Selekcja rozdział 12
Z pomieszczenia, z którego przed chwilą uciekła Cornelia, wybiegło trzech katów, ze wściekłością wymalowaną na twarzach. Każde z osobna miało miecz w rękach i niebieskie kule aury w gotowości. Paczka Jane odwróciła się w ich stronę i zdziwieni oglądali zaistniałą sytuację. W hallu zapanował popłoch. Magiczni nie mieli pojęcia, co dokładnie się dzieje. Rozbrzmiał gwar rozmów i jęków zdziwienia.
— Co się stało? — zdezorientowana Jane skierowała pytanie do przyjaciółki.
— Nie mam pojęcia — szybko odpowiedziała, była równie zdziwiona. Przenosiła spojrzenie to na Selekcjonerów, to na drzwi wyjściowe.
— Gdzie jest babcia? — Jane dalej zadawała pytania, mimo że nie oczekiwała odpowiedzi. Nikt z grupy nie wiedział, dlaczego staruszka Jameson zniknęła.
— Słuchajcie wszyscy! — Z pokoju przesłuchań wybiegł Główny Selekcjoner. — Nie ma co wprowadzać zamętu. Każdego zbrodniarza dopadniemy prędzej czy później. Nie będziemy przekładać Selekcji. Im szybciej skończymy sprawę z serum, tym szybciej rozpoczną się wasze walki o przetrwanie. — Zakończył monolog, po czym zawołał kolejną osobę.
— Zwariuję tu zaraz, do mojego nazwiska jeszcze sobie poczekam — oburzyła się nastolatka. — Nawet nie wiem, co zrobimy w sprawie babci. — Przetarła mokre od potu czoło i głośno westchnęła. Poczuła, jakby nagle rozpalono piece w całym budynku.
— Nie martw się, kochanie. — Podszedł do niej Alex i chciał przytulić, lecz dziewczyna na to nie pozwoliła, robiąc krok w tył.
— Tylko mi nie mów, że wszystko będzie dobrze — krzyknęła tak głośno, że kilkoro Innych spojrzało w ich stronę. — Mam już dość słów, które rzucasz na wiatr! Żadne z obietnic się nie spełniły, zostaw mnie!
W tym momencie Sebastien wstał z drewnianej, obdrapanej ławki, minął kłócącą się parę i wychodząc, powiedział:
— Idę, do zobaczenia na walkach.
Jane nie była tylko zła po jego słowach. Wpadła w szał. Złość sięgnęła zenitu, ledwo ją powstrzymywała. Z jednej strony chciała wybuchnąć i powiedzieć każdemu z osobna jak bardzo jest jej źle i jak bardzo nienawidzi bycia magiczną. Stwierdziła, że wyszła już na nienormalną histeryczkę i spróbuje nie dać emocjom zawładnąć sobą. Pobiegła za blondynem i chwyciła go za rękę, co chłopaka niezwykle zabolało. Syknął z bólu i zabrał dłoń. Dziewczyna jednak nie była jeszcze świadoma siły, która w niej drzemała.
— Dlaczego mi to robisz? — spytała, łamiącym głosem. —Potrzebuję teraz przyjaciół.
— Co ci robię? — zapytał, udając zniechęcenie. Zaczął masować obolałe miejsce. Nie chciał, aby Alex się na niego rzucił. Wpadł na pomysł, który miał mu ułatwić rozmowę z Jane. Pogrzebał chwilę w kieszeni i znalazł srebrny naszyjnik, który trzymał dla takich okazji. Nieliczni wiedzieli, że gdy pocierało się srebro, wampir nie mógł podsłuchać rozmowy, gdyż takie ocieranie zakłócało ich nadnaturalny słuch.
— Przez dwa lata traktujesz mnie jak śmiecia, potem się zmieniasz, wyznajesz uczucia, a teraz co? Znowu zaczynasz mnie ignorować... W co ty grasz? — Zrobiła minę zbitego psa, czekając na odpowiedź, której się bała. Nie miała pojęcia, jak zostanie potraktowana. W przypadku Sebastiena każda reakcja była prawdopodobna.
— Zrozum, że nie zawsze tak będzie. — Nie dotknął jej, choć pragnął. Wiedział, że jego przyjaciel ich obserwuje, dlatego nasilał tarcie srebrnym wisiorkiem i starał się nie pokazywać emocji.
— Kolejne obietnice, mam ich dość! Ty i Alex... Oboje jesteście siebie warci!
— Moje wyznania są szczere. Kocham cię najbardziej na świecie, ale nie chce ranić Alexa. Jest mi bardzo trudno, lecz obiecuję ci, że kiedyś o ciebie zawalczę, bez względu na wszystko. — Widząc, że syn Jordanów się do nich zbliża, powtórzył wyznanie i wyszedł.
Kocha mnie? W jej głowie wszystko ucichło. Słyszała tylko wyznanie, którego się nie spodziewała. Nie od Sebastiena. Owszem, coś między nimi było. Ale czy to miłość?
Stała zamurowana, z otwartą buzią i wielkimi oczami.
— Nie bądź na mnie zła — Alex już stał przed nią, lekko zdenerwowany. Nie na nią, nawet nie na Sebastiena. Bardziej na siebie. Miał świadomość, iż traci w oczach ukochanej. Liczył jednak, że po Selekcji wszystko wróci na normalne tory.
— Nie jestem, ale to wszystko mnie przygnębia — rzecz jasna skłamała. Złość ani na chwilę nie przestawała nad nią panować. Jej myśli skakały jak poparzone i zmieniały obiekt furii. — Nie lubię bać się o swoją przyszłość, a przez tych wszystkich ludzi coraz bardziej życie zaczyna mnie przerażać. Teraz chcę mieć to z głowy jak najszybciej. Minęły ponad dwie godziny, a oni dalej wywołują J!
Za dziewczyną pojawił się Selekcjoner.
— Nie gorączkuj się tak, kruszynko. Cierpliwości, przyjdzie kolej na ciebie. — Posłał jej sztuczny uśmiech, po czym podniósł głos. — Zapraszamy Jordana Alexa!
— Tu jestem. — Chłopak podniósł rękę ledwo ponad głowę i nagle zesztywniał. Przez cały czas starał się uspokajać kompanów, a przed wejściem zdenerwowanie wygrało. To była druga jego Selekcja w Dallas, ale poprzedniej nie bał się tak bardzo. Widząc masę Innych, którzy zginęli na obecnym sprawdzianie, poczuł zagrożenie.
— Za mną. — Anielska istota, w czarnym odzieniu wskazała brunetowi drogę ręką, a Alex ruszył niepewnym krokiem.
Jane zestresowała się jeszcze bardziej. Selekcja wpłynęła na nią bardzo negatywnie. Nie mogła się do niej nawet przygotować. Od razu po przemianie chłopak oznajmił jej, że skoro jest Inną, automatycznie wpisano ją do rejestru przez czarownice, wyczuwające nowe magiczne aury. I w tym wypadku musiała przystąpić do tego sprawdzianu.
— Trzymaj. — Karen podeszła do przyjaciółki, wręczając jej batonik proteinowy. — Zabrałam Jake'owi. Musisz być bardzo głodna, nie jesz już dwadzieścia godzin.
— Wiesz, nawet nie myślałam o jedzeniu, ale dziękuję. — Jane wzięła przekąskę i posłała uśmiech Karen. Usłyszała dosyć głośne burknięcie w brzuchu i dopiero wtedy dotarło do niej, że umiera z głodu, a marny czekoladowy batonik nie zaspokoi jej wilczego apetytu.
— Ciekawe jak jemu pójdzie — zagadnęła do Stewartówny.
— O niego się nie martwię, on jest cudowną istotą i nigdy nie miał żadnych problemów. — Jane pocieszając Karen, próbowała też sobie wmówić, że tak będzie.
— Masz rację, to nie Clark. — Zaśmiała się, na co jej rozmówczyni posmutniała. — Ja wiedziałam, że ty coś masz do tego cymbała, ale nie miałam pojęcia, że aż tak — mówiła przez śmiech, widząc, jak Jennifer reaguje na samo imię blondyna.
— Mogłabyś czasem pohamować swoje uwagi, Kar! — Oburzona nastolatka odeszła od miejsca pogawędki, kierując kroki w stronę Josha, gdzie stał sam, popijając krew z woreczka.
— Fuj — rzuciła z odrazą. — Chyba nigdy do tego nie przywyknę.
— Zobaczymy jak sama będziesz wysysać krew z plastikowych woreczków albo z ludzi — Niebieskooki parsknął swoim charakterystycznym rechotem półgłówka.
— Co, czyli też jestem wampirem? — Rozszerzyła oczy z przerażenia. — Nie mam ochoty na to świństwo... ani kłów, ani nic innego... — mówiła całkiem poważnie.
— Siostra, przez te cztery lata sądziłem, że poczucie humoru ci się poprawi — Nie przestawał się śmiać. —Trochę humoru. Zawsze razem żartowaliśmy przed moją... ekhem... śmiercią.
— Ty nie znasz strachu, zapomniałam. Nigdy nie znałeś, jesteś hulajduszą od dziecka. — Przeniosła wzrok na drzwi do sali przesłuchań, wyczekując wyjścia Alexa.
— Miałbym się czego bać, gdybym ci powiedział, że jestem wampirem przed twoją przemianą. — Josh starał się nie myśleć o tym, że jego zgubą może być miłość do przedstawicielki innego gatunku. Sądził, że serum nic nie wykryje, gdyż nie spłodził dziecka z inną rasą. Jest tylko w związku z wilkołakiem. Liczył, że trzy lata spędzone na pracy dla Paryskiej Organizacji Selekcjonerów sprawi, że nic mu nie zrobią.
— Lekkoduch. — Jane pokręciła głową, a w odpowiedzi znów otrzymała śmiech.
— Gdzie jest Karen? — Gdy Josh skończył zanosić się śmiechem, ogarnął wzrokiem duże pomieszczenie.
— Nie wiem, przed chwilą tu była. — Podążyła spojrzeniem tam, gdzie Josh. — Napiszę do niej. — Wyjęła niechętnie telefon, gdyż Vanderbiltówna ją zdenerwowała.
Jane S: Gdzie się podziałaś?
Karen V: Do jutra będę czekać na swoje nazwisko, więc postanowiłam pomóc Ci w poszukiwaniach babci.
Jane S: Oszalałaś, wracaj tu! Nie rób nic na własną rękę. Mimo sprzeczki będę się o Ciebie martwiła!
Karen V: Nie musisz, przepraszam, że wcześniej Cię skrytykowałam, zamiast wspierać. Do zobaczenia.
Jane S: Kar, nie rób nic głupiego!
Na tę wiadomość przyjaciółka jej nie odpisała, przez co Jane wyrzuciła telefon. Parę sekund później Alex stał przed nią, z jej komórką w ręku. Cały, bez asysty katów. Jej telefon miał trochę mniej szczęścia. Ucierpiała tylko szybka; Jane zignorowała to. I tak zbyt często go nie używała.
— Cieszę się, że nic ci nie jest — odetchnęła z ulgą. Wzięła swój telefon i przytuliła chłopaka, powodując na jego twarzy uśmiech.
— Gdzie Karen?
— Poszła poszukać Cornelii, obiecała wrócić na czas. — Dziewczyna któryś już raz z kolei odgarnęła irytujący kosmyk brązowych włosów. Następnie wyjęła z kieszeni jeansów czarną gumkę, aby związać czuprynę w kucyk. Musiała coś z nimi zrobić, gdyż końcówki grzywki przyklejały się do spoconego z nerwów czoła i drażniły jej skórę.
— Wróci, to jest Karen. — Do rozmowy dołączył Josh, próbujący pocieszyć przyjaciół. Na nic to się jednak zdało. Przyjaciele zignorowali jego próbę podniesienia na duchu.
Po trzech godzinach Jane nawet nie próbowała trzymać emocji na wodzy. Ręce jej drżały, a serce waliło jak oszalałe. Co piętnaście minut wstawała z brudnej podłogi i znów siadała. W głowie roiła sobie przeróżne scenariusze. Od swojej śmierci, po śmierć przyjaciół i babci. Z chwili na chwilę czuła, że wariuje. W głowie wywoływała swoje nazwisko, a gdy je rzeczywiście usłyszała, zerwała się na równe nogi.
— Stewart. — Mężczyzna odkaszlnął i pogładził lekko zarośniętą brodę. — Stewart Katherine. — Na te słowa Jane oniemiała. Katherine Stewart w Dallas była tylko jedna i to była matka Jane. Nastolatka nie chciała w to uwierzyć, dopóki nie ujrzała na własne oczy, jak jej mama wyszła z kąta, gdzie stała grupa wampirów. Szła nieświadoma, że jej córeczka także jest zamieszana w Selekcję. Weszła, nie rozglądając się za nikim. Za nią wzrokiem wodził Alex, potem spojrzał na swoją dziewczynę, robiąc minę, jakby odkryto ukrywany przez niego sekret. Rodzeństwo zaś stało nieruchomo, wbijając wzrok w drzwi, które zatrzasnęły się za ich matką.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania