Tajemnice Magicznej Wyspy

gatunek: horror, akcja, przygoda z domieszką komedii

 

TAJEMNICE MAGICZNEJ WYSPY

 

W samym środku wielkiego oceanu leżała wyspa wielkości Sardynii, jedna z wielu podobnych w tym obszarze świata, która była znana pod nazwą Magiczna Wyspa i skrywała w sobie różne tajemnice i zagadki. Było na niej przez cały czas ciepło i dosyć bardzo wilgotno, ale nie za często i niezbyt długo świeciło tam słońce. Na dodatek, raczej często padał deszcz i wiał wiatr. Nierzadko mgła lub burza z deszczem i grzmotami ogarniała całą wyspę. Roślinność była przez cały rok zielona, bujna i gęsta, a dominowały drzewa i krzewy liściaste, także z lianami albo porośnięte długim wiszącym mchem oraz palmy, a zwłaszcza sabal, waszyngtonia, daktylowiec i kokosowiec. W krajobrazie wyspy dominowały wilgotne lasy liściaste, zielone łąki o trawach niskich jak i wysokich, miejscami zamglone bagna.

 

U wybrzeży tego małego skrawka lądu znajdowało się miasteczko o nazwie Tajemnicza Plaża. Stojące tam budynki były zwykle nieduże, okryte drewnianą okładziną albo tynkowane, o ścianach w kolorze białym albo kremowym, a dachy miały zwykle beżowe lub pomarańczowe, czasem siwozielone czy też szarobrązowe. Prawie wszystkie budynki były otoczone niedużymi ogrodami, dookoła obsadzonymi palmami, bananowcami, drzewami i krzewami liściastymi pełnymi kwiatów i owoców.

 

Jesień 2008.

 

Na wyspę przypłynęło jachtem dwoje poszukiwaczy przygód i skarbów, którzy byli dla siebie wzajemnie kolegą i koleżanką o podobnych zainteresowaniach i zawodach, a nazywali się Włóczykij i Włóczykijka. Przybyli tutaj, aby odpocząć podczas urlopu, ale na wszelki wypadek przygotowali się w odpowiedni sposób, jak by coś miało im zakłócić wypoczynek. Byli uzbrojeni w tajną broń, w tym palną, bo słyszeli o licznych w okolicy atakach groźnych zwierząt jak i rozbójników na turystów i mieszkańców tego pięknego regionu, o który bitwy zdają się trwać cały czas i bez przerwy odkąd w owym miejscu tylko odkryto wiele archipelagów pełnych przepięknych, mniejszych oraz większych wysp i wysepek. Oboje mieli po około dwadzieścia pięć lat.

 

On był raczej wysokiego wzrostu, lekko muskularny. Miał niebieskie oczy, raczej jasną cerę i włosy proste, czarne, długie do ramion. Nosił na sobie czarną koszulkę, niebieską dżinsową kamizelkę oraz spodnie, które też były wykonane z niebieskiego dżinsu.

 

Ona była średniego wzrostu, lekko muskularna. Oczy miała zielone, raczej jasną cerę i włosy lekko kręcone, koloru ciemnobrązowego, trochę krótsze niż u niego. Oboje nosili nieduże plecaki z różnymi sprzętami ułatwiającymi przetrwanie pośród dzikiej przyrody i byli ubrani bardzo podobnie, tylko że jej koszulka była biała.

 

Zeskoczyli na bagnisto-piaskowo-kamienistą plażę pełną odpadów po licznych turystach, uciekających niedawno w popłochu przed kimś lub przed czymś. Rozejrzeli się dookoła. Weszli do białej drewnianej budki dla ratownika, którego jednak wewnątrz nie było. Na biurku znajdowały się radio, długopis wodoodporny i notatnik. Kartki były zapełnione rysunkami oraz krótkimi opisami przedstawiającymi dziwnie i strasznie wyglądające zwierzęta z nieznanych gatunków. Jedne wydawały się być drapieżne, a inne wszystkożerne.

 

Para podróżników wyszła na zewnątrz, po czym weszła do pobliskiego lasu pełnego palm, biegnącego między plażą a obszarami położonymi bardziej w głąb lądu. Zanim jednak zniknęła pośród wielkich liści, zauważyła szarobrązowego kraba wielkości małego baru szybkiej obsługi, wyskakującego z wody na ląd niedaleko dwójki ludzi, a następnie idącego wprost na nich. Poszukiwacze przygód byli jednak na szczęście uzbrojeni w pistolety, a dokładniej w rewolwery. W ostatniej chwili zastrzelili krwiożerczego morskiego głodomora, a potem poszli dalej.

 

Gdy mężczyzna i kobieta znaleźli się pośród dużych tropikalnych liści, zauważyli brązową drewnianą chatkę. Weszli do niej, a tam znaleźli zdemolowane meble, wybite okna, zeszyt z jakimiś notatkami, wyłamane drzwi i plamy krwi. Przyjrzeli się bliżej zeszytowi. Było w nim napisane, że miasto zostało zaatakowane przez potwory. Gdy wyszli na trawnik otoczony drzewami i palmami, sto kilkadziesiąt metrów od siebie zauważyli gigantycznego węża o rozmiarach małej ciężarówki, który zaczął powoli ale coraz szybciej pełznąć w ich stronę. Szybko ukryli się za drzewami, zastrzelili go oddając kilkanaście strzałów i poszli w głąb lądu, gdzie za pasem zieleni natrafili na nieduże piękne miasto. Połowa budynków była wzniesiona z drewna, a połowa z cegieł. Znaczna większość z nich miała tylko parter, a nieliczne posiadały dwie kondygnacje. Domy miały zwykle kolor beżowy, biały, żółty, jasnobrązowy, albo pomarańczowy.

 

Wszystko wydawało się trochę dziwne, bo w miejscowości było bardzo mało ludzi. Włóczykij i Włóczykijka zauważyli, że dużo domów miało otwarte drzwi i czasami też okna, a wewnątrz bardzo często znajdowały się ślady krwi, podarte ubrania, niekiedy panował mniejszy lub większy bałagan. W międzyczasie coś wyglądającego jak gigantyczna ośmiornica albo wąż, zatopiło ich jacht stojący w porcie, oplatując go swoim długim jasnozielonym cielskiem i wciągając pod powierzchnię wody. Nagle jedna ze ścian domu rozpadła się, a do budynku wskoczył czarny pomarańczowooki kruk wielkości człowieka, z zakrzywionymi jak sierpy pazurami przy skrzydłach oraz z ogonem podobnym do takich jakie mają krowy, ale długim na jeden i pół metra.

 

Stwór zapiał głośno i skrzekliwie niczym przerośnięty kogut, aż w we wszystkich oknach w domu popękały ostatnie całe szyby. Spojrzał na ludzi, rozłożył skrzydła na boki, przykucnął i otworzył swój dziób wielki jak taboret, który okazał się być paszczą pełną ostrych zębów przywodzących na myśl skalpele. Wyglądało to jak chciałby on skoczyć na lekko zaszokowanych podróżników, ale w ostatniej chwili wyciągnęli oni swoje pistolety i zastrzelili go czterema kulami.

 

- Niech to kule biją! - skomentował Włóczykij, chowając pistolet.

 

Poszukiwacze przygód wyszli z budynku, a następnie zauważyli, że drzwi jednego z domów otworzyły się, a z wnętrza dochodziły huki, jakby ktoś strzelał. Stało się to w domu białym, drewnianym, dwukondygnacyjnym, otoczonym średnich rozmiarów ogródkiem z wieloma palmami i bananowcami rosnącymi wokół posesji. Poszukiwacz i poszukiwaczka skarbów pobiegli w jej stronę, aby zobaczyć co się tam dzieje. Z budynku wyszedł zdyszany mężczyzna w beżowej koszulce i jasnoszarych dżinsowych, luźnych spodenkach sięgających do kolan, mający dwadzieścia kilka lat oraz sprawiający wrażenie zmęczonego ucieczką, pościgiem albo walką.

 

Z rozmowy podróżników stawiających czoła różnym potworom wynikło, że człowiek ten nazywa się Clarence Tracey, i że rzekomo uratował wielu ludzi przed potworami i groźnymi zwierzętami podczas masowego ataku różnych stworów na miasteczko. Łowcy złowieszczych istot zajrzeli do domu, z którego on wyszedł. Znaleźli tam kilka zastrzelonych i przygniecionych porozrzucanymi meblami chrząszczy wielkości krzesła. Na ścianach widniały plamy tajemniczych mazi w kolorach czarnym, granatowym, siwym, fioletowym. To była najprawdopodobniej krew owadów, które w wyniku modyfikacji genetycznej dokonanej przez nieznane źródło stały się znacznie większe, a ich ulubionym przysmakiem stały się zwierzęta domowe oraz ludzie.

 

Troje ludzi wyszło na zewnątrz. Opuścili miasteczko i od razu znaleźli się w dużym parku, pełnym porośniętych mchem drzew liściastych oraz poprzecinanych drewnianymi mostami rzek i stawów. Przechodząc przez jeden most, zauważyli w rzece dużą ławicę ryb podobnych do okoni albo bassów, znaleźli także drewniane wiosło od małej łódki. Idąc wzdłuż drugiego z mostów, zostali zaskoczeni przez błotnistozielonego krokodyla, który wyskoczył z wody kłapiąc paszczą.

 

- Forfiter, Forfiter! - syknął skrzeczącym głosem duży drapieżny gad wodno-lądowy, po czym rozdziawił paszczę pełną ostrych zębów i rzucił się na podróżników, zaczynających powoli szukać sposobu na wydostanie się z coraz bardziej niebezpiecznej wyspy.

- Bye bye, maszkaro! - zacytował postacie z serialu "Włatcy Móch" Włóczykij, wsadzając agresywnemu zwierzowi wiosło w pysk.

 

Krokodyl zamknął paszczę, zawrócił i wskoczył do mętnej wody, w której od razu zniknął. Łowcy potworów przeszli ostrożnie przez bagnisty las, potem przez łąkę zdominowaną przez wysokie trawy. Po drodze ustrzelili kilka biegających i skaczących dwunożnych jaszczurów o kształtach i rozmiarach przywodzących na myśl indyki, kangury i strusie emu, czające się w zaroślach.

 

Po dotarciu na wybrzeże, podróżnicy zastali przepiękny krajobraz: plaże z drobnego piasku, jasnobrązowe i beżowe, a miejscami nieduże malownicze klify. W tej okolicy wyspy zauważyli setki tajemniczych ludzi ubranych w kolorowe stroje z liści i kwiatów, radośnie tańczących wokół ognisk i dużych kamieni wielkości samochodu osobowego, spotykanych niekiedy na łąkach między wygodnymi plażami a tropikalnymi lasami oraz sawannami.

 

W pobliżu znajdowały się opuszczone chatki i wraki niedużych statków. Poszukiwacze przygód w kilkadziesiąt dni zbudowali niedużą łódź, a na noc ukrywali ją w krzakach i spali w wykonanym również przez siebie domku na jednym z drzew. Gdy pojazd wodny był w końcu gotowy i przetestowany, łowcy skarbów wsiedli do niego, odepchnęli się znalezionymi wśród zniszczonych łódek wiosłami od brzegu i popłynęli w poszukiwaniu drogi powrotnej do domu.

 

Koniec.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania