Szczęście w nieszczęściu część 1

Dzień rozpoczął się niezwykle nieudanie i to z mojej winy, a właściwie niedopatrzenia. Wieczorem jak zawsze nastawiałem mój ulubiony radiobudzik, ponieważ od dzieciństwa nie cierpiałem tradycyjnego budzika, którego niezwykle głośnym dzwonkiem wyrzucano mnie z łóżka i wysyłano niewyspanego do szkoły. Kiedy sobie to przypomnę i porównam do czasów współczesnych, dostrzegam przeogromną niesprawiedliwość. Gdybym był teraz w wieku szkolnym, drugi rok z rzędu miałbym zdalne nauczanie i fory na egzaminach. Jeszcze byłby powód do domagania się od rodziców, moich pięciu stów, jakie państwo daje na wszystkie dzieci. Nawet nie mogliby mi przylać, za złe zachowanie, skoro na rodziców podnoszących rękę na swoje pociechy jest paragraf i to egzekwowany. Niestety tak dobrze mi nie było i każdego dnia rankiem w roku szkolnym, pokonywałem pieszo drogę do i ze szkoły, a teraz woziliby mnie samochodem.

Dotarłem do domu po drugiej zmianie jakieś pięć minut po dwudziestej trzeciej. Praca na taśmie mocno dała mi w kość i kładąc się spać po północy, nastawiłem radiobudzik na trzecią trzydzieści, żeby żona przed pierwszą zmianą miała czas na przyszykowanie się do pracy i dotarcie na przystanek, na którym zatrzymywał się autokar dowożących pracowników na strefę. Przez kilka lat wypracowany przez nas podział obowiązków domowych nie zawiódł i jak to się mówi, zawsze jest ten pierwszy raz. Musiałem być bardzo zmęczony skoro nie zauważyłem, ikonki informującej o koniecznej wymianie baterii, podtrzymującej działanie budzika w przypadku braku energii elektrycznej.

Gdybym miał świadomość, jak dochodzi do katastrof lotniczych, z pewnością nastawiłbym dla asekuracji alarm w swoim smartfonie. Niestety konieczność powstawania kilku powodów do wywołania nieszczęścia, była mi zupełnie obca. Dlatego nie miałem opracowanych odpowiednich procedur, które w swoich założeniach obudziłyby żonę w odpowiednim czasie i umożliwiłyby jej spokojne wyjście z domu.

Przez mgłę senną pamiętam, jak jakaś ohydna poczwara, waliła mnie po pysku i szarpiąc, wołała.

- Jarek, obudź się, zaspałam do pracy.

Gdyby nie to okładanie, zignorowałbym te mary senne, lecz to cholernie bolało.

- Ja chce spać – mamrotałem i naciągałem kołdrę na głowę.

Jakieś sto trzydzieści kilo, napierało na mnie z całych sił i ta przemoc fizyczna wyrwała mnie z marzeń sennych o pięknej, młodej, powabnej szatynce. Niestety pod naporem ciężkich argumentów, piękno ulotniło się i stanąłem oko w oko z własną żoną.

- Kobieto, uspokój się, chcesz mi żebra połamać, albo mi kark skręcić – wyłem niczym potępiony w Hadesie.

- Przez ciebie spóźniłam się do pracy – wysyczała niczym jadowity wąż przy moim lewym uchu.

Świadomość, że będę miał ją na utrzymaniu przez nie wiadomo jak długo, podziałała na mnie znacznie lepiej, niż miałbym wylane na siebie trzy kubły zimnej wody.

- Co się stało? – nie zapytałem, tylko wykrzyczałem, jakbym wyskoczył z piekielnej otchłani.

- Budzik nie zadzwonił, a dziś ma zapaść decyzja, czy przedłużą mi umowę o pracę.

Wiadomość była niczym grom z jasnego nieba i gdyby nie otrzymała umowy na czas stały, z pewnością miałbym zawał albo zapaść. Istniała niewielka szansa niczym światełko w tunelu i całym sobą zamierzałem ją wykorzystać.

- Już wstaję! – darłem się jak opętany.

Niczym błyskawica, zająłem miejsce za kierownicą własnego pojazdu i z podwórka krzyczałem na moją ślubną.

- Halina, długo mam czekać!

W poganianiu nie przeszkadzało mi, że byłem w piżamie i szlafroku. Nawet butów zapomniałem, lecz o poganianiu żony już nie.

Pomimo tuszy szybka była i jak wskakiwała do samochodu, poczułem, jak zawieszenie uderza o podwozie, tak bardzo dostało. Ruszyliśmy z prędkością, o jaką dwudziestoletni samochód nabyty dwa dni wcześniej, nie mogłem podejrzewać. Żwawo pokonywaliśmy kilometry mocno wyeksploatowanym autem i pomimo spękanych łysych opon, ani razu nas nie zarzuciło. Nigdzie nie zwalniałem nawet w terenie zabudowanym i dzięki takiej technice jazdy dojechaliśmy pięć minut przed szóstą. Dopiero zacząłem hamować, jak zobaczyłem bramę, lecz pomimo wdepnięcia pedału do podłogi, nasza fura jedynie delikatnie zaczęła zwalniać. Dlatego użyłem ręcznego, lecz i to na wiele się zdało. Bryka nieubłaganie zbliżała się do szlabanu, jadąc po skosie. W przypływie desperacji zredukowałem bieg na najniższy, szarpnąłem ręczny na maksa. Dzięki zastosowaniu takiej techniki obróciłem nasz bolid o sto osiemdziesiąt stopni. Zaledwie dwa centymetry dzieliły nas od katastrofy. Żonie nie dałem szansy na przeżywanie balansowania nad przepaścią, tylko poganiałem.

- Nie siedź jak kłoda, biegnij, inaczej nie zdążysz.

Delikatnie złapała za klamkę, lecz nie była w stanie ich otworzyć, więc ja na boso, obiegłem pojazd i szarpnąłem. Działanie z dwóch zdesperowanych sił dało efekt i się uchyliły. Wtedy żona wcisnęła się w szparę i naparła niczym zawodnik sumo. Pierwsze co usłyszałem to odgłos zgniatanej blachy, a dopiero później zgrzyt niesmarowanych od lat zawiasów. Kiedy drzwi ustąpiły i małżonka została uwolniona, nawet nie przypuszczałem, że kobieta ze sporą nadwagą jest w stanie tak szybko biegnąć. Wtedy był to pierwszy raz, kiedy byłem z niej dumny i żałowałem wcześniejszego niedostrzeżenia u niej talentu sprinterskiego. Gdy znikła w drzwiach wejściowych budynku głównego, odwróciłem głowę i spojrzałem na swój samochód. Wyglądał równie dobrze jak w chwili zakupu, oprócz prawie wyrwanych drzwi, moje próby ich zamknięcia, nie przyniosły spodziewanego efektu i zmuszony zostałem do użycia sporej siły. Kapcie na nogach w tym mi nie pomagały, wręcz przeszkadzały i co chwilę stałem boso na zimnym betonie. Zdesperowany rozglądnąłem się, za czymś czego mógłbym użyć do ich zamknięcia? Tylko jedno wpadło mi w oko, a był to ochroniarz. Chłop dość młody jak na obiboka, gapił się jak ciele na mnie i mój pojazd.

Takiego zainteresowania się nie spodziewałem. Wytrzeszcz oczu, przy oglądaniu auta, kojarzył mi się jedynie z targami motoryzacyjnymi, które nie są dostępne dla ludu pracującego miast i wsi. Ceny wejściówek skutecznie zniechęcają i jak się okazuje bardzo dobrze, ponieważ w promocji nawet najlichszego modelu towarzyszą hostessy. Producenci i ich marketing przy prezentacji wykorzystują powab pań, by przekonać potencjalnego klienta, jak bardzo on pożąda ich wyrobu. Wszelkie takie skojarzenia mogą okazać się niebezpieczne, a jak bardzo niech posłuży przykład mojego znajomego.

Chłop przekroczył zaledwie sześćdziesiątkę i był nie tylko przez siebie, lecz i przez lekarza pierwszego kontaktu uważany za zdrowego. Żadnych lekarstw nie przyjmował, aż do dnia gdy firma marketingowa nie zachęciła go do wyrażania swojej opinii o produktach, które są przez nich reklamowane. Współpraca układała się wręcz modelowo i mój znajomy za liche wynagrodzenie po każdym spocie reklamowym, wyrażał swoją opinię. Pewnego dnia pośród wielu filmików o cudownych właściwościach suplementów diety, znalazł się jeden z niezbyt udanym samochodem. Chcąc zachęcić potencjalnych klientów do jego zakupu, model ten zaprezentowano w połączeniu z niezwykle atrakcyjną kobietą. Sama prezentacja nie była mistrzowska, tylko w tym przypadku natrafiła na podatny grunt. Recenzent swoje lata miał i przekaz odebrał inaczej niż osoby młode. Dla niego, film nawiązujący do dokumentu nim był i w taki sposób odczuwał jego podprogowy przekaz. Początkowo na gorąco nie był w stanie wyrazić w pełni tego, co czuł. Jednak w nocy gdy spał, ponownie ujrzał zarejestrowane sceny, tylko tym razem zostały one wzbogacone w zapach i ciepły wiatr.

Atrakcyjna kobieta ocierała swoje ciało o maskę samochodu i przedni błotnik. Skromny jej strój więcej prezentował wdzięków, niż ich ukrywał. Ciało bez najmniejszej skazy, dotykało karoserii, pokrytej czerwonym perłowym lakierem. Ocierając się o nagrzaną blachę wydzielało zapach przepełniony seksem. Aromat był tak intensywny, że przeniósł dziadka do boskiej krainy wiecznej szczęśliwości i byłoby dobrze gdyby ten nadmiar szczęścia jego serce wytrzymało. Niestety nastąpił rozległy zawał, zakończony pęknięciem serca wzdłuż i czteroma bajpasami, a wszystko dlatego, że nie mógł dotknąć i poczuć aksamitnej skóry pod palcami.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Bożena Joanna 17.12.2020
    Zawsze śmieszyły mnie procedury w pracy, ponieważ odnosiły się do stanu idealnego, a nie szarej rzeczywistości.
    Końcówka ilustruje dawne i obecne hasło "reklama dźwignią handlu", ale ktoś zapomniał dodać, że nieszczęście !czyha w spotach.
    Pozdrowienia!
  • Misia1612 18.12.2020
    Dobrze się czyta- czekam na kontynuację, pozdrawiam!
  • Kavita 01.01.2021
    Bardzo przyjemnie się czyta i jestem pod mega wrażenie. Ostatnia część opowiadania bardzo mi się podobała - wszystko było tak przekazane, że bez większego problemu można sobie to wyobrazić, nawet tego nie chcąc.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania