Poprzednie częściWiśniowa Driada — rozdział 01

Wiśniowa Driada — rozdział 02

Nie należała do osób, które lubiły same przebywać w dużym domu, ale nic na to poradzić już nie mogła. Pokręciła tylko głową, aby odrzucić od siebie myśli, które na nowo chciały znaleźć sobie miejsce w jej umyśle. Nie mogła ponownie pozwolić, aby nią one na nowo zawładnęły, jak jakiś czas temu, kiedy jechała taksówką do domu. Niedługo potem smutek i złość, przerodziły się w nienawiść do tych właśnie osób. Czuła, że jak w banku będą chcieli spróbować, aby im wybaczyła, ale jak na razie nie miała zamiaru tego, jak wiadomo zrobić.

 

— Niedoczekanie ich! Jeśli myślą, że ot, tak im wybaczę, to się do cholery pomylili! — warknęła po chwili Vivienne, podczas tego, jak kończyła ostatniego pieroga, którego miała na talerzu.

 

Aby po chwili podczas odnoszenia talerza do zlewu, wywalić puste opakowanie po jogurcie do kosza na śmieci. Wolnym krokiem wróciła na swoje miejsce, biorąc do ręki kubek z herbatą, aby upić jej łyk, czując, jak ciepło rozchodzi się po całym jej ciele. Od teraz wszystko będzie zmuszona robić na nowo, ale wcale jej to nie przeszkadzało. W końcu mogła być tym, kim naprawdę była, a nie tym, kim musiała być, aby im przypasować. Na siłę próbowała im przypasować, aby byli zadowoleni i co z tego aktualnie wynikło? To, że za jej plecami umawiali się, a ona robiła za kozła ofiarnego, myśląc, że prędzej czy później nie dowie się, co oni knuli. Dobrze, że teraz się dowiedziała, aniżeli w połowie roku, bo inaczej, byłoby z nią porządnie krucho.

 

Nim się obejrzała, wypiła do ostatniego łyka herbatę i odstawiła kubek do zlewu, tuż po tym, jak podniosła się ze swojego miejsca. Zarazem biorąc sobie sok pomarańczowy, by po chwili opuścić kuchnię, gasząc za sobą w niej światło. Wolnym, acz zdecydowanym krokiem ruszyła w kierunku powrotnym do salonu. Gdzie jak wiadomo, znajdował się telewizor, aby przejrzeć sobie czy czegoś nie znajdzie do oglądania dla siebie. Tak bardzo była skupiona na tym, co było przed nią, że kiedy siadała na kanapie, nie zauważyła, że na stole przed nią stała sobie pomarańczowa doniczka.

 

Doniczka, w której wciśnięta w ziemię mała gałązka, z różowymi pąkami. Nic więc dziwnego, że kompletnie zapomniała o tym, co chciała obecnie zrobić. A to dlatego, że całą Vivienne uwagę skupiła nad tą doniczką, która ni pięć, ni dziewięć jej nie pasowała do wielkości tego, co w niej się znajdowało. Poza tym, co za idiota wciska w ziemię byle jaką gałąź i zabiera ją do domu? Tylko jej najdroższa rodzicielka mogła coś takiego wymyślić, bo nikt inny przy zdrowych zmysłach by czegoś takiego nie zrobił. Westchnęła cicho, aby po chwili zbliżyć się w kierunku tej dziwnej sadzonki, by dotknąć palcem ostrożnie jednego z pąków, które jakieś dziwne jej się wydawały.

 

— Też mi poprawa humoru, dzięki mamo! — mruknęła pod nosem Vivienne, zapominając o tym, że była sama w domu.

 

A co za tym idzie, nie musiała szeptać, jak mówiła do siebie samej, jak to teraz robiła. Po chwili jednak, na jej twarzy, niezależnie od niej samej pojawił się nikły uśmiech na, który wcale nie zwróciła zupełnie uwagi. Im bardziej się jej przyglądała, tym bardziej wydawało się jej, że coś z nią było nie tak. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że miała coś z oczami, bo wydawało się jej, że się ta sadzonka porusza. Nic więc dziwnego, że zamrugała jeden, zamrugała drugi raz i nadal było to samo. Powoli zaczęła sądzić, że zaczęło jej odbijać, że zmęczenia i nerwów, bo inaczej jak mogła to wyjaśnić? W żadne wróżki i innego tego typu stworzenia już od bardzo dawna nie wierzyła. A jednak to, co się aktualnie rozgrywało tuż przed jej oczami, nie wydawało się, żeby to były figle jej własnej wyobraźni. Chociaż z drugiej strony jak na to patrzyła, teraz to już było jej wszystko jedno, ale przecież na to, że w tym, co jadła nie było ani grama alkoholu nieprawdaż? To w takim razie, co tak naprawdę aktualnie się przed nią samą wyprawiało?

 

— Teraz to już chyba naprawdę zaczyna mi odbijać, czy jak‽ — oznajmiła po chwili Vivienne, nie mogąc już tego wszystkiego ogarnąć.

 

Bo innego wytłumaczenia na to, jak wiadomo, blondynka na tę chwilę nie miała. A najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że zaczynało robić się jej sennie i to z niewiadomego powodu!

 

— Teraz to już chyba na serio jest coś ze mną nie... — nie była w stanie Vivienne, dokończyć swojej wypowiedzi, bo jej powieki zamknęły się, a ona odpłynęła do świata marzeń.

 

Nim jednak jej powieki kompletnie opadły, wydawało się jej, że gałąź nagle ni stąd, ni zowąd zaczęła się przekształcać w małe drzewko typu bonsai, lecz zamiast liści miało maleńkie różowe kwiaty, które było nimi obładowane do granic możliwości. Normalnie zaczęłaby wrzeszczeć i tak dalej, ale teraz wszystko było jej zupełnie jedno. Usnęła i straciła świadomość tego, co dalej bez jej wiedzy odprawiało wokół niej. Pierwszy raz od tak dawna, tak lekko się nie czuła, jak teraz. Jakby jakiś ciężki kamień spadł jej z ramion i w końcu mogła być kompletnie wolna, nie przejmując się kompletnie nikim. A tym bardziej niczym. Zapach, który się roznosił, koił jej nerwy, ciało i umysł. Wreszcie nigdy się tak wspaniale nie czuła, jak teraz, lecz powoli zdawała sobie sprawę z tego, że ten zapach. Był jej bardzo znajomy, ale nie była w stanie na ten moment określić, skąd go tak naprawdę znała. Kiedy ujrzała Vivienne, że stoi na jakiejś polanie w nieznanym jej miejscu.

 

— W końcu cię odnalazłem, najdroższa... — usłyszała delikatny głos, którego zlokalizować nie mogła w tej chwili, nieważne jakby próbowała.

 

A najśmieszniejsze w tym wszystkim był fakt, że kojarzyła to miejsce, w którym obecnie się znajdowała. Zajęło jej chwilę, nim uzmysłowiła sobie, że jak była mała, wraz z mamą odwiedziła pobliską Świątynię, ale po drodze odłączyła się od niej i jak się potem okazało, zgubiła się, co nie było jej na rękę. Wówczas spotkała pewną istotę, której już później nie zobaczyła. To dzięki niej udało jej się wrócić do jej mamy, chociaż obiecała jej, że jeszcze do niej wróci. Niestety, jak to czasem bywa, zapomniała o tym na śmierć i minęło ponad dziesięć lat. Poczuła się pod tym względem bardzo fatalnie. Zdawała sobie sprawę, że ta istota pewnie czekała na nią i czekała, a ona o niej zupełnie zapomniała.

 

— Jak mogłam o nim zapomnieć... — mruknęła Vivienne totalnie przygnębiona.

 

Nie mogła sobie Vivienne wybaczyć, że tak go potraktowała w zamian za to, że ją uratował. Jednak nic już na to poradzić nie mogła i ona zdawała sobie z tego sprawę. Miała tylko nadzieję, że nie będzie na nią z tego powodu wściekły, ale po tonie wypowiadanych wcześniej słów mogła być pewna, że nie był na nią zły. Nadal stała na tej dziwnej polanie, która była jej bardzo znajoma, a zarazem obca. Uczucia co do tego miejsca Vivienne miała dość sprzeczne, ale nie wiedzieć czemu zbytnio się nie bała.

 

Tak naprawdę, nie wiedziała, czy to był sen, czy jawa. Ostatnie, co pamiętała, było przyglądanie się drzewku, które mama jej sprezentowała. Prawdę mówiąc, nie marzyła o mini bonsai, bo zbytnio rąk do roślin nie miała. Zwykle po dniu lub dwóch usychały, z niewiadomego przez nią powodu. Po którymś razie w końcu odpuściła i od tamtej pory nie zajmowała się żadnymi roślinami doniczkowymi. A teraz przyszło jej się zmagać z bonsai, które zapewne po dwóch dniach uschnie i znowu będzie płakała nad jego marnym końcem.

 

— Mam nadzieję, że nie jest to sen i naprawdę do mnie wróciłaś? — usłyszała Vivienne ponownie ten sam nostalgiczny głos, który przyprawiał ją o dreszcze.

 

— Niby, kiedy odeszłam, by teraz powrócić po tylu latach? — spytała po chwili Vivienne, próbując dowiedzieć się nieco więcej, bo jej wspomnienia nadal były dla niej niejasne.

 

Do tego stopnia, że nawet nie zorientowała się, kiedy zadała owo pytanie. I tak czuła się głupio, że wypowiedziała te słowa, ale cofnąć ich już nie mogła. Pozostało jej mieć tylko nadzieję, że nie uraziła go nimi. Zaraz też postanowiła dotrzeć do tego wielkiego drzewa. Tylko to, teraz było dla niej najistotniejsze i na tym postanowiła się skupić. Nie ważne jakby się rozglądała, nie mogła się napatrzeć na miejsce, w którym się znajdowała. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że to był sen, a nie jawa. Tak bardzo była oczarowana scenerią, co jak wiadomo było zrozumiałe. A im bardziej zbliżała się do owego drzewa, tym większe się ono wydawało. W końcu, gdy stanęła tuż przed nim, to aż otworzyła usta z wrażenia.

 

— Jakie wielkie...!!! — wydyszała Vivienne, nie mogąc zatrzymać słów dla siebie, nim dodała: — Jaka piękna!

 

Nie mogła się na nią napatrzeć, kolory były takie żywe i piękne, że nie mogła oderwać od nich wzroku. Do tego stopnia, że nawet nie zauważyła pary zielonych oczu, które były skupione na niej. Może dlatego, że owe oczy były idealnie ukryte między kwiatami. Wiatr nieco się zerwał, przez co musiała poprawić swoją fryzurę, bo przez chwilę nic nie widziała. Międzyczasie, usłyszała cichy szelest, który dobiegał między kwiatami i liśćmi. A kiedy w końcu mogła znowu przyglądać się owej wiśni, na jednym z konarów ujrzała siedzącego na nim chłopaka.

 

Chłopaka, którego kolor włosów był taki sam jak owego drzewa, na którym siedział. Z boku jego głowy były trzy kwiaty wiśni z liśćmi, jakby założył je za ucho. Ubrany był w tradycyjny strój japoński z dawnych lat. Wyglądał jak z dawnej epoki, niczym jakby urwał się z obrazu. Spoglądał się na nią zielonymi, niczym jak szmaragd oczami, tak żywy kolor one miały. A kiedy zorientował się, że się na niego patrzy, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Sam zapach dobywający się z tego drzewa powodował, że Vivienne czuła się, jakby wypiła parę kieliszków wina, a żadnego przecież nie piła.

 

— Już się martwiłem, że o mnie zapomniałaś... — odezwał się melodyjnym tonem głosu, nie mogąc nacieszyć się jej widokiem.

 

A Vivienne jak zamurowana, stała jakby nogi wrosły jej w ziemię. Nie zdając sobie sprawy z tego, że z wrażenia aż otworzyła szeroko buzię. Tak bardzo była zszokowana jego widokiem. Do tego stopnia, że kompletnie nie zwracała uwagi na to, że raczej nie powinien siedzieć na wysokiej gałęzi drzewa. Chociaż wcale się jej nikt nie dziwił, bo chłopak wyglądał tak, jakby z niej praktycznie wyrósł. Nie wspominając o tym, że zachowywał się tak, jakby to było nic takiego. W tym momencie niebieskooka przestała zdawać sobie sprawę z tego, że to nie było realne. Nie potrafiła oderwać od niego wzroku, tak bardzo był niesamowity. Dopiero po paru chwilach, w końcu zorientowała się, że spogląda na niego z otwartą buzią. Do której w każdym momencie mógł wpaść jakiś owad. Wiedziała również, że on czekał na jej odpowiedź na jego słowa. Dlatego spoglądał się na Vivienne w kompletnej ciszy, nie wydobywając z siebie w tym czasie ani jednego dźwięku.

 

— Zdaję sobie sprawę z tego, jak dawno ostatni raz się widzieliśmy... Że miałam wrażenie, że był to tylko sen, a nie prawda — rzekła w końcu Vivienne, przerywając tym tę niezręczną ciszę, jaka między nimi się wywiązała.

 

Początkowo blondynka miała zamiar powiedzieć mu, że tak naprawdę o nim zapomniała, ale coś wewnątrz niej podpowiadało jej, aby tego nie robić. Im bardziej chciała je wypowiedzieć, tym bardziej mówiło jej, aby tego nie robiła. Czuła całą sobą, że gdyby te słowa wypowiedziała, nie mogłaby już się czuć w tym miejscu bezpiecznie. Tym bardziej że nie miała pojęcia, jak on na nie zareaguje. A na pewno nie łagodnie, tego w stu procentach była Vivienne pewna.

 

— C-co ja r-robię...‽ — wydukała po chwili Vivienne, tuż po tym, jak wyrwała się w porę z dziwnego transu, przez który mało tego kryształu nie dotknęła.

 

W ostatnim momencie udało jej się zatrzymać rękę, która już prawie sięgnęła po ten tajemniczy kryształ. Kryształ, który pojawił się na miejscu rośliny, która się w tym miejscu znajdowała, a teraz nie było ani jednego śladu po niej. Vivienne zdawała sobie sprawę z tego, że drzewko nie mogło podnieść się z ziemi i sobie pójść, więc w takim razie gdzie się podziało? To było dobre pytanie, ale coś podejrzewała, że ten kryształ musiał mieć wspólnego z jego zniknięciem, nie wspominając, o chłopaku, którego spotkała w dziwnym miejscu.

 

Z każdą chwilą coraz bardziej miała wrażenie, że zaczynała tracić zmysły z powodu ujrzenia byłego chłopaka i jej byłej przyjaciółki razem w łóżku. Bo jakie inne wytłumaczenie na to wszystko mogła Vivienne w takim przypadku mieć? Z każdą chwilą coraz bardziej miała większy mętlik w głowie i więcej pytań, aniżeli odpowiedzi na nie. Tak czy inaczej, nie mogła Vivienne zostawić w takim miejscu ten kryształ, bo jeszcze jej mama go z czymś pomyli. A tego, jak wiadomo najbardziej, że wszystkiego by nie chciała, bo nie wiedziała gdzie iwy chłopak ze snu się podział.

 

— Kto by pomyślał, że przyjaciel z dzieciństwa naprawdę był istotą fantastyczną... — mruknęła pod nosem Vivienne, powoli podnosząc się z kanapy, aby wziąć do ręki ów kryształ.

 

Nic więc dziwnego, że nie była w stanie znaleźć sobie odpowiedniego chłopaka. Nawet ten, który ją zdradził z jej własną przyjaciółką, nie był tym jakiego szukała. Westchnęła ciężko i w końcu po którymś podejściu wzięła do ręki ów kryształ. Kryształ, który początkowo był zimny niczym lód i bez połysku, aby po chwili zaczął stawać się z każdą chwilą coraz gorętszy, nabierając również blasku, Vivienne przez chwilę miała wrażenie, że jej się przewidziało, ale kiedy podniosła go, aby lepiej go zobaczyć, to zmieniła pod tym względem zdanie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Lotos rok temu
    Podoba mi się opowiadanie, mój klimat, kiedyś napisałem opko." Iluzja". Zupełnie inne w klimacie niż Twoje i to jest najlepsze w iluzji, że każdy ma swoją.
    Masz kilka błędów "Polacy wzrok" zapewne chodziło o palący. I jeszcze kilka tam jest, ale opowiadanie bardzo na tak.
  • MANACHI rok temu
    Dziękuję za uwagę, piszę na telefonie i czasem takie kwiatki się pojawiają ^^

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania