Poprzednie częściRhye

RHYE cz. 4

Następnego dnia mieliśmy opuścić trakt prowadzący przez grzbiet Gór Mglistych i zagłębić się w zieleni Lasów Eukelady. Dzień zapowiadał się spokojnie, poranna mgła opadła gdy rozpoczynaliśmy wędrówkę.

Słońce stało w punkcie południa gdy szliśmy z Samirem na czele naszego niewielkiego pochodu. Podobnie jak przez ostatnie półtora dnia rozmawialiśmy głównie o uroku Gór Mglistych i prowadzącej przez ich grzbiet ścieżki.

Wtedy usłyszałam znajomy dźwięk. Początkowo był tak cichy i odległy, że odniosłam wrażenie, że się przesłyszałam. Po chwili jednak powrócił, w większym natężeniu.

Gryf – przyszło mi na myśl - charakterystyczny skrzek zakończony kwileniem po miesiącach spędzonych z Szafirem rozpoznałabym wszędzie. Pozostałam obojętna. W najlepszym razie dane nam będzie zobaczyć zarys jego sylwetki unoszącej się wysoko w przestworzach.

Gryfy mimo wszystko były dość płochliwe, niechętnie pokazywały się ludziom i unikały kontaktu z nimi. Z czasem przyzwyczaiły się do nas – wojowniczek - ponieważ przemierzałyśmy trasy prowadzące przez tereny ich bytowania stosunkowo często. Bywało, że obserwowały nas z ukrycia, a my tylko wyczuwałyśmy ich obecność. Czasami przyglądały się nam ze skał, na których akurat przysiadły. Żaden jednak nigdy nie zbliżył się do nas. Jedynym wyjątkiem był Szafir, którego odchowałyśmy wspólnie z Camillą. W dniu, w którym go znalazłyśmy był jeszcze nieopierzonym pisklęciem.

Byłam pewna, że teraz wyczuwając obecność obcych osób, żaden z gryfów nie pojawi się nawet w zasięgu naszego wzroku. Trochę tego żałowałam, ponieważ uwielbiałam podziwiać ich majestat, ogrom i siłę. Nie pogardziłabym też zgubionym piórem, którym mogłabym ozdobić grzywę Czarnej Księżniczki albo swoje włosy, jak robiłam to kiedyś żyjąc pośród sióstr. Byłam również ciekawa jakie wrażenie wywarłby na moich kompanach. O ile dobrze się orientowałam, Ziemie Centralne, z których pochodzili, pozbawione były tych imponujących istot.

Ku memu zdziwieniu odgłos przybierał na sile, a po chwili po ziemi tuż przed nami przesunął się cień...

Samir wyraźnie zaniepokojony spojrzał w górę.

- Czy to może być Gryf? – Spytał z nieskrywaną obawą.

- Zapewne tak, ale nie martw się, nie przyleci tu, gryfy nie atakują bez powodu, wcale nie są skore do tego aby się do nas zbliżać. Wolą nie pokazywać się ludziom. Natomiast te, które zdecydują się wejść w bezpośredni kontakt z człowiekiem są w istocie bardzo przyjazne. Wiem co mówię.

Wypowiadając te słowa z pełnym przekonaniem i stoickim spokojem, poczułam na ciele powiew wiatru - powiew wiatru, który tworzyły dwa potężne, bijące w powietrze skrzydła. Tuż przed nami wylądował ogromny gryf. Niestety wbrew moim słowom nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Jego jasno-żółte, orle oczy zwęziły się zmieniając w cienkie szpary. Niewielkie uszy pokryte piórami położył po sobie, mocno zaparł się na potężnych lwich łapach i obnażył długie, ostre pazury. Sierść na jego grzbiecie zjeżyła się tworząc ciemny pas. Łeb pochylił nisko ku ziemi wyraźnie szykując się do ataku. Był wyjątkowo potężny, wysokością dorównywał Czarnej Księżniczce, będąc przy tym znacznie masywniejszym. W pełni rozłożone skrzydła całkowicie zagradzały przejście górskim traktem.

- I co teraz? – Zapytał Samir.

- Spokojnie, spróbuję jakoś go przekonać, że nie mamy złych intencji, cofnij się trochę, ale nie odwracaj tyłem – mówiąc to zaczęłam powoli, małymi krokami przesuwać się do przodu, patrząc bestii prosto w oczy. Wysunęłam przy tym otwarte dłonie przed siebie aby mógł zobaczyć, że nie jestem uzbrojona. Tym co ostatecznie rozsierdzało gryfy była obnażona stal skierowana przeciwko nim. Postanowiłam, że najlepiej będzie spróbować dotknąć jego aury i przekonać go, że nie chcemy wyrządzić mu krzywdy. Przyszło mi na myśl, że może jest to matka, której gniazdo znajduje się w pobliżu i obawia się obcych istot czyli nas, które przekroczyły bezpieczną odległość od niego.

Skoncentrowałam się na swoim zadaniu, wysunęłam swoją aurę w kierunku aury gryfa. Gdy jej dotknęłam, poczułam jego złość i determinację. Spróbowałam przekazać mu swój spokój. Niestety moje magiczne zdolności były zbyt mierne, aby udało mi się nawiązać kontakt telepatyczny z gryfem. Choć nie zdołałam wniknąć w jej aurę, odniosłam wrażenie, że bestia minimalnie cofnęła się, a przynajmniej przestała otwarcie szykować do ataku. To już coś - pomyślałam. Może rozpoznała mnie i zrozumiała, że ani ja ani moi kompani nie stanowimy dla niej zagrożenia? Gryfka uniosła głowę, nastawiła uszy, otworzyła szerzej oczy, rozluźniła się trochę, obnażone szpony schowała do połowy. Miałam teraz chwilę aby lepiej się jej przyjrzeć. Pióra pokrywające jej głowę były śnieżnobiałe, te na skrzydłach miały szary odcień, ciemniejący ku krawędziom, aby na najdłuższych lotkach przechodzić w hebanową czerń. Sierść pokrywająca lwie części ciała, czyli tułów, zad, przednie i tylne kończyny była lśniąca, ciemnobrązowa.

Wysunęłam w jej kierunku dłoń aby dotknąć jej potężnego dzioba, co byłoby ostatecznym gestem rozejmu miedzy nami, gdy nagle jakaś potężna siła odepchnęła mnie na bok. Byłam tak zaskoczona, że bezwładnie poleciałam na ziemię, w ostatniej chwili zdążyłam zamortyzować upadek rękami ratując się przed uderzeniem głową w skały. Na skutek wstrząsu wywołanego upadkiem straciłam na chwilę orientację. Gdy ją odzyskałam zrozumiałam, że tym co odrzuciło mnie w bok był Kajl, który teraz zamierzał się na Gryfa z mieczem. Oczywiście zagrożona istota, przybrała pozycje gotowej do ataku.

- Co ty wyprawiasz?! – Krzyknęłam do Kajla, wątpiłam jednak w to czy mnie usłyszał. Choć wiedziałam, że nie wygra z gryfem, obawiałam się, że mógłby go zranić w walce, a sam zginąć. Musiałam coś zrobić, aby do tego nie dopuścić. Kajl był potężnym mężczyzną, nie było szans abym powstrzymała go siłą. Postanowiłam więc wytrącić miecz z jego ręki mając nadzieję, że stając się bezbronnym, na chwilę straci rezon, a mnie uda się choć trochę uspokoić rozsierdzonego Gryfa. Wstałam z ziemi i podbiegłam do mężczyzny, który właśnie unosił do góry rękę w której dzierżył miecz. Podeszłam do niego od tyłu, nie zauważył mnie. Z całej siły uderzyłam go pięścią w nadgarstek od przyśrodkowej strony. Zaskoczenie i moc mojego uderzenia sprawiły, że musiał rozluźnić uścisk dłoni na rękojeści miecza. Na to tylko czekałam. Wyrwałam broń z jego ręki, po czym, odrzuciłam ją w bok. Wpadła w sam środek gęstych, ciernistych zarośli. Mnie samą zdziwiło jakim cudem udało mi się wydobyć ze swoich mięśni taką siłę, pomimo tego, że Kajl trzymał ją w jednej ręce, w istocie była to ciężka obosieczna klinga.

Mój plan po części podziałał, Kajla wyraźnie ogarnęła konsternacja, w pierwszej chwili wyglądało na to, że raczej zwróci się ku zaroślom, aby odszukać w nich broń.

Stałam teraz miedzy Gryfem a mężczyzną. Niestety bestia zdążyła wpaść w istną furię, zamierzyła się na mnie potężna łapą z obnażonymi pazurami, w ostatniej chwili uchyliłam się przed ciosem, tak że szpon Gryfa ledwie drasną skórę na moim prawym przedramieniu. Na chwilę straciła równowagę i potrzebowałam kilku sekund aby przygotować się do kolejnego ataku. Wykorzystałam ten moment aby znowu sięgnąć ku aurze bestii. O ile wcześniej była zła, o tyle teraz kompletnie szalała z wściekłości. Skoncentrowałam się jeszcze bardziej, wytężyłam wszystkie swoje siły, czerpiąc je z samego środka mojego ducha, jednak bez skutku. Nie udało mi się nawiązać kontaktu z gryfką. Zaślepiona furią istota podskoczyła do góry, uderzyła skrzydłami w powietrze z taką siłą, że powstała w ten sposób fala zwaliła mnie z nóg. Najwyraźniej chciała złapać mnie swymi lwimi szponami. Doigrałam się - pomyślałam tylko. Nie miałam już żadnych szans na obronę. Szykowałam się na rozdzierające uczucie bólu towarzyszące wbijaniu się szponów w moje praktycznie niczym nie osłonięte ciało. Miałam nadzieję, że nie będzie ono gorsze od najbardziej przenikliwego bólu jaki zaznałam w życiu w okolicznościach, o których z całego serca chciałam zapomnieć, a który po kilku sekundach wywoływał utratę, a może raczej całkowite odcięcie świadomości. Prawdopodobnie zamknęłam oczy, ale nie byłam tego pewna ponieważ wszystko działo się zbyt szybko. Usłyszałam kolejny przenikliwy skrzek, po czym poczułam kolejną falę powietrza utworzoną przez machnięcie potężnych skrzydeł. Zdołałam unieść głowę i spojrzeć przed siebie. Obok mnie wylądował drugi Gryf osłaniając mnie swoim ciałem i zarazem odpierając kolejny atak gryfki.

- Szafir... – tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić.

Jego uderzenie odrzuciło gryfkę na kilka metrów. Rozłożył imponujące skrzydła prezentując swoją siłę i ogrom, jednocześnie zagradzając przejście w moim kierunku. Gryfka pozbierała się z ziemi i spróbowała zaatakować po raz kolejny, tym razem również z marnym skutkiem. Pomimo jej ponadprzeciętnych rozmiarów, Szafir i tak przewyższał ją zarówno siłą jak i wielkością. Bestie mierzyły się teraz wzrokiem skrzecząc przy tym tak przeraźliwie, że poczułam ból w uszach. Szafir nie chciał walczyć ani skrzywdzić gryfki, a jedynie dać jej do zrozumienia, że opacznie uznała nasze pojawienie się w bliskości jej gniazda za zagrożenie. Po chwili gryfka zrezygnowała z dalszych prób ataku i z przenikliwym skrzekiem wzbiła się w powietrze. Wisiała jeszcze przez chwilę pionowo nad ziemią bijąc gniewnie skrzydłami w powietrze, którego powiew rozwiewał moje włosy. Następnie obróciła się i odleciała.

Zanim sama zdążyłam wstać z ziemi, poczułam jak ktoś unosi mnie do góry.

- Nic ci nie jest? – zapytał Aren, po czym złapał za moje przedramię oglądając ranę. Cieknąca z niej krew zdążyła już stężeć tworząc na mojej skórze regularne ciemnoczerwone pasy.

- Nie, wszystko w porządku.

Szafir złożył skrzydła i obrócił się ku nam. Podeszłam do niego i przytuliłam się do jego potężnego łba.

- Szafirek, ale się zmieniłeś, tak wyrosłeś – powiedziałam do niego czule – dziękuję Ci za pomoc, wiedziałam że zawsze będę mogła na ciebie liczyć – podrapałam go za uchem. Istotnie był jeszcze większy niż gdy widziałam go po raz ostatni. Gryfy osiągały maksymalną wielkość w wieku 5 lat, Szafir miał dopiero trzy i pół. Zmienił też kolor, jego pióra były w większości szare z białymi wstawkami, sierść natomiast kruczoczarna. Jedno oko było brązowe, drugie błękitne, właśnie dlatego nazywałyśmy go Szafir.

Poczułam na sobie świdrujące spojrzenie, odwróciłam się.

Aren i Kajl stali kilka metrów za mną, Gryfin i Samir jeszcze dalej. Próbowali uspokoić zdenerwowane konie. Wszystkie oprócz Czarnej Księżniczki, która podeszła do mnie i obwąchała Szafira na powitanie, czuły niepokój związany z obecnością bestii.

Czarna Księżniczka przywykła do obecności Szafira. Gdy gryf był mniejszy i dopiero uczył się latać Czarna rozpędzała się na wolnej przestrzeni, on natomiast próbował ją dogonić, pędząc długimi susami i na krótkie chwilę wzbijając się w powietrze. Razem z Camillą uznałyśmy to za formę zabawy, jaką umilali sobie czas.

Aren wyglądał na lekko zaniepokojonego, Kajl natomiast był wyraźnie wściekły. Za pewne miał ochotę zrugać mnie za to co zrobiłam, hamowało go jedynie to, że finalnie nikomu nic się nie stało, zapytał więc tylko:

- Masz absolutną pewność, że ta bestia nas nie pozabija?

- Tak, o ile nie rzucisz się na niego z mieczem, tak samo było by z gryfką gdybyś dał mi szansę nawiązać z nią kontakt. Następnym razem gdy spotkamy istotę taką jak smok czy mantykora, proszę pozwól, że ja załatwię sprawę do końca.

- Wątpię aby był to dobry pomysł – odparł – chyba, że zamierzasz stać się jej posiłkiem, dając nam czas do ucieczki – pokręciłam tylko głową, uznając, że i tak mnie nie zrozumie choćbym tłumaczyłam mu zasady pokojowej współegzystencji z bestiami przez cały dzień.

- I radzę ci, więcej nie wytrącaj mi miecza z ręki bo źle się to dl... – nie dokończył zdania, ponieważ Aren posłał mu wyjątkowo nieprzychylne spojrzenie.

Uśmiechnęłam się tylko i rzuciłam w stronę Kajla:

- Dobrze, nie musisz dziękować za to, że uratowałam ci życie nie dopuszczając do walki z gryfem, a twój miecz poleciał chyba bardziej na prawo.

- Jesteś szalona – usłyszałam w odpowiedzi, jednak nie zwracałam już uwagi na Kajla, ponieważ zajęłam się Szafirem. Przejechałam dłonią po jego głowie i dalej po grzbiecie, przeglądałam pióra na skrzydłach, on natomiast zaczął intensywnie drapać się po bokach ciała.

- Gryfie pchły? – krzyknęłam z oburzeniem wyciągając insekta spomiędzy piór – ta leniwa czarownica w ogóle o ciebie nie dba, sama siedzi przed lustrem godzinami, a nie chce jej się nawet cię odpchlić, przekaż jej ode mnie, że jest paskudną wiedźmą – Szafir zaskrzeczał krótko – na Boginię, czy wszystko muszę robić za nią... - Mówiąc to ruszyłam w stronę Czarnej aby wyjąć z torby podróżnej olejek cytrynowy, którym raz na jakiś czas spryskiwałam Tigi aby nie łapała pasożytów skórnych.

Stojąc koło klaczy zwróciłam uwagę na Arena, znajdującego się w pewnej odległości od nas. Wyraźnie wahał się czy podejść bliżej.

- Nie bój się, jeśli chcesz możesz do niego podejść, jest bardzo miły, znam go od pisklęcia – Słysząc moje słowa ruszył za mną.

- To kolejne zwierzątko, które znalezione przyprowadziłaś do domu? – zapytał.

- Nie, nie ja tylko moja przyjaciółka Camilla, ona jest czarodziejką i potrafi porozumiewać się z nim telepatycznie. Ja niestety nie. Ale i tak jakoś się dogadujemy - mówiąc to podrapałam Szafira czule po piersi.

- Jeśli chcesz też możesz go dotknąć - dodałam widząc, że mój towarzysz nadal ma mieszane uczucia w stosunku do bestii. Aren niepewnie wyciągnął dłoń w kierunku gryfa. Staliśmy bardzo blisko Szafira, który lekko nastroszył się widząc obcą osobę.

- Och dajcie już spokój – powiedziałam po czym złapałam Arena za rękę tuż za nadgarstkiem i położyłam jego dłoń na potężnym dziobie. Gryf przymrużył lekko oczy badając za pewne aurę mężczyzny, aby przekonać się czy może mu zaufać. Po chwili z aprobatą otworzył szeroko oczy i zaskrzeczał cicho.

- Polubił cię – wytłumaczyłam na wszelki wypadek gdyby Aren nie zrozumiał intencji bestii. Szafir wstał i przeszedł kilka kroków, ocierając się przy tym o Arena niczym ogromny kot. Zabrałam się do czyszczenia piór gryfa z pcheł i nacierania go olejkiem. Gdy skończyłam, wzięłam szczotkę aby wyczesać sierść na potężnym tułowiu. Po chwili na szczotce zebrały się kłęby podszerstka. Wyraźnie kończył zmieniać szatę na letnią.

Kątem oka spojrzałam na resztę moich kompanów. Kajlowi w końcu udało się wydobyć miecz z zarośli, teraz wyjmował ciernie, które wbiły mu się przy tym w ubranie i prawdopodobnie również w ciało. Trudno, będzie miał nauczkę na przyszłość - pomyślałam. Gryfin najwyraźniej wykorzystał moment aby odpocząć od wędrówki ponieważ siedział właśnie na skale pilnując koni, które przywykły już do obecności Gryfa. Zabrały się nawet za skubanie trawy. Zastanawiałam się jakie niemiłe słowa usłyszę od niego po całym tym zajściu, póki co nie podchodził do mnie, widocznie obawiał się bestii. Samir szedł powoli w naszym kierunku.

Aren bez oporów drapał Szafira po szyi, piersi i grzbiecie a gryf wyglądał na bardzo zadowolonego. Pewnie swędzi go skóra od ukąszeń pcheł - pomyślałam.

- Trzeba być gryfem aby zasłużyć u ciebie na takie specjalne względy? – zapytał

Uniosłam brwi i odparłam, ze złośliwym uśmiechem:

- Nie, można być jeszcze smokiem, jednorożcem lub mantykorą. A tak na poważnie to jakich specjalnych względów z mojej strony ci brakuje?

- Zważywszy na to z jaką subtelnością i oddaniem dotykasz ciała tej bestii, zastanawiam się czy z takim samym zaangażowaniem na przykład masowałabyś moje plecy – zastygłam w bezruchu, ponieważ mój umysł przedstawił mi scenę, w której moje dłonie sunął po gładkiej skórze muskularnych barków Arena. Zwymyślałam w duchu boginie, za to, że przeklęła mnie tak wybujałą wyobraźnią.

- Dlaczego masz taką minę, chyba nie ma niczego złego w wyświadczeniu zmęczonemu wędrówką towarzyszowi podróży małej przysługi?

- No nie wiem – odparłam bardziej do siebie - o ile sytuacja nie wymknie się spod kontroli.

Samir stanął koło nas, nie chciałam zafundować mu kolejnej krępującej sytuacji, dlatego nie ciągnęłam tematu. Zresztą moją uwagę przykuła bransoletka jaką Szafir miał zawiązaną na przedniej nodze. Najpewniej musiała założyć mu ja Camilla, składała się bowiem z rzemyków i turkusów, które były jej ulubionymi kamieniami, w kilku miejscach była przetarta i wyraźnie wypadło z niej parę oczek. Zresztą kto inny mógł nałożyć gryfowi coś na nogę... pomyślałam, że gdybym mogła dać mu coś od siebie, Camilla pewnie zobaczyłaby to i wiedziała że wszystko u mnie dobrze i że spotkałam naszego wspólnego przyjaciela. Tak bardzo za nią tęskniłam.. podeszłam do Czarnej Księżniczki aby zajrzeć do moich toreb podróżnych. W jednej z nich trzymałam swoje ubrania, w drugiej kilka przydatnych przedmiotów takich jak magiczne kamienie, lina, garnki i kilka innych drobiazgów. Aby łatwiej mi było szukać wysypałam wszystko na ziemię. Nie znalazłam jednak nic co mogłabym dać Szafirowi, oprócz kawałka sznurka, który i tak byłby zbyt krótki aby objąć potężna łapę.

Aren widząc moją rozterkę, podszedł do mnie i zapytał:

- Szukasz czegoś?

Skinęłam głową.

- Tak, chciałam dać mu coś co mogłaby zobaczyć Camilla i reszta moich sio... przyjaciółek, aby wiedziały, że wszystko u mnie dobrze. Wiem, że Szafir prędzej czy później poleci do nich.

- Poczekaj – powiedział i odszedł na chwile, a ja wróciłam do Szafira z kawałkiem sznurka. Z zadowoleniem stwierdziłam że teraz Samir bez obawy głaszcze Gryfa i bacznie przygląda mu się z bliska.

- Jest piękny prawda? – Zapytałam.

- Tak – przytaknął.

- Od teraz będziesz mógł opowiadać wszystkich że widziałeś, a nawet głaskałeś gryfa.

– Obawiam się, że nikt z moich przyjaciół i tak mi nie uwierzy.

- Czemu nie? Jak widać wszystko jest możliwe – wzruszyłam ramionami, po czym dodałam bardziej do siebie:

- Nie, nic z tego nie wyjdzie – przymierzając sznurek to łapy Gryfa - leć już przyjacielu, nie będę dłużej cię zatrzymywać, my również musimy ruszać w dalszą drogę.

- Poczekaj – zatrzymał mnie Aren, który właśnie wrócił – może to się nada – mówiąc to podał mi bransoletkę. Zdziwiłam się na jej widok, coś mi przypominała... ale nie, to było niemożliwe. Była wykonana z metalu przypominającego złoto i czerwonych kamieni.

- Jesteś pewien? Raczej ci jej nie oddam.. – spojrzałam na niego pytająco.

- Okaże się – odparł – jest dla ciebie zrób z nią co chcesz.

Skinęłam głową po czym przywiązałam ją sznurkiem do bransoletki Camilli. Oczywiście sama w sobie była zbyt krótka aby objąć łapę Gryfa, zdecydowanie pasować miała na kobiecą rękę.

- Gotowe – powiedziałam, moja ozdoba wyglądała całkiem satysfakcjonująco, na pewno rzuci się Camilli w oczy – teraz możesz lecieć - powiedziałam do Szafira i po raz ostatni przytuliłam go na pożegnanie.

Gryf zaskrzeczał przenikliwie, po czym odbił się potężnymi łapami od ziemi, rozpostarł imponujące skrzydła, którymi uderzył kilka razy w powietrze wznosząc się ku górze. Powstały pod wpływem jego ruchów wiatr rozwiał nasze włosy. Przez dłuższą chwilę przyglądaliśmy się jak odlatuje. Jego ciemna sylwetka zniknęła szybko miedzy piętrzącymi się nisko chmurami. Pokierował się na zachód, mimowolnie zastanowiłam się czy leci do Camilli, czy może na Wyspę, czy w jakieś inne, tylko sobie znane miejsce. Uderzyła mnie myśl, że nawet nie wiem gdzie obecnie znajduje się nasza Wyspa, czy Czarna Księżniczka byłaby w stanie odnaleźć magiczną ścieżkę przez morze prowadząca do niej? Poczułam ukłucie żalu, spojrzałam na ziemię, by stwierdzić, że walczące gryfy zgubiły sporo piór. Odruchowo zaczęłam je zbierać. Aren i Samir patrzyli na mnie dość podejrzliwie.

- Po co ci gryfie pióra? - Zapytał w końcu Samir.

- Jak to po co? Przecież są bardzo przydatne, wchodzą w skład wielu magicznych mikstur, niektórzy uważają, że przynoszą szczęście, można je zachować albo wymienić na coś innego, osobiście uważam też, że są całkiem ładną ozdobą.

- Ozdobą? – Aren powtórzył ostatnie, wypowiedziane przeze mnie słowo – niby co się tym ozdabia?

- No można je chociażby wplatać we włosy... – powiedziałam lecz po chwili pożałowałam tego, uznałam że być może było to podchwytliwe pytanie.

- Pióra wplatane we włosy, kąpiele w blasku księżyca, ujarzmianie dzikich bestii, galopowanie nocą po plaży, ciekawe masz zainteresowania, z czymś mi się kojarzą...

- Daj spokój, coś ci się uroiło, weźcie sobie po piórze na pamiątkę, zobaczycie, że do czegoś wam się przyda – nie pozwoliłam mu rozwinąć tematu, podałam każdemu z nich po jednym gryfim artefakcie, po czym ruszyłam w stronę Czarnej Księżniczki aby pozbierać rzeczy, które wyrzuciłam z torby szukając przedmiotu jaki mogłabym dać Szafirowi.

Mieliśmy już ruszać w dalszą drogę, gdy podszedł do mnie Gryfin. Na jego twarzy odmalowywało się coś co określiłabym wyrazem złośliwej satysfakcji. Od razu poczułam niepokój miarkując, że mężczyzna na pewno coś knuje. Podejrzane było chociażby to że nie obwinił mnie dotychczas o narażenie nas wszystkich na śmierć w szponach Gryfa... Jak się okazało niestety miałam rację...

- Nie zgubiłaś czegoś? – Odezwał się podejrzliwie uprzejmym tonem. Spojrzałam na niego pytająco, on natomiast pokazał mi na otwartej dłoni przedmiot o którym mówił. Był to pierścień jaki nie tak dawno temu przekazał mi mężczyzna o imieniu Derek w nadziei, że uda mi się oddać go jego ukochanej, z którą rozstał się na skutek przeciwności losu.

- A tak – odparłam z uśmiechem – musiał wylecieć mi z torby razem z resztą rzeczy gdy szukałam czegoś dla Szafira, dziękuję że go znalazłeś, jest dla mnie bardzo ważny, nie mogę go zgubić - pierwszy raz byłam Gryfinowi szczerze za coś wdzięczna. Było to bardzo lekkomyślne z mojej strony, ponieważ Gryfin od razu przeszedł do sedna sprawy, demaskując swoje prawdziwe intencje.

- Mówisz, że jest dla ciebie bardzo ważny, ciekawe zważywszy na to, że jest to typowy pierścień zaręczynowy, charakterystyczny dla Ziemi Centralnej, Królestwa Cytadeli i Państwa Callassary – uniosłam do góry brwi, ponieważ nie miałam o tym pojęcia. Pierścień był faktycznie piękny, wykonany z białego złota tworzącego misterny roślinny ornament wokół oka, które stanowił owalny opal o perłowym kolorze. I faktycznie był to pierścień zaręczynowy Dereka i Namiry...

- A w dodatku ma od wewnątrz wyryte inicjały N. i D. Gdzie tradycja mówi by najpierw zapisywać pierwszą literę imienia kobiety, później mężczyzny. – Cóż za miły ukłon w kierunku kobiet w patriarchalnymi świecie Rhye, pomyślałam.

- I....? - Zapytałam Gryfina ponieważ nadal nie rozumiałam dlaczego rozbiera pierścień będący przejściowo w moim posiadaniu na czynniki pierwsze.

- Stało się więc oczywiste, że nie powiedziałaś nam o sobie całej prawdy, twoja mocno naciągana historia, w którą i tak od początku nie uwierzyłem, na temat ciotki i tego, że masz przemierzyć taki kawał drogi tylko po to, aby przekazać list od niej dalekiemu krewnemu przeinacza pewien istotny fakt. Mianowicie taki, że owy daleki krewny to nikt inny tylko twój przyszły mąż - z dumą zakończył swoją wypowiedź Gryfin.

Słysząc ten bzdurny wywód wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem.

- Z czego się tak śmiejesz? Ciekawe że zamiast listu nosisz w torbie pierścień zaręczynowy ze swoim inicjałem – faktycznie na to nie zwróciłam uwagi N jak Namira, tak samo jak N jak Nadia. Właściwie nigdy specjalnie nie przyglądałam się pierścieniowi. Derek przekazał mi go podczas naszej rozmowy, którą prowadziliśmy nocą. Później nie wyjmowałam pierścienia aby go oglądać ponieważ nie miałam takiej potrzeby. Właściwie długo zastanawiałam się nad tym czy zabierać przedmiot z Wyspy, w dniu w którym wyruszałam w podróż do Rhye. Ostatecznie zdecydowałam się go zabrać wiedząc, że muszę wykorzystać każdą napotkaną okazję aby pomóc jego właścicielowi. Gdyby pozostał w moim pokoju, na Wyspie, byłby bezużyteczny.

Naśmiewałabym się z Gryfina i jego irracjonalności dalej gdyby nie to, że spojrzałam przypadkiem na Arena. Miał on wyjątkowo dziwną minę, co sprawiło że trochę się opanowałam i powiedziałam:

- Chyba w to nie wierzycie? To jakaś bzdura.

- Bzdura? Zapytał Gryfin – bzdurą były twoje wcześniejsze kłamstwa. Teraz wszystko układa się w spójna całość, twoja ciotka nie mogła lub nie chciała dłużej trzymać cię w domu, a więc odesłała cię do stolicy Rhye, ponieważ planowała twoje małżeństwo, być może twój przyszły małżonek to rzeczywiście jakiś jej daleki krewny, albo może sama z własnej woli jedziesz do ukochanego narzeczonego.

- Zapewniam cię, że tak nie jest, ten pierścień przekazał mi pewien człowiek abym spróbowała oddać go jego narzeczonej, którą z pewnych niefortunnych przyczyn utracił. To zbieg okoliczności że imię dziewczyny zaczyna się na literę N tak jak moje. Niestety nie mogę mówić o szczegółach tej sprawy ponieważ jest ona bardzo delikatna i jest w nią zawikłanych kilka znaczących osób.

- Ach tak, brzmi bardzo wiarygodnie – stwierdził z sarkazmem Gryfin. Niestety, zastanawiając się nad tym wszystkim z przykrością dochodziłam do wniosku, że miał rację. Jego wersja wydarzeń mogła rzeczywiście być bardziej przekonującą niż moja, zwłaszcza, że o szczegółach mojej nie mogłam nikomu powiedzieć ponieważ obiecałam to Derekowi. A obietnice w świecie Rhye były wiążące.

Przeniosłam wzrok na Aren, patrzył na mnie z wyrazem lekkiego smutku, lub nawet wyrzut. Poczułam się źle, jednak po chwili zaczęła narastać we mnie złość. Po pierwsze – jakie by nie były - moje plany to moja sprawa, ja nie chciałam nic od niego, dlaczego on miałby chcieć coś ode mnie. I tak w stolicy Rhye każde z nas pójdzie w swoją stronę. Na koniec powiedziałam tylko:

- Nie kłamię, nie mam żadnego domniemanego narzeczonego w Rhye, jeśli mi nie wierzycie to trudno, zresztą to i tak nie ma znaczenia – tak samo jak nędzna resztka dni jakie mi pozostały – dodałam już w myślach, po czym ruszyłam w przód górskim szlakiem, nie czekając na moich towarzyszy.

Do końca dnia towarzyszyło mi nieprzyjemne wrażenie, że tym razem to Aren unikał mnie. Moją uwagę od przykrego wydarzenia odciągnęło otoczenie, bowiem po mniej więcej godzinie opuściliśmy Ģóry Mgliste aby wejść w zielone Lasy Eukelady. Według moich przekonań najbardziej magiczne miejsce Rhye poza, rzecz jasna, Krainą Magów, w której nigdy nie byłam.

Lasy Eukelady były największą formacją leśną Rhye. Rozpoczynały się tuż za Górami Mglistymi i Płaskowyżem Kappala od południa, na zachód sięgały po górzyste tereny Krainy Wilków. W części środkowej i wschodniej w większości leżały na terenie Królestwa Cytadeli, niektóre ich północne odnogi sięgały ponoć nawet Ziem Centralnych.

Były przy tym najbogatszym i najbardziej różnorodnym skupiskiem gatunków roślin, zwierząt oraz innych istot nie kwalifikujących się do tych dwóch grup. Zajmowały tak duży obszar, że w różnych ich częściach ze względu na inne warunki pogodowe oraz geograficzne dominowały odmienne rodzaje drzew i krzewów. U podnóża gór przeważały świerki, w bardziej płaskich częściach rosły sosny przetykane brzozami, na terenach podmokłych i bagnach dominowały olchy. Część stanowiły również mieszane lasy liściaste bogate w buki, dęby oraz graby.

Gdy zeszliśmy ze zbocza Gór Mglistych świerki królujące dotychczas w krajobrazie zastąpiły drzewa liściaste. Pośród nich dostrzegałam też dzikie czereśnie, jabłonie i śliwy, które o tej porze roku obsypane były pięknym, białym lub lekko różowym kwieciem, miejscami mijaliśmy kwitnące krzewy bzu od których bił przyjemny, słodki zapach. Zewsząd dochodził do naszych uszu melodyjny śpiew ptaków. Lasy Eukelady za sprawą swojej magicznej aury i wyjątkowego piękna przyrody były dla mnie ostoją spokoju. Spacer po ich tajemniczych, otulonych półmrokiem ścieżkach zawsze poprawiał moje samopoczucie.

Aren podczas wędrówki nie rozmawiał ze mną, ja również nie szukałam jego towarzystwa. Tak samo było gdy rozbijaliśmy obóz na noc na niewielkiej polanie pośród drzew. Gryfin był wyraźnie zadowolony ze swojej intrygi z pierścieniem, ja trzymałam się na uboczu nie chcąc wchodzić w drogę żadnemu z moich towarzyszy.

Wieczorem wszyscy moi kompani szybko udali się na spoczynek, ja zaś usiadłam przy ognisku i zaczęłam wspominać mój ostatni pobyt w Lasach Eukelady. Doszłam do wniosku, że to właśnie wtedy spotkałam Dereka.

A było to mniej więcej tak :

Jedną z ostatnich moich misji zanim zostałam oddalona z Wyspy było rozwiązanie zagadki potwora, który rzekomo nękał ludność pewnej niewielkiej osady położonej na terenie Królestwa Cytadeli, tuż przy brzegu Lasów Eukelady. Zostałam tam wysłana z dwoma nowicjuszkami, jako najstarsza wiekiem i doświadczeniem miałam sprawować nad nimi pieczę i pomóc podczas wypełnienia misji. A ta zapowiadała się całkiem niewinnie, nie miała raczej zakończyć się rozlewem krwi ani nie była specjalnie niebezpieczna.

Miejscowi twierdzili, że jakieś złośliwe stworzenie uprzykrza im życie na wiele różnych sposobów: zatruwa wodę w studniach, porywa kury i jagnięta, w nocy wydaje piskliwe, aczkolwiek donośne odgłosy uniemożliwiające spokojny sen, straszy kobiety i dzieci chodzące po lesie, a także wywołuje mało groźne lecz uporczywy choroby takie jak swędzące wysypki, czy przewlekły kaszel.

Po rozmowie z tutejszą mesenhe ruszyłyśmy w kierunku lasu, w którym najpewniej ukrywała się dokuczliwa istota. Przeszukałyśmy najbliższą okolicę jednak nie znalazłyśmy nic podejrzanego. Wyglądało na to, że lokalny gnębiciel atakuje nocą dlatego z dalszymi poszukiwaniami postanowiłyśmy poczekać do wieczora. Poszłyśmy głębiej w las licząc na to, że niesforna istota sama wyłoni się z zarośli, gdy nadejdzie czas jej nocnej aktywności. Wydarzenia te miały miejsce początkiem ciepłej pory, gdy zmrok zapadał stosunkowo późno. Postanowiłyśmy więc rozbić niewielki obóz i poczekać aż się ściemni.

Usiadłyśmy wokół magicznych kamieni, które jaśniały turkusowym światłem. Zapadł zmrok, ale do nastania całkowitej ciemności brakowało jeszcze dobrej godziny. Zaczęłam obawiać się, że misja ta okaże się niebywałe nudna gdy z moich przemyśleń wyrwał mnie głos Arayji:

- Wygląda na to, że spędzimy tu jeszcze sporo czasu. Może urozmaicimy sobie te chwile opowiadając straszne historie? – Zrozumiałam, że jest bardzo podekscytowana misją, a przy okazji chciała nastraszyć Bearę.

- Dobrze – odparłam. Czułam się znudzona, nie przewidywałam aby tej nocy czekało nas coś bardziej ekscytującego niż bieganie za bazyliszkiem albo inną przerośniętą jaszczurką. Ta misja nie była dla mnie tylko dla nowicjuszek, musiały zaczynać od prostych zadań. Kilka opowieści, strasznych lub nie z pewnością przyspieszyłoby upływ czasu.

- Ty pierwsza – powiedziałam wskazując na Arayję. Ona jakby tylko na to czekając zaczęła swoją opowieść:

- Tam skąd pochodzę opowiadano historię o trzygłowy wilku żyjącym w lesie. Był on pięciokrotnie większy niż normalny wilk, miał sześć par czerwonych, gorejących ślepi i kły długie na trzydzieści centymetrów. Jednym kłapnięciem szczęk potrafił odgryźć człowiekowi rękę lub nogę albo nawet przegryźć szyję tak, że ofiarą ginęła w ciągu kilku minut wykrwawiając się i jednocześnie dusząc własną krwią, o ile wcześniej nie pożarł jej gdy jeszcze żyła. Atakował znienacka, a był tak cichy, że podchodził nawet najwybitniejszych myśliwych. Nikt nie był bezpieczny – kończąc swoją opowieść spojrzała triumfalnie na mnie i na Bearę.

- A tam wilk, dobre sobie - parsknęła Beara – lubię zwierzęta, założę się, że na pewno bym go oswoiła, po dziesięciu minutach głaskałabym go po każdej z trzech głów a po godzinie jadłby albo raczej jadłyby mi z ręki. Znam lepszą historię - kontynuowała - słyszałam o pająkach wielkich jak tygrysowilki, ale nawet od nich niebezpieczniejszych. Tkają one swoje sieci by łapać w nie zwierzęta i ludzi, później jak to pająki zawijaj swoje ofiary w kokony i powoli wysysają z ich ciał wszystkie soki.

- Zabawne, nie boję się pająków, po pierwsze nie wierzę aby tak wielkie gdziekolwiek istniały, po drugie, nawet jeśli byłaby to prawda, tylko skończona łamaga mogłaby wpaść w ich ogromną sieć – stwierdziła Arayja.

Ich nieudolne próby wzajemnego nastraszenia się zaczęły wzbudzać moją wesołość.

- Na Dzikich Wyspach żyją istoty bliskie podziemiu, przypominają trochę ludzi, ale mają oślizgłą skórę o zielonym odcieniu, a zamiast włosów, z głów wyrastają im żywe węże. Ich oczy są czarne niczym bezdenna otchłań, polują na wszystko co żywe tylko po to by mordować i czerpać z tego niewytłumaczalną satysfakcję.

- O nie tu się z tobą nie zgodzę – przerwałam jej, usadowiłam się wygodniej i skrzyżowałam ręce na piersi – istoty pochodzące z Podziemia zamieszkujące Dzikie Wyspy ukazują się ludziom jako niezwykle piękne i powabne, po to aby nas skusić - one ponad wszystko pragną czuć płomień życia, który tli się w nas, a którego same są pozbawione. Może faktycznie później robią z żywymi istotami straszne rzeczy, ale uwierz mi pierwsze wrażenie jakie by na tobie wywarły byłoby najlepszym, najprzyjemniejszym uczuciem jakiego kiedykolwiek zaznałaś.

W moim umyśle zrodziło się pytanie jak wyglądałaby istota, której postać przybrałby rzeczony demon aby skłonić mnie do oddania mu mego ducha i płomienia życia. Nie miałam pewności czy byłaby to kobieta czy mężczyzna, ale jej lub jego oczy na pewno przybrałyby odcień głębokiego błękitu, a włosy złocistych promieni słońca... z moich przemyśleń ponownie wyrwał mnie głos Arayji.

- No dobrze – dziewczyna lekko się nadąsała, za pewne dlatego że zakwestionowałam wiarygodność jej opowieści – w takim razie powiedz co ciebie najbardziej przeraża, Nadio?

Nieświadomie zadała mi naprawdę trudne pytanie, ponieważ to co najbardziej mnie przerażało nie było żadnym potworem, nie miało materialnej postaci, nie mogło skrzywdzić mnie fizycznie i w zasadzie już nie istniało, a jednak sama myśl o tym wywoływała paraliżującą mnie panikę. Nie mogłam teraz do tego wracać, a tym bardziej dzielić się tym z młodszymi siostrami, jednak postanowiłam wykorzystać sytuację i trochę utrzeć im nosa.

- Dobrze, skoro tak bardzo chcecie wiedzieć... – postarałam się aby mój głos brzmiał jak najbardziej poważnie - nigdy nie ukrywałam, że nie lubię jaskiń i nie zapuszczam się w korytarze wchodzące pod ziemię, a wiecie dlaczego? – Arayja i Beara pokręciły przecząco głowami nie odzywając się przy tym – ponieważ miejsca te są najbliższą Podziemiu częścią naszego świata i można spotkać tam istoty, które wymknęły się z zaświatów. Są to niezmiernie paskudne kreatury, jedne z nich są małe jak dzieci, ale mają nienaturalnie długie i chude kończyny, są kompletnie łyse i ślepe - w zasadzie to w ogóle nie mają oczu bo w ciemnych korytarzach i tak nic nie widać. Zbłąkanych wędrowców, którzy byli na tyle nierozważni, aby zapuścić się do podziemnych tuneli zwodzą, aż do momentu gdy ci gubią drogę i tracą orientację. Takie osoby błądzą w korytarzach przez wile dni, z reguły dość szybko tracą przyniesione ze sobą źródło światła w postaci pochodni czy magicznych kamieni, by dalej poruszać się na oślep w całkowitych ciemnościach. Złe stwory prowadzą ich w najwęższe odcinki jaskiń by tam powoli wysysać z nich krew.

W takich miejscach mieszkają też ogromnych rozmiarów obłe robaki, wyglądają jak wielkie dżdżownice albo raczej glisty. One również nie maja oczu, na ich głowach, które niewiele różnią się od tułowiu, występują długie macki i aparaty gębowe wyposażone w kilka rzędów małych, ale bardzo ostrych ząbków. Swoje ofiary łapią mackami i paraliżują jadem lub zaganiają w ślepe zaułki – ciasne komory, z których jest tylko jedno wyjście. Tak złapną zdobycz konsumują po kawałku tygodniami zanim pozbawią ją życia lub nieszczęśnik umrze z głodu – przerwałam na chwilę i spojrzałam na moje towarzyszki - widząc ich nietęgie miny z trudem opanowałam śmiech. Pomimo usilnych starań nie udawało im się ukryć przerażenia. Zachowałam kamienną twarz i kontynuowałam – stokroć gorsze od nich są demony Podziemi. Najłatwiej je opisać jako istoty półtora raza wyższe od ludzi, z reguły poruszające się w pozycji spionizowanej. Ich sylwetki przypominają po części sylwetkę człowieka, lecz ludzki mają przeważnie tylko tors, kończyny wyglądają bardziej jak kończyny zwierząt, między innymi: dzików, koni, tygrysowilków czy niedźwiedzi. Rysy twarzy też są trochę ludzkie, jednak ich oblicze zawsze pokryte jest łuskami albo szczeciną. Mają też rogi na głowie i ogony. W przeciwieństwie do istot z podziemia zamieszkujących dzikie wyspy nienawidzą ludzi i płomienia życia. Gdy tylko napotkają człowieka marzą o tym by go zabić, zadając mu przy tym jak najwięcej bólu. Niektóre posiadają ogony podobne do skorpionów, zakończone kolcem, który wbijają w brzuch ofiary i wpuszczają do środka jad, który trawi wnętrzności godzinami, zanim nieszczęśnik umrze. Inne potrafią przemienić serce w kamień, wtedy krew przestaje płynąć i tężeje w żyłach co zadaje niesamowite cierpienie. Inne potrafią sprawić, że krew w żyłach zaczyna wrzeć, jeszcze inne wprost odwrotnie - zamrażają ją.

Niespodziewanie moją opowieść przerwał dziwny pomruk i szelest gałęzi, gdzieś przed nami. Rozejrzałam się w około. Szary półmrok zdążył przeistoczyć się w nieprzeniknioną ciemność. Nie spostrzegłam żadnego, choćby najmniejszego ruchu w zaroślach opodal miejsca, w którym byłyśmy.

Uznałam, że musiałam się przesłyszeć, po chwili jednak pomruk powtórzył się jakby bliżej nas. Arayja i Beara poderwały się na równe nogi.

- Słyszałyście to? – Zapytała pierwsza z nich.

Powoli uniosłam się. Znajdowałyśmy się na niewielkiej polance, podeszłam do zarośli najbliżej miejsca, z którego jak sądziłam, dochodził dziwny dźwięk. Rozchyliłam gałęzie uwidaczniając ścieżkę prowadzącą w głąb lasu. Była na tyle wąska, że prawdopodobnie wydeptały ją zwierzęta. Chmury na niebie przesunęły się odsłaniając Jokastę. Snop jej białego światła padł na przeciwległy koniec ścieżki rozjaśniając stojącą tam postać. Jak na zawołanie, ukazała nam się sylwetka demona z mojej opowieści. Stwór ten był co najmniej siedemdziesiąt centymetrów wyższy ode mnie, posiadał ludzki tors, jego dolne kończyny przypominały nogi dzika, pokryte szczeciną i zakończone racicami. Żylaste ramiona wyglądały jak ludzkie, lecz pozbawione były skóry, dłonie natomiast posiadały trzy palce, z których każdy zakończony był długim i ostrym szponem. Jego twarz w upiornie białym blasku Jokasty przybrała brązowy, a może ciemnoczerwony odcień. Pokryta była łuskami. Z głowy demona wyrastały dwa grube, wykręcone rogi. Moje towarzyszki, nie wydając z siebie żadnego dźwięku puściły się pędem przez las, z powrotem do osady.

Ja natomiast nie ruszyłam się z miejsca. Do dziś nie wiem czy powodował mną paraliżujący strach, czy irracjonalna ciekawość, albo głupota - ponieważ nie można było tego nazwać odwagą - która nakazywała mi nie odpuścić i stanąć do z góry przegranej walki z potworem. A może zadziałała na mnie unieruchamiająca magia demona?

Tak czy inaczej, staliśmy na przeciw siebie w całkowitym bezruchu przez dobrą minutę. Przeszło mi przez myśl, że potwór wydaje się tak samo zdziwiony naszym spotkaniem jak ja. Pierwszą rzeczą jakiej spodziewałabym się po demonie ze świata Podziemi był błyskawiczny atak. Bestia natomiast nie wyglądała jakby chciała się na mnie rzucić, co więcej im dłużej przyglądałam się stworowi tym mniej się go bałam. Coś w jego wyglądzie wydawało mi się bardzo ludzkie, wręcz budzące zaufanie, a może nawet litość.. dopiero po chwili zrozumiałam, że chodziło o jego oczy... były to oczy człowieka, nie bezdenne, pozbawione emocji ślepia demona.

- Dlaczego przede mną nie uciekasz? – Zapytała nagle bestia ludzkim głosem.

- Nie mam pojęcia - odpowiedziałam, dziwiąc się samej sobie, że jestem tak spokojna – może dlatego, że zwyczajem demonów z Podziemia gdybyś chciał mnie skrzywdzić już umierałabym w okropnych katuszach. Powiedz mi lepiej dlaczego jeszcze się na mnie nie rzuciłeś?

- Dlatego, że nie jestem demonem z Podziemia tylko człowiekiem – odparł stwór. Widząc zdziwienie odmalowujące się na mojej twarzy zaczął tłumaczyć - to znaczy byłem człowiekiem, jestem zaczarowany, jestem człowiekiem przemienionym w demona, najprościej to ujmując - gdy skończył mówić ze smutkiem zwiesił głowę.

Zapadła cisza. Na myśl nasunęły mi się dziesiątki pytań, jednak pierwszym, które wypowiedziałam na głos było:

- Jak Ci na imię?

Potwór podniósł głowę, wyraźnie dziwiąc się, że zapytałam akurat o to.

- Na imię mi Derek – na dźwięk swojego imienia jakby się ożywił.

- Wybacz ale nie rozmawiałem z nikim od ponad 6 lat.. wszystko co żywe ucieka przede mną... jesteś pierwszą istotą, która tego nie zrobiła...

- Jeśli mogę być szczera specjalnie mnie to nie dziwi.. to znaczy to, że wszystko przed tobą ucieka – to, że ja tego nie zrobiłam dziwiło mnie do teraz, dodałam już w myśli.

Derek westchnął. Nie wydawał mi się już taki przerażający.

- Nie jestem tym na co wyglądam, tak na prawdę jestem człowiekiem. To znaczy byłem zanim zostałem zmieniony...

- Kto cię zaczarował i dlaczego? – Zapytałam.

- W zasadzie sam się na to zgodziłem, to była część układu jaki zawarłem z podstępną wiedźmą i moją ukochaną – tu zawahałam się, jakby bał się wypowiedzieć na głos jej imię - Księżniczką Namirą... – dokończył i spochmurniał jeszcze bardziej – ale to długą i nieciekawa historia.

Uniosłam do góry brew i powiedziałam:

- W takim razie usiądźmy – wskazałam na leżący na ziemi pień przewróconego drzewa.

Derek po krótkiej chwili namysłu usiadł na wskazanej przeze mnie kłodzie. Czułam się przynajmniej dziwnie zajmując miejsce obok szkaradnego potwora z Podziemia. Podświadomie usadowiłam się w pewnej odległości od niego, nadal biorąc pod uwagę możliwość ataku. Niemniej jednak zbudziła się we mnie ciekawość tego jaką historię skrywa. Derek zaczął swoją opowieść:

- Wszystko wydarzyło się ponad pięć lat temu, a może trochę dawniej, przestałem już skrupulatnie liczyć minione Pełnię Trzech Księżyców.. byłem oficerem na służbie Króla i Królowej Cytadeli. Służąc w zamku poznałem ich córkę Namirę. Pokochałem ją, a ona mnie... Zaistniał jeden oczywisty problem – ja byłem tylko żołnierzem, ona zaś księżniczką. Nie mogliśmy być razem. Jej rodzice nigdy nie zgodziliby się na nasz związek z powodu dzielącej nas przepaści klasowej. Nie dopuszczali nawet w myślach małżeństwa swojej córki z kimś innym niż księciem albo najlepiej samym królem - mówił z goryczą Derek – a my na prawdę darzyliśmy się prawdziwą, bezinteresowną, szczerą miłością. Spotykaliśmy się potajemne, tak by nikt o nas nie wiedział, a chwile które dane nam było spędzić razem były najpiękniejszymi momentami mojego życia. Namira czuła to samo co ja, a przynajmniej tak myślałem. Oboje byliśmy świadomi tego, że król i królowa nie będą skłonni zaakceptować naszego związku. Zaczęliśmy się zastanawiać co zrobić aby zmienić ich zdanie i zarazem odmienić nasz wspólny, nieszczęsny los. Namira zastanawiała się nawet nad ucieczką z zamku jednak wybiłem jej to z głowy. Nie zrozum mnie źle, nigdy nie zależało mi na jej tytułach. Dałbym wszystko za to żeby była zwykłą dziewczyną, z którą bez problemu mógłbym się ożenić. Po prostu nie chciałem aby musiała wybierać między mną a rodziną, swoim życiem, domem i pochodzeniem.

Ciągłe myślenie o tym co zrobić doprowadzało mnie do obłędu. Im więcej dumałem, tym mniej nadziei pozostawało w moim sercu. Nie widziałem żadnego racjonalnego rozwiązania. I wtedy, całkiem przypadkiem usłyszałem o wiedźmie zamieszkującej tutejsze lasy. Miała ona władać przeogromną mocą. Ku mojemu zdumieniu dość szybko udało mi się ją odnaleźć, zupełnie jakby wiedziała, że potrzebuję jej pomocy. Nie chciałem nikomu wyrządzić krzywdy, chciałem aby wiedźma czarami wpłynęła na wolę rodziców Namiry, przynajmniej na jakiś czas, tak by zgodzili się na nasz ślub. Byłem pewny, że gdy to nastąpi z biegiem dni przekonają się, że nasze uczucie jest silne i piękne, a co najważniejsze da szczęście ich córce. Namira miała cztery siostry, byłoby niemożliwym aby każda z nich poślubiła księcia, poza tym moja ukochana nie chciała nikogo innego poza mną... tak przynajmniej myślałem. Po wysłuchaniu mojej prośby wiedźma stwierdziła, że potrafiłaby mi pomóc. Zastrzegła jednak, że jej pomoc nie będzie darmowa – musiałem jakoś się jej odwdzięczyć - Derek przerwał na chwile, jakby zbierając się na odwagę by kontynuować swoją opowieść - byłem zdesperowany, zrobiłbym wszystko dla mojej miłości.

- O co poprosiła cię wiedźma? – Spytałam.

- Powiedziała, że musi odzyskać przedmiot, który jej skradziono, a miał on się znajdować w Krainie Podziemi...

Słysząc to poczułam ciarki na plecach, aby móc być z ukochaną Derek miał zejść do samego piekła. Ciężko mi było w to uwierzyć, jednak byłam ciekawa co stało się dalej.

- Rozumiem, że się zgodziłeś - stwierdziłam, chcąc nakłonić go do kontynuowania opowieści.

- Tak – odparł - wiedźma od razu uprzedziła mnie, że będzie musiała użyć potężnej magii, która wymagać będzie udziału trzech osób – mnie, jej i Namiry. Nie znam się na magii jestem człowiekiem podatnym na magię nie czarodziejem, nigdy nie zgłębiałem tajników czarnoksięstwa. Wiedźma wytłumaczyła mi to w prostych słowach: pierwsza część zaklęcia miała sprawić, że przybiorę postać demona z Podziemia. W innej formie nie mógłbym odbyć podróży tam i z powrotem nie budząc podejrzeń mieszkających pod ziemią istot jakie mógłbym przypadkowo napotkać na swojej drodze. Druga część miała zesłać mnie do podziemnego wymiaru, trzecia sprowadzić z powrotem na ziemię, a czwarta przemienić w człowieka. Aby pierwsza część czaru zadziałała musiałem ofiarować wiedźmie w zastaw soje życie, za drugą i trzecią wiedźma miała poświadczyć sobą, natomiast odpowiedzialność za czwartą część miała spocząć na Namirze. Nie będę kłamał, że długo zastanawiałem się nad podjęciem decyzji. Układ wydawał mi się uczciwy, jeśli każde z nas wywiązałoby się z umowy nikomu nic by się nie stało. Jedynym ryzykiem wydało mi się to, że mógłbym zginąć w Krainie Podziemi. Wtedy jednak Namira pozostałaby bezpieczna ponieważ nie doszłoby do części zaklęcia, w której miała wziąć udział. Moja ukochana nie musiałaby oddawać w zastaw swojego życia. Nie wiem jaką wiedzę posiadasz na temat magii i układów z wiedźmami i podobnymi im istotami, ale pamiętaj o jednym – aby umowa w pełni zobowiązywała do jej wypełnienia obie ze stron musi zostać przypieczętowana krwią inaczej jest nieważna - jego ton przybrał na sile, a ostatnie słowa wypowiedział z nieskrywaną złością, po czy na chwilę umilkł.

- Wnioskuję, że Namira nie wywiązał się ze swojej części - podsumowałam, rozumiejąc iż wypowiedzenie tego na głos sprawiało Derekowi zbyt wielki ból aby mógł to zrobić. W ciemności rozświetlanej bladą poświatą Jokasty wędrującej w dół nieboskłonu, dostrzegłam tylko jak spuścił ze smutkiem głowę. Nie byłam pewna czy chce kontynuować swoją opowieść, dlatego sama też zamilkłam. Wyjęłam z torby magiczne kamienie aby trochę rozjaśnić mrok. Zaczęły jarzyć się niebiesko-fioletowym światłem. Derek spojrzał na nie i westchnął po czym wznowił swoją opowieść.

- Po rozmowie z wiedźmą wróciłem do Namiry, opowiedziałem jej o wszystkim. Była trochę zlękniona, ale wydawało mi się, że w głębi duszy cieszy się i akceptuje takie rozwiązanie. Finalnie powiedziała, że się zgadza... Ustaliliśmy, że wrócę sam do wiedźmy, wywiążę się z mojej części umowy, następnie spotkamy się w Kamiennym Kręgu znajdującym się w Lesie Płaczących Drzew abym tam, z pomocą Namiry odzyskał ludzką postać.

Ponownie więc udałem się do wiedźmy. Zawartą z nią umowę przypieczętowałem własną krwią, zszedłem do Podziemia i przyniosłem to o co prosiła. Abym został na powrót odczarowany Namira miała zawrzeć pakt z wiedźmą poświadczając go własną krwią i pocałować mnie znajdującego się pod postacią demona. Nie ryzykowała niczym, ponieważ umowa dotyczyła magicznego przedmiotu, który przyniosłem wiedźmie, a więc była już spłacona przeze mnie. – Derek znów przerwał. Za pewne w myślach przeniósł się do tamtych chwil.

- Nie przyszła w miejsce umówionego spotkania – wyszeptał w końcu - pierwszej nocy myślałem, że po prostu pomyliła daty, albo może coś stanęło jej na drodze i nie mogła opuścić Cytadeli. Wybłagałem więc wiedźmę abyśmy spróbowali następnej nocy, tłumaczyłem jej, że to niemożliwe, że Namira na pewno przyjdzie. Wracaliśmy w to samo miejsce przez tydzień. Moja ukochana jednak nigdy się nie zjawiła. Po tym czasie wiedźma powiedziała, że więcej nie przyjdzie do Kamiennego Kręgu. Nie miałem siły złościć się na nią ani prosić aby dłużej czekała. Byłem zbyt załamany wynikłą sytuacją, nawet nie swoim zmienionym wyglądem tylko tym co zrobiła Namira... Ciągle łudziłem się, że może zwierzyła się komuś z naszych planów, osoba ta wydała nasz sekret i rodzice uwięzili ją w zamku. Wracałem do Kamiennego Kręgu każdej nocy przez rok... noc w noc. Nigdy już nie widziałem Namiry. Nie rozumiem co się stało... czy się rozmyśliła, czy rodzice ją uwięzili, zamknęli czy zmusili do ślubu z kimś innym? Czasem myślę, że może przyszła pierwszej nocy w umówione miejsce spotkania, ale za bardzo się przeraziła widząc mnie zmienionego w potwora i uciekła nie ujawniając swojej obecności. Może straciła pewność, że w ciele demona to nadal byłem ja... sam już nie wiem. Wiem tylko, że nie znienawidziłem jej ... a nawet nie przestałem jej kochać...

Gdy skończył opowiadać dłuższą chwilę przesiedzieliśmy w milczeniu. Nie wiedziałam co powiedzieć. Po prawdzie zastanawiałam się nad tym czy byłabym w stanie kogoś tak bardzo pokochać by aż tak dla niego zaryzykować, a później nie znienawidzić go po takim zawodzie. Nie wiedziałam też co myśleć o Namirze. Czy była zła? Czy go oszukała? Czy nigdy go nie kochała? Czy może faktycznie coś jej się stało i cierpi po dziś dzień tak jak on? Doszłam do jednej konkluzji – nie wiedziałam zbyt wiele o miłości.

Derek spojrzał na mnie. Wzdrygnęłam się mimowolnie, ponieważ jego wygląd naprawdę przerażał. Budził nieokreślony, pierwotny lęk, nad którym trudno było zapanować. Teraz myślę, że było to coś w rodzaju instynktownej obrony tego co żywe, przed tym co należało do świata Podziemi. Jednak Derek nie należał do świata Podziemi, a przypominały o tym jego oczy, będące oczami człowieka a nie demona. Dlatego spróbowałam skupić się na jego spojrzeniu.

- Dziękuję że mnie wysłuchałaś. Tak jak już mówiłem, nie rozmawiałem z nikim od przeszło pięciu lat... stronię od wszystkiego co żywe, by tego nie przerażać. Przepraszam, że aż tak się rozgadałem marnując twój czas.

- Nie ma za co, nie myśl w ten sposób, niecodziennie słucham historii podobnych do twojej.

- Myślę, że to ty jesteś niecodzienna bo nie uciekłaś przede mną tak jak twoje kompanki i wszystkie inne żywe istoty jakie napotykam.

- Nigdy nie szukałeś kontaktu z ludźmi? Pomocy? Lub informacji o Namirze? – Zapytałam.

- Nie – odparł Derek - przez pierwszy rok byłem zbyt załamany, nie chciałem nikogo widzieć. Przez ten czas przekonałem się też jak reagują na mój wygląd żywe istoty. Napotykałem tylko zwierzęta, ale nawet one uciekały przede mną w popłochu. Nie chciałem straszyć ludzi, was też nie, właściwie to wy wpadłyście na mnie, nie ja na was. Nikt wcześniej nie zapuszczał się tu nocą. Kim ty właściwie jesteś i po co tu przyszłyście? - Zapytał mając już najwyraźniej dość mówienia o sobie.

- Powiedzmy, że jestem wojowniczką przemierzająca świat. Próbuje pomagać ludziom i innym istotom w potrzebie – odpowiedziałam zdawkowo. Może i Derek nie powtórzyłby nikomu prawdy o mnie i o wojowniczkach Dżan, jednak ukrywanie jej za bardzo weszło w moją naturę.

- Aha, rozumiem – widać wystarczyło mu to, ponieważ od razu dodał – czy w takim razie myślisz, że mi też mogłabyś pomóc? Chociażby dostarczając mi informacji o tym co stało się z Namirą?

- Myślę że tak.. - trochę się zawahałam - mogłabym spróbować dowiedzieć się czegoś o niej, ale nie mogę nic obiecać.

- Mam już dość obietnic – odparł Derek - a może wiesz coś na temat tego, co dzieje się w Cytadeli?

- Niestety na ten moment nie wiem nic o Namirze, daleko mi do królewskich dworów, natomiast polityką również niespecjalnie się interesuję, bliżej mi do problemów prostych ludzi – odpowiedziałam zgodnie z prawdą - mogłabym jednak spróbować dowiedzieć się czegoś - dodałam szybko widząc, że na twarzy Dereka zaczynało odmalowywać się rozczarowanie.

- Jeśli przyniesiesz mi jakąkolwiek informację o niej, odwdzięczę ci się – zapewnił gorliwie.

- Nie – zaprzeczyłam stanowczo – udzielając pomocy nie oczekuję zapłaty, nie jest to zgodne z moimi zasadami.

Derek skinął głową.

- Nie mogę też obiecać, że wrócę z wieściami szybko. Nie wiem, co czeka mnie w najbliższych dniach, ani kiedy następnym razem będę w okolicy. Jeśli jednak dane mi będzie powrócić z informacją jak miałabym cię odnaleźć?

Derek namyślał się przez chwilę, po czym rzekł:

- Od jutra ponownie zacznę odwiedzać Kamienny Kręg w Lesie Płaczących Drzew każdej nocy, tam mnie odnajdziesz. Będę na ciebie czekał.

- Dobrze – zgodziłam się.

- Bardzo ci dziękuję, nawet nie wiesz ile znaczy dla mnie to, że mogłem z tobą porozmawiać - powiedział Derek. Na chwilę zmarszczył czoło zastanawiając się nad czymś po czym wręczył mi niewielkie zawiniątko.

- Co to? - spytałam biorąc przedmioty do ręki.

- To pierścień zaręczynowy, który planowałem wręczyć Namirze gdy nasz plan się powiedzie. Gdybyś kiedykolwiek, jakimś cudem spotkała moją ukochaną i miała szansę z nią porozmawiać daj jej to i powiedz, że nadal na nią czekam w umówionym miejscu naszego spotkania, a moje uczucie ani trochę nie straciło na sile - już otwierałam usta aby odmówić przyjęcia przedmiotu, obawiałam się bowiem, iż nie będzie mi dane kiedykolwiek spotkać się z księżniczką. Derek jednak nie pozwolił mi dojść do głosu – wiem co chcesz powiedzieć, ale uwierz mi, nie jesteś w stanie przewidzieć tego, co cię jeszcze w życiu czeka – słowa te wypowiedział z takim przekonaniem, że aż przeszył mnie dreszcz. Przytaknęłam tylko i szybko schowałam pierścień.

- Dobrze, zanim jednak każde z nas ruszy w swoją stronę, mam do ciebie jeszcze dwa pytania – powiedziałam.

- Słucham.

- Po pierwsze, co przyniosłeś wiedźmie z podziemia ?

Derek zmarszczył brwi

– Choć jego obraz do dziś staje przed moimi oczami, przypominając mi za jak marną rzecz zaprzedałem swoje życie, nie jestem pewny co to właściwie było, ani czemu wiedźmie tak bardzo zależało na owym przedmiocie. Był on bowiem bardzo niepozorny, właściwie wyglądał jak złota moneta z podobizną smoka na awersie i sylwetką mężczyzny na rewersie. I tyle, nic więcej.

Uniosłam do góry brwi. Sądziłam, że wiedźma pragnęła odzyskać potężny artefakt. Widać złota moneta miała dla niej znaczącą wartość.

- Jak brzmi drugie pytanie?

- Ponoć w okolicy grasuje niesympatyczny stwór, który skutecznie uprzykrza życie mieszkańców, straszy i podkrada zwierzęta i jakieś tam drobne rzeczy, zatruwa wodę w studniach i tym podobne. Wątpię, abyś ty był za to odpowiedzialny. Może widziałeś w okolicy jakąś podejrzaną istotę?

- A tak, ostatnio pojawił się tu mały bazyliszek. Biedak musiał przypadkiem odłączyć się od swojego stada i zabłądzić. Bazyliszki mieszkają w wapiennych skałach niedaleko stąd. Gdyby nie to, że z pewnością przeraziłby go mój widok, sam bym go złapał i zaniósł tam gdzie jego miejsce.

- Dziękuję za informację - z zadowolenia prawie klasnęła w dłonie - zagadka tajemniczego prześladowcy została rozwiązana, misja miała wkrótce dobiec końca. Chociaż ostatecznie nie była tak nudna na jaką się zapowiadała.

- Jeśli zamierzasz go łapać pamiętaj, że ma dość ostre zęby i pazury, a jak na ciebie napluje, co z pewnością będzie chciał zrobić, od jego śliny możesz dostać nieprzyjemnej, swędzącej, czerwonej wysypki. Jeśli natomiast przez przypadek ją połkniesz, przez kilka dni będzie cię męczyć uporczywa biegunka.

- Na pewno zachowam twoje uwagi w pamięci. Nie zamierzam łapać go osobiście, ale przekażę twoje cenne rady osobom, którym zlecę to zadanie – powiedziałam i mrugnęłam do Derek okiem. Powoli oswajałam się z jego wyglądem.

Po kilku słowach pożegnania rozstaliśmy się.

Gdy wróciłam do osady widnokrąg na wschodzie powoli zaczął się rozjaśniać co zwiastowało rychły świt.

Po krótkich poszukiwaniach odnalazłam Arayję i Bearę. Przerażenie związane z wydarzeniami ubiegłej nocy nie opuściło jeszcze ich twarzy. Za pewne zastanawiały się jak przekazać informację o mojej śmierci w męczarniach z rąk piekielnego demona pozostałym mieszkankom wyspy. Gdy zobaczyły mnie żywą, całą i zdrową, oniemiały z wrażenia.

- Co wam się stało? Wyglądacie jakbyście zobaczyły ducha.

- No bo myślałyśmy że... no... że demon... cię... zabije.. no... a co się z nim stało?

- No cóż, po długiej, forsownej i krwawej walce poddał się w końcu, widząc, że nie ma ze mną szans. Nakazałam mu wracać do Podziemi, tam skąd przeszedł i nigdy więcej nie pojawić się na powierzchni ziemi - powiedziałam krzyżując ręce na piersi – także zadanie prawie wykonane – nowicjuszki spojrzały na mnie pytająco – prawie, albowiem wracając do osady widziałam małego, przestraszonego bazyliszka. Schował się przede mną w zaroślach. Biedak widocznie odłączył się od stada. Trzeba go złapać i zanieść do skupiska wapiennych skał znajdującego się jakieś pięć kilometrów na zachód stąd. Tam powinien już sobie poradzić. Tylko uważajcie żeby was nie pogryzł i nie opluł. Ja idę odpocząć i tak odwaliłam za was gorszą część roboty.

Mówiąc to obróciłam się na pięcie i ruszyłam w swoją stronę. Moje myśli nadal krążyły wokół zasłyszanej nocą historii. Jak naiwna jest miłość - pomyślałam. Dobrze, że mnie nigdy nie spotka coś takiego. Szczerze wierzyłam, że jedyną istotą dla jakiej mogłabym się zatracić był podstępny demon z Dzikich Wysp przybierający postać będącą odzwierciedleniem naszych najbardziej skrytych, pierwotnych, wewnętrznych pragnień. Na szczęście nie planowałam zapuszczać się w tak odległe i nieprzyjazne miejsce. Przez chwilę dałam ponieść się fantazji i pozwoliłam mojej wyobraźni wykreować obraz tak owej istoty. Westchnęłam widząc w głowie hipnotyzujące błękitne oczy, złote włosy i czarujący uśmiech. Noc odeszła na dobre, ustępując miejsca nowemu dniowi. Poczułam nieprzemożną chęć spędzenia poranka w towarzystwie drugiej osoby.

 

Wspomnienie tamtego dnia rozwiało się niczym dym znad zgaszonej świecy. Aby choć trochę rozładować targające mną emocje wrzucałam do ognia suche patyki, podpalając je w locie zaklęciem. Jak to mawiała Camilla - każde choćby najmniejsze ćwiczenia doskonalą nas, hartując przy tym ducha i ciało, tym samym prowadzą do osiągnięcia wymarzonej perfekcji. Niewiele brakowało abym została najwybitniejszym wzniecaczem ognia w całym Rhye. Szkoda tylko że z innymi umiejętnościami, jak choćby rozmowy telepatyczne szło mi oporniej...

Ku memu zdziwieniu usiadł koło mnie Aren, byłam pewna, że już od dawna śpi.

- Zamierzasz spalić cały las? – Zapytał.

- Tak, ale możesz mnie powstrzymać – odparłam – myślałam, że śpisz.

- Miło mi słyszeć, że myślałaś o mnie. Nie mogłem zasnąć. Skoro już tu siedzimy może powiesz mi prawdę na temat twojego pierścienia?

- Nie jest mój, a prawdę już powiedziałam – odparłam obojętnie – więcej szczegółów ujawnić nie mogę, a z resztą czemu cię to tak interesuje? – Na wszelki wypadek nie patrzyłam na jego piękną twarz, tylko w tlący się ogień.

- Po prostu mnie interesuje. Chciałem abyś zatrzymała się w moim domu po przyjeździe do Rhye, a ty nie byłaś co do tego przekonana, dlatego pomyślałem, że historia z narzeczonym, jaką wymyślił Gryfin mogła być prawdziwa.

- Jeśli cię to przekona co do słuszności moich słów, to mogę zostać w twoim domu, przynajmniej na początku mojego pobytu w Rhye, mogę ci to nawet obiecać, a później zobaczymy. Wszystko zależy od tego jak długo będę musiała pozostać w mieście – i ile jeszcze pożyję, dodałam już w myślach. Podciągnęłam do góry kolana, oplotłam rękoma po czym oparłam na nich głowę.

- Nie masz żadnego listu, prawda?

Westchnęłam i odparłam:

- Prawda.

- Po co więc jedziesz do Rhye skoro najwyraźniej nie chciałaś opuszczać domu?

- Musiałam opuścić dom, ze względu na czar jakiego użyto aby uratować mi życie. Nie mogę powrócić dopóki nie odnajdę pewnego przedmiotu, który rzekomo znajduje się w Rhye, dlatego tam jadę, i tyle, w skrócie to jest cała prawda. – spojrzałam na niebo, Pełnia Trzech Księżyców przypadała na przyszłą noc.

- Jaki przedmiot musisz odnaleźć? – pytał dalej Aren.

Zastanawiałam się przez chwilę. Doszłam do wniosku, że nie ma przeciwwskazań ku temu abym powiedziała mu czego szukam. Istniała nawet minimalna szansa na to, że mój rozmówca wiedział gdzie mógłby znajdować się ów przedmiot, skoro mieszkał w mieście Rhye od urodzenia.

- Jest to złota moneta, z jednej strony ma wizerunek ptaka i ozdobne kamienie, z drugiej twarz kobiety, ponoć jest tak charakterystyczna, że rozpoznam ją gdy ją zobaczę – Aren nic nie powiedział dlatego kontynuowałam – najgorsze jest to, że ona może być wszędzie, może leżeć na widoku w ogólnie dostępnym miejscu i równie dobrze może być zakopana pod ziemią, spoczywać na dnie studni, starej piwnicy, strychu czy czegokolwiek. Może być ukryta w skarbcu pośród tysięcy innych złotych monet. Mogą pilnować jej mantykory, strzygi, skorpeny albo inne, jeszcze gorsze demony. A może posiada ją sam Król Rhye, albo wpadła w ręce obłąkanego żebraka, który hołubi ją jak największy skarb i skrywa w swoich łachmanach tak by nigdy nie padło na nią światło dzienne. Boję się, że nie odnajdę jej do końca swoich dni – Aren nadal milczał, nie dziwiło mnie to. Bowiem jak można skomentować tak beznadziejną sytuację? Uznałam, że jego milczenie oznacza, że nigdy jej nie widział, ani o niej nie słyszał. Fakt ten tylko pogarszał moją sytuację.

Pomimo tego, gdy zwierzyłam się Arenowi z mojej rozterki ku memu zaskoczeniu poczułam znaczną ulgę. Moje myśli popłynęły całkiem innym torem – wróciły do kwestii pierścienia, przy czym uderzył mnie jeden istoty szczegół, o którym wcześniej nie pomyślałam.

- Wracając do tematu pierścienia, nie może należeć on do mnie bo nie pasuje na mój palec - mówiąc to wyjęłam pierścień z sakiewki, którą teraz miałam przy sobie - zobacz, jest za mały – chociaż byłam osobą drobnej postury, moje dłonie były niewielkie, moje palce nie należały jednak do najsmuklejszych. Od lat trenowałam walkę na miecze, miałam liczne otarcia, blizny, zgrubienia. Skóra na moich dłoniach nie raz pękała lub robiły się na niej odciski, których nie miałam czasu wygoić. Spojrzałam krytycznie na moje dłonie, śmiało można było powiedzieć, że wyglądały przynajmniej na spracowane. Pierścienie zaręczynowe zwyczajowo nosiło się na palcu wskazującym prawej dłoni. Pierścień Namiry mogłam wsunąć ledwie do połowy środkowego paliczka, czego nie omieszkałam zademonstrować Arenowi, nie było mowy o tym aby przesunął się dalej.

- Widzisz, ten pierścień pasuje tylko na smukłe palce jakiejś Księżniczki nie na moje zniszczone dłonie.

Aren ujął w ręce moją prawą dłoń. Zaczął wodzić palcami po licznych bliznach i zgrubieniach pokrywających moją skórę. Z przerażeniem stwierdziłam, że to co robił sprawiało mi ogromną przyjemność. Czy na prawdę wszystko co było z nim związane musiało oddziaływać na mnie tak intensywnie? Chciałam cofnąć dłoń, ale jak wiele razy przedtem, nie mogłam tego zrobić. W pewnej chwili splótł swoje palce z moimi, co przypomniało mi mój ubiegło nocny sen...

Uśmiechnął się i zwrócił do mnie

- Myślę, że masz piękne dłonie. Zrobiło się późno, chodźmy spać.

Teraz to ja się nie odezwałam tylko spojrzałam na niego pytająco.

- Czemu się tak dziwisz? Nie pamiętasz, wczoraj zasnęliśmy obok siebie i przyznam szczerze, że dawno nie spałem tak spokojnym i głębokim snem, tej nocy również zamierzam się dobrze wyspać.

- Z pewnością był to efekt magicznej aury Gór Mglistych, nie martw się, moim zdaniem w Lasach Eukelady jest ona nawet silniejsza, nie musimy więc...

- Daj już spokój i chodź - nie pozwolił mi skończyć zdania, po czym pociągnął za sobą w mrok.

 

***🌹🌹🌹***

 

Publikuję fragmenty moich opowiadań, osoby zainteresowane kompletną treścią zapraszam na moją stronę.

Adres w opisie profilu

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania