Symfonia międzygalaktyczna cz.1
/Nie można rozróżniać łez od muzyki/
...
Coś szumiało wokół jakby zespoły przekaźników zatrudniono w orkiestrze symfonicznej, było także bolesne odczucie zmowy, że bunt instrumentów jest nieunikniony.
Jakub miał wrażenie, iż chodzi o jego udział w spektaklu, o jego instrument, koncertowe umiejętności – i że znów wszystko spierdoli...
– E... wstawaj do jasnej cholery, czas do roboty – głos kobiety nie pozostawiał złudzeń, ale zdanie było zupełnie pro forma, bo obecnie czas był popołudniowy a tamten już odszedł, przeszedł, zniknął – nie było już tamtego czasu, teraz był inny, co najwyżej można się było udać /w poszukiwaniu straconego czasu/, a nawet na pewno...
– A coś ty taki pobity? – dodała jeszcze szorstko – znowu żeś zasłużył na wpierdol...to i dostałeś.
Rzeczywiście nie wyglądał zwycięsko, twarz była obrzmiała i zakrwawiona. Nie był to pierwszy raz, a i zapewne nie ostatni – Jakub prowadził mocne życie. Mocne nie tylko nocą, potrafił także za dnia.
– Odpierdol się ode mnie, dzisiaj mam wolne i chuj cię reszta obchodzi. Zresztą nie pamiętam jak wróciłem do chałupy.
Była to święta prawda a nawet więcej, bo był na imprezie u proboszcza. To były regularne zabawy, proboszcz lubił imponować, bizantyjski przepych był jego życiową pasją i drogą do celu.
Znali się od kilku lat, Jakub został także ministrantem i to zbliżyło do siebie te dwie wyjątkowe osobowości, osobliwości, osoby e...😱 takie tam.
Ich znajomość, bo raczej nie była to przyjaźń a jeśli, to miała szorstkie owłosienie, istniała na zasadzie połączonych naczyń – wzajemnie się uzupełniali.
Proboszcz miał w miasteczku wszystko i wszystkich pod kontrolą a Jakub nie miał zamiaru pozostawać w tyle i w tle, też chciał, a przykład płynął z góry nie strumieniem lecz rzeką, ścinał po drodze wszystko przedpotopowo-potopowym marszem – kwintesencją śmiałości.
Gdy się poznali, proboszcz natychmiast zwrócił uwagę na jego imię, bo Jakub ma swoje protoplastyczne umiejscowienie w hebrajskich zwojach o nazwie Tora /Prawo/. Jest tam ważną postacią nie tylko ze względu na to, że widział jak anioły chodzą po drabinie i tym sposobem przemieszczają się z nieba na ziemię a także z powrotem /drabina Jakubowa/, ale przede wszystkim bił się z Bogiem Jahwe i zwyciężył, albo inaczej – spuścił wpierdol Bogu. Nie został za to ukarany lecz nagrodzony, wyróżniony – otrzymał imię Izrael i nominał przywódcy.
Jakub starał się dorównać swemu przodkowi, więc traktował religię bardzo poważnie i wpierdol nie był mu 👽.
Czasem nawet krążyły wokół niego takie myśli, że skoro księża nieustannie mówią iż cierpienie uszlachetnia, to może z nimi postąpić podobnie, uszlachetnić ich radykalnie, udiamentowić, urubinowić, wyszkarłatnić, wyzłocić; zamienić w światłość wiekuistą – wpierdolem totalnym. Niechaj mają pełnię szczęścia i szlachetności, bo Jahwe jest raczej nieosiągalny; to trochę jakby próbować złapać Muminka, Smerfa albo świnkę Peppę.
koniec cz.1
Komentarze (1)
Więcej na: https://www.opowi.pl/forum/niepowtarzalny-styl-z-opowi-w1144/
I w zakładce Konkursy: https://www.opowi.pl/konkursy/
Zrób to i baw się fantastycznie.
NSzOpowi
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania