Rycerski Cain - Opowieść Fantasy Noir [2]

Mieszkanie Miny było niejako paradoksalne, tudzież zwyczajnie dziwne. Niepokojąco wręcz. Mimo iż pod ścianami rozłożone topniały szczerbate, powyginane stalagmity świec, to lokum było pogrążone w bitumicznym mroku. Czy to za sprawą rozciągniętych po ścianach zwłok świeczkowych płomieni, szlaków sadzy i wijącego się dymu, czy przez wzgląd na mechaty grzyb zuchwale ucztujący na sczerniałym trupie dywanu. Zdawało się iż miejsce to jest opustoszałe, żadnego dźwięku, żadnego ruchu w ciemnościach, ino stęchlizna i miarowe, bardziej nekrotyczne niż można by przypuszczać, ciepło świec.

 

Cormac jednak nie rozmyślał nad tą iluzją. Wilhelmina dobrze wiedziała że nie wolno jej opuszczać kamienicy. Chyba że w końcu choroba odebrała jej zmysły i do końca obróciła w bezmyślne monstrum. Detektyw zdjął fedorę i zawiesił na haczyku przy drzwiach. W czterech ruchach wytarł buty na gumowej wycieraczce i wchodząc w przedpokój odchrząknął głośno.

 

- Dobry wieczór. Pamiętasz mnie, Mino?

 

Coś zachrobotało, skrzypnęło. Jakiś szklany przedmiot osunął się na podłogę, poturlał dźwięcząc upiornie. Jakieś widmo, woal omamów przemknął Cormacowi przed oczyma. Wreszcie stalowoszara igła mignęła u powały. Długa niemal na dwa jardy. Zaraz potem z mroku wyłoniła się reszta głowy. Czułki zafalowały jak macki zaciekawionej ośmiornicy, włochate, drżące i wzbudzające ofidiofobię. Liczące po tysiąc oczu, sfery zabłyszczały wydobywając na swą powierzchnię łunę tak abstrakcyjnie kolorową jak rozlana na betonie benzyna z wiszącą przy niej zapałką. Wilhelmina zwisała z sufitu niczym nietoperz, wielce adekwatnie.

 

- Pewnie dotarły do ciebie wieści - zaczął Cormac ze spokojnym tonem i nerwowym chwytem na rękojeści rewolweru. - Seria sześciu morderstw, od dwudziestego siódmego lipca do piątego września, mamy dziewiąty przypominam. Wszystkie ofiary to ludzie. Podejrzanym jest oczywiście elf, co więcej... istnieją poszlaki wskazujące iż elf ten może cierpieć na wampiryzm. Dlatego więc mam dla ciebie pytanie, czy w mieście pojawił się jakiś świeżak? Czy może któryś ze starej gwardii popuścił sobie pasa?

 

Kobieta wamp przekrzywiła ptasio głowę, czułki niespokojnie zafalowały nieudolnie nasladując sinusoidę. Coś metalicznie zgrzytnęło, zajęczało drewno, przypuszczalnie szpony Wilhelminy mocniej wpiły się w powałę. Zamachnęła się swym aparatem kłującym, szpic odbił się od jednej ściany i powędrował do kolejnej, charkotliwe parsknięcie wydobyło się z jej trzewi. Z wyraźnie wielkim trudem, nie tyle spowodowanym ułomnością zanikających strun głosowych co lodowatym żalem, powiedziała:

 

- Tabitha... Tabitha Dockray...

 

Zacięcie pod plastrem zapiekło Cormaca. Wyobraził sobie że z owej malutkiej szczelinki wylewa się najcudniejszy aromat juchy jaki kiedykolwiek czułki wampirzycy posmakowały. Zdołał się jednak opanować i nie zrobić nic głupiego. Przeto Delacroix nie rzuciła się na niego, wręcz przeciwnie, oklapła, zabujała się lekko pogrążając w uderzającej zadumie.

 

Jak na razie była wyjątkowo spokojna. Może nawet jeszcze nieźle pamiętała te kilka poprzednich razów, kiedy to pomogła Cormacowi w śledztwach.

 

- To imię czwartej ofiary. Znałaś ją?

 

W odpowiedzi usłyszał krótki skowyt. Wampirzyca zleciała na podłogę z impetem, aż kilka świeczek przewróciło się zaduszając swe płomyki w okopconych kałużach wosku. Trzasnął kurek rewolweru. Stalowoszara igła zatoczyła półokrąg nienawistnie żłobiąc w deskach szramę, całą kolczastą od drzazg.

 

- Mina! Uspokój się! Wiesz że nie chcę robić ci krzywdy! Współpracuj! Możesz mi znowu pomóc...

 

Niewiadoma czy zrozumiawszy słowa detektywa, Delacroix wycofała się w mrok z szybkością godną geparda taszczącego za sobą maluczkiego oseska antylopy z przetrąconą główką. Cormac zaś zatrzymał się wpół kroku. Pójdzie za nią, jeszcze go przeszyje tą swoją gębową piką. Zostanie, wyleci na niego udając przeklęty myśliwiec.

 

- Zabij..! Zabij!!! Zabij! - zawodziła wampirzyca.

 

Człowiek złapał broń w obie ręce.

 

- Mina! Ostatnie ostrzeżenie, uspokój się! - zawrzeszczał z całą siłą w płucach.

 

- Zabij! Zabij go! Caaain! Zabij go!

 

- Kogo!? Na litość... do diabła! Kogo? Mina, kogo!?

 

- Zabij! Zabij! Zabij!!!

 

Skowyt był tak doniosły iż zapewne obudził sporą część lokatorów kamienicy. Na chwilę ogłuszył też detektywa, przez co ten opuścił rewolwer by przytkać obolałe uszy. Świdrujący, wibrujący w kościach szum rozpędzonych skrzydeł jaki nastąpił zaraz potem, był jednak dalece bardziej przerażający. Z cuchnącej głębi mieszkania nadleciała Delacroix, obaliła Cormaca na ziemię z mocą jaka nie powinna przynależeć rachitycznemu ciału komara. Marynarka zrujnowała się do reszty kiedy mężczyzna przejechał na niej po spleśniałym dywanie.

 

Tuż nad jego twarzą zawisł ostry szpikulec, dzida Damoklesa, lanca jego moskitowej znajomej. Był jak koszmarnie przerośnięta igła strzykawki, Cain zdołał nawet zauważyć malutką dziurkę którą Mina mogła wsysać krew. Nie mógł jednak zobaczyć jakież to podłe emocje bulgoczą na powierzchni ślepiów kobiety, bowiem widok ten zasłaniało mu zdjęcie.

 

Prostokątny kartonik, barwy o zbytniej saturacji, troszkę pomięty na bokach. Przedstawiał parę młodych ludzi na tle wybiegu w jakimś zoo. Na drugim planie, otaczając wyniosłe drzewo, prężyły swe szyje żyrafy.

 

Dziewczyna nosiła okulary i gruby sweter, była krótko obcięta i obiektywnie ładna. Chłopak miał rozpuszczone włosy opadające za ramiona, pod dżinsową kurtką widać było koszulkę z logo jakiegoś zespołu. Trzymali się za ręce a z ich uśmiechniętych twarzy wręcz epatowało szczęście.

 

Przebijający fotografię szpikulec komarzycy znajdował się niemal idealnie na splocie dłoni owej dwójki ludzi.

 

- Jego... - wychrypiała po dłuższej chwili katatonicznego wyczekiwania Mina, dygotała czułkami gdzieś w górze, przypominające podarta folę skrzydła wachlowały leniwie. - On ją zabił, on jest mordercą.

 

Żeliwny chwyt łapsk wampa opuścił przedramiona detektywa, Cormac mógł sięgnąć po zdjęcie. Wilhelmina wstała znad człowieka, wycofała się garbiąc li trąc sfery oczu węzłami czułek. Między zszarganymi skrzydłami, na kościstych od zrogowaciałej chityny plechach, zwisał podobny do zeschłego torbiela wór na krew. Delacroix już dawno nie miała porządnej krwi za posiłek, tutaj mogła się karmić co najwyżej szczurami i gołębiami.

 

Cain wstał, opanował drżenie rąk. Widok skulonej na granicy dymnego światła Miny zabolał go w serce. Żałował iż nie mógł jej pomóc, jedynym lekiem na wampiryzm była śmierć. Przeniósł wzrok na podarowane zdjęcie.

 

- Byłaś z nią blisko? - spytał po chwili.

 

- Tak.

 

- Jak bardzo?

 

Panna Delacroix pokiwała głową.

 

- Czy wiesz coś jeszcze? Znasz kogoś kto mógłby mi powiedzieć więcej?

 

Czułki znów przejechały po oczach. Mina załamała ręce, jęknęła chrapliwie. Świst wydychanego powietrza uleciał przez igłę. W mieszkaniu od razu zapachniało nową falą stęchlizny. Cormac czekał cierpliwie.

 

Wtem szpony oby dłoni zadudniły o siebie nawzajem. Wilhelmina ożywiła się popadając w krótki spazm oraz trzepot skrzydeł.

 

- Evian! Evian, Evian, Evian! Tabitha mieszka w Evian! Dom numer... numer domu... - Mina stęknęła chrobocząc igłą po chitynie swych rąk. - Trzysta... trzysta cztery. Ulica imienia Draceny!

 

Detektyw skłonił głowę i uśmiechnął się. Mina też zdawała się uśmiechać.

 

- Dziękuję. Możesz być pewna że zrobią wszystko co w mojej mocy.

 

- Caaain.... masz go zabić. On jest mordercą. Człowiek ze zdjęcia. On zabił Tabithę - oznajmiła wampirzyca lodowato ponurym tonem.

 

Cormac założył fedorę i wyszedł posyłając przeklętej przez los dziewczynie ostatni uśmiech.

 

*~*~*~*

 

Nim wyszedł z kamienicy, odwiedził jeszcze portiernię. Zastał tam młodego dozorcę, półleżącego przy rozklekotanym stoliku i z potężną szklanicą na whisky w dłoni. Hołdując zwyczajom starego Loubeta, popijał z niej denaturat uprzednio przefiltrowywany przez kromkę chleba. Wszak z fioletową gębą wygląda się dość nieoględnie.

 

Młody pajęczak podskoczył na krześle kiedy to detektyw zapukał w futrynę.

 

- Czego!? Człowieku. Nie dość ci? Mówiłem... człowieku, spieprzaj! - zawarczał odrętwiałą ręką szukając karambitu w kieszeni.

 

Cormac pokręcił z politowaniem głową. Wystawił w kierunku elfa zdjęcie, ten zaciekawił się, wstał na chwiejnych nogach i przyczłapał doń. Wciąż ze szkłem w garści.

 

- Widziałeś ich tu kiedyś?

 

Pajęczak dopił denaturat jednym haustem i pokręcił głową. Krople trunku skapnęły mu z chelicer.

 

- Ni chuja.

 

- Na pewno?

 

- Głuchy jesteś? Czy może ten, szpadlem cię z matki wyciągali!?

 

Cain westchnął i schował zdjęcie.

 

- Bądź czujny. Cokolwiek będzie się działo, dzwoń. Macie tu budkę na rogu, tak? - powiedział wciskając w wolną rękę elfa swą minimalistyczną wizytówkę.

 

Młodzieniec parsknął śmiechem i wyrzucił świstek za siebie.

 

- Idź stąd, i niech rozjedzie cię jakieś auto.

 

Detektyw spochmurniał i z niesmakiem odmalowanym na twarzy opuścił portiernię zostawiając upitego elfa. Ten wrócił do półlitrowej butelki denaturatu by w spokoju oddać się alkoholizacji. Nim trzasnęły frontowe drzwi, pajęczak zawołał jeszcze za człowiekiem swoim nieskładnie podpity głosem:

 

- Aleś se garniak ufajdał! Pasuje tera jak ulał!

 

*~*~*~*

 

Wracając ze Starego Miasta tą samą dorożką poczciwego Pierrea, w głowie Caina kotłował się prawdziwy harmider myśli.

 

Było sześć trupów, okrutnie pomordowanych ludzi obojga płci, o różnych statusach majątkowych i latach na karku. Pozornie nic nie łączyło ofiar, pominąwszy odciski stóp odnajdywane na scenach zbrodni. Szponiaste, drapieżnie zakrzywione tropy potwora rozmiłowanego w ludzkiej krwi. Moskit, komar, krwiopijca, wampir.

 

Jeszcze raz obejrzał fotografię. Na tyle widniał napis, a raczej wyżłobienia w kartoniku z których ktoś, być może naumyślnie, brutalnie wytarł długopisowy tusz.

 

Tabby & Boyo

 

Narodowy Park Zologiczny w Hampwell 1931

 

Cain skrzywił się podejrzliwie. Była to zwykła literówka? Autor czy też autorka napisu zapomniała o "o" w słowie?

 

Jak zwykle, multum pytań i ani jednej odpowiedzi. Powolna paranoja zaczynająca kwitnąć pod czaszką detektywa. Gdzie iść? Kogo pytać? Co jest warte spisania? Czy należy zorganizować pomoc? Jest na tyle bezpiecznie by grać rolę samotnego wilka?

 

- Inferno niech to wszystko pochłonie... - wymamrotał Cormac.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • paluszki z paczuszki 4 miesiące temu
    Cain ostatnio był bardzo rycerski i zgładził nawet potwora.
  • Cain 4 miesiące temu
    Tak, pamiętam jakby to było wczoraj.
  • Wieszak na Książki 4 miesiące temu
    Ale widzę żeś cały i zdrowy
  • JarekS 4 miesiące temu
    Duży plus za tego wampira komaropodobnego :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania