Sygneczowski chlupot [1/3]

Moim jedynym przyjacielem jest specyficznie pachnący Skąpy. Przepadam za jego towarzystwem, szczególnie że ostatnio nie mam zbyt wielu rzeczy na głowie. Zanudziłbym się na śmierć, spędzając tutaj samotnie kolejną zimę. Gdyby nie tak doborowy towarzysz, prędzej popadłbym w najosobliwsze histerie generowane przez mój wariacki umysł, niż zachował choć krztę przytomności i rozsądku.

Chciałbym teraz więcej napisać o moim cichym kamracie, lecz wydaje mi się, iż sytuacja wymaga przytoczenia znanego powszechnie ludowego cytatu: „Słuchaj uważnie ludzi, którzy mówią o innych w twojej obecności. W dokładnie ten sam sposób będą mówić o tobie, podczas twojej nieobecności.”. W tym miejscu wypadałoby wspomnieć o autorze tej jakże mądrej sentencji. Czyli o kim dokładnie? Choćbym miał godzinami ślęczeć nad odpowiedzią, nie jestem w stanie zmusić swoich szarych komórek do wertowania pamięci na tyle skutecznie, by ów twórcę tych spójnych wartościowo słów sobie przypomnieć. Liczę, że zarówno mój znikający kompan jak i pominięty kreator wybaczą mi ten niecelowy brak profesjonalizmu.

Tak więc łatkę perfekcjonizmu można z ulgą na sercu zerwać z pisanego właśnie tekstu. Jest się dokładnym we wszystkim, albo w niczym. Nie po to wszakże wstąpiłem na profesorską ścieżkę rozwoju, by teraz zgoła łatwo odpuszczać czy też redukować poziom – sensownych bądź błahych – dociekań; sądzę jednak, iż niejeden ma moim miejscu odpadłby już dawno.

Póki jestem sam i nadtopiona świeca o zapachu do obłudy przypominającym rozgotowaną – lecz dobrze doprawioną – tuszę rozświetla dostatecznie niezbędny do pisania rejon pomieszczenia, przejdę do genezy czynności, której się właśnie podejmuję.

Postanowiłem sięgnąć po znalezione w przyściennym regale pióro dopiero dzisiaj. Niemniej jednak, dorastałem do tak – chciałoby się rzec – odważnej decyzji wiele miesięcy. Nawet niewielki stos pożółkłych kartek odnaleziony któregoś razu w miejscu, w którym wcześniej spoczywał kałamarz, nie stanowił finalnego bodźca do rozpoczęcia procesu przelewania myśli na papier.

Nie będę ukrywał zgoła istotnego wpływu mojego naukowego jestestwa na kontekst omawianego tematu; byłoby to bowiem równoznaczne z pogwałceniem zasad moralnych i etycznych, którymi mógł szczycić się każdy pieczołowicie wykształcony doktorant. Tak wiec studia trzeciego stopnia, których się podjąłem, trwały cztery lata; zostały zwieńczone pozytywnie rozpatrzoną rozprawą doktorską, na dodatek były wypełnione niemal po brzegi zakrawającym o pracoholizm wertowaniem bibliotecznych zbiorów.

Z początku najbardziej moją uwagę przykuwały treści ściśle powiązane z tematem opracowywanego zagadnienia. Zakładałem, że poruszenie sprawy aktualnie widniejącej na szczycie listy tabloidowych wątków musi okazać się sukcesem. Nie myliłem się ani trochę, co nie zmienia faktu, iż oddałbym ostatnie zdrowe komórki swojego wychudzonego ciała za choć odrobinę przychylniejszy los.

W czasie burzliwych, seminaryjnych konsultacji doszedłem do wniosku, że warto przystać na sugestię szpakowatego promotora o włosach nieziemsko przypominających rozgotowane kłęby makaronu spaghetti; był on osobą niezwykle ułożoną i spokojną, a podeszły wiek jedynie utwierdzał go w przekonaniu, iż naukowej emerytury pragnie doczekać bez żadnego skandalu – co byłoby niemal wykluczone, gdyby przystał na pierwotny temat mojej przyszłej pracy doktorskiej. Skąd jednak pomysł na coś tak aktualnego i prowokacyjnego? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie; wiem jednak, że szczerze zastanawiałem się nad niedawno określonymi, acz dyskusyjnymi problemami, powstałymi wraz z nastaniem XXI wieku. Doktor habilitowany Jan Wilusz-Harmoński stwierdził bowiem, iż mogę rozwijać się pod jego skrzydłami, lecz jedynie wtedy, gdy zmienię toń bijący od nakreślonego motywu pracy. Zważając na fakt, że był to – zdaniem nie tylko moim – najlepszy polski specjalista w dziedzinie ekonomii normatywnej, społecznej oraz behawioralnej, nie miałem w zasadzie wyboru. Ceniłem swój czas; stroniłem od zmarnowania wielu lat ciężkiej pracy u kogoś, kto nie docenia osoby prawdziwie zafiksowanej w badawczym świecie, a takie wrażenie sprawiała chociażby doktor Katarzyna Woń. Ta otyła kobieta lubowała najegzotyczniejsze zwierzęta; nie cieszyła się dodatkowo renomą równie wysoką co reszta pracowników katedry nauk społecznych. Mnie jednak odstręczał od niej wyczuwalny odór, jaki wokół siebie roztaczała oraz – co wtedy istotniejsze – rozbieżne, skrajne pogłoski na temat jej kompetencji.

Taką wiec nazwę nosił powstały temat doktoratu: Równość wyników jako szkodliwy dysonans poznawczy społeczeństw postępowych. Myślę, iż znaczna część krakowskiego społeczeństwa – nawet pobieżnie interesująca się tematyką równouprawnienia płci – zetknęła się z moją pracą w różnorakich środkach masowego przekazu; było o niej naprawdę głośno i choć nie spodziewałem się aż tak wielkiego dyskursu nad bagatela dwustustronicową rozprawą, to jednak byłem gotów stanąć na wysokości zadania i bronić – z pomocą roztropnie dobranej bibliografii – swoich tez nadzwyczaj sukcesywnie. Z niemniejszą skutecznością również stwierdzam, że to właśnie moja głośna, kontrowersyjna praca stanowiła przechylający szale czynnik, który finalnie doprowadził mnie do obecnego – przesiąkniętego ciemnością i irracjonalnością – stanu.

Ukończenie doktoratu na prestiżowym, krakowskim Uniwersytecie Ekonomicznym byłoby niewykonalne bez odpowiedniego zaplecza literackiego. Na ilość publicznych bibliotek nie mogłem jednak narzekać; moja ówczesna uczelnia również miała bodajże najobszerniejsze zbiory książek oscylujących w tematyce nauk społecznych – w tym ekonomii. Swój badawczy research rozpocząłem jednak skromnie; zdziwiłem się, jak wiele wartościowych artykułów można znaleźć na witrynach dostępnych pod niepolskimi domenami. Na samym początku mojej studenckiej ścieżki natknąłem się na pewien wymowny wpis jednego z użytkowników zagranicznego portalu społecznościowego. Treść zamieszczona przez osobę ewidentnie używająca tłumacza językowego, przyciągnęła moją uwagę nie tylko bijącą w oczy – ortograficzną i składniową – skoliozą; moje zmysły zostały niemal całkowicie pochłonięte materiałem ukazującym się po kliknięciu w link, który ów użytkownik o pseudonimie TaemLlems zamieścił. Nie mam na tyle siły oraz przytomności umysłu, aby rozwlekać się na ten temat więcej z jakąkolwiek spójnością, tak wiec napomknę jedynie, iż właśnie to wydarzenie można określić jako swoisty moment przekroczenia horyzontu zdarzeń czarnej dziury czy też rolowania długiem przez zbyt długi okres. Co jednak łączy zgoła nieobserwowalne zjawisko fizyczne i astronomiczne z ujętym ekonomicznie refinansowaniem? Wystąpienie obydwu z nich powoduje przekroczenie bezpowrotnej granicy, co w moim wypadku miało miejsce w momencie dojścia do zgoła trwożliwych treści powielanych przez człowieka ukrywającego się pod osobliwie zlepioną nazwą.

Gdy już zebrałem odpowiednią ilość materiałów źródłowych, mogących pochodzić ze źródeł sieciowych, to jest nie więcej niż dziesięć procent, przystąpiłem do regularnego odwiedzania najróżniejszych, krakowskich bibliotek. Czas poza nielicznymi i pochłaniającymi marginalną ilość dnia zajęciami – w końcu były to studia doktorskie na kierunku społecznym – spędzałem z początku głównie na terenie uniwersytetu Jagiellońskiego i Pedagogicznego, lecz gdy wymagała tego sytuacja – głównie na etapie wyjaśniania modeli matematycznych stanowiących podwaliny ekonometrycznych treści – również główkowałem nad stosami opracowań, dostępnymi w Akademii Górniczo-Hutniczej. Z raz czy dwa moja stopa pojawiła się w miejskich zbiorach bibliotecznych, niemniej jednak szybko się stamtąd ulatniałem; ciężko było przeżyć szok, który towarzyszył mi w momencie odkrycia, jak okrojone i wstydliwe okazały się zbiory nieakademickich instytucji kultury.

Dopiero mniej więcej od połowy pierwszego roku stwierdziłem, że wartość oferowanej literatury w aspekcie mojej rozprawy doktorskiej poza bramami UE się wyczerpała – od tamtego momentu niemal zamieszkałem w obdrapanym przez klimat i błahą renowację budynku usytuowanym pomiędzy pawilonem F – świeżo odnowionym centrum nauk finansowych – a podstarzałym pawilonem B, wchodzącym w skład krzywej formacji budowlanej w kształcie litery „U”. Przyobleczona łuszczącą się, szarą farbą biblioteka stanowiła swoiste centrum uczelnianego kampusu. Najobszerniejszy zbiór materiałów zostawiłem sobie na koniec, będąc jednocześnie spokojnym, iż całą resztę niezbędnych pozycji bibliograficznych zdobędę właśnie tutaj.

Drugi rok okazał się dla mnie niezwykle wymagający pod kątem ujednolicenia dotychczas sporządzonych notatek w synchroniczny i naukowy sposób. Wraz z promotorem ustaliliśmy, że zebrane przeze mnie treści są aż nadto wystarczające w temacie ujęcia przyszłej rozprawy doktorskiej – a że byłem człowiekiem naznaczonym łatką perfekcjonisty – nie potrafiłem wyrzucić ze swojego zbioru literatury niczego, co mogłoby choć w najmniejszym stopniu wspomóc moją generalną tezę o promowanej równości wyników nad równością szans. Byłem wiec na dobrej drodze do rozpoczęcia pisania pracy i o ile nie było to proste z nadto rozbudowaną i obligatoryjne przeze mnie ujętą bibliografią, to jednak miałem świadomość, iż obecnie jedynie kwestią czasu jest postawienie pierwszej, środkowej i końcowej kropki w mojej rozprawie naukowej.

Jaki on jest ładny! Proszę mi wybaczyć to wydawać by się mogło niestosowne wtrącenie, lecz Skąpy wrócił, niosąc ze sobą dawkę pozytywnie wypełniającej przestrzeń energii. Kiedyś – w tak ciemnych i nieludzkich warunkach – nie sposób było się cieszyć z czegokolwiek. Obecnie jednak doceniam możliwość subtelnej rozmowy z moim złocistym przyjacielem. Pomimo ciszy, którą się posługuje w komunikacji ze mną, nie potrafię otrząść się z wrażenia, iż coraz więcej nas łączy.

Chętnie powiedziałbym o tych ośmiu oczu więcej, lecz wpatrywanie się w jego złote ciało generuje we mnie pokłady nie wiedzieć jak dawno uśpionej nostalgii, a póki nadal siedzę z pragnieniem dokończenia mojej patowej historii, nie chce się rozmyślnie odwodzić od trzeciego roku doktoratu – tam bowiem, w najmniej oczekiwanym momencie, nastąpił zwrot w stronę nieuświadomionej przeszłości.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MKP 10 miesięcy temu
    Tak wiec - ę
    zmienię toń bijący od nakreślonego motywu pracy - ton chyba powinien być

    Bardzo dobrze napisane wprowadzenie i szybko się czyta, aczkolwiek ośmiooki przyjaciel - nawet ze złota - jakoś mnie przeraża :)
  • PawelRzeszowiak 10 miesięcy temu
    Dziękuję za komentarz! :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania