Poprzednie częściSpalone fryty 1/3

Spalone fryty 3/3

BUM! Marek rąbnął pięścią w blat. Plastikowe sztuce, serwetki wraz z ulotkami zatańczyły w powietrzu. Całość chaotycznie rozsypała się po podłodze, która nie słyszała o wynalezieniu miotły.

— Do kurwy, człowiek chciał zjeść przed pracą. — Marek ryknął niczym postrzelony wilk. Naparzał w ladę, aż spuchła mu dłoń i nabrała kształtu balonu. Wydawał się zdolny do przerobienia każdego, kto chciałby go powstrzymać w pasztet. Gdy Darek o posturze boi, do niego podbiegł, Marek zrobił półobrót. Jego kumpel oberwał łokciem. Sebastian zdębiał.

Kobieta w różowej bluzie, która siedziała przy drzwiach, wybiegła z lokalu. Kacprowi instynkt nakazał schować się pod stolik. W trakcie przydzwonił o jego krawędź. Cyprian stanął w połowie drogi do klopa, sprawiał wrażenie obecnego samym ciałem.

W głębi kuchni buchnął płomień z frytkownicy. W parę sekund drapiący gardło dym, spowił pół knajpy. Marek na ślepo wymachiwał łapskami. Wyciągnął Kadira za fraki, który wylądował twardo na plecach. Rozerwał mu koszulkę, kuchcik chciał się wyślizgnąć spomiędzy nóg napastnika. Zasadził na ślepo chłopakowi kopniaka. Trafił w nerki. Kadir zrewanżował się , uderzeniem w chronione fałdami podbrzusze.

Właściciel spod kontuaru wyciągnął gaśnice. Stoicko ją odbezpieczył, stanął w rozkroku naprzeciw płomieni. Sięgały już sufitu, trawiły papier do pakowania tłustych pyszności na sąsiednim blacie. Sycząc zwróciły się w kierunku Turka i próbowały go smagnąć. Potrząsnął butlą. Nacisnął dźwignię. Z końcówki wężyka wystrzeliła biała struga, która zdusiła ognistą kobrę.

Turek ciężko łapiąc oddech, pokasływał. Zważył, że jego pracownik siłuje się z klientem. Wypuścił jaskrawo czerwoną gaśnice z grabi. Mokrą od potu dłonią złapał za nóż. Ząbkowany, długi niczym excalibur i umorusany w majonezie. Wyszedł z kuchni. Szedł na sztorc, by uratować Kadira z opałów.

Na jego widok Marek poderwał z podłogi kuchcika za barki. Wykręcił mu sprawnie lewą rękę. Podusił i prowadził w głąb knajpy, jak zakładnika. Chłopak był w sytuacji bez wyjścia. Każdy gwałtowny ruch prowokował okropny ból. Odcinał od powietrza.

— Nie dzwońcie po pały. Inaczej skręcę mu kark. — zagroził w furii. Sprawiał wrażenie nosorożca zagonionego na skraj sawanny przez kłusowników.

— Powaliło cię, puść go. A ty odłóż ten nóż. SPOKÓJ! — Sebastian wskoczył na stolik. Miał nadzieje coś zdziałać. Wykonywał bezsensowne ruchy, jakby robił przysiady. Musiał liczyć, że w magiczny sposób, zadziałają jak melisa.

— PUSZCZAJ! — Turek z nożem zaciskał palce wokół rękojeści z całych sił, aby na raz przedziurawić na wylot drania w razie potrzeby.

— Cyprian, do cholery, co ty odpierdalasz? — szeptał Kacper schowany pod stolikiem. Jego kolega spokojnym krokiem, jakby szedł po hostie, zbliżał się do pleców agresora. — Po co to robisz kretynie? Zadźga cię pojeb. — Przywoływał go do siebie.

Marek pojedynkował się wzrokiem z właścicielem, jak dwaj kowboje na dzikim zachodzie. Nie spostrzegł, gdy Cyprian zaszedł go od tyłu. Łagodnie położył mu dłoń na ramieniu. W reakcji Marek odciął zakładnika od tlenu. Właściciel szykował się do ataku.

Wyszeptywał mu słowa do ucha. Niezauważalnie unosiły wargi. Wszyscy pozostali zamarli. Cisza głośniejsza od startu odrzutowca, przyśpieszała zebranym tętno.

Słowo po słowie, jakie Cyprian mówił do Marka, ten poluźniał uścisk przy szyi Kadira. W końcu go puścił i kuchcik schronił się za plecami szefa. Olbrzym zachowywał się, jak rozładowany Decepticon. Furie z twarzy zmył mu wyraz głębokiego smutku. Usiadł z powrotem na swoje miejsce. Wpatrzony w punkt przed swoim nosem. Rzekł:

— Przepraszam — szczere niczym sztabka złota.

Nikt nie wiedział w jaki sposób się zachować. Kumple bali się do niego podejść. Stanęli przy kontuarze, patrząc na niego, jak na uśpionego goryla. Kacper wolał jeszcze posiedzieć pod stołem. Uzbrojony Turek oraz kuchcik trzymając gardę obserwowali Marka. Prawdopodobnie brali jego wycofanie się za podpuchę.

Impas rozwiązało przybycie policji. Niebiesko-czerwone światła migały z zewnątrz. Koledzy Marka nie wiedząc, jak się zachować, padli na kolana. Skrzyżowali ręce na karkach.

Turek upuścił oręż, doskoczył do mundurowego w drzwiach, który musiał mieć ciężką noc. Pod oczami ciemne półokręgi sąsiadowały z czubkiem nosa. Gdy sytuacja na miejscu okazała się stabilna, a adrenalina zeszła, nie krył się z ziewaniem. Jego partnerka trzymał rękę na kaburze, jakby liczył na strzelaninę. W przeciwsłonecznych okularach przypominała Cyprianowi agentkę Starling. Wzięła się za przesłuchanie Marka.

Przyznał się do oskarżeń Turka, bez prób wybielenia swojego zachowania. Odpowiadał na pytania skruszony. Zapytany, dlaczego płacze, odpowiedział, że to winna dymu. Kiedy policjant oświadczył, że musi go skuć, jedynie kiwnął głową. Na znak nie stawiania oporu.

Zaspany strażnik porządku uwierzytelniał wersje zdarzeń właściciela z świadectwem Cypriana oraz Kacpra. Następnie na warsztat wzięli Sebastiana z Darkiem. Również nie próbowali kłamać. Nieco tylko nakreślili, że ich przyjaciel przeżywa trudny okres w życiu.

Poinformowano chłopców, że mogą być jeszcze wzywani na komendę. Po czym pozwolono im wyjść.

Przed kebabem chłodny powiew zmył z nich przykre zapachy. Odtłuszczone powietrze pomagało im odzyskać witalność. Kacper dreptał chwilę przed knajpą, nie wierząc do końca w to, co przeżył. Zdawało się, że zapomniał drogi do domu. Cyprian oparty o lampę, jak zahipnotyzowany oglądał fasadę budynku. Była pomalowana na miedziany kolor, w szeregu jasnych zabudowań wyróżniała się, jak zepsuty ząb.

W końcu ruszyli przed siebie. Cyprian kilkukrotnie musiał ciągnąć przyjaciela za kaptur, aby nie wlazł pod koła. W okolicach przedmieść Kacper przełamał milczenie. Opuścił go całkowicie stupor. Uznał, że mają teraz świetną anegdotę w życiorysach. Dodatkowo wyszli nie płacąc. Same plusy. Zadał również oczywiste pytanie, na które Cyprian był przygotowany.

— Cożeś mówił do tego zjeba, że nogi mu zmiękły? — Nie bawił się w kurtuazję. Splunął na chodnik, gęstą flegmą w kolorze sosu czosnkowego.

— Powiedziałem mu, że jak go nie wypuści moje magnum czterdzieści cztery, najpotężniejszy pistolet na świecie, odstrzeli mu czerep. — Poważną miną niczym przedstawiciel handlowy wciskał Kacprowi bujdy.

— Ch cha… a tak na serio, to?

— Może kiedyś ci powiem. — uciął Cyprian ku wyraźnemu niezadowoleniu rozmówcy.

Rozstali się na rozwidnieniu dróg. Cyprian mógł wybrać kilku ścieżek prowadzących do domu. Niezależnie, którą by wybrał, każda zaprowadzi go do bezpiecznego łóżka. Ukochanych seriali, czy coca-coli w małej lodówce obok biurka. Po szkole będzie miał do wyboru nieskończenie wiele dróg. Żadnej gwarancji, dokąd go zaprowadzą. Tamtego dnia nie wrócił, po pożegnaniu się z Kacprem do mieszkania. Wolał błądzić bez celu. Kwietniowy wieczór zachęcał do tego nader.

W duchu powtarzał sobie mantrę, którą szeptał do ucha Marka.

Rozumiem cię. Też się boję. Może być lepiej niż jest.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Narrator dwa lata temu
    Przewrotna końcówka: „Też się boję. Może być lepiej niż jest.” — lepsza przyszłość jest podejrzana, budzi niepokój, czy dlatego, że jest czymś nienaturalnym? Trudno znaleźć definitywną odpowiedź.

    Gdybyś to przetłumaczył na angielski i wysłał Tarantino, mielibyśmy kontynuację 'Pulp Fiction': 'Burnt Fries' ?
    Daję 5 i pozdrawiam. ?
  • Vincent Vega dwa lata temu
    Dziękuję bardzo za towarzyszenie przy każdej części. ? Każdy rozwiązany problem generuje następny, nieznany, być może większy. Dlatego przyszłość może jawić się jako niebezpieczne, nieznane wody.
    Ps.
  • Vincent Vega dwa lata temu
    Może się zastanowię nad tym tłumaczeniem. ;)
    Zna ktoś adres pana Tarantino?
    Pozdrawiam serdecznie.
  • Narrator dwa lata temu
    Vincent Vega, Tarantino nie ma stałego adresu, bo żyje gdzie mu się podoba, a na co dzień jest otoczony grupką młodych kobiet wyszkolonych w sztukach walki wschodu, dlatego zalecam ostrożność. ?
  • Kocwiaczek dwa lata temu
    Powiem jedno: Wow! Tego się nie spodziewałam. Sytuacja ewidentnie wymknęła się spod kontroli. Ale końcówka zmiotła całość jak zapomniana miotła. Oczywiście mogłabym wyłapać kilka błędów, tylko po co, gdy całość pomimo oczywistego surrealizmu sytuacji ma w sobie wysublimowany smaczek. Lubię twoje pisanie. Po prostu mi leży i podoba się, gdy chaos prowadzi ku wnoszącemu coś do ludzkiego życia rozwiązaniu. Dzięki za udostępnienie i możliwość przeczytania. No i oczywiście do napisania "gdzieśtam-kiedyśtam" ;)
  • Vincent Vega dwa lata temu
    To ja dziękuję bardzo, za śledzenie każdej części. Wiem na pewno, że dwa razy w jednym zdaniu powtórzyłem "do wyboru wiele dróg" ;). Chaos możemy tylko oswajać w różnych mediach. W rzeczywistości on kieruje naszym życiem. Plus, moim zdaniem życie jest najbardziej surrealistycznym tworem ever. Pozdrawiam serdecznie. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania