Poprzednie częściThey - Krew Północy - Wstęp 1/2

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

They - Krew Północy - #3

KEIR

 

Bezwładność. Tak można było określić sytuacje. Spadał. Nie, nie spadał. Tonął. Tak. Bezwładnie opadał na dno. Nie potrafił się poderwać. Zdawało się mu, że słyszy już dźwięk trąb i rogów. Gwizdy i uciecha dawnych krewnych, jak go witają. Widzi, jak wielkie, złote bramy otwierają się przed jego nosem. Tłum dalej wiwatujący, wiedzie go wzrokiem, a sama jego pani wyciąga rękę, zapraszający by zasiadł obok niej. Ale nie. One ucichły. Nie mógł przecież trafić do Walhalli, nie zginął w bitwie, nie zginął w chwale. Tonie jak jakiś stary, zgredziały rybak. W ciemności przemykało mu całe życie. Zastanawiał się teraz, czy zrobił więcej dobrego czy złego dla bliskich i poddanych. Nagle ten krzyk. Słyszał go dookoła siebie. Obraz konającej żony, w jego dłoniach. Jej ostatnie słowa i oddech. Twarz jednocześnie zapłakaną, ale także uśmiechającą się na widok swego męża. Winy na wierzch wychodzą zawsze. Prędzej czy później. Lecz czy to była jego wina? Obrazy zniknęły. On dalej popadał w zapomnienie, w próżnie. Nagle przypomniał sobie syna. Widział jak stoi na plaży i płacze. Patrzył na horyzont, przygnębiony i zagubiony. Jak on sobie beze mnie poradzi, naszło mu na myśl. Znów obwiniał siebie, że nie dopełnił swoich obowiązków. - Obudź się! - usłyszał. - Obudź się! - ponownie. To Ruryk. Ruryk go woła. - Obudź się Redneck! - Stał nad urwiskiem. Zobaczył w jednej chwili swego chłopca. Lecz nie wyglądał do końca jak on. Miał straszną minę i postrzępione ubranie. Z czubka głowy spływała mu strużka krwi. Spojrzał na Keira czernią pokrywającą całe oczy. - Obudź! - Po czym zepchnął go z klifu. Zdruzgotany wiking widział jak opada na ostre skały, wystające z wody. Niech to się już skończy, błagał w myślach. Zamknął oczy i złapał głęboki, prawdopodobnie ostatni wdech w swoim życiu.

Krakanie. Chyba kruka. Popadał w obłęd. Niech to się już skończy, ciągle prosił. Nie czuł już, że spada. Słyszał szum drzew i liści. I ten kruk. Coraz głośniej krakał. Wiking ruszył ciałem. Poczuł pod sobą grunt. Ponownie złapał wdech. W jego piersiach zakręcił się zapach lasu. Otworzył powoli oczy, a przed nimi ukazał się widok koron drzew, które bujały się od powiewów wiatru. Przekręcił głową w prawo i lewo. Ciemna puszcza zewsząd patrzyła mu w oczy, jak wygłodniały wilk wypatrujący ofiary. Ponure miejsce, pomyślał. Po chwili wstał ociężale i otrzepał spodnie. Liście zdążyły już dawno spaść z drzew, co sprawiało, że powykręcane gałęzie były jeszcze bardziej okropne. Bohater czuł, jakby ktoś go obserwował. Na myśl o tym, poprawił swój kołnierz płaszcza, wykonany z jasnobrązowego futra z obdarkusa i powędrował dłonią ku dołowi. Nie było go. Jego topór zniknął. Wzdrygnął się, gdy znienacka, tuż nad czubkiem jego głowy, przeleciał kruk wydając głośny odgłos. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby ptak miał zamiar ataku na postać. Redneck momentalnie odwrócił się w stronę, którą obrał kruk, by ponownie go nie zaskoczył. Nie pozostał jednak żaden ślad po ptaszydle. Ku zdziwieniu, stał tam ktoś. Postać stojąca tyłem do bohatera, wyglądała na niewysoką, średniej postury, lekko przygarbioną. Była cała przykryta szarym, wygniecionym i zakurzonym okryciem.

Niesamowicie zdziwiony i po części przerażony wiking krzyknął do niej. – Coś za jeden! Ukaż swe oblicze! – Nie musząc długo czekać, postać odwróciła się.

- Nie bój się moje dziecko. Tu ci nic nie grozi – odpowiedział. Był to starzec. Biała, brudna koszula i szarobrązowe spodnie wraz z buciorami ubrudzone błotem to jedyne rzeczy jakie miał na sobie, nie licząc płaszczu. Z twarzy, po części zasłoniętej długimi, białymi włosami, natomiast dało się odczytać, że wiele przeżył przez swe lata. Dowodził to choćby brak jednego oka, co zmuszało starca do kwaszenia się na lewą stronę twarzy przez większość czasu. Przyjrzał się uważnie wikingowi, który to odwzajemnił i uśmiechnął się krzywo do Rednecka. – Co się stało? Nie poznajesz ojca swego… pana swego? – Kaszlnął, nadal się uśmiechając.

Bohater oniemiał. Dusza krzyczała do niego, to Odyn, to Odyn, lecz on nie potrafił wypowiedzieć z siebie ani słowa. Udało mu się zebrać na okazanie szacunku i szybko klęknąć na lewe kolano. Zgarbiony, z głową spuszczoną na dół, w końcu wydusił z siebie słowa. – Wybacz mi Odynie! Nie godzien jestem być w twej obecności, a co dopiero patrzeć w twoją stronę. Niedowierzanie odebrało mi mowę, za co także pokornie przepraszam. Bądź litościwym swej wielkości...

Lekko zniecierpliwiony starzec uciął mu zdanie, nim wiking zdążył dokończyć swe słowa. – Dosyć! Nie mam czasu Keir na te „piękne słowa”. Nie przyszedłem tu słuchać o mnie. Tu chodzi raczej o ciebie chłopcze. – Po słowach stanął bokiem do bohatera i zrobił kilka kroków, docierając do pnia. – Pozwolisz? – grzecznościowo spytał się wikinga z widocznym, lekkim uśmieszkiem na twarzy. Redneck podniósł się i skinął głową, po czym starzec usiadł na resztkach drzewa. – Ty też sobie usiądź – rzucił.

- Dziękuję panie. Wolę postać – odpowiedział skromnie.

- Twoja wola. – Kaszlnął. – Ja niestety nie jestem już tak młody jak kiedyś i muszę odpoczywać – dopowiedział.

- Wybacz mi panie moją dociekliwość… - zaczął niepewnie - …ale czy znajduję się może w Aegeshall? A może w Helheim? – pociągnął równie ciężko.

Odyn słysząc te słowa roześmiał się głośno. – A czy wyglądam ci na Hel, albo na wielkiego i tępego olbrzyma Egira?

- Nie. Wybacz mi. A zatem gdzie ja jestem? Umarłem? – Był teraz bardziej ciekawski.

- Tak. Ale da się coś z tym zrobić. Jesteśmy gdzieś pomiędzy. Pomiędzy światem umarłych, a żywych. Ciężko to wytłumaczyć wam śmiertelnikom. Nie jest to jednak teraz najważniejsze. – Prychnął. – Nie mam wiele czasu.

- Słucham cię panie – uniżenie powiedział.

- Niedobre czasy idą Keir. Bardzo niedobre – mówiąc to twarz Boga posmutniała. Keir słysząc to, przypomniał sobie rozmowę z Ivanem. Słuchał zatem dalej. – Coś bardzo złego i mrocznego zbliża się. Po nas… po was… po wszystko. Domaga się zadośćuczynienia. Pragnie zemsty, za krzywdy wyrządzone w czasach, w których czasów nie było. Nie mam już niestety tyle sił co kiedyś. Reszta bogów zresztą też. – Twarz okrywała się jeszcze większym smutkiem. – Dziwne prawda? Wielcy Bogowie boją się czegoś. Coś niesłychanego. No cóż… nikt o tym nie mówił. Nie podawał tego nigdzie, ani zapisywał. To bardzo smutna rzecz wikingu, która wydarzyła się wiele lat przed rozpoczęciem wszystkiego. Nie chcieliśmy jej pamiętać. – Na moment przerwał, złapał oddech, westchnął, po czym mówił dalej. - Historia, którą wy, śmiertelni znacie różni się od tej, którą teraz przedstawię tobie. Widzisz, nie wszystko tak łatwo przychodzi, jak w wielu opowieściach. Czyny brutalne są zakrywane tymi mniej złymi. Mój pradziad - Ymir, którego kiedyś miałem, nie do końca zginął z mojej ręki. Czy nawet Wili i We. Prawda była o wiele gorsza. W świecie, gdy wszystko powstawało, istniała istota, bóg, bóstwo czy jak by go nie nazwać. Imię jego było tak mroczne jak jego dusza, jeśli ją miał. Bano się wypowiadać jego imię. Nosił on jednak przydomek. Zwano go… Wiecznym. Dziecko zła. Ojciec Grzechu. Był niepokonany. Nikt nie mógł mu się oprzeć; Przyszedł dzień, w którym mój pradziad i wielu innych stanęło przeciwko niemu. Razem. Najwyżsi z najwyższych. Ostatni raz w bój. Wydawało się, że idą na stracenie. I tak początkowo było. Wieczny roznosił w perzynę, nacierających bogów. Niszczył ich z łatwością, z jaką ty mógłbyś wbić miecz w ziemię. Lecz w pewnej chwili, nieoczekiwanie, role się odwróciły. Na splamionym krwią polu bitwy zostali ostatni bogowie. Razem, w sześcioro, natarli na Wiecznego.

- Zgładzili go? – zapytał wiking.

- Tak, zgładzili. A przynajmniej tak im się wydawało. Bo czy można całkowicie zniszczyć zło istniejące na świecie? – Zamilkł. – Ymir zapłacił słoną cenę, za tę walkę. Niestety nie przeżył. Nie jestem pewien co do reszty – kończąc zdanie, spojrzał prosto w oczy Keira. Spoglądał przeszywająco, wnikając w głąb jego duszy. – To ty teraz musisz ich poprowadzić synu. Mogę cię jedynie przeprosić, za to jak duży ciężar będę musiał na ciebie zrzucić.

Gdy dotarły do wikinga słowa starca, przeszył go dreszcz. Na całym ciele miał gęsią skórkę. Przez całe życie Redneck był przeciętnym wikingiem. Tak mu się wydawało. Nie rozumiał dlaczego on. Z tylu osób padło na niego. Był to zaszczyt dostać zadanie od samego Boga, od samego Odyna. Z drugiej strony, było to także samobójstwo. Jak niby on, człowiek, ma sobie poradzić z pradawną istotą, skoro sami bogowie nie dawali mu rady. Musiał zapytać, znaleźć jakieś drugie dno. – Czemu akurat ja i co mam poprowadzić?

- Są dwa typy ludzi na świecie wikingu. Ci, którzy mówią o podnoszeniu toporów w imię obrony cierpiących oraz ci, którzy w milczeniu robią to co słuszne. Bo wiedzą co słuszne i kiedy zareagować. Ty mój synu, zaliczasz się do drugiej grupy. Wierzę w to z całego serca i staję za tobą w obronie tego. Możesz się wypierać, ale i tak ja znam prawdę, kryjącą się w odmętach ciebie. Poprowadzisz bój przeciw Wiecznemu. – Bohater nie przerywał, by zaprzeczyć, ani nie przytakiwał. Stanął prosto, widząc w wyobraźni horyzont przyszłości, która mówiła, że teraz wszystko się zmieni. Nic takie samo już nie będzie. Z zadumy wyrwały go kolejne informacje, które Odyn zatrzymał na sam koniec. – Jest coś jeszcze. Na miejscu, w którym poległ Wieczny, po jakimś czasie wyrosło drzewo. Drzewo bez kory, czarne jak ten, z którego powstało. Ukazała się na nim przepowiednia. Przepowiednia dni, które zaczynają się dziś.

- Cóż na niej było? Powiedz mi Odynie – błagalnym tonem powiedział do starca.

- Tylko twoje imię… i miejsca na inne – rzekł krótko.

- Nic więcej? Toż to szaleństwo. Co to za przepowiednia, która nic nie mówi – rzucił w złości. Czy coś przede mną ukrywa, czegoś mi nie mówi, pomyślał.

- Nieprawda. Znajdź innych. Znajdź resztę, wikingu. Szukaj tam, gdzie byś nie szukał. Gdy poznają tożsamość, przyjdą po nich i po ciebie. Odwaga i zaufanie to teraz twoja największa broń. Na mnie niestety już czas. – Odwrócił się – Ach, mam coś dla ciebie. Spodoba ci się. – Machnął ręką po czym wszedł za drzewo.

- Czekaj! – krzyknął. I ruszył za nim w rozbiegu. – Jaką resztę? – W tym samym czasie Odyn zniknął. Rozpłynął się po prostu miedzy drzewami. Biegnąc, Keir potknął się o wystającą gałąź i runął na twarz.

 

W następnej chwili leżąc twarzą do ziemi, czuł nad sobą wiatr. Zapach soli unosił się w powietrzu. Do jego buciorów natomiast coś się wlewało. Coś zimnego. Otwierając jedno oko ujrzał piasek przed oczami. Miał go na całej twarzy i w ustach. Wypluł niemiły posmak i otworzył drugie oko strzepując przyklejony piasek. Unosząc się, przekręcił na plecy i usiadł. Plaża. Cholerna plaża, pomyślał. A przed nim morze, błękitne, ledwo sięgające jego butów, próbujące go znów porwać. Redneck siedział jeszcze chwilę i przyglądał się swoimi iskrzącymi się, brązowymi oczami falom. Ich wędrówce oraz dźwiękowi jaki wydają podczas niej.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Margerita 17.01.2018
    Pięć jak zawsze ciekawa część cóż mogę więcej napisać
  • Lancelot 17.01.2018
    Dziękuję
  • Agnieszka Gu 24.01.2018
    Witam,

    "Tak można było określić sytuacje." - sytuację
    "pani wyciąga rękę, zapraszający by zasiadł obok niej." - zapraszając?
    "Nagle ten krzyk." - ...pojawił się krzyk?
    "w jego dłoniach." - płynie krew, raczej "na jego"
    "Ciemna puszcza zewsząd patrzyła mu w oczy, jak wygłodniały wilk wypatrujący ofiary." - to ładne :)
    "Przez chwilę wyglądało to tak, jakby ptak miał zamiar ataku na postać." - Wyglądało to tak, jakby ptak miała zamiar go zaatakować. - Może tak lepiej?
    "Ku zdziwieniu, stał tam ktoś. " - dostrzegł, iż ktoś tam stoi.
    "Tu ci nic nie grozi. – odpowiedział" - bez kropki
    "Tu chodzi raczej o ciebie chłopcze. – po słowach" - Po z dużej litery. Nawiasem mówiąc, w którejś poprzedniej części Ritha pisała o zapisie dialogów. Sporo tutaj rzeczy do poprawy. Na pocieszenie dodam, że też mam z tym niejednokrotnie spore problemy :)
    "dokończyć swe słowa. – Dosyć! " - Ktoś mądrzejszy mi też kiedyś prawił, że dialogi zapisujemy od nowej linijki. W kilku miejscach trzeba by poprawić.
    "Redneck siedział jeszcze chwilę i przyglądał się swoimi iskrzącymi się," - się, się - powtórzenie

    Pomysłowe, gorzej w wykonaniem. Dobrze, że się nie poddajesz i piszesz wytrwale dalej :) Nie ma chyba lepszego ćwiczenia.
    Ważne, aby błędów nie powielać...
  • Lancelot 24.01.2018
    Za chwilę poprawię. Niestety jeszcze daleko u mnie do idealnego wykonania. Poprawiałem to i nadal nie jest przejrzyście. może kiedyś w końcu sie uda. dzięki za wizytę :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania