Poprzednie częściSpalone fryty 1/3

Spalone fryty 2/3

Z kebabu Cypriana na chusteczkę wyciekał sos czosnkowy. Szlochy klienta za plecami, sprawiły, że placek wypchany mięsem wraz z surówkami przyprawiał go o mdłości. Był jedynym, który słuchał żalów Marka na poważnie.

Siedzący obok niego Darek miał znajomego w nosie. Scrollował Tindera. Włączył wyszukiwanie w pobliżu, wyświetliła mu się ponętna blondynka ubrana w garsonkę. Ta sama, która w różowej bluzie właśnie zamawiała falafelki w knajpie. Gdy się obróciła, Darek uśmiechnął się filuternie i wymachiwał ekranem. Kobieta pozdrowiła go środkowym palcem.

Sebastian o urodzie skrzydlatego szczura wraz z Wojtkiem rzucili na odczepnego uniwersalne prawdy. Głosiły, że z młodszymi dziewczynami należy umawiać się na pojedyncze przygody. Potem oddali się psioczeniu na szefa skurwysyna.

Z łazienki wrócił Kacper, miał minę jakby z spłuczki wypełzły karaluchy. Usiadł, na chwilę położył głowę na stoliku. Przypominał oczekującego na ścięcie skazańca. Mokrymi dłońmi przeczesał loki. Telefon ściskał jak gniotka. Wpatrywał się w Cypriana. Coś zżerało go od środka. Kropla wody zawieszona na brodzie, razem z szczęką delikatnie mu drżała.

— To chyba nie był telefon z loterii Radia Zet. — powiedział niby lekko Cyprian na rozluźnienie. Jego kolega obszukał kieszenie Levi'sów i kurtki. Wyłowił z nich zawiedziony, kłębki nitek wraz z nieaktualnym kuponem na pizzę. W małej kieszonce plecaka Tommy Hilfiger również niczego nie odnalazł.

— Mógłbyś zapłacić za mnie? — Ze wstydu zagryzał wargi. — Od kilku minut jestem dosłownie bez jebanego grosza. Nie stać mnie nawet na Hellene w puszce. — mówił przytłumionym głosem.

— Jasne, nie przejmuj się. Żaden problem. — odparł Cyprian. Dał czas na zebranie się w sobie kumplowi, który dojadł frytki. Mielił je i żuł, jakby winne były okropnej zbrodni.

— Domówić ci jeszcze porcję?

— Nie będę z ciebie zdzierał, i tak już jesteś moim bohaterem Dzięki wielkie.

— Spokojnie, w odwrotnej sytuacji nie licz, że ja ciebie nie wydoje do złotówki.

Cyprian się roześmiał, trochę sztucznie i na siłę. Towarzysz chciał docenić dobre chęci przyjaciela, ale zamiast tego ugryzł się w język. Kacper wykrzywił twarz w bolesny grymas.

— Znów to samo, mam cholera dość. — Prawie wykrzyczał i natychmiast zszedł z tonu. — Starzy wybrali mi całą forsę z konta. Całe cztery patyki. Czwórka, za nią trzy zera. Rezultat zmywania do zdarcia paznokci zasranych garów. Po co pytać? Przecież tyle mi przez lata dawali. Czy to moja wina, że zachciało im się większego mieszkania? Następnej piekarni?

Z głośników zaczęły walić w potylice techno składanki. Obsługa wydawała kolejne zamówienia na dowóz coraz prędzej. Marek z kolegami nadal czekali na panierowane kurczaczki z głębokiego oleju. Mało kto wchodził, czy wychodził z knajpy poza dostawcą. Cyprian zarejestrował jeden damski głos, którego „Dzień dobry!” przebiło się przez mix Energy 2000. Kobieta mówiła z chrypką, jakby wypaliła światowe rezerwy tytoniu.

— Podczas ostatniej rozmowy z twoim ojcem, chwalił się, że biznes się kręci jak bączek. —powiedział Cyprian naśladując ton pana Ryszarda. Miał w zwyczaju mówić, jakby przełykał śledzia. — Może potrzebują na szybko gotówki na coś tam, ale zaraz ci zwrócą.

— Pic na wodę, fotomontaż. Uwielbia się chwalić. Nowa cukiernia ledwo zipie, pracownicy odchodzą, bo nikt im pensji nie przelewa.

— Na Facebooku widziałem, że w lokalnej gazetce jest o nim artykuł, mówiący jakich masz przedsiębiorczych starych. Daj im szanse, Kapi. Początki są ciężkie. — Sam siebie spoliczkował w myślach, za ten utarty banał.

— Chluba tej mieściny jest tak samo jak ona zapyziała i nieogarnięta. Boję się, że przez te ich pomysły wzięte z porad Warrena Buffeta sprawią, że windykator u nas na stałe zamieszka. — Kacper nie trząsł się, nie walił czołem o ścianę. Stukał zaś palcem w skroń, jak w zepsuty klawisz.

— Kto to ten Buffet? — zapytał Cyprian, chciał zmienić tor rozmowy. Rozluźnić przyjaciela gadką o pierdołach. Nigdy do tej pory nie widział tylu emocji w oczach przyjaciela. Zderzały się w nich galaktyki.

Jazgot zaczynał dla obu wałkować mózg. W knajpie oddychało się samymi oparami tłuszczu. Z włosów gości można by wycisnąć olej samochodowy. Kacper odświeżał raz po raz aplikacje bankową, licząc, że pieniądze wszczną bunt i wrócą do prawowitego właściciela.

— Chciałem się usamodzielnić, zerwać z łatką bananowca. Dorobić jeszcze w sezonie, opłacić pierwszy rok studiów. Uczyć się zaocznie, pracować i wynająć kąt. Szalone powiesz? Starzy opłacą. Tego nie mogę być pewien, ale i tak bym nie chciał. Od najmłodszych lat hodowali mnie na geniusza. Ubzdurali sobie, że zostanę kimś. — Kacper uniósł dłonie, tłustymi palcami zrobił cudzysłów. — Lekarzem, prawnikiem, cholernym dyrektorem generalnym w korpo. W tym czasie oni z dumą powieszą moje zdjęcie nad telewizorem i będą leczyć małomiasteczkowe kompleksy, że im samy przyszło być badylarzami.

Osunął się w głąb odrapanej przez kocie pazury kanapy. Tapicerka miała zgniło zielony kolor wodorostów. Musiała pamiętać czasy reform Balcerowicza oraz świadkować wymuszeniom haraczu.

— Rozumiem twoją złość, ale być może przesadzasz ociupinkę? — Cyprian podniósł okruszek pity.— O, tyle? Bardzo ci tego zazdroszczę, ja nie mogę śnić, co dopiero oczekiwać jakieś poduszki finansowej od starszych. Matka żyje z sprzedawania ciuchów na fejsie. Ojciec pojawia się i znika. Raz na jakiś czas, sypnie paroma stówami dla mamy i zadowolony wraca do Niemiec.

Pogrążeni w rozmowie nie skojarzyli, że Marek co i rusz wstawał z miejsca, a jego paczka znajomych go usadzała. Darek zapytał kuchcika Kadira, ile jeszcze mają czekać. Ten dwuznacznie kiwnął głową i wrócił do mieszania surówek. Wojtek czując pismo nosem wyszedł. Mamrotał, że nie zdąży na ostatni autobus.

— Primo… — Wziął głęboki wdech i nawijał sfrustrowany. — … nie mają kabzy, bo władowali kupę w jakieś akcje. Oczywiście bez zielonego pojęcia o giełdzie. Parę miesięcy przed otworzyli nową piekarnie, kupili dwu piętrowe mieszkanie. — Kacper pociągnął za przezroczysty sznur, zrobił zeza, język uciekł mu bokiem ust.

— I get the point. — rzekł Cyprian, tracąc nadzieję na wakat u rodziców Kacpra. Do tej pory dobrze płacili. Każdy chciał u nich pracować.

— Po drugie, złota klatka to nadal klatka. Bez pytania o zdanie wysyłali mnie na rozwojowe ferie. Zapisywali na kursy grania na skrzypcach, kaligrafii, pływania. W jakim celu, kurwa? — Skrzyżował ramiona na piersi, jakby sam siebie pragnął otulić. — Nie odnajdywałem się tam. Zero własnego czasu. Przez to nie potrafię powiedzieć, co mnie interesuje. Co jara lub kręci. Zazdrościłem ci tego, że zawsze mogłeś robić w wolnym czasie, co dusza zapragnie.

Marek przedarł się przez paczkę znajomych. Ubrany w sprany dres, od którego bluza na plecach miała emblemat jego byłej uczelni. Szedł jak przez wodę, przedzierając się przez kolejne warstwy oparów niczym amfibia. Zaciskał pięści.

Podszedł do lady. Kadir siedział na dziecinnym stołku ozdobionym w świnkę Peppe, tyłem do lokalu. Obierał ziemniaki. Od czasu do czasu podnosił obieraczkę do ust i nucił znany szlagier. Marka zauważył właściciel, który wrócił z przerwy na papierosa.

— Tak? — zapytał myjąc dłonie, po czym ubrał jednorazowe rękawiczki.

— Ile mamy czekać na żarcie? Leci już godzina. — burknął, kiedy skanował śniadego wzrokiem.

Właściciel wezwał kuchcika. Chłopaczek rzucił trzymanego ziemniaka do miski z wodą, aż plusnęła na boki. Szef w ojczystym języku mieszał pracownika z błotem. Chwycił jego głośnik i cisnął go między zamoczone kartofle.

Tęgi Kadir wyłowił głośnik. Zawinął go z czułością w ręcznik papierowy. Wyszedł na przeciw swojemu cienkiemu jak słony paluszek przełożonemu. W obronie przeczesywał leżące za blatem kolorowe karteczki z zamówieniami. Podniósł zielony świstek, którym wymachiwał przed twarzą Turka.

Marek obserwował scenkę. Przy czym pulsował cały niczym zaciśnięta żyła.

— Jakie masz plany? Nic nie mówisz, poza tym, że chwiałbyś zostać jeszcze i pofruwać w Nibylandii. — zapytał Cypriana Kacper, który znalazł odrobinę radości z patrzenia na kłótnie. Bliskowschodnie języki nie wiedzieć czemu zawsze go bawiły.

— Co masz na myśli? — Cyprian nachylił się w stronę kolegi.

Kacper potrzebował momentu, aby zapanować nad śmiechem. Schował pół twarzy pod kołnierz koszulki i udawał, że kaszle. Gdy już siebie kontrolował, sprecyzował:

— Uciekasz przed myśleniem o dorosłości w świat dzieciństwa. Gierek ci się zachciało. Martwię się, w szkole snujesz się korytarzami nieobecny. Dlatego pytam o twoje plany.

— Nie prawda, przed niczym nie zwiewam. — zarzekał się Cyprian, bez większej wiary we własne słowa.

— Doprawdy? — Naciskał na kumpla.

Cyprian, aby uniknąć niewygodnych pytań, zamierzał iść zapłacić, ale kuchcik z szefem dalej toczyli spór, kto jest odpowiedzialny za opóźnienie zamówienia. Więc udał, że nagli go pęcherz. Zatrzymał się, przechodząc obok Kacpra.

— Z przyszłością jest jak z nieznajomą. Możesz o niej wnioskować, po wyglądzie, trzymanej książce, zachowaniu, niemal wszystko. Dopiero, po rozmowie i bliższym poznaniu dociera do ciebie, że chichot był paniczny, a książkę ukradła.

— Bredzisz. Chcę usłyszeć konkret, Cyprian. — wyśmiał go

— Mój konkret na przyszłość jest przyziemny. Własne mieszkanie lub, znaleźć taką fuchę, aby nie chcieć palnąć sobie w łeb. Mieć spokojne życie. — Mówił bez przekonania. Odszedł w stronę toalety. Zdawał się o połowę chudszy. Przywykły do drobnych kroczków, szedł do WC wieczność.

— Miało być przyziemnie. — zripostował cynicznie pod nosem Kacper — Pleciesz ogólnikami jakbym cię przesłuchiwał w sprawie morderstwa. — Dodał głośniej.

Następne częściSpalone fryty 3/3

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Narrator dwa lata temu
    Pomijając walory, o których wspomniałem w komentarzu do pierwszego odcinka, znajduję tutaj coś z polskiej rzeczywistości, będącej dla mnie egzotyką.

    Miało być dla każdego smacznie i do syta, ale wszystko przychodzi w nadmiernym trudzie, żyjemy na siłę, nakręcamy się marzeniami, aż wychodzą z tego, no właśnie: spalone fryty.

    Ciekawe słownictwo, oryginalne zwroty i porównania. Daję 5 i pozdrawiam. ?️
  • Vincent Vega dwa lata temu
    Dziękuję bardzo za przeczytanie. Nasze plany i oczekiwania łamią się pod naporem fali chaosu świata. Chciałem przedstawić bohaterów, których wiele dzieli, ale łączy jedno, każda postać staje nad przepaścią. Musi skoczyć i liczyć, że nie przypadnie w otchłani niepowodzeń.

    Pozdrawiam serdecznie.
  • Kocwiaczek dwa lata temu
    Podoba mi się, że pomiędzy całą barwnie opisaną otoczką panowie rozmawiają o czymś ważnym. Chociaż nie przytłacza to całej historii, bo co i rusz jest gdzieś wtrącenie, które odrywa na dłuższą chwilę, chce się wiedzieć jaki ta rozmowa przyniesie skutek. Do jakich wniosków dojdą? Opisy są momentami komiczne, ale przy tym życiowe, co nadaje całości niekwestionowanego smaczku. Czekam zatem na 3/3, bom ciekawa finału:)
  • Vincent Vega dwa lata temu
    Dziękuję bardzo za przeczytanie. Gdy tylko ta część zniknie z głównej, wstawię następną. Opowiadanie powstało jako całość, ale aby nie przytłoczyć odbiorcy podzieliłem na części. Mam nadzieję, że zakończenie się spodoba.

    Pozdrawiam serdecznie.
  • Kocwiaczek dwa lata temu
    Vincent Vega, twoje porównania zawsze mi sie podobają. Nie schodzisz poniżej tego poziomu nigdy, więc co się ma mi nie podobać? Lubię zabawę słowem, kokokwializmy (ale to już wiesz;)) i zawiłe akcje. Nie cierpię zadufania oraz nadawania czemuś na siłę podniosłego tonu. Życie samo w sobie jest proste. Tylko czasem dana sytuacja jest komplikuje. Po cóż więc gmatwać to dodatkowo nienaturalnym językiem? U ciebie jest prawdziwie, czasem nawet boleśnie. Moim zdaniem nie ma co cukrować. A dobry tekst i tak się obroni ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania