Poprzednie częściSkrytobójca - Wstęp

Skrytobójca - 4

Ruszył wolnym krokiem w stronę Terris, a obcasy jego butów rozgniatały żwir, który zaległ na trakcie. Postanowił, że nie obejrzy się za siebie. Coś tu wszystko jest nie tak. Najpierw ten popieprzony wojak, a teraz ktoś ewidentnie go śledzi, udając zwykłych kupców. Dobrze udając. Mieli na sobie długie szaty, które do złudzenia przypominały te z gildii kupców z Taner. Oprócz tego, że emblematy kupców z Taner miały na sobie białe tulipany z płatkami pozłacanymi na końcach. Oni mieli na sobie hartowane tuniki z żółtymi żonkilami. Przyśpieszył kroku.

 

Czterech. Znowu czterech do powalenia w razie kłopotów. Nie zamierzał ich zabijać, znajdowali się już zbyt blisko miasta. Chociaż Terris nie można było do końca nazwać miastem. Była to dosyć spora wioska z paroma sklepami, płatnerzem, przede wszystkim oberżą, w końcu każda wioska musi posiadać miejsce, w którym można zasiąść przy kuflu piwa i pooglądać obijających sobie mordy podchmielonych gości. Funkcję ratusza pełnił tu pokaźnych rozmiarów dworek. Należał on do sołtysa tej wsi, Kaffmana, dobrego znajomego Jeffa.

 

Ronald Kaffman był trochę otyłym mężczyzną z pokaźnym wąsem zdobiącym jego łysą czaszkę. Skrytobójca lubił go za jego szczerość, oraz cenił sobie jego znajomości. Ludzie sołtysa byli rozsiani po całym kraju, a on sam znany był z tego, że bardzo rzadko odmawia pomocy.

 

- Witaj Ronald - uścisnęli sobie dłonie - jak twoje zdrowie?

- Chłopie, starość nie radość - sołtys wyszczerzył zęby - urwanie głowy. Mamy problem z szajkami złodziei, od których ostatnio zaczęło roić się na gościńcach prowadzących do Terris.

- Już ja znam to spojrzenie. Ile płacisz?

- Ha ha - zagrzmiał Kaffman - uwielbiam robić z tobą interesy. Jest ich sześciu. Trzydzieści denarów?

- Kpisz ze mnie Ron? Pięć denarów za głowę? Sto dwadzieścia.

- Sześćdziesiąt?

- Nie zejdę złamanej monety z ceny, sto dwadzieścia.

- Niech już ci będzie, ufam Ci, więc nie potrzebuje żadnych dowodów.

- Ta ufność zaprowadzi cię w końcu do grobu, Kaffman - skwitował krótko Jeff.

- Być może - uśmiechnął się ponuro - po odbiór nagrody zgłoś się do Mądrego Wilka.

- Jeszcze jedna sprawa - dodał szybko skrytobójca - do miasta odprowadzało mnie czterech typów z dziwnym emblematem na piersiach. Wiesz kto to był?

- Jak wyglądał ten emblemat?

- Żółty żonkil

- Hmm - sołtys okręcił swojego wielkiego wąsa wokół palca wskazującego - nie narobiłeś sobie ostatnio kłopotów?

- Nie. To znaczy chyba nie, Ron.

- Zobaczę co da się zrobić, Jem. - uśmiechnął się Ronald

- Nie mów tak do mnie - zezłościł się zabójca. - Narazie

- Uważaj na siebie, skrytobójco.

- Pieprzyć uwagę, mam miecz.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Zaciekawiony 03.07.2019
    "Oni mieli na sobie hartowane tuniki" - utkane z hartowanej stali? Pewnie haftowane.

    "z pokaźnym wąsem zdobiącym jego łysą czaszkę" - miał ten wąs gdzieś na czole?

    "lubił go za jego szczerość, oraz cenił sobie jego znajomości." - pierwsze "jego" można zlikwidować

    "Ludzie sołtysa byli rozsiani po całym kraju" - czyiś ludzie, to określenie sugerujące jakąś zależność, poddanie, tymczasem chyba raczej chodzi o znajomych/przyjaciół sołtysa

    "- Witaj Ronald[.] - [U]ścisnęli sobie dłonie[.] - [J]ak twoje zdrowie?" - nie do końca dobrze zapisujesz narrację przy dialogach, tutaj dopowiedzenie nie odnosi się do wypowiedzi, więc jest osobnym zdaniem.

    Napisane nieźle.
  • Grubas 03.07.2019
    Dzięki za korektę, tekst był pisany dosyć dawno, a samemu ciężko dostrzec błędy, przynajmniej w moim przypadku :)
  • Grubas 03.07.2019
    Co do wąsa, spotykałem się w literaturze z określeniem, że wąs zdobił czyjąś głowę, więc nie wydaje mi się to błędem, a w temacie ludzi sołtysa dalej będzie wyjaśnione, że byli bardziej jego ludźmi niż przyjaciółmi, gdyż sołtys sołtysowi nierówny :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania