Spalone fryty 1/3

Śniady obcokrajowiec zza lady krzykiem wywoływał klienta. Za Cyprianem czterech spaślaków dyszało w oczekiwaniu za zamówione kurczaczki. Z minuty na minutę coraz ciężej. Pocili się. Smród ich potu wchodził w związek chemiczny z zapachem spieczonego mięsa oraz intensywnych przypraw. Tworząc sierp, który odcinał język od poczucia smaku.

Być może dlatego Cyprian uważał, że podają w tym lokalu najlepsze kebaby. W ten popołudniowy piątek nie miał apetytu. Dawniej pochłaniał dwa mega zestawy. Od dłuższego czasu, jednak przełyk dziewiętnastolatka się zakorkował. Siedział jak na nudnej lekcji, wpatrzony w kolegę, który badał długą frytkę.

— Może kupimy browce i skoczymy do Julii? Ponoć odwiedziła ją ta wystrzałowa kuzynka z Gdańska. — Zaproponował Kacper, gdy porównywał frytkę z palcem wskazującym. Po wspomnieniu kuzynki Julki, jego wieczne zmęczone oczy się ożywiły.

— Ostatnim razem zarzygałeś biust Klaudii, na nic już nie licz. By the way, ile razy w ciągu tygodnia można się upijać, potem zdychać? To nudne w chuj.

Milczeli. Przez kilka minut Cyprian próbował odgadnąć, co może tlić się w kanciastej głowie przyjaciela. Kacper przed twarzą trzymał w dwóch dłoniach frytkę. Mógł oddawać się głębokiej refleksji, o zapętleniu hedonistycznego życia, które z czasem traci na soczystości albo rozmyślać, skąd wytrzasnęli tak wielkiego ziemniaka?

— Jakby tak zamówić żarcie na wynos, ubić gniazdo u mnie i całą noc oglądać Breaking Bad? Matuli nie ma. Zadzwoniłoby się po Olafa. — rzucił Cyprian, który przyglądał się jak płatki mięsa, skrajane przez Turka, odlatują od rożna. Zdążył uznać, że tak prawdopodobnie będzie wyglądać jego przyszła praca. Odtrącił tą myśl niczym świadomość, że kończy szkołę.

— Robiliśmy tak tydzień temu, nie pamiętasz? Plus Better Call Sual jest lepsze. — odparł Kacper.

— Serio? Myślałem, że ostatni raz maraton Breaking Bad przygotowaliśmy w sylwestra dwa lata temu. — Ostatnie lata tworzą kolaż w umyśle Cypriana. Nie potrafi odtworzyć chronologii zdarzeń, jak historyk z alzheimerem.

— Długo jeszcze? — odezwał się gniewnie najbardziej otyły z trójki grubasów do Turka. Seplenił z powodu braku przedniego zęba. Przypominał bałwana z masła, który za długo stał poza lodówką. Za chaszczami brody, kryła się okrągła twarz bąbelka, która wtedy przybierała groźne oblicze.

Śniady mężczyzna zwijał nafaszerowaną pite, pokazał grubasowi trzy palce. Przekaz podlegał interpretacji, czy facet miał na myśli trzy minuty czy godziny.

— Zabawiłby się — Kacper mówił żując, ponieważ w końcu zjadł długą frytę. — Może basen?

—Za daleko. Pograłbym sobie. — uznał znudzony Cyprian.

— Dawaj do mnie, w Fife popykamy.

— Nieee…, pograłbym sobie na Playstation 2, w Max Paynea lub GTA San Andreas. Na konsoli grafika ma mega vibe, bo tylko na PS2 Rockstar dodał taki pomarańczowy filtr. Grasz i czujesz, jak Kalifornijskie słonce grzeje ci plery. — mówił tonem kogoś kto, podróżował w odległe zakątki dżungli i ma świadomość, że dawne przygody przeminęły z wiatrem. Poległy pod spychaczami, padły ofiarą pił spalinowych. — Przez cały okres zerówki matka wścieklizny dostawała, gdy widziała, że w zabijanki naparzam. Od rana do wieczora potrafiłem najnudniejsze misje z włamaniami na chaty robić. Wozić się z członkami gangu.

— Zawsze byłeś świrnięty. — zażartował Kacper, gdy wyławiał robaczka z szklanki oranżady.

— Oddałbym wiele, aby wrócił tamten klimacik. — Cyprian olał wtrącenie. — Chipsy popijane Hop-colą. Zapach kurzu. Braciak nigdy nie sprzątał w pokoju, nawet kiedy laski spraszał. Niestety, w któreś święta Wielkanocne matule dopadła kompletna padaczka. Nie mogłem, odkleić się od telewizora, bo robiłem zadanie z dostarczeniem cysterny. Więc tłuczkiem od schabowych rozwaliła mi sprzęt.

Cyprian się rozmarzył. W krainie wyobrażani nie dane mu było przebywać długo. Właściciel baru, co chwile odbierał wyjący telefon i notował następne zamówienia na dowóz. Egzotycznym, pełnym ekspresji językiem wydawał pomagierowi polecenia.

Młodszy kuchcik Kadir pracował, jakby wypił eliksir z kociołka Panoramixa. Odpalił radyjko. Smażył falafelki, jednocześnie podśpiewywał pod nosem piosenkę, w której pewna dziewczyna był słodka jak truskawki latem.

Zadrżał Samsung Kacpra. Cyprian zerknął, że do kumpla dobijała się rodzicielka, zapisana w czuły sposób jako „Mamusia :*”. Wklęsłe policzki kumpla nabrały bordowego odcieniu. Przeprosił, po czym zniknął konspiracyjnie w toalecie.

Jednocześnie największy grubas zaczął się żalić znajomym. Cyprian nie lubił zostawać mimowolnym powiernikiem tajemnic obcych ludzi. Starał się zająć czymś myśl. Próbował rozgryźć dlaczego ktoś, dekorując lokal, zdecydował się powiesić afrykańską maskę obok obrazu polskiej wsi. Na nim trzech chłopów w pocie czoła orało ziemię. W męce pracy więziła ich miedziana ramka. Szybko uznał, że to zagadka bez odpowiedzi. Po tym przeglądał social-media, liczył w ilu kątach są pajęczyny…

…na marne, bowiem tłuścioch imieniem Marek, w pewnym momencie zaczął łkać i nie sposób był go nie słuchać.

*

Między przerwami na smarki, opowiadał o byłej partnerce. Marek, ku zaskoczeniu Cypriana dwa lata temu był studentem AWF-u. Paradoksalnie najlepszym na roku. Wynajmował z ziomeczkiem kawalerkę. Wiódł typowe studenckie życie. Użerał się z profesorami, oglądał każdy grosz z dwóch stron, zanim go wydał na zupkę chińską. Miał zamiar otworzyć akademie piłkarską po zdobyciu magistra.

Zmiany nadeszły, kiedy na drugim roku współlokator zorganizował urodzinową libacje. Wówczas odwiedziła jubilata młodsza siostra Iza. Bystra adeptka liceum plastycznego. Błyskawicznie posłała serce Marka na łopatki. Po tym jak zalała się w pestkę. Kumpel w zaufaniu powierzył mu opiekę nad rodzeństwem. Był jedynym abstynentem w gronie.

Student pilnował, aby trafiała ze zwrotem Rajskiej do sedesu oraz strzegł jej długich pasemek przed pawiem. Kwaśne opary wymiocin musiały namieszać mu w czubie. Gdyż następnych tygodniach randkowali regularnie.

Byli połączeniem irracjonalnym — skwarkami polanymi wege czekoladą. Mimo tego, fascynacja obcością była u obojga ekstatyczna.

Marek z pasją w głosie godną mistyka, detalicznie opisywał Izie bramkę Davida Luiza z rzutu wolnego podczas meczu z Kolumbią. Dochodząc do puenty, podskoczył i krzyknął „GOL!”. Przy czym wylał sobie na spodnie półlitrowego shakea. Dziewczyna zaś snuła ze swadą gawędę o awanturniczym żywocie Caravaggia. Na tyle ciekawie, że kilka osób dosiadło się wraz z krzesłami na ten czas do ich stolika.

Dwa miesiące później przeprowadził się z Gdańska do oddalonego o sto kilometrów miasteczka, aby być bliżej maturzystki. Z czasem amory kradły mu więcej czasu. Na treningi doba była za krótka. Podniebienie podbił mu, do tej pory zakazany owoc — fast-food podlany Perłą.

Podręczniki okazywały się za ciężkie. Zmienił tryb studiów z dziennych na weekendowe. Z czasem ciągłe wyjazdy w piątki i niedzielne powroty pociągiem, zbrzydły mężczyźnie.

Uniwersytet wykopał Marka za swe czcigodne progi niczym skunksa. Rodzice na tą wieść zakręcili kurek z królami. Były student zakasał rękawy, podjął parce w roli ochroniarza w Lidlu. Przymykał oko na dzieciaki wynoszące sezamki. Podawał staruszką artykuły z wyższych półek. Zaprzyjaźnił się z koleżankami za kas, z którymi wychodził regularnie na piwo.

Chadzał z ukochaną na uczniowskie balangi ale czuł się tam źle. Nagle znikała mu z radaru. Potem znajdywał ją nieprzytomną w toalecie lub wypluwającą żołądek w krzakach.

Przyszli Matejkowie również wiedzieli tyle o piłce nożnej, ile o tym jak utrzymają się w przyszłości. W przypadku, gdy Marek dopadł byle jakiego entuzjastę futbolu. Ten żenował go tym, że nie potrafił na podstawie przebiegu meczu, retro-aktywnie odtworzyć błędnych decyzji trenera, które posłały drużynę na dno.

Wrząca miłość stygła. Popioły rozwiał wiatr, gdy Marek zaparkował pięść w nosie lalusia, który tańcząc, łapał dziewczynę za pośladki. Następnego poranka, kiedy tylko dziewiętnastolatka oswoiła kaca. Wykrzyczała Markowi słowa, kruszące jego niedźwiedzie serce:

— Zostałeś zerem i wyglądasz jak tucznik. O jakim ślubie mi pierdolisz? Myślisz, że wyszłabym za kozaczka, który pobił mi kolegę? Wczoraj do Rafałka łapska wyciągnąłeś, jutro możesz do mnie.

Iza chciała wyjść z przytupem, ale nie radziła sobie z sznurówkami, jak przedszkolak. Wiązała trampki, a białe sznurówki dostawały wysypki od mieszanki łez i tuszu do rzęs. Wzięła butelkę wody pod pachę i wyszła.

Na minutę zastygł. Uszy Marka musiały przetrzymać gorzkie słowa w terminalu, zanim je przełknęły. Usłyszał przed studiami od ojca inżyniera, że zgnije w kantorku wuefistów. Zmarnuje życie na pompowaniu piłek. Uczeniu gówniarzy przewrotów. Tamte obelgi spłynęły po nim. Inwektywy Izy były kwaśnym deszczem, wsiąkającym pod skórę.

Wybiegł za nią boso w samych bokserkach. Zbiegał w morderczym tempie z czwartego piętra. Stracił perspektywy, został cieciem, ale gonił za dziewczyną. Może z desperacji, być może z poczucia, że tak trzeba.

Sąsiadka prowadziła Yorka, który rzucił się na mężczyznę. Gdy ich wyprzedzał na zakręcie półpiętra, wyrżnął się na najwyższym stopieniu o smycz. W locie nabrał nadziei, że raptem jego seria niepowodzeń dobiegnie do kresu. W raju spełni marzenie o pobraniu lekcji dryblingu od Pelé. Zobaczy z bliska bramki Diego Maradony.

Zapiekł go prawy, chwile później lewy polik. Ocknął się. Właścicielka Yorka już zakasywała rękawy do resuscytacji. Kolejna sąsiadka w fartuchu białym od mąki starała przypomnieć sobie numer na pogotowie. Ból lewych żeber odbierał mu oddech. Na jego nieszczęście wciąż miał tylko złamane serce, ale wyglądał przerażająco. Z ust Markowi lała się krew. W pępku znalazł wybity ząb.

*

Dziękuję za przeczytanie. Z powodu, że opowiadanie wyszło długie postanowiłem podzielić je na trzy części. Kolejne pojawią się jutro oraz pojutrze.

Następne częściSpalone fryty 2/3 Spalone fryty 3/3

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • LittleDiana dwa lata temu
    Jak to pięknie pokazuje że miłość jest jednym z najsilniejszych ale i tak samo jak najsilniejsza często bywa też niestabilna, ulotna. Dlaczego szukamy stabilności w czymś tak niestabilnym?
  • Vincent Vega dwa lata temu
    Dziękuję bardzo za podzielenie się refleksją, po przeczytaniu. Pozdrawiam :)
  • Narrator dwa lata temu
    „Przypominał bałwana z masła, który za długo stał poza lodówką.” — znakomicie porąbane. ?

    Chłopaki chcieli się rozładować i co w tym złego? Ah Gawd, they planted my tooth into the belly button! ?
  • Vincent Vega dwa lata temu
    Dziękuję bardzo za wizytę. Pozdrawiam serdecznie :)
  • Kocwiaczek dwa lata temu
    Dobre:) Jest parę błędzików, ale olać to (np. Julii, nie Juli – chyba, że taka ksywa, to pardon ?). Jak zawsze twoje porównania przywołują mi cheese'a na mordce. Idę dalej (zanim Markowi ząb w brzuch wrośnie ?).
  • Vincent Vega dwa lata temu
    Dziękuję bardzo za wizytę. Myślałem, że już udało mi się uniknąć błędów, ale kilka mi umknęło. Tak samo w kolejnej części. Już poprawiłem. Ale nie wiem, jak nie wyrugować, czytam w trakcie psiania i przed publikacją wiele razy dany fragment. Wydaję się mi, że wszytko jest ładnie, a po publikacji, odkrywam takie błędy, że mi wstyd.

    Pozdrawiam serdecznie.
  • Kocwiaczek dwa lata temu
    Vincent Vega, przecież to naturalne, iż błędy się pojawiają. Normalka, nie przejmuj się. Zawsze po kilku dniach coś się zauważy. Błędów nie robią ci, co nic nie piszą. Także no stress :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania