Poprzednie częściKoszmarny tydzień cz.1

Koszmarny tydzień cz.4, dodatek

Siedem osób siedziało w poczekalni pod salą z błyszczącą dwunastką na starych, odrapanych drzwiach, szepcąc pod nosem niezrozumiałe wyrazy, podczas gdy ósmy ukradkiem pisał po podłodze, umieszczając w kątach i innych niewidocznych miejscach dziwaczne rysunki. Pot perlił się na czołach całej ósemki, a kilku z nich opierało się już na pozostałych, nie będąc w stanie zachować innej pozycji. Wszyscy byli pozostawieni na straży ich przyjaciela, Nathana, podczas gdy reszta szykowała lokum, do którego mieli go jutro przenieść. Początkowo się zmieniali, ale z biegiem czasu sytuacja pogarszała się, i zaczęli potrzebować wszystkich ludzi na raz. Każdy z nich był już okropnie zmęczony. Po spędzeniu kilkunastu godzin na bezustannym ględzeniu mantr i egzorcyzmów w małym dusznym pomieszczeniu, ciężko było być wypoczętym, ale nie to odbierało im najwięcej siły. Dużo gorszym problemem była okrutna energia, która atakowała ich raz za razem. Wszyscy ją czuli. Należała do złowieszczego, przerażającego stworzenia, które uparcie i niezmordowanie dobijało się na czele istnej armii do ich pożałowania godnej barykady, i było coraz bliżej zwycięstwa. Każdy z nich czuł jego wstrętną, ale i niesamowitą energię, i każdy z nich wiedział, że nie uda im się utrzymać jej na wodzy do rana, a mimo to żaden się nie cofał. Wszyscy mistycy walczyli uparcie o życie, mimo, że walka ta była z góry skazana na niepowodzenie. Cała siódemka słyszała już mrożący krew w żyłach, zimny i pełny pogardy śmiech dziwnego, nieznanego im dotąd stworzenia, a przynajmniej połowa z nich zdążyła już pogodzić się z czekającym ich losem. Ale mimo to nie poddawali się. Szczególnie jeden z nich, Mirin walczył niestrudzenie o życie swojego towarzysza, i mimo najsłabszych umiejętności to on najsilniej wzmacniał blokadę. Jego ciało było już tak odrętwiałe, że możliwość ruszenia się wydawała mu się równa z cudem, a mimo to siedział w miejscu, cierpliwie recytując mantry, wsłuchany w zmęczony oddech towarzyszy. Czuł, że jest to winien swojemu przyjacielowi.

Mijała właśnie piąta godzina tej cichej i rozpaczliwej wojny, kiedy stało się to, czego obawiali się najbardziej. Jeden z ich przyjaciół upadł i zemdlał. Wszyscy poczuli napływ wrogiej mocy tak silny, że wcisnął im oddech z powrotem do płuc. Wtedy też usłyszeli trzask pioruna, a po minucie kolejny. Chcieli wstać, ale nie mieli sił. Chcieli krzyczeć, ale tylko charczeli. Patrzyli, jak wokół nich pojawiają się nienaturalne stwory. Trzech z nich w przypływie adrenaliny wstało i uciekło, reszta pozostała na swoich miejscach. Nie mieli siły uciekać. Nie mieli siły się bronić. Zamknęli tylko oczy, po czym przyjęli śmierć.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania