijajÄ…c z butelki.

– Znów podprowadziÅ‚aÅ› dla MaÅ‚ego KsiÄ™cia? NieÅ‚adnie – zaÅ›miaÅ‚ siÄ™ MikoÅ‚aj, widzÄ…c Piccolo w dÅ‚oni lafiryndy.

– Kto kombinuje, ten ma – odparÅ‚a pewnie Królowa. – Ile, bo nie mam czasu?

– Daj kilogram, wszystko mi wyniuchali – rzekÅ‚ grubas.

Baba pstryknęła paluchami i w okamgnieniu pojawił się przy nich karzełkowaty pracownik z paczką w dłoni.

– To bÄ™dzie…

– Na krechÄ™, nie mam kasy. Oddam po Å›wiÄ™tach, dobra? – PrzerwaÅ‚ jej MikoÅ‚aj.

– Na krechÄ™? TakÄ… ilość?! Nie ma mowy! – WkurzyÅ‚a siÄ™ wÅ‚adczyni. – Nooo... chyba że… – uÅ›miechnęła siÄ™ zadziornie.

– Jasne. – Facet z niesmakiem wykrzywiÅ‚ twarz…

– No widzisz? Taki urok, taki styl, co zaÅ‚atwi wszystko – zaÅ›wiergotaÅ‚ MikoÅ‚aj, pokazujÄ…c pakunek i nadymajÄ…c siÄ™ jak paw.

– Uważaj, bo ci w koÅ„cu pikawa pierdyknie – odparÅ‚ Rudolfino, do tej pory dziwiÄ…c siÄ™, jak one mogÄ…, jak mogÄ…… z nim.

– Jedziemy – zarzÄ…dziÅ‚ szef, posypaÅ‚ sanie kolorowym prochem i po chwili ruszyli z kopyta

Åšrednia ocena: 0.0  GÅ‚osów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania