Punkt widzenia 12
Ten dzień był ponad moje siły.
Ale po kolei.
Umówiony byłem na randkę po południu. Poszedłem więc. Dziewczyna okazała się i piękna i coś więcej. Jak tylko mnie zobaczyła, aż się obejrzałem, czy w pobliżu nie ma jakiegoś księdza czy choćby dewoty. Bo same święte słowa w moją stronę skierowała. Najpierw myślałem, że to tak jak w pornosach – im kobieta mówi świętsze słowa, tym jej lepiej. Więc podszedłem do niej na wyciągnięcie ręki i spytałem:
– Fajny jestem?
– Jeeeezzzzuuuuu! – krzyknęła.
Wiedziałem, jest już moja. Więc chwyciłem ją za cycki, zmierzyłem dłońmi i stwierdziłem:
– Lewy jest większy od prawego. Nie myślałaś o operacji plastycznej.
Dziewczyna z wrażenia nawet nie drgnęła, tak jej się podobałem. Tylko usta otworzyła i wykonywała ruchy udające glonojada.
Już chciałem ją pocałować, gdy z boku otrzymałem silny cios prosto w szczękę. Padłem jak długi.
Wiedziałem, zawsze znajdzie się zazdrośnik!
Kiedy już oprzytomniałem, stała nade mną spora grupa ludzi, w tym gość z wytatuowanym na czole krzyżem i, co dostrzegłem, gdy się obracał, słowem Jezus wyhaftowanym złotą nicią na pośladkach.
Zacząłem się podnosić. Nagle podszedł do mnie jakiś małolat i powiedział:
– To trochę niefilmowe, ale ci pomogę.
– Ziękuję – wysepleniłem, nie mogąc ruszać szczęką.
Wziął mnie pod pachę i prowadził zataczającego się przez kilka kilometrów. Wreszcie dotarliśmy w najniższe miejsce miasta całkowicie spowite mgłą.
– Tu musimy się rozstać – powiedział młodzieniec. – Tu są twoi kompani, jak ja bym tam wszedł, nie byłoby miło. Bóg z tobą!
Juz chciałem mu odpowiedzieć, ale przede mną wyłonił się ze gęstej mgły neon z nazwą baru: Pod wydatnym biustem”.
„O, żeż, jeszcze mi tego trzeba było. O ja cierpię dolę” – pomyślałem w duchu.
Przecież poprzednie trzymanie biustu w rękach skończyło się dla mnie kiepsko, więc…
Ale, ale raz kozie śmierć. Wszedłem.
– Anton! – Zawołał gość, który na pierwszy rzut oka potrafił zjednać wszystkich i wszystko. – Siadaj, Anton San!
– Ziękuję – cały czas sepleniłem – Shogun Sama.
– Co podać? – Spytała barmanka, nalewając wódki do kieliszka stojącego od niej o dobre półtora metra.
„A to ci sztuczka!” - pomyślałem.
– Beamish raz. – Rozejrzałem się.
– Obrażasz mnie? – Spojrzał na mnie spode łba gość o twarzy Gregor-ego Packa.
– Nie, to takie piwo Yrlandzkie – odparłem niepewnie.
– No to git, bo jak nie, to nie git, rozumiemy się, czy się nie rozumiemy?
– No, chyba się rozumiemy, przynajmniej ja siebie tak – odparłem pod nosem.
– No, to najważniejsze.
– To nasz kolega – odparł pewien jegomość z miną tak mądrą, aż prawie się zesrałem ze strachu. – Nie cierpię zła, we wszelkiej postaci – dodał.
Nagle otoczyła mnie niezła zgraja i zaczęli mi się przyglądać. Nie mojej szczęce, nie siniakowi, którego zapewne miałem, ale mnie. Uniosłem po kolei ramiona, sprawdzając, czy nie wali mi spod pachy. Ale nie. Chuchnąłem Shogunowi, czy to nie spod plomby – też nie. Ale przypomniałem sobie, co mówił mi dawno temu dziadek:
„ – Wnusiu-siu-siu, pamiętaj-taj-taj, jak-k-k jesteś-eś-eś na celowniku-niku-niku, musisz-sisz-sisz się-ę-ę zakonspirować-ać-ać.”
Wybiegłem więc na chwilę przed bar, podszedłem do pięknej dziewczyny i pytam:
– Jak ci?
– Co?
– No, jak ci?
– Jak ci dam w mordę, przestaniesz pytać! – wysyczała.
– Ale ja pytam, jak ci na imię?
– Że ja? – Zamodulowała głosem po całej skali. – Angela, a co?
– Wyskakuj z laczków.
– Co? – Wyraz jej twarzy zrobił się narodowo podobny do Shoguna.
– I to już, lalka! – Chwyciłem ją za ramię i ściągnąłem szpilki.
– Ojej – zauważyła nad wyraz spokojnie. – Jak teraz wygodnie. Mama mówiła, aby zdejmować chociaż na noc. – Odbiegła jak dziecko.
A ja wróciłem ucharakteryzowany na dziewczynę, bo w szpilkach.
I tak zapoczątkowałem tradycję noszenia szpilek przez facetów.
Zabawa była wyśmienita. Wypiłem tyle, że po raz drugi tego dnia wracałem, chwiejąc się.
Tyle że wciąż pamiętałem, że na randce poszło mi nie tak, jak trzeba. Poszedłem więc do parku i mocno podpity zagadałem jakiegoś małolata:
– Młodzieńcze, nie nauczyłbyś mnie podrywania dziewczyn?
– Ależ oczywiście! – Koleś zerwał się na równe nogi. I tu zaczął perorować, co i jak robić, aby każda niewiasta była moja. Byłem pod wrażeniem. Biła od niego taka męsko-damska mądrość, że mistrzowie fachu mogliby się uczyć. Wiedziałem, że teraz nie powtórzy się sytuacja z dnia dzisiejszego. Uśmiechałem się szczęśliwy. A młodzieniec dalej perorował, aż zakończył:
– No to powiedziałem ci, co i jak, choć to takie niefilmowe, Vega by tak cię nie nauczył.
Komentarze (31)
do ostatniej literki : D
Dzięki.
"Choć to takie niefilmowe" to i tak stawiam piątaka ;D
Super, że zauważyłaś :)
Pozdrawiam
– Co?
– No, jak ci?
– Jak ci dam w mordę, przestaniesz pytać! – wysyczała.*
Kwintesencja feminizmu.
Fajnie, że przeczytałeś.
Dla mnie bomba!
Pozdrawiam
Pozdro!
jakoś ostatnio lepiej mi sie pisze.
Pozdrawiam
A pomyśleć, że jeszcze pół roku temu nie umiałem pisać zabawnych tekstów.
Pozdrawiam.
Pozdrawiam
Dzięki i pozdrawiam.
Dzięki i pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania