Słońcem pobłogosławiony - część III – restauracja

Tydzień temu. Równy, niczym asfalt, na wyścigowym torze. Siedem dni, nowych, więc niepełnych, smakowanych niemalże połowicznie. Restauracja, moja własna, nowa restauracja. Tak się nazywa, nie siliłem się na oryginalność. Dotychczas pięć wizyt, umówionych już od pierwszego dnia działalności. Opuszczona kobieta, umierający mężczyzna, nastolatka, samotna dziewczyna i alkoholik. Oto wszystkie przypadki, obsługiwane przeze mnie w ubiegłym tygodniu. Nie mam żadnego pomocnika, działam sam, na swojej odpowiedzialności, z nikim choćby w najmniejszym stopniu, nie rozkładanej. Wymiana, kluczowe słowo w moich usługach, choć może przemiana. Ewolucja bądź/i ewolucja, u niektórych jednostek. Alkoholik na przykład, poszedł do fryzjera. Nie nękał jednak swymi sklejonymi włosami, pracowników, nie każąc owym próbować uporządkować jego ciemnych "odnóży" na głowie. Zebrał włos, z podłogi, jeden z upadłych z głowy przyjmowanych wcześniej klientów. Nie wiedział którego to osobnika, nie łatwo odnaleźć się pośród miliona żegnających się z głową kawałków. Wziął jeden, schował, kiedy usłyszał o mojej restauracji. Przyszedł, poprosił, dostał. Prosty w teorii mechanizm. Przyniesiony przez niego odrost, wpakowałem według procedur do plastikowego woreczka. Włożyłem następnie do gotującej się w garnku wody. Odczekałem, on cierpliwie wytrzymał efekt ewolucyjnego napięcia i dostał swój nowy odtąd odcinek siebie samego. Poprosił jeszcze o doczepienie do skupiska jego włosów i wyszedł, nie zapominając o zapłacie - dał mi jeden ze swoich, niezadbanych.

Nastolatka, umarł jej brat, w łazience przed tygodniem odnalazła jedno z jego ubrań. Przyniosła do mnie, poprosiła o pobranie śladu biologicznego. Spełniłem prośbę. Potem przedefiniowałem uzyskaną informację, w ostateczny punkt pomocy młodej dziewczynie. Tym razem, ów zanurzyłem we wspomnianej cieczy, i podarowałem jej próbówkę z ubłaganą częścią jej zmarłego członka rodziny. O szczegóły śmierci, nie zabiegałem. W zamian za to dostałem jej ślinę do innej z próbówek.

Mężczyzna, chory na nowotwór, również zawitał do mojej restauracji. Kiedy wszedł, kiedy zobaczyłem go pierwszy raz, zrozumiałem, że cierpienie jest na świecie pojęciem naprawdę względnym. Wielu ludzi cierpi, bo nie zarabia dużo, są nieszczęśliwi, i z każdym dniem, do ich duszy dostaje się więcej kropel, słonawego deszczu, na tyle słonego, że strukturyzującego się na gorycz. Mężczyzna jednak, o którym mowa, od początku wizyty był rozpromieniony, faktem, że może swoje ciało tu zostawić, jednocześnie odchodząc w zaświaty. Dał mi swój ząb, jeden z pierwszych mleczaków, które sentymentalnie umieścił w jednym ze swoich pudełek - przedłużającym wartość minionego o lata świetlne. Poprosił mnie, jak poprzednicy, bym sprawił, że ząb będzie wiecznie, upamiętniał, lepiej - urzeczywistniał jego dawne istnienie na łez padole. Zrobiłem zatem to, co w pozostałych przypadkach. Otrzymał wyprofilowany ząb, a ja jego podpis, złożony w miejscu, deklaracji, dotyczącej polecenia mojej działalności. Zęba zaniósł żonie, przynajmniej tak zapowiadał. Nie wiem jednak, jak z czasem.

Pozostałe dwie wizyty, zakończyły się porozumiewawczym fiaskiem. Żądania były zbyt wygórowane.Samotna, sześćdziesięcioletnia kobieta, która chciała zrestartować swe jestestwo, i o czterdzieści lat młodsza dziewczyna, która pod wpływem samotności, chciała za pomocą moich metod odzyskać chęć, niezbędną do dalszego funkcjonowania.

Poniedziałek godzina 19:44, dzisiejszy dzień wypełniony jest niczym, podobnie moja restauracja, jedynie zapachami oddalającymi się już na zewnątrz, zapachami byłych klientów. Swojego nie czuję. Słońce powoli zachodzi, naprawdę uparcie znika z pola widzenia, negocjując jeszcze z księżycem czas, który obaj mają dla siebie przeznaczony, jeśli chodzi o miejsce na niebie. Próbuję się czymś zająć, jednak nieskutecznie. Siedzę w fotelu, wiem, że marnotrawię czas, mógłbym chociaż posprzątać po swoich eksperymentach. Nagle ktoś wchodzi, zbieram się z miejsca mej ówczesnej stagnacji, z trudem, jakby we śnie.

- Dzień dobry! - słyszę głos z oddali, prawie nikły.

- Witam, w czym mogę służyć?

- A czym pan może? - zaskoczył mnie pytaniem przybysz, ubrany jednolicie, na czarno, z kręconymi, jasnymi włosami - jednym z obiektów moich zawodowych zainteresowań.

- A co pana sprowadza? - skorygowałem szablon.

- Mam propozycję - znów skonfigurował rutynę.

- Proszę bardzo.

Odkaszlnął i zabrał się za prezentację. Otworzył jeszcze swoją torbę i wyjął trzy pudełka

- Mianowicie, mam ze sobą trzy pojemniki, jak pan pewnie zauważył, każde żółte - nie zwróciłem uwagi.

- Yhm.

- Tercet zawiera kolejno, nic, nic i nic.

- Nie rozumiem - przyznałem się.

- Chcę, aby pan je otworzył.

Przybliżył obiekty ku mnie. Otwierałem zapobiegawczo, zupełnie niepewnie.

- I co pan widzi? - zapytał mnie przybysz.

- Nic - powiedziałem wciąż patrząc do wnętrza.

- No właśnie - zabrał mi przedmioty, spakował i ustawił się prosto, z rękoma zaplecionymi z tyłu.

Nabrał powietrza do ust i zaczął mówić.

- Pana usługi są kuszące, lecz imitujące prawdę, czyli fałszywe. Czyż nie?

- Owszem - przyznałem sam swą odpowiedzią zaskoczony.

- No właśnie - znów powtórzył.

- Dlatego - kontynuował - zamykamy pana działalność, dotarło?

- Już dziś, teraz - dodał stanowczo.

Potem obrócił się na chwilę, i powrócił do rozmowy.

- To ja - głos zreformował mu się jako starszego mężczyzny - i ja - tym razem dziewczęcy - i ja - zakończył znów inny rodzaj, tym razem jakby odległy.

W ciągu następnych kilku sekund zebrało się wokół mnie niezgrabne kółko, uformowane ze zróżnicowanych głów.

- Chodź - mówiły jednocześnie.

Wtem jedna wyłoniła się, poturlała nieopodal mnie. Nie było już tajemniczego gościa. Wziąłem odpadłą na ręce, obmacałem i zacząłem podrzucać . Zatrzymałem się w jednym momencie, w momencie, w którym zatrzymało się wszystko i wszystko spowiła mgła, chyba wieczna.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania