Słońcem pobłogosławiony - część I - Lilije

[Zbrodnia to niesłychana, Pani zabiła Pana]

Wyprzedziłem dzień - wstałem wcześniej od niego, widząc kołdrę leżącą na ziemi. Otworzyłem powieki, boleśnie sklejone od płynu, zapobiegającego, dalszemu rozwojowi zapalenia spojówek. Gałki oczne mieniły mi się na różowo, już od paru dni, widziałem z pewnym dysfunkcją. Podniosłem się z łóżka, z wygodnego materaca, i desek, pod nim się znajdujących. Zbliżyłem się do drzwi w łazience. Poszedłem za potrzebą. Starałem się nie hałasować, spoglądając na zegarek, zrozumiałem, że jest wczesna pora. Nie udało mi się, szklana tubka z perfumami rozbiła się o szklane podłoże, a parę minut później spadło słońce, i widoczność poprawiła się znacznie. Wyszedłem zgarniając bałagan na dłoń, wyrzuciłem szkło do kosza. Zauważyłem, że ona siedzi na parapecie, znów przypałętała się do mojego pokoju.

- Co tu robisz? - zapytałem zdenerwowany.

- Siedzę, nie widać? - odpowiedziała pogardliwie.

Irytowała mnie, jej częste odwiedziny, nocne, niezapowiedziane, nie wiedziałem o niej zupełnie nic, a jednak czułem więź, splecioną grubą nicią, z jej osobą.

- Możesz powiedzieć czego chcesz? - podniosłem ton.

- Widoku, u mnie są kraty, u ciebie przestrzeń.

Zaczynałem ją rozumieć i znów jej współczuć. Trafiła mnie ta, wystrzeliwana przez nią, ilekroć się tu pojawiała, strzała, wypełniona potrzebną litością. Tym razem, chyba w serce.

- Mogę tu zostać, choć do siódmej? - spytała błagalnie, dostrzegając godzinę, na znajdującym się na mej dłoni zegarku - 6:00.

- Możesz - odpowiedziałem, wówczas wciąż zahipnotyzowany wspomnianym strzałem.

Uśmiechnęła się, zeszła z parapetu i położyła się na skraju łóżka, zostawiając mi pozostałą część. Dołączyłem, więc do niej.

- Idź spać, zaraz przyjdą, i będziesz miała sesję - doradziłem.

Posłuchała, przynajmniej zamknęła powieki, nie wiem, co działo się w jej świadomości. Ja nie spałem, myślałem o niej. Znalazła się tu niecałe dwa tygodnie temu. W drugi dzień po przyjeździe, rano, leżała na podłodze, obok mego łóżka. Przestraszyłem się wówczas. Powiedziała, że lunatykuje, wiedziałem, że kłamie. Następnego dnia jej nie było, przyszła pięć dni później, następnie zobaczyłem ją trzy dni po tym, i teraz, pierwszy raz na parapecie. Zasnęła, poczułem spokojny oddech i umiarkowane bicie serca. Mało mówiła, zdołałem dowiedzieć się jedynie, że codziennie ma terapie, badają ją, tradycyjne wizyty psychoterapeutyczne. Kiedyś nas przyłapali, obok siebie, tak jak teraz. Wieść rozeszła się po ośrodku, wyśmiano mnie. Po spędzonych tu dziesięciu latach, po raz pierwszy spotkałem się z pogardą, i brakiem szacunku.

- Nie chcę stąd wychodzić - powiedziałem lekarzowi, kiedy usłyszałem, że mogę wrócić, do normalnej rzeczywistości, bałem się, nieznanego, nie pamiętałem życia, jego istoty.

Nie wiem, dlaczego tu trafiła, przypadek musi być trudny, skoro znajduje się w pokoju o zaostrzonym rygorze, nie może widzieć zewnątrz. Mój problem, alkohol, uzależnienie, rozbój na jednej z krakowskich ulic i ośrodek, w którym teraz się znajduję, całkowicie zdeprawowany łańcuch.

Wybiła siódma, nikt nie przyszedł, rozpadła się ich punktualność, strażników, dotychczas nienagannie precyzyjnych. Obudziłem ją:

- Wstawaj, siódma.

Otworzyła powieki niechętnie i wstała, nogi uginały się pod nią lekko, obróciła się jeszcze, pomachała mi na pożegnanie i wyszła, wracając do siebie, a raczej do ich własności, jej katorgi, Wiedziałem, że cierpi, nie wiedziałem jedynie dlaczego. Teraz czas dla mnie, za niedługo śniadanie, może zejdę, choć nie jestem głodny. Próbowałem zasnąć na nowo, odwrócić zaklęcie, stracić poczucie realności. Nie potrafiłem, za dużo nagromadzonych czynników. I nagle deszcz zaczął siarczyście lać, bił wręcz, bezpardonowo uderzał w bezbronną ziemię. I wtedy pozwolono mi zasnąć.

Obudziłem się po południu, stał nade mną lekarz, zobaczył odruch otwierania powiek, nie było wyjścia, musiałem podjąć konwersację.

- Znów u ciebie była - padł zarzut wobec mnie.

- Była.

- Do cholery, to nie jest sanatorium - usłyszałem zdecydowany ton i krople wciąż obijające dach.

- Wiem. Nie moja wina, że nie potraficie nad nią zapanować.

Prychnął oburzony.

- Jeszcze raz i wychodzisz, gdyby nie ja, znów byłbyś robakiem, zagnieżdżonym w ściółce.

Co do tej kwestii, w pełni się z nim zgadzałem.

I wyszedł, bez słowa więcej. Wiedziałem, że dziewczyna przyjdzie, nie mogłem jej powstrzymać. Wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki. Spojrzałem w lustro, a ona stała za mną, z uśmiechem, była zadowolona.

- Widzisz, potrafię się ukryć - powiedziała.

Zaśmiałem się.

- Rzeczywiście - przyznałem.

- Mogę popatrzeć - znowu poprosiła.

- Możesz, możesz.

Prędko zbliżyła się do parapetu, usiadła i patrzyła, zdawało mi się coraz dalej, widziałem jej oczy w szklanym odbiciu, podekscytowane, wypełnione chwilowym entuzjazmem.

- Podoba ci się? - zapytałem.

- Nie , jest ponuro - odpowiedziała według moich przewidywań.

Zeszła, po paru minutach, i skierowała się w stronę drzwi.

- Kiedy tu weszłaś?

- Jak spałeś.

I wyszła, zdecydowanie zamykając drzwi i moją chęć dotycząca widoku dnia, wolałem noc, moją noc, zamkniętą w moich ramach umysłowych. Tym razem poszedłem na fotel i zasnąłem, miałem wrażenie, nieodwracalnie. Czy kiedyś powstanę? Nie wiem, na razie jej nie słyszę.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Zapraszamy do wzięcia udziału w zabawie. Do 02 września można napisać opowiadanie prozą, prozą poetycka i wrzucić na główną. ( w razie czego przedlużymy termin)
    Odpowiednio zatytułować i dodać link na Forum do wątku:
    https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-linki-do-w934/
    I wygrać.
    Tematy to:
    Temat pierwszy - „Restart”
    Temat drugi - „Zawierzenie”
    Można. na jeden, można na drugi, można połączyć.
    Czekamy i liczymy na ciebie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania