Szklana dziewczynka - Rozdział piąty
20 grudnia 1995, środa, 16:30. Kuchnia
Babcia piecze pierniki. Cała kuchnia pachnie cynamonem i goździkami. Ja siedzę przy stole i pomagam jej wyciskać foremkami kształty z ciasta. Alina stoi przy oknie i patrzy na śnieg.
- W tym roku będziemy u Beaty na Wigilię - mówi babcia, nie podnosząc wzroku znad blatu.
Zatrzymuję rękę w powietrzu.
- Co?
- Słyszałaś. Wasza mama chce, żebyśmy przyszli do niej na Wigilię. Mówi, że Tomek jest już większy, że da radę.
- Ale my zawsze jemy Wigilię tutaj - odzywa się Alina.
- Wiem. Ale w tym roku będzie inaczej.
Odkładam foremkę. Czuję coś w środku - coś zimnego, ostrego.
- Nie chcę tam iść.
Babcia w końcu podnosi wzrok.
- Emilia...
- Nie chcę tam iść.
- To twoja matka.
- To nie zmienia tego, że nie chcę tam iść.
Babcia wzdycha. Ociera dłonie o fartuch.
- Wiem, że to trudne. Ale czasami musimy robić rzeczy, które są trudne. Dla rodziny.
- Ona nie jest rodziną - mówię cicho. - Ona wybrała inną rodzinę.
- Emilia! - Babcia podchodzi do mnie. - Przestań. Wiem, że jesteś zła, ale to wciąż twoja matka.
- Matka, która nas zostawiła.
- Matka, która próbuje.
Patrzę na nią. Babcia patrzy na mnie. Przez moment milczymy.
- Ja też nie chcę tam iść - mówi cicho Alina.
Babcia odwraca się do niej.
- Alina...
- Ale to prawda. - Głos Aliny jest cichy, ale stanowczy. - Nie chcę tam iść. W jej mieszkaniu jest ciasno. Tomek będzie krzyczał. Sławek będzie udawał, że nas nie ma. A mama będzie udawała, że wszystko jest w porządku.
Babcia milczy. Patrzy na nas obie. Potem siada przy stole i zakrywa twarz dłońmi.
- Co ja mam zrobić? - pyta cicho. - Beatka dzwoniła pięć razy. Błagała. Płakała. Mówiła, że to dla niej ważne.
- A my nie jesteśmy ważne? - pytam.
Babcia opuszcza dłonie. Patrzy na mnie.
- Jesteście. Oczywiście, że jesteście. - Wzdycha. - Porozmawiam z dziadkiem. Może... może znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Ale wiem, że nie znajdą. Wiem, że pójdziemy. Bo babcia nie potrafi odmówić mamie. Nikt nie potrafi.
---
20 grudnia 1995, środa, 19:00.Salon.
Kolacja. Przy stole siedzą wszyscy. Babcia opowiada dziadkowi o pomyśle mamy. Dziadek słucha w milczeniu, popija herbatę.
- Nie widzę problemu - mówi w końcu. - Pójdziemy do Beaty. Wigilia jest raz w roku.
- Ale dziewczynki nie chcą - mówi babcia.
- Wiem. Ale czasami musimy robić rzeczy, których nie chcemy. To część życia.
Alina patrzy w talerz. Ja patrzę na dziadka.
- To niesprawiedliwe - mówię.
- Co jest niesprawiedliwe?
- Że musimy tam iść. Że ona nas zostawiła, a my wciąż musimy udawać, że wszystko jest w porządku.
Dziadek odkłada filiżankę.
- Emilko, życie nie jest sprawiedliwe. Czym szybciej się tego nauczysz, tym lepiej.
- To nie jest odpowiedź.
- To jedyna odpowiedź, jaką mam.
Milknę. Ciocia patrzy na mnie ze współczuciem.
- Może... - zaczyna niepewnie. - Może ja mogłabym zostać z dziewczynkami tutaj? A wy poszlibyście do Beaty?
- Sara, to niemożliwe - mówi babcia. - Beata chce, żebyśmy byli wszyscy.
- No to niech przyjdzie tutaj - mówię ostro.
- Emilia...
- Co? Dlaczego to zawsze my musimy się dostosowywać? Dlaczego to my musimy iść do niej?
- Bo ma małe dziecko...
- Miała małe dzieci, gdy nas zostawiała. To jej wtedy nie przeszkadzało.
Cisza. Wszyscy patrzą na mnie. Nawet Alina podnosi wzrok.
- Przepraszam - mówię cicho. - Ale to prawda.
Dziadek wzdycha.
- Pójdziemy do Beaty - mówi stanowczo. - I będziemy kulturalni. Koniec dyskusji.
Wstaję od stołu. Nikt mnie nie zatrzymuje.
---
21 grudnia 1995, czwartek, 10:00. Pokój cioci Sary
Ciocia zaprasza mnie do swojego pokoju. Jest mniejszy niż ten, który dzielę z Aliną, ale przytulniejszy. Wszędzie książki, plakaty, na biurku sterta zeszytów. Pachnie jej perfumami - czymś lekkim, kwiatowym.
- Usiądź - mówi, wskazując na łóżko.
Siadam. Ona siada obok mnie.
- Wiem, że jesteś zła - zaczyna cicho. - Masz prawo być zła.
- Wszyscy mówią, że mam wybaczyć. Bo to moja matka.
- Wiem. Ale ja cię rozumiem. - Bierze mnie za rękę. - Beata popełniła błąd, duży błąd. I ty z Aliną za to płacicie.
- To niesprawiedliwe.
- Bardzo.
Milczymy przez chwilę. Ciocia wzdycha.
- Ale wiesz... czasami ludzie, których kochamy, robią nam krzywdę. I musimy nauczyć się z tym żyć. Nie zapominać. Nie udawać, że nic się nie stało. Ale żyć.
- Nie wiem, jak to zrobić.
- Ja też nie zawsze wiem. - Uśmiecha się smutno. - Ale staram się.
Patrzę na nią. Jest taka delikatna, taka łagodna. Zupełne przeciwieństwo mamy.
- Ciociu?
- Tak?
- Kuba przyjdzie na święta?
Twarz jej się rozjaśnia.
- Tak. Nie na Wigilię, ale na obiad w pierwszy dzień świąt. - Zawahała się. - Sam zaproponował, że przyjdzie.
- To, że sam wyszedł z inicjatywą... Jest istotne?
- Bardzo. - Uśmiecha się szerzej. - Myślę... myślę, że może się mi wtedy oświadczyć.
Coś we mnie zamiera. Patrzę na nią, ale nie mogę wykrztusić słowa.
- Emi? Wszystko w porządku?
- Tak - mówię szybko. - Tak, przepraszam. To... to wspaniale.
- Prawda? - Oczy jej błyszczą. - Jestem taka podekscytowana. I trochę przestraszona. Ale głównie podekscytowana.
- To dobrze.
Uśmiecha się jeszcze przez chwilę, potem bierze mnie w ramiona.
- Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Wiem, że to trudny czas. Ale będzie dobrze. Zobaczysz.
Obejmuje mnie. Siedzę sztywno. Nie potrafię się odprężyć.
Bo jeśli Kuba się jej oświadczy, to znaczy, że ciocia się wyprowadzi. Będzie mieszkać z nim. Kuba nie będzie już przychodził tutaj tak często jak dotychczas.
Praktycznie nie będę go widywać.
I nagle wszystko - Wigilia u mamy, święta, wszystko - przestaje mieć znaczenie. Bo jeśli Kuba oświadczy się cioci, to stracę go na zawsze.
Nie, poprawka. Nigdy go nie miałam. Więc nie mogę go stracić.
Ale to i tak boli.
---
21 grudnia 1995, czwartek, 23:20.Wpis w pamiętniku
W tym roku Wigilia będzie u mamy. W jej małym mieszkaniu. Ze Sławkiem i Tomkiem. Nie chcę tam iść. Alina też nie chce. Ale musimy.
Dziadek powiedział, że życie nie jest sprawiedliwe. Że musimy nauczyć się robić rzeczy, których nie chcemy. Może ma rację. Ale to nie sprawia, że jest łatwiej.
Ciocia rozmawiała dziś ze mną. Próbowała mnie pocieszyć. Powiedziała, że rozumie. I myślę, że naprawdę rozumie. Bardziej niż ktokolwiek inny.
Ale potem powiedziała coś, co sprawiło, że wszystko się zawaliło.
Kuba przyjdzie na święta. W pierwszy dzień. I ciocia myśli, że się jej oświadczy.
Była taka szczęśliwa, gdy o tym mówiła. Oczy jej błyszczały. Uśmiechała się.
A ja siedziałam i udawałam, że też się cieszę. Ale w środku czułam, jak coś się we mnie wali.
Bo jeśli Kuba oświadczy się cioci, to znaczy, że się wyprowadzi. Że Kuba nie będzie już przychodził tutaj. Że nie będzie przynosił mi kaset. Że nie będzie już naszych rozmów, nawet tych krótkich.
Że prawie nie będę go widywać.
I wiem, że to egoistyczne. Wiem, że powinam się cieszyć. Ciocia jest szczęśliwa. Kuba ją kocha. To piękne.
Ale ja nie umiem się cieszyć. Bo tracę jedyną osobę, która mnie widzi. Która ze mną rozmawia. Która traktuje mnie poważnie.
Mam dwanaście lat. Jestem dzieckiem. Jestem nikim.
A on oświadczy się cioci i po ich ślubie będę go widzieć może raz na miesiąc, może rzadziej. I będzie dla mnie miły, ale dystansujący się. Bo będzie zajęty swoim życiem. Swoją żoną.
I to będzie koniec.
Koniec mojego małego, tragicznego, jednostronnego uczucia.
Może to i dobrze. Może powinam przestać o nim myśleć. Może powinam skupić się na czymś innym.
Ale nie potrafię.
Komentarze (2)
Z każdą kolejną historią poprawia Ci się styl :)
"Emilko, możesz mi pomóc? — woła mama. – Nie." - No jakby kobieto, jak ma ci pomóc, nie narażając się na urazy. Powiedzieć coś? Choć jak widać, babcia Ma Tę Moc.
"A ja myślę sobie, że mama nigdy nie zrozumie. Ona wciąż widzi we mnie małą dziewczynkę, którą trzeba chronić." - przypomniała mi się Toph Beifong z Avatara Legendy Aanga. Nawet też miała wtedy dwanaście lat :))
Pozdrawiam
No cóż, niech będzie😅
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania