Poprzednie częściThey - Krew Północy - Wstęp 1/2

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

They - Krew Północy - Wstęp 2/2

Pozostawiając na pokładzie samego wodza, a właściwie nie całkowicie, gdyż z jeńcem, Vincent udał się pod pokład. Miejsce jak ich wiele. Gdzie się nie spojrzy to ulane wino lub zalany wiking. Tuż obok, jego zakrwawiona broń, a wkoło kilka desek, wisząca lampa dająca światło i nic więcej. Podobnie było z kajutami załogi. Prawdą jest, że niewiele potrzeba, by zadowolić wikinga. Tam natomiast, pod pokładem, na całego trwała dobra zabawa. Po lekkim odpoczynku i posiłku, wikingowie zaczęli drugą rzecz, która im najlepiej wychodzi, tuż po zabijaniu. Nastało pijaństwo. Hece, żarty i przechwalanki były na porządku dziennym. Gudred mówił ile ostatnio dziczyzny upolował. I przy okazji niechcący wypaplał, że ją całą zjadł... sam. Tubbe natomiast, z jak dużym niedźwiedziem walczył. Gorm zaś, że te rzeczy nijak się imają do bestii, z którą on się spotkał. Ruryk siedział sobie z boku, na beczce i rzeźbił coś sztyletem w drewienku, a reszta załogi słuchała kolegów. A Bjorn? No cóż...Bjorn ma wśród przyjaciół pewien przydomek. Jest nim "Oczajdusza". Powstał on z powodu bardzo dużego zamiłowania bohatera do trzech rzeczy: alkoholu, śpiewu oraz długiej zabawy. I tym razem, członek załogi nie omieszkał zaśpiewać. Prędko uderzył pięścią o stół. I drugi raz. I trzeci. Powoli nadając rytm. Zaczął walić coraz szybciej. Po chwili reszta załogi, gdy tylko podłapała rytm, zaczęła uderzać ciężkimi buciorami, od strony pięt w deski. Bjorn wstał. Cały zgrzany, z czerwonym nochalem, kielichem w dłoni oraz uśmiechem na ustach i zaczął pół śpiewać, pół wykrzykiwać słowa pieśni jego autorstwa.

 

Czemu niebo ciągle płonieee,

Gdy ja ustać tu nie mogee

Czemu wino w gardło grzejeee,

Całe życie tego nie wieem

Powiedz mi tu przyjacieluu,

Kto tu stanie na nas wieluu

A gdy tylko się uzbrojeee,

Sam wykończę na raz trojee

 

A wtedy...

Za kieliszek złapie jeden, za kieliszek złapie drugi,

Krzykne do was - Łapcie muchy, jak pijecie na przysługi

O Bogowie!

Za kieliszek złapie trzeci, za kieliszek złapie czwarty,

Jak nie pijesz równo ze mną, chuja jesteś warty

I jeszcze raz!

Za kieliszek złapie jeden, za kieliszek złapie drugi,

Krzykne do was - Łapcie muchy, jak pijecie na przysługi

Za kieliszek złapie trzeci, za kieliszek złapie czwarty,

Jak nie pijesz równo ze mną, chuja jesteś warty

 

Idzie Vincent!

Chyba trochę się go bojee,

Zaś polegniemy obydwojee

A jak sił mu trochę starczyy,

To odstawi mnie na tarczyy

Wtem odpoczne sobie wreszciee

A wy chamy sobie siedźciee

Aż do czasu!

Gdy tylko grzmot Mjölniraa,

Będzie nam kazał się wysilaać

 

Lecz wcześniej...

Za kieliszek złapie piąty, za kieliszek złapie szósty,

I co z tego, gdy ja biedny, chciałbym babskie biusty

No nic...

Za kieliszek złapie siódmy, za kieliszek złapie ósmy,

Dalej druhowie, ostatni w siebie zmuśmy

I ponownie...

Za kieliszek złapie piąty, za kieliszek złapie szósty,

I co z tego, gdy ja biedny, chciałbym babskie biusty

Za kieliszek złapie siódmy, za kieliszek złapie ósmy,

Dalej druhowie, ostatni w siebie zmuśmy.

 

Tuż po chwili, gdy słowa pieśni przestały wybrzmiewać na Piętnie Urd, Bjorn - najmocniejszy w piciu - stracił stabilność i padł jak dąb. Jak to mówią - nawet najlepszy musi raz przegrać. Jaki by to nie był przeciwnik. Bjorna tego wieczoru pokonał alkohol. Cała załoga na jego widok wpadła w śmiech. Vincent, z równie dużym uśmiechem jak pozostali, pokręcił chwilę głową i postanowił pomóc biedakowi. Krzyknął jeszcze do Melkolfa - rudego, brodatego wikinga, który wiecznie poruszał ustami, jakby coś gryzł - o pomoc, gdyż facet trochę ważył i samemu nie dałby rady przenieść pijaczyny. Podnieśli go we dwójkę i przenieśli do kajuty. Leżąc na łóżku, Bjorn próbował coś jeszcze wydukać, ale stan upojenia na to nie pozwalał.

- czkawka - Jaa njiee zostajee - czkawka - tutej. Ide zmoowu bić - czkawka - pić.

- Ty już sobie tutaj leż. Tobie na dziś wystarczy - rzekł Vincent.

- Co racja to racja - przytaknął Melkolf. - Słuchaj się trzeźwiejszego. - i dopowiedział zadowolony. Jako, że okazja jakaś była, zaciekawiony wiking zapytał się Vincenta o wodza. Zawsze lubił widzieć co się wszędzie dzieje. - I jak...jakieś wieści? Co u Keira?

- To co zawsze - nie ujawniając problemu i tematu dyskusji na pokładzie powiedział. - Jest dobrze i jak zawsze Keir dąży, żeby było jeszcze lepiej. - Na koniec uśmiechnął się do towarzysza, z próbą ukrycia zmartwień przyniesionych z góry, poklepał po ramieniu i odszedł w swoją stronę. Melkolf, z podejrzliwym wyrazem twarzy i ciągle coś gryząc, odprowadził Vincenta wzrokiem.

Przeważnie wyglądało to tak, że ostatni z biesiad wychodził Bjorn. A, że tego wieczoru, tak dobrze bawiła się załoga Keira, że nawet Bjorn leżał zawczasu w łóżku, to i reszta kompanów stwierdziła, że pora odsapnąć.

Gdy wszyscy kompani Rednecka smacznie leżeli, nie oczekując żadnej zguby, niespodziewanie na zewnątrz zaczęło dziać się coś dziwnego. Po sterburcie, czyli od wschodu, w oddali było widać zbliżającą się burzą. Mimo, iż była noc, z daleka burza wyglądała jak najczarniejszy smog żaru z paszczy smoka. Tylko od czasu do czasu piorun trzaskał tak, że rozjaśniał całość. Byle burza, nawet najczarniejsza, nie ruszyłaby wodzem wikingów, który pływa od niemowlęcia - gdyż na podobnym statku się urodził - lecz to co ze sobą niesie. Zamyślony Keir stojąc spokojnie i patrząc na morze, zaczął słyszeć dziwne dźwięki. Liny - wcześniej luźne, nie bujające się, zaczęły się szamotać. Żagle to samo. Jakby jakiś olbrzym zaczął za nie ciągnąć. Wody natomiast, stały się bardziej burzliwe. Spokojne, małe fale zostały zastąpione dużymi, ciężkimi, które uderzały o statek tak mocno, że momentami się przechylał. Nagle... jakiś świst za plecami Keira. Jakby skrzydeł. I Pisk. Szybka reakcja wikinga nic nie dała. Odwróciwszy się, nic nie zauważył. Po chwili słychać było skrzypienie masztu statku, jakoby jakie licho usiadło na nim. Bohater złapał głęboki, ale spokojny oddech i zaczął się powoli odwracać w stronę belki, na której prawdopodobnie coś usiadło. Przy tym, skupił się tak, żeby jak najdelikatniej, ale jednocześnie najszybciej odpiąć swój topór od pasa. Okiem na belkę, ręką po topór. W mgnieniu oka coś sporego, trzymającego się w cieniu tak, by nie zostało rozpoznane, wyrwało swymi pazurami topór z rąk Keira i go zadrapało w przedramię. Ponownie przeleciało za jego plecy. Zdenerwowany i pełen odwagi wódz zaczął krzyczeć do istoty.

- Wyjdź potworze! Ujawnij się, chyba że wzdrygasz się swojego lica! Albo się mnie boisz! Teraz jestem bezbronny, tak jak chciałeś. - Gdy kończył, pięści coraz bardziej były zaciśnięte, w gotowości.

- Ja się mam wstydzić siebie. Też coś... - mówiąc, z cienia wynurzyła się postać nietuzinkowa. Pół kobieta, pół ptak. Kobiety była głowa: przepiękne, przeszywające zielone oczy, cera tak gładka, że od Morza Grima Odkrywcy po Carskie nie znalazło by się delikatniejszej, a brunatne włosy... bujne i nieposkromione, mokre od deszczu. Kobiety były także piersi, które zostały zakryte przez długawe włosy. Reszta ciała stworzenia była pierzasta, koloru czarnego niczym kruki. Zamiast rąk jak u człowieka, miała skrzydła, a zamiast stóp szpony, którymi zapewne bez problemu wydarłaby na raz, serca dwóm mężczyzną. - Za kogo się uważasz, że podnosisz na mnie broń. W dodatku, gdy przylatywałam w pokoju. Ty brudny durniu!

- Mówisz... zatem czym jesteś stworze i czego chcesz? Może siriną? - Szok na jej widok i głos wzbudził w Rednecku serię pytań.

- Prawie trafiłeś. - Uśmiechnęła się nieszczerze do wikinga. - Jam jest wysłanniczka najwyższych. Heroldem. Nie jakimś kalającym się krwią ludzką obrzydlistwem. Nie zabijam z przyjemności. Co najwyżej przez przypadek - dodała.

- Wieszcz wieszczy! Gamajun!

- Brawo. Może jednak nie jesteś taki durny na jakiego wyglądasz. - Zachichotała.

- Grzeczniej łachudro, bo ci porachuje kości. Rozmawiasz z... - rozwścieczony nie zdążył skończyć.

- Wiem kim jesteś Keirze Rednecku. Myślisz że pojawiłam się tu przez przypadek głupcze. Klękaj i przepraszaj, jeśli mam cię oszczędzić. - Lekko zaciekawiła wikinga.

- Przed nikim nie będę klękał prócz przed samym Odynem - dumnie odpowiedział Gamajunowi.

- Czy wszyscy ludzi są tacy bezczelni jak ty? Ach tak... są. No może twój kolega, nie tak bardzo jak ty i twa załoga. - Wzrokiem wyśledziła skrępowanego więźnia w rogu, który mimo udawania obojętnego, uważnie przysłuchiwał się i przyglądał co się dzieje. - Ehh... ale dobrze. Powiem najpierw co mam powiedzieć, a potem się rozliczymy. - Westchnęła i zaczęła mówić na inny temat.

- No... mów!

- Przybyłam tu z pytaniem i odpowiedzią.

- Nie rozumiem - rzekł zakłopotany Redneck.

- Mam dla ciebie pytanie i mam też odpowiedź. Zanim jednak dostaniesz odpowiedz na swoje pytanie musisz wpierw odpowiedzieć poprawnie na moje - wyjaśniła.

- Cóż to za pytanie? - zapytał.

- Słuchaj więc. Na tonącym statku było czterech mężczyzn. Pierwszy z nich, jak najszybciej wyskoczył z niego do wody, by się ratować. Drugi opuścił na wodę łódkę, która była dziurawa. Mimo to wskoczył do niej i zaczął przebierać rękoma, by wybierać wlewającą się wodę. Trzeci z nich nie robił nic. Stanął na dziobie statku i patrzył w dal, z spokojem na twarzy. Ostatni, czyli czwarty, gdy tylko poziom wody podnosił się, on wdrapywał się coraz wyżej na statek z nadzieją, że coś go ocali, nim statek zatonie. Który z nich będzie żył najdłużej?

- Co to za durne pytanie? Skąd mam to wiedzieć? - Naburmuszony skrzywił się na pytanie od istoty.

- Powiem tak, jeśli chcesz znać swe przyszłe losy to musisz odpowiedzieć na pytanie. Jeśli nie chcesz, wtem ja odlatuje - odpowiedziała krótko i stanowczo do człowieka.

Wódz pomyślał chwilę, podniósł głowę i spoglądając na stworzenie odpowiedział zdecydowanie - Dobrze. Odpowiem na twoje pytanie.

- Tylko prędko, bo nie mam czasu - powiedziała i usiadła na jednej z beczek stojących nieopodal.

Redneck odwrócił się od pierzastej istoty i zaczął krążyć po pokładzie rozmyślając. Pod nosem tłumaczył sobie wszystkie warianty. - Pomyślmy... pierwszy nie przeżyje. Wskoczył do wody. Ma najmniejsze szanse na przeżycie. Jeśli nie zimna woda, to fale go zabiją. Muszą być na środku jakiegoś morza, bo inaczej wszyscy by wskoczyli do wody, żeby dopłynąć do pobliskiego lądu. Z drugim ciężko powiedzieć. Nie wiadomo jak bardzo jego łódka jest dziurawa i czy dopłynie nią gdzieś. Mimo to szanse na przeżycie na morzu z dziurawą łodzią są marne. W końcu opadnie z sił i łódka przepełni się wodą. Trzeci na pewno umrze szybko. Stoi i nic nie robi. Statek tonie, a on z nim. Czwarty też nie ma za ciekawie. On także tonie z łajbą. Tylko, że utonie chwilę później niż trzeci.

- Masz odpowiedz? - dopytuje natarczywie Gamajun.

- Moment! - wrzasnął.

- Mhm.

Wiking zaczął mamrotać. - Bez sensu to wszytko. Głupca ze mnie chce zrobić. Każdy zginie szybko. Różnica będzie znikoma. Po cóż więc się spierać, który z nich...?

- Koniec! Nie będę czekać tu wieczności.

- Ah tak! - Na twarzy bohatera zaczął pojawiać się uśmiech. - Wybieram osobę trzecią!

- Cooo!? Jak to tak? Dlaczego? Oszukiwałeś, przyznaj się! Skąd wiedziałeś? - Nie dało się opisać szoku i tego pod jakim wrażeniem była wtedy Gamajun, gdy usłyszała odpowiedz.

- Proste. Na ziemi zginie każdy z nich i to szybko. Chodziło w tej zagadce raczej o życie po śmierci. Życie w Valhalli. Każdy pragnie tam trafić, lecz nie każdemu się raczej udaje. Trzecia osoba nie boi się śmierci. Z dumą umiera w porównaniu do innych. Można przypuścić, że trafi do Valhalli.

- Arrrg! Niech ci będzie, cwany wikingu - mówiąc, widać było gorycz na twarzy istoty.

- A co z moim pytaniem? Powiedz mi, jaka przyszłość mnie czeka? - stanowczo rzekł do stwora.

- Oto ona wikingu. Odpowiedź:

Gdy północ z południem się zejdzie,

a prawe ręce będą zebrane

światło z góry padnie,

wnet wieczne pokolenia będą bronione.

Uwaga winna być wtedy z przodu, a różnica ramion nieistotna,

gdy nicość będzie napierać,

a dobroć ludzka coraz bardziej ulotna

stawać na szali będzie i losy ostateczne wybierać.

Jaki był początek taki i koniec nastanie.

- Przepraszam złotko? - odezwał się skromnie. Po chwili, obraźliwie gapiąc się dopowiedział. - Możesz mi kurwa powiedzieć, co ty bełkoczesz bez sensu. Twoje ględzenie już od samego początku przyprawia mnie o ból głowy. Chyba bardzo chcesz się przekonać jak to jest, gdy coś cię boli. - Keir złapał mocno za topór. - Miarka się przebrała. - Zamachnął się z całej siły w stronę stworzenia.

Gamajun zdążyła uniknąć ciosu, który z pewnością by ją zabił. Wzleciała w górę i na koniec rzekła. - Chybiłeś wikingu. Przekazałam co miałam przekazać, a i ja się na koniec jeszcze zabawię i zemszczę za arogancję. Zobaczymy z czego cię zrobili i czy to prawda co o tobie mówią. Ja już lecę dalej, lecz ty zostajesz na pastwę... Zresztą sam zobaczysz.

 

I tak kobieta o skrzydłach ptaka, a może ptak o piersiach kobiety, odfrunęła dalej roznosić wiedzę na cztery strony świata. Lecz co z obietnicą zemsty, która miała się po chwili ziścić. Redneck patrząc jak stworzenie odlatuje, usłyszał momentalnie grzmot. Obejrzał się na wschód i dostrzegł mknącą ku niemu, ogromną burzę. Na widok takiej burzy nie jeden by popuścił ze strachu. Nie ma się więc co dziwić, że wódz z gęsią skórką i niepokojem spoglądał na czarne jak świeżo wydobyty węgiel chmury. Chmury, którym mroku nadawał co następny, to potężniejszy piorun i grzmot.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Margerita 13.01.2018
    pięć nic dodać nic ująć ale zawczasu piszemy razem
  • Lancelot 13.01.2018
    Umknęło mojej uwadze. Dzięki
  • Margerita 13.01.2018
    Lancelot
    proszę

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania