Poprzednie częściKoszmarny tydzień cz.1

Koszmarny tydzień cz.5

Dzień 3 cz.2

Czując ciepło zbliżającego się ognia, starałem się jak najszybciej wstać, ale mimo przypływu adrenaliny, okazało się to niemal niemożliwe. Czułem okrutne kołatanie w głowie, nogi ledwo mi drgały, a każdy centymetr ciała wypełniał niesamowity ból, dodatkowo nasilający się w nodze, brzuchu i na plecach. Do tego rękę, w której trzymałem symbol Peruna miałem niemal kompletnie spaloną, wręcz czułem tlące się jeszcze mięso. Nikt nie wzywał tego boga od tysiąca lat, a gdy ktoś daje mu jedno zadanie, ten je partaczy. Nosz kurwa.

Rozchyliłem ołowiane powieki i zobaczyłem pełznący w moim kierunku ogień, który wbrew wszelkim prawą i zasadą jakie znałem, spokojnie trawił granitową posadzkę, nie przejmując się lecącą z systemu przeciwpożarowego wodą, tak samo jak wcześniej nie przejmował się piorunochronami.

Zgiąłem mniej poranioną rękę, żeby nie dotknęły ich płomienie, na co poczułem niesamowity ból. Złapałem powietrze i krzyknąłem na tyle głośno, na ile pozwalało mi poranione gardło, dzięki czemu jakoś ją przesunąłem. Potem ponownie zacisnąłem powieki i zmusiłem się do myślenia. Nie czułem już nawet strachu, a jedynie okropne, niesamowite zmęczenie.

-Jestem sam. Nie mam już siły się podnieść. Nie mam amuletu. Jak mam stąd uciec? Kurwa myśl, jak?

Nie wiedziałem co zrobić. Nie umiałem logicznie myśleć; nawet nie miałem na to sił. Wtedy, gdy leżałem na podłodze, pobity i zraniony, nie mogąc poruszyć żadnym członkiem, niemal gotowy na śmierć, z wnętrza mojej głowy usłyszałem ciepły, kojący głos. Głos, który zdawał się wydobywać z innego świata:

-Na co masz się męczyć? Po co jeszcze wstajesz? Daj już spokój. Odpocznij. Odpuść. Te płomienie nie palą, są tylko ciepłe. Jeśli w nie wejdziesz, nawet nie poczujesz, gdy nadejdzie śmierć. Nie będziesz cierpiał, płonął i czuł bólu. Zniknie cierpienie i strach. Uspokoisz się. Odetchniesz. Tam jest twoje szczęście, a ty musisz tylko tu zostać. To nawet nie będzie długo trwało.

Z każdym słowem tej czułem coraz mocniej, że cokolwiek słyszę, ma rację. Pogrążałem się w rezygnacji i beznadziei. Chciałem już tylko zamknąć oczy i odejść. Położyłem się na kafelkach i przygotowałem na śmierć. On miał rację. Ogień, który dotknął mojej dłoni był tylko ciepły. Czułem się, jakbym wchodził do kąpieli. Ogarniał mnie błogi spokój.

-Jeszcze tylko chwila. - szeptał. - Zaraz będzie po wszystkim.

Nie walczyłem. Nie chciałem. Byłem już gotowy by umrzeć. Jednak niestety, tuż przed śmiercią usłyszałem cichy, ledwo słyszalny, ale skrajnie rozpaczliwy krzyk, dochodzący zza zamkniętych drzwi łazienki.

-Nathan! Nathan pomocy! Zrób coś! Pomocy błagam!

Głos należał do Natali. Ona tam była! Jedyna osoba na tym świecie, która coś dla mnie znaczy krzyczała, jakby zdzierano z niej skórę. Ten fakt sprawił, że mój umysł oprzytomniał. Przypomniał mi, że nie przecież nie mogłem umrzeć. Nie teraz. Nie gdy ona mnie potrzebowała.

Wstałem na nogi i spróbowałem dostać się do łazienki, lecz już po kroku znów upadłem. Nie miałem siły. Jednak nie mogłem się poddać. Nie teraz. Najpierw musiałem ocalić Natali!

Wtedy coś zobaczyłem. Przez załzawione oczy ukazała mi się upuszczona wcześniej szczepionka, wypełniona zielonym, lekko świecącym płynem. Ta, którą dał mi Mirin, przykazując bym użył jej tylko, jeżeli będzie to naprawdę konieczne. Nie wiedziałem, co dokładnie w niej było, ale nie miałem teraz czasu na myślenie. Po prostu wyciągnąłem rękę, złapałem przyrząd i przyciągnąłem do siebie, po czym wbiłem sobie igłę w nadgarstek i z całej siły nacisnąłem na tłok, by wprowadzić zawartość w swój krwioobieg. Już po chwili zrozumiałem, co się tam znajdowało. Mirin nieraz opowiadał mi o tym, że próbuje odtworzyć manuskrypt z przepisem na eliksir życia. Próbował w tym celu wielu metod, tak samo naukowych, jak i alchemicznych, ale efekt nawet nie przypominał tej legendarnej substancji. Wtedy śmialiśmy się z jego prób, bo jak jeden człowiek miałby odtworzyć to, czego nie mogli najwięksi magowie? I faktycznie, to co mi dał też nie było choćby podobne do tej mikstury, ale gdy ją przyjąłem, poczułem, że praca którą w to włożył wcale nie szła na marne.

A więc jak się po tym czułem? Paskudnie. Co chwilę byłem na przemian wypoczęty i piekielnie zmęczony, w mojej głowie trwał pokaz fajerwerków, przed oczami miałem mroczki, a moje ręce i nogi latały na wszystkie strony. Do tego w plecach, splocie słonecznym i nodze czułem okrutne mrowienie.

Ale mimo to szybko podniosłem się i szedłem sprawnie do przodu, mimo że kuśtykałem przy tym jak trójnogi pies.

Głos w mojej głowie ucichł, a ja wreszcie dopadłem do klamki, otwierając drzwi na oścież. Natali wypadła ze środka i rzuciła mi się w ramiona. Pocałowałem ją w odpowiedzi, ale oboje wiedzieliśmy, że nie ma teraz czasu na migdalenie się. Wziąłem ją za rękę i próbowaliśmy uciekać, lecz naszą drogę zagrodziła już ściana ognia. Rozejrzałem się jednak i szybko znalazłem drogę, w postaci jednego z okien. Bez zastanowienia podszedłem do niego i sprawdziłem wysokość. Wliczając parter, byliśmy na drugim piętrze. Mogło być gorzej.

Chwyciłem za parapet, przeskoczyłem na drugą stronę i zwiesiłem wzdłuż okna, skracając tym samym odległość od ziemi o cenne dwa metry. Puściłem się i wylądowałem. Nogi trochę mnie zabolały, ale nic nie było złamane ani skręcone. Spojrzałem na Natali. Stała na górze, a na jej twarzy malował się strach. "Cholera. - pomyślałem - Trzeba było ją puścić przodem. Teraz nie zejdzie."

-Natali! Skacz!

Nic nie odpowiedziała. Wcisnęła się tylko mocniej w ścianę, ani myśląc skakać.

-Natali! Musisz skoczyć. - rozłożyłem szeroko ręce - Złapie cię, dobra?! - Powiedziałem, przybliżając się na tyle, żeby po skoku wylądowała w moich ramionach.

Patrzyła na mnie, kompletnie przerażona. Nie była wstanie ruszyć się ani o krok. Nawet odkrzyknąć. To było bez sensu.

-Natali! Nie ma innej drogi! Musisz skoczyć, albo ogień zaraz cię strawi! Błagam cię skacz! Proszę, nie mogę cię stracić! Nie ciebie! - Bez rezultatu. Przybliżyła się na moment, ale zaraz potem znów mocno chwyciła się okna. Nie miałem pojęcia co robić. Przecież nie mogłem pójść bez niej.

Wtedy wpadłem na pomysł.

Rozłożyłem bezradnie ręce, westchnąłem ciężko i odwróciłem się na pięcie. Odszedłem powoli, czując na sobie jej przerażone spojrzenie. Szedłem dalej, aż usłyszałem za sobą jej krzyk. Aż mnie serce ścisnęło, ale wciąż maszerowałem przed siebie, bo wiedziałem, że ona musi skoczyć, a zrobi to tylko ostatecznie przyparta do muru. Krzyczała więc dalej, ale się nie odwróciłem. Wiedziałem, że jeżeli sama nie skoczy, nic jej nie pomoże. Więc wciąż szedłem, i mimo że jej wrzaski wierciły mi dziurę w czaszce, starałem się nie reagować.

W końcu, gdy nareszcie usłyszałem głuche uderzenie o ziemię, jak oparzony odwróciłem się i pobiegłem jej w stronę. Już miałem zacząć pytać czy nic jej nie jest, tłumaczyć, że tylko tak mogłem ją do tego zmusić, przepraszać i dziękować zauważyłem, że ona nic nie mówi. Leżała w nienaturalnej pozycji, z głową zwróconą ku ziemi, i zgiętą pod dziwnym kątem. Przekręciłem jej głowę, i poczułem ciepłą ciecz pod palcami. Modliłem się, żeby była to tylko woda z kałuży, ale moje modlitwy nie zostały wysłuchane. Była martwa. Ktoś poderżnął jej gardło.

Otumaniony spojrzałem w górę, na dach szpitala i zobaczyłem tam dziwacznego, humanoidalnego stwora z dwoma ostrzami zamiast rąk. Stał przy oknie i patrzył z pogardą w moją stronę, celując we mnie jednym ze swoich podłużnych ostrzy. Jego usta rozszerzyły się w najobrzydliwszym uśmiechu jaki w życiu widziałem, a spomiędzy ostrym zębów usłyszałem jedno, głośno wycharczane zdanie:

"Gloria Risum".

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania