Poprzednie częściTaksydermista Trupioblady {1/3}

Taksydermista Trupioblady {3/3}

Wygrzebał się z grobu niechętnie, wszak pod warstwą ziemi jaką na siebie zwalił było tak przyjemnie. Uniósł głowę na obolałej szyi rozglądając się dokładnie. Nie było już ani zorzy, ani pożogi. Zwiewny mrok znów objął łąkę, przepaloną do niepoznaki.

Sapiąc z wysiłku, wylazł z dołu do końca. Nim wstał i odszedł, przetarł dokładnie twarz z cierpkiej mazi, spojrzał z tępym niezrozumieniem na to co zarastało dno mogiły. Szczeciniaste włosie bijące od rozpalonej skóry.

Rozcięcie biegnące przez środek tego zagrzebanego ciała wyglądało jak wielokroć rozszarpywany strup. Był pewien, że gdyby nie wczepił się w sierść, to otchłań ta pochłonęła by go i nie oddała światu.

Zaglądać do innych grobów nie miał ochoty. Przynajmniej na razie.

Zataczał się, pluł ziemią spomiędzy zębów a obraz lepkich tkanek uciskających go od dołu nie schodził z oczu. Próbował przeto odgonić te niechciane wyobrażenia, wgapiał się w spopielone słupy i ich dekoracje. Zamglenie umysłu roztracił dopiero widok Taksydermisty. Wiedział że to był on, to musiał być on.

Jak rozlana z beczki smoła, zezwłok niedojedzonego przez rekiny kaszalota. Rozniesiony w miazgę, pulpę spopieloną w niwecz. Zagapił się na to co zostało z Taksydermisty. Nie można było nazwać tego nawet szczątkami.

- Wystarczył zwykły ogień? Tyle lat baliśmy się... a wystarczyło go spalić w cholerę...

Szczyk zaśmiał się bełkotliwie, torsja targnęła nim targnęła. Wygiął się jak w ataku tężca, opadł na ziemię i zwymiotował krwawą mazią. Wycharkując napęczniały w gardle torbiel osunął się w dół będący niedawno chatą Taksydermisty.

Uderzając w zaspę popiołów i nowonarodzonego węgla drzewnego, zagryzł torbiel. Gorący płyn wylał mu się między zęby. Dziąsła zapiekły, zaczął się rzucać jak rwany obcęgami. Spadł jeszcze niżej w dół, uderzył o jakąś belkę roztrzaskując ją w pył. Obił głowę o sczerniały kocioł, zaplątał się w zdjęte z ludzi czy gonadów skóry, ręce zapadły mu się w jakiś odpływ z gęstą, wrzącą wręcz śluzawicą.

Zatrzymał się dopiero na samym dole. U stóp wyniosłego totemu. Monolitu naciekłego stopionymi tkankami, pylonu zawianego zgliszczem. Obelisku z przeszywającym sponiewieranego Szczyka okiem u czuba.

Drżąc jak królik zapędzony do jamy przez lisa, odwzajemniał spojrzenie. Dzielnie wytrzymywał świdrujący a niemy osąd kolumny. Nieśmiało ukłonił się. Trwał tak samemu nie wiedział ile, lecz kiedy uniósł głowę, oko wciąż patrzyło się wprost w jego jestestwo.

Wzrok był tym razem pobłażliwy. Czuły.

I pojął mięsną wszechrzecz, zrozumiał iż Taksydermista był nieusystematyzowany. On zaś, wyhoduje się inaczej. Prawidłowo.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • MKP rok temu
    Fajne zakończenie 👍👍

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania