Poprzednie częściTitans: Rewritten - Prolog

Titans: Rewritten - 13. Niech żyje bal!

Klasyczne „This is Halloween” słyszała nawet na drugim końcu korytarza. Na hali przyozdobionej mnóstwem papierowych nietoperzy zwisających z sufitu i podejrzanie realistycznymi pajęczynami było zdecydowanie za głośno. Pewnie dlatego, że była relatywnie mała. Rachel dowiedziała się o jej istnieniu dosłownie chwilę przed balem. Jak Jinx sama przyznała, większość wychowanków nabywała wiedzę o starym, zaniedbanym budynku właśnie z okazji Halloween i wyglądało na to, że zarządcy ośrodka również wtedy sobie o nim przypominali.

 

Rachel miętosiła w dłoni aksamitny materiał peleryny. Zachodziła w głowę, w jakim sklepie sezonowym sprzedawali tak dobrze wykonane stroje. Musiała przyznać, że nawet suknia, od których zwykle stroniła, przypadła jej do gustu. Głęboka czerń, lekko rozkloszowany dół i koronkowa góra z długimi rękawami. W połączeniu z obszernym kapturem peleryny, ten mroczny wizerunek napawał ją dziwną siłą. Czuła, jakby mogła więcej i gdyby ktoś spróbował z nią zadrzeć, wreszcie to nie ona byłaby ofiarą.

 

– Przypominam ci, że to przebranie wiedźmy, a nie myśliciela. – Jinx pojawiła się nagle przed schodami. – No, chyba że rozważasz moją wcześniejszą propozycję, to pozwalam. – Usiadła obok Rachel na schodku i odwinęła papilotkę z babeczki ozdobionej lukrową pajęczyną. – Chcesz gryza? – Podsunęła wypiek.

 

– Nie, dzięki. – Pokręciła głową. – A co do twojej propozycji… Z jednej strony chcę, a z drugiej mam takie poczucie beznadziei, że to wszystko bez sensu – wyznała zrezygnowanym tonem.

 

– Znam to. Z drugiej strony, skoro nie masz nic do stracenia, to co ci szkodzi spróbować? – odparła i wgryzła się w babeczkę. – Ręczę za tego człowieka, gdyby nie on, to pewnie teraz nikt by ci nie truł dupy – oznajmiła, przełknąwszy. – A przynajmniej nie byłabym to ja – dodała już z kolejnym gryzem w ustach.

 

Rachel westchnęła ciężko. Jeden głos w jej głowie był przeciwny, drugi podszeptywał zachęty. Argumentów za i przeciw było tyle samo, i nic nie przeważało szali.

 

– Weź też pod uwagę, że dzisiaj będzie szczególnie łatwo się stąd wyrwać. Wszyscy kiszą się na hali, no i nikt nie zwróci uwagi na dwie przebrane wariatki szwendające się po ulicach – stwierdziła z przekonaniem Jinx.

 

– Jesteś pewna? – spytała niepewnie Rachel. – Nie chcę nam narobić kłopotów – przyznała zawstydzona, naciągając głębiej obszerny kaptur.

 

– A bo to raz się wymykałam? Nie martw się, wszyscy tylko straszą, że będą za to konsekwencje, a kończy się na wyzywaniu Agnes. – Wzruszyła ramionami. – Na pewno nie chcesz? Mogę ci przynieść, serio dobre. – Ponownie zaproponowała, unosząc ostatni kawałek babeczki.

 

Rachel pokręciła głową. Nagle muzyka stała się głośniejsza. Skrzywiła się. Ktoś otworzył drzwi prowadzące na halę i przemknął korytarzem w stronę wyjścia. Siedziała zbyt daleko, by móc rozpoznać uciekiniera.

 

– No widzisz, jedna osoba już poszła po rozum do głowy – stwierdziła Jinx. Otrzepała sukienkę z okruszków i energicznie wstała. – To co, idziemy? – ni to stwierdziła, ni zapytała, wyciągając rękę w stronę koleżanki.

 

Rachel popatrzyła na nią z niezdecydowaną miną. Błądziła chwilę wzrokiem, bijąc się z myślami. Wreszcie sapnęła i chwyciła dłoń.

 

– Idziemy – oznajmiła w nagłym przypływie stanowczości.

 

***

 

– Dobra, plan jest taki. – Jinx schowała komórkę do kieszeni sukienki. – Trzymasz się mnie, jesteś cicho i biegniesz, kiedy ci każę. – Poinstruowała śmiertelnie poważnym tonem, skanując otoczenie.

 

Rachel uniosła brew. Spojrzała na twarz koleżanki, oświetlaną raz po raz kolorową poświatą sączącą się przez mleczne szyby hali. Jej źrenice rozszerzyły się maksymalnie. Wyglądała jak polujący kot.

 

– Postaram się – odparła cicho.

 

– Chodź. – Jinx machnęła ręką. W drugiej trzymała spiczasty kapelusz.

 

Poszły wzdłuż ściany, gdzie nie sięgało migoczące światło. Oddalały się od głównego wyjścia, które na pewno było monitorowane. Myślała, że to jedyna droga ucieczki. Próbowała zgadnąć, którędy więc zaprzyjaźniona wiedźma chciała je wyprowadzić.

 

O mało nie wpadła na plecy Jinx, kiedy ta zatrzymała się na rogu.

 

– Główne wyjście to głupie wyjście – stwierdziła dziewczyna. – Podziękujmy za to geniuszowi, który zakładał monitoring, bo nie ma ani jednej kamery na żywopłot – ciągnęła złośliwym tonem. Wyjrzała zza rogu. – Za garażami mur jest uszkodzony

 

– To jaki jest plan?

 

– Najtrudniej jest się przecisnąć za ścianę i nie narobić hałasu, reszta to pikuś. – Wskazała na dobrze oświetlony budynek z kilkoma bramami. – Naszym największym problemem będzie uniknięcie liżących się par.

 

Rachel powiodła wzrokiem po oświetlonej szeregiem lamp drodze dojazdowej. Okrążała ona główną bryłę ośrodka i znikała za nim.

 

Dziewczyna popatrzyła na pojedyncze oświetlone okna. Kiedy personel się zorientuje, że zniknęły? I jakie będą tego konsekwencje?

 

Poczuła szarpnięcie. Jinx złapała ją za nadgarstek i pociągnęła w stronę żywopłotu. Długa suknia plątała się między nogami, utrudniając dotrzymanie kroku.

 

– Zwolnij trochę – syknęła. – Ten strój nie nadaje się do ucieczki.

 

Jinx nawet nie obróciła się przez ramię, ale zmniejszyła tempo. Rozglądając się nerwowo, przecięły plac w poprzek i dotarły do zaniedbanego żywopłotu.

 

– Za to idealnie się maskuje. – Jinx wystawiła język.

 

Rachel przewróciła oczami, ale się nie odezwała. Ciemne kolory sukni pozwalały dziewczynie obserwować otoczenie, będąc jednocześnie niewidoczną w mroku październikowego wieczoru. Za to oświetlona droga zapewniała dostatecznie dużo światła, by dostrzec poruszające się między drzewami sylwetki.

 

– Nie wiem, czy oni są tak naiwni, by sądzić, że nikt nie będzie chciał się stąd urwać, czy nie mają kasy na sprzęt – rzuciła w eter Jinx. – Test na spostrzegawczość, ilu ochroniarzy widzisz? – Spojrzała przez ramię na koleżankę.

 

Rachel zmrużyła oczy. Trzech kręciło się przy garażach, jeden szedł w stronę ośrodka. Musiała nieco zwolnić, by dokładniej ocenić pozostałą część placu. Chyba widziała jednego mężczyznę stojącego pod drzewem.

 

– Pięciu? – powiedziała bez przekonania.

 

– Blisko – zachichotała Jinx. – Czterech i pół bym powiedziała.

 

– Pół?

 

– Pół za tego, który oblewa właśnie drzewo – stwierdziła z niesmakiem. – Faceci są paskudni.

 

Rachel skrzywiła się i ruszyła za koleżanką. Były w połowie placu. Wystarczyło tylko podejść wzdłuż żywopłotu, przemknąć się przy garażach i przeskoczyć mur. Wydawało się to wręcz podejrzanie proste.

 

Potknęła się o suknię. Wyrzuciła ręce przed siebie, ratując się przed upadkiem. Bezskutecznie. Poleciała do przodu, zwalając towarzyszkę z nóg. Ledwie powstrzymała krzyk.

 

– Kurwa – syknęła Jinx.

 

Wylądowały na ziemi. Rachel przygniotła swoim ciężarem drobne ciało dziewczyny. Kaptur spadł jej na oczy. Na oślep szukała gruntu, by się podeprzeć.

 

Współlokatorka, dysząc, próbowała wyplątać się spod peleryny.

 

– Nie mamy teraz czasu na takie zabawy – stęknęła.

 

– Hej!

 

Przez plac potoczył się męski okrzyk.

 

Rachel próbowała się poderwać. Zamiast tego przygniotła materiał sukienki i przetoczyła się na bok. Kątem oka dostrzegła różowy błysk. Poczuła ciężar na biodrach. Serce nieomal wyskoczyło jej z piersi.

 

Jinx siadła na niej i gwałtownie się pochyliła. Kocie oczy znalazły się parę centymetrów od jej twarzy.

 

Światło latarki padło na dziewczyny. Jedna na drugiej, w jednoznacznej pozycji.

 

– Macie być na sali, a nie się obściskiwać po krzakach – rzucił zniesmaczony ochroniarz.

 

Odwrócił się na pięcie i odszedł, mamrocząc pod nosem coś o dzisiejszej młodzieży.

 

– Żeby tylko obściskiwać – odparła z przekąsem Jinx.

 

Rachel zastygła na bezdechu. Miała wrażenie, że walenie jej serca niosło się echem po całej okolicy. Uporczywie unikała wzroku koleżanki.

 

– Już, oddychaj, bo nieprzytomnej cię stąd nie wytacham. – Jinx wstała z gracją.

 

Zmieszanie i palący wstyd dziewczyny wyraźnie ją bawiły.

 

Rachel niemrawo podniosła się na nogi. Otrzepała się wręcz nader starannie, chcąc jak najdłużej nie unosić wzroku.

 

– Dobra, księżniczko, upieprzysz się jeszcze, przechodząc przez mur, także sobie daruj.

 

Podążając za dziewczyną, czuła pulsujące ciepło na policzkach. Październikowy chłód przestał być mocno odczuwalny.

 

Ochroniarz, który je przyłapał, dotarł już do kolegów. Wszyscy zebrali się w kółku wzajemnej adoracji na drodze. Nikt nie pilnował garaży. Idealnie.

 

Bez przeszkód dotarły do zakończenia żywopłotu. Faktycznie, dalej ciągnął się goły mur. Rachel oceniła, czy zmieści się między nim a ścianą w swoim stroju.

 

– Pomogę ci, grunt, żebyś się tutaj nie zabiła. – Jinx wskazała kupkę gruzu, przykrytą pociętą blachą i udekorowaną taczką bez koła.

 

– Nic nie obiecuję.

 

– Poczekaj, wejdę pierwsza. – Upewniwszy się, że ochroniarze wciąż zajęci byli plotkowaniem, zwinnie pokonała przeszkodę. – Dajesz, tylko ostrożnie. – Wyciągnęła rękę do towarzyszki.

 

Rachel zebrała materiał kostiumu i przytrzymała go jak najwyżej. Powoli postawiła pierwszy krok na nierównym bloku. Gruba podeszwa glanów nie ułatwiała sprawy. Zdmuchnęła kosmyk włosów wpadający jej do oczu. Skanując teren, znajdowała kolejne miejsca, które wydawały się najbardziej stabilne. Wreszcie chwyciła dłoń Jinx i szybko zrobiła ostatni krok. Stopa zsunęła się do przodu. Dziewczyna odchyliła się do tyłu iyrżnęłaby plecami o kawał blachy, gdyby Jinx nie pociągnęła jej do siebie.

 

– Coś dzisiaj często na mnie lecisz – skomentowała kpiąco.

 

– A może to ty się celowo podstawiasz? – Rachel odgryzła się, choć na wspomnienie bliskiego kontaktu z dziewczyną czuła, jak na nowo zalewał ją rumieniec.

 

– Dobra, w takim razie ty skaczesz teraz pierwsza. – Kiwnęła głową w stronę sporej wyrwy w murze.

 

Choć Rachel nie widziała jej twarzy ukrytej w cieniu, mogła dać sobie rękę uciąć, że widniał na niej szelmowski uśmiech. Sapnęła i przecisnęła się bokiem bliżej uszkodzenia.

 

– Oczekuj moich zwłok po drugiej stronie – rzuciła do Jinx, łapiąc za krawędź muru. – Żegnaj – dodała teatralnie.

 

Wybiła się mocno i przewiesiła w pół przez ogrodzenie. Próbowała niezdarnie się obrócić, by przerzucić nogę na drugą stronę.

 

– No weź, jeszcze trochę, żadnych przerw na odpoczynek. – Koleżanka chaotycznie zbierała spiętrzony materiał stroju, by nie podarł się na ostrych krawędziach.

 

Rachel stęknęła, z całych sił unosząc się na rękach. Zgięła kolano i przełożyła nogę ponad murem.

 

– Zajebiście, teraz druga i ląduj tam z telemarkiem – ponagliła Jinx.

 

– Nie za dużo wymagasz? – odparła, nabierając głęboko powietrza. Usiadła na murze tyłem do placu, oceniła odległość i zeskoczyła na ziemię. – Żyję – oznajmiła przytłumionym głosem.

 

– Brawo – Jinx błyskawicznie znalazła się na murze. – W tej kiecce to prawdziwy wyczyn – przyznała i zsunęła się z ogrodzenia. – Szlag by to… – syknęła przez zaciśnięte zęby.

 

– Co jest? – Rachel przykucnęła obok koleżanki.

 

– Moje przekleństwo. – Trzymała się za łydkę. Ciemna smuga krwi poplamiła rozdartą skarpetę. – Spoko, do pogrzebu się zagoi. – Machnęła ręką, widząc zmartwienie na twarzy dziewczyny istała.

 

– Jak daleko jest ten twój znajomy? – spytała Rae, słysząc stęknięcie bólu.

 

– Kawałek, podjedziemy autobusem.

 

„Kawałek” zajął dobre pół godziny jazdy. Nie rozmawiały za dużo. Koleżanka przez większość trasy wgapiała się w ekran telefonu, ewidentnie z kimś esemesując. Rachel tymczasem skupiła się na widokach za oknem.

 

Oparła głowę na ręce i wbiła spojrzenie w przystrojone kościotrupami i nietoperzami ulice miasta. Gdyby ktoś powiedział jej kiedyś, że w taki sposób spędzi siedemnaste urodziny, to stuknęłaby go w czoło. Oddałaby wszystko, by móc przeżyć ten dzień z mamą w ich ciasnym salonie, z kupnym tortem czekoladowym, miską popcornu i kiepskim horrorem klasy b. Tymczasem siedziała w rozklekotanym autobusie i mknęła w nieznane, goniąc mglistą obietnicę zdobycia informacji o kimś, kto równie dobrze mógł nie istnieć.

 

Zacisnęła dłoń w pięść. Tęsknota wciąż nie malała. Tliła się stałym płomieniem, tylko czekając, by przerodzić się w prawdziwy pożar. Może poznanie ojca choć na chwilę wypełniłoby tę okropną pustkę, którą zostawiło po sobie nagłe odejście mamy.

 

Zmarszczyła brwi i poprawiła się na siedzeniu. Głowa pękała jej od domysłów. Jeśli ojciec rzeczywiście istniał i naprawdę szukał Rachel, dlaczego do tej pory się z nią nie skontaktował? A może to jej własny umysł z nią igrał? Wykreował wizję, by dać złudną nadzieję, że jednak nie została kompletnie sama. Czy ten tajemniczy ktoś, do kogo wiozła ją Jinx, naprawdę mógł odpowiedzieć chociaż na kilka z mnożących się pytań?

 

Zacisnęła powieki. Snucie teorii przyprawiało ją tylko o ból głowy. Jedyne, co mogła zrobić, to uzbroić się w cierpliwość. Odwróciła się w stronę Jinx i stuknęła ją w ramię.

 

– Hm? – Od razu zablokowała ekran telefonu i zerknęła na Rachel.

 

– Możesz mi powiedzieć coś więcej o tym gościu, do którego jedziemy? Skąd go znasz? – poprosiła.

 

– Nie ma tu co za wiele opowiadać. – Jinx wzruszyła ramionami i rozsiadła się wygodniej. – Kiedyś mi się wpadło w duże tarapaty. Blood wyciągnął mnie z nich za uszy, a potem metaforycznie otrzepał z kurzu i powiedział, że pomoże mi wyjść na prostą, jeśli obiecam, że będę grzeczna.

 

– I co?

 

– I zamiast koczować gdzieś pod mostem i kraść, by przeżyć, mam dach nad głową, czyste ubrania i ciepły posiłek przynajmniej raz dziennie. – Uśmiechnęła się w nieodgadniony sposób. – Naprawdę, nie musisz się go obawiać. Brat Blood jest bardzo przyjaznym stworzeniem i pomógł już masie osób. Ma też takie kontakty, jakich nie ma nikt inny w tym mieście. Jeśli ktoś ci może pomóc, to tylko on.

 

– Brat? – Rachel zmarszczyła brwi. – Nie wiedziałam, że masz rodzeństwo.

 

Jinx parsknęła pod nosem.

 

– Brat zakonny, głuptasie. Blood jest częścią Kościoła, który założył któryś tam jego przodek. Jedziemy do ich siedziby. – Uśmiech z rozbawionego przeistoczył się w złośliwy. – Na bank pewnie poznasz też jego zrzędliwą prawą rękę, Josephine Bennett. Straszna sucz. Spróbuj nazwać Blooda bratem Sebkiem w jej obecności, krew ją od tego zalewa. – Puściła oko.

 

Rachel uśmiechnęła się niepewnie. Już otworzyła usta, by zadać kolejne pytanie, ale koleżanka przerwała jej ruchem dłoni.

 

– Dzisiejsze Q&A skończone, szykuj dupsko, bo za chwilę wysiadamy.

 

Obie dziewczyny wyjrzały przez okno. Po plecach Rachel przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

 

– Czy to jest zakon?

 

– Dość klimatyczna miejscówka jak na dzisiejszą noc, prawda? – Jinx wyszczerzyła się.

 

***

 

Gdy tylko przekroczyły próg, Rachel poczuła się przytłoczona. Pusty, długi hol niósł echem każdy ich krok, obwieszczając przybycie. Wykonane z brązu statuy, słabo oświetlone, wyglądały nieprzyjemnie, jakby gotowe były w każdej chwili ożyć i rzucić się na dziewczyny.

 

Dziewczyna bezwiednie chwyciła dłoń Jinx i przyspieszyła kroku. Nie podobało jej się tu. Może postąpiła zbyt pochopnie? Poczuła mocny, uspokajający uścisk. Koleżanka zerknęła na nią, bezgłośnie zapewniając, że jest bezpieczna. Mimo to uwadze Rachel nie umknęły pogardliwe spojrzenia, którymi obrzucała wymalowane w biblijne sceny ściany.

 

Na końcu korytarza, w zaokrąglonej recepcji stała dwójka ludzi. Na widok dziewcząt wyższy mężczyzna odprawił rozmówcę ruchem dłoni i zwrócił się w stronę przybyłych.

 

– Rachel. – Rozłożył ręce w geście powitania. – Jinx tyle mi o tobie opowiadała. Nazywam się Sebastian Blood Dziesiąty. Możesz mi mówić bracie Sebastianie.

 

Był postawny, rudy i ubrany w szaty liturgiczne. Jego głos był jednocześnie kojący i głęboki, wręcz idealny dla kapłana przemawiającego do zagubionych ludzi. Nie spuszczał intensywnego spojrzenia z Rachel, wręcz przewiercał ją wzrokiem na wylot.

 

Dziewczyna zerknęła niepewnie na Jinx. Ta kiwnęła głową na powitanie, po czym zwróciła się do koleżanki.

 

– Nie masz się czego bać, on nie gryzie. – Pewnym krokiem podeszła do mężczyzny, ciągnąc za sobą skołowaną Rachel. – Rozumiem, że mam was zostawić samych?

 

– Jeśli taka jest wola twojej znajomej. – Uśmiechnął się serdecznie, przenosząc wzrok na Jinx. – Możesz zaczekać w moim biurze. Raczej nie zajmie nam to długo. Siostra Bennett pewnie również chętnie się z tobą zobaczy.

 

Na te słowa uśmiech Jinx skwaśniał.

 

– No tak, na Halloween wszystkie potwory wychodzą z szafy. – Najwyraźniej wyłapała zaniepokojone spojrzenie Rachel, bo odchrząknęła. – Słuchaj, jeśli wolisz, mogę z wami zostać. Ale uwierz mi, jesteś w dobrych rękach, przy tym gościu włos ci z głowy nie spadnie. – Na potwierdzenie swoich słów poczęstowała mężczyznę kuksańcem w bok.

 

Ten tylko roześmiał się i pokręcił głową z niedowierzaniem.

 

– Wracając do tematu – podjął, splatając palce dłoni. – Tak jak powiedziała Jinx, decyzja należy do ciebie.

 

Przez chwilę wodziła wzrokiem pomiędzy jednym a drugim. Z jednej strony zdrowy rozsądek podpowiadał, by trzymać Jinx przy sobie, zaś z drugiej o swoim ojcu dowiedziała się od demona, który podobno miał być łącznikiem między nimi. Kto wie, co na ten temat wie Blood? Jeśli powiedziałby coś, co mogłoby wpłynąć na ich przyjaźń, ostatnią rzecz, która jej tak naprawdę została…

 

Zacisnęła pięści.

 

– Dobrze, pójdę sama.

 

Blood kiwnął głową, wyraźnie zadowolony. Jinx poklepała Rachel po plecach i obiecała, że cały czas będzie w pobliżu, gdyby ta jej potrzebowała. Po chwili cicho trzasnęły za nią ogromne dębowe drzwi.

 

Rachel przełknęła ślinę. Dopiero teraz, w tej ciszy i pustym pomieszczeniu zdała sobie sprawę, że nie popisała się rozumem. Została sam na sam z zupełnie obcym facetem.

 

– Zacznijmy zatem. Pozwoli pani? – Łagodny uśmiech nie schodził z jego twarzy, choć błękitne oczy czujnie śledziły każdy jej ruch. Wyciągnął dłoń z obszernego, krwistoczerwonego rękawa i wskazał jedne z trzech par dwuskrzydłowych drzwi. Delikatnie objął ją ramieniem i razem ruszyli w wybranym przez niego kierunku.

 

– Znałem Angelę. Była wspaniałą, żywiołową kobietą. Po dziś dzień nie mogę odżałować straty, jaką było jej odejście z tego świata. – Blood położył dłoń na ciemnym drewnie.

 

Rachel zamurowało.

 

– Znałeś… m-moją biologiczną matkę? – wydusiła z trudem. Obiecano jej, że Blood co najwyżej da jej namiar na kogoś, kto może wiedzieć coś o ojcu, a tymczasem facet znikąd wyskoczył, że znał Angelę?

 

– Tak, przez wiele lat. Patrzyłem, jak rozkwita i rozwija się duchowo. – Zmarszczył czoło. – A także jak wpada w złe towarzystwo i kroczy ku potępieniu.

 

Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem. Rachel uderzyło w twarz chłodne, nocne październikowe powietrze. Zadrżała.

 

– Była zdolna do wielkich czynów. Zawsze chciała pomagać każdej napotkanej duszy – kontynuował Blood, powoli drepcząc żwirową krętą ścieżką. – Całe dnie i noce spędzała z nosem w świętych księgach, by pojąć tajemnicę zbawienia. A kiedy trafiła na wzmiankę o pradawnym rytuale… Według tekstów istniała możliwość, by za pomocą zstąpienia duszy w chętnego pomocnika połączyć się w jedno z wszechmogącym Skatem, by przynieść światu wybawienie. – Wsunął dłonie w szerokie rękawy szaty.

 

Rachel chłonęła każde jego słowo, krocząc tuż przy nim. Oczami wyobraźni widziała Angelę wśród ksiąg, jej radość i ekscytację, gdy odkryła przepis na zbawienie.

 

– Niestety, kiedy tylko okazało się, że Angela jest w stanie błogosławionym, złe moce dały o sobie znać. Próbowałem się nią opiekować, ale paranoja z każdym dniem coraz mocniej pochłaniała jej umysł. W końcu uciekła. Próbując schronić się przed demonami, zaszyła się w zakonie. – Zatrzymali się przed rzeźbą zrozpaczonej Matki Boskiej, która opłakiwała bezwładne ciało syna. – I to właśnie w tym zakonie zrodziła się jej jedyna córka. – Uśmiechnął się do niej ciepło.

 

Przez chwilę trwali w milczeniu. Blood z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrywał się w kamienną twarz rzeźby, wykrzywioną w niewysłowionym cierpieniu. Rachel w tym czasie powoli trawiła usłyszane informacje. Mary niewiele mówiła jej o Angeli. Według jej słów, biologiczna matka przybyła do zakonu w złym stanie, a dwa tygodnie po porodzie zniknęła bez słowa. Nikt nie wiedział, kim była, ani dokąd się udała.

 

W końcu zmarszczyła brwi.

 

– Jestem jej jedyną córką… czy to znaczy, że Angela miała inne dzieci? Czy mam może przyrodnich braci? Mówiłeś też o połączeniu ze Skatem, prawda? – Spojrzała na rozmówcę wyczekująco. – Kim on jest? Czy on…

 

– Spokojnie, po kolei, moja droga. – Blood uciszył jej rozpędzony potok pytań ruchem dłoni. – Z tego, co mi wiadomo, jesteś jej jedynym dzieckiem. Co nie znaczy, że twój ojciec w tym temacie próżnował.

 

Rachel z wrażenia otworzyła usta. Nie przeszło jej to przez myśl.

 

– Mam rodzeństwo? Ale… skąd ty to wiesz?

 

– Powiedzmy, że przyglądamy się twojemu ojcu od dłuższego czasu. – Blood odchrząknął. – Wracając do twojego poprzedniego pytania, Skat to najwyższa siła, której w potędze jest w stanie dorównać tylko potomek, zrodzony z jego krwi, jego klejnot w koronie. „Krew z krwi i ciało z ciała, potęga dziedzica równa ojcu”. Święte teksty opisują go jako wszechmogącego, który zstąpi pewnego dnia na Ziemię, by skąpać ją w oczyszczającym ogniu. Jego wierni wyznawcy przeżyją Dzień Sądu, a na zgliszczach starego świata zbudują nową, doskonałą cywilizację. – Odetchnął głęboko.

 

Ruszyli dalej.

 

W nikłym świetle ogrodowych lamp dostrzegła, że nos rozmówcy robił się czerwony od zimna. Ona również zdążyła przemarznąć w cienkiej sukience. Peleryna, choć długa i dość ciepła, nie radziła sobie z październikowym chłodem. Na szczęście zbliżali się do drzwi drugiego budynku.

 

– To… bardzo ładnie – zaczęła niepewnie. Mięła w dłoniach materiał sukni. – Nie rozumiem tylko, jak to się ma do mojego ojca? Jinx powiedziała…

 

– Cierpliwości, drogie dziecko. – Uśmiechnął się pobłażliwie. – Cierpliwość to cnota ludzi mądrych.

 

Przekroczyli drzwi wejściowe. Rachel z ulgą przywitała ciepły podmuch powietrza i rozmasowała zmarznięte dłonie.

 

– Wracając do tematu – podjął znów, prowadząc ją długim korytarzem. – Angela schroniła się w zakonie, w którym się narodziłaś. Może myślała, że jeśli się rozstaniecie, konsekwencje jej czynów cię nie dosięgną.

 

Tak jak przez całą rozmowę Rachel nie dostrzegła ani jednej żywej duszy, tak z każdym kolejnym krokiem mijało ich coraz więcej ludzi. Ubrani w identyczne habity, ukrywali twarze w cieniu kapturów. Każdy z nich przystawał i kłaniał się głęboko, gdy mijała ich wraz z bratem Bloodem. Ten bezwiednie unosił co chwilę dłoń w geście błogosławieństwa.

 

– Co takiego zrobiła moja matka? – spytała. – Mówi pan, że zwątpiła, i że uciekła, bo się czegoś bała. Co ją aż tak przeraziło?

 

– Niestety, jedyne, czego jestem w stu procentach pewien, to to, że spóźniłem się, czego żałuję po dziś dzień. – Blood pokręcił głową. – Jeśli tylko zauważyłbym coś wcześniej, może mógłbym jej jakoś pomóc. Może uniknęlibyśmy tych wszystkich tragedii. Być może spędzałabyś ten dzień, szczęśliwa u jej boku. – Westchnął ciężko. Przystanął przed prostymi, drewnianymi drzwiami. Położył dłoń na klamce. – A jedyne, co jestem w stanie zrobić, to pokazać ci miejsce, w którym przyszłaś na świat.

 

Drzwi ustąpiły i oczom Rachel ukazało się niewielkie pomieszczenie. W środku znalazło się miejsce tylko na niewielki stolik, wąskie łóżko, rozklekotaną szafę i święty obrazek. Ciasnotę potęgowała obecność kilku osób, które stały na baczność niczym podczas musztry. Na widok przybyłych ukłonili się głęboko. Jeden z zebranych trzymał tlące się kadzidło o słodkim, duszącym zapachu.

 

Dziewczyna już miała przekroczyć drzwi celi, ale zatrzymała się wpół kroku. Co to wszystko miało w ogóle znaczyć? Miała jeszcze większy mętlik w głowie, niż przed przybyciem do zakonu. Po plecach przeszedł dreszcz.

 

– Chwileczkę – zaczęła. Poczuła przypływ niepokoju. Rozejrzała się dookoła, ale nigdzie nie zauważyła czerwonych oczu, demon również milczał. – Tu się urodziłam? Chce pan powiedzieć, że ten zakon to miejsce, w którym posługę pełniła moja matka?

 

– Owszem. Gdy tylko się o tym dowiedziałem, złożyłem zakonnicom propozycję wykupu. Chciałem osobiście zaopiekować się tym miejscem, z szacunku do twojej biologicznej matki. – Blood skinął ręką. Zebrani rozstąpili się, ukazując wąskie schody, prowadzące pod ziemię. – Czas nagli. Mam nadzieję, że będziesz zadowolona ze spotkania z ojcem.

 

Rachel poczuła, jak traci czucie w ciele. Chwyciła się drzwi, by nie upaść. Spotkania? Jakiego spotkania? Przecież mieli tylko porozmawiać!

 

– Chodź ze mną. – Złapał ją pod rękę i pewnie poprowadził w stronę schodów. – Wiem, że to nagłe, ale musimy porozmawiać o twoim ojcu. Widzisz, Angela dostąpiła zaszczytu dzielenia łoża ze Skatem Wszechmogącym. Owocem tego związku jesteś ty, moje drogie dziecko. Jesteś córką najpotężniejszej istoty we Wszechświecie.

 

Rachel chciała się wyrwać. Serce zaczęło dudnić w piersi. Na zmianę przeszywało ją lodowaty strach i gorący wyrzut adrenaliny. Całe ciało krzyczało „uciekaj!”. Od nadmiaru rewelacji i słodkiego zapachu kadzidła kręciło jej się w głowie. Chciała pognać na górę, ale bała się, że jeśli puści ramię rozmówcy, nie utrzyma równowagi.

 

– Przez wieki Kościół Krwi uważał, że Skat jest naszym zbawieniem, że razem stworzymy nowy wspaniały świat. Oszukał nas. Nie jest wszechmogącym bogiem, który pragnie nam pomóc, tylko żądnym krwi demonem, który chce zniszczyć życie na Ziemi.

 

Głos Blooda odbijał się echem w jej głowie niczym uderzenia dzwonu. Krew szumiała w uszach. Rachel całą sobą czuła, że wchodzi w paszczę lwa. Ten facet był szalony. Jaki bóg, jaki demon? O czym on bredził? Próbowała się szarpnąć, ale kończyny nie chciały jej słuchać.

 

Na moment panika ustąpiła uldze, kiedy postawiła stopy na podłodze, a świat przestał wirować. Znalazła się w pomieszczeniu, które wyglądem przypominało kaplicę. Wzdłuż kamiennych ław stali ludzie. Każdy, co do jednego, pokłonił się nisko na jej widok. Zapach kadzideł znów uderzył w nozdrza. Świat wokół niej zaczął znikać w ciemności.

 

Jak przez mgłę usłyszała ostatnie słowa Blooda:

 

– Śpij spokojnie, Raven.

 

***

 

Spodziewała się, że Klejnot będzie bardziej… dojrzały? Elegancki? Zamiast wysokiej młodej kobiety o tajemniczym spojrzeniu, którą sobie tak często wyobrażała, Blood przyprowadził ledwo stojącą o własnych siłach nastolatkę. W ceremonialnych szatach wyglądała bardziej jak zagubiony szczeniak, niż jak potomkini najpotężniejszego demona we Wszechświecie.

 

Bennett uważnie przyglądała się temu chodzącemu nieszczęściu zza ołtarza, z twarzą bezpiecznie skrytą w cieniu kaptura. Dziewczyna była chuderlawa, z podkrążonymi oczami, chwiejąca się pod wpływem wdychanych narkotyków. Nie mogła mieć więcej, jak szesnaście lat.

 

Kobieta zmarszczyła brwi. Chyba przesadziła z dawką kadzidła. Z drugiej strony nie obiecywała Skatowi, że otrzyma córkę żywą. Śmierć z przedawkowania brzmiała jak lepszy koniec niż to, co mogło czekać dziewczynę po spotkaniu z ojcem.

 

Kruki, które wraz z kadzidłem przywitały Klejnot, zdążyły zająć swoje miejsca. Każdy siedział pochylony, z kapturem głęboko naciągniętym na głowę, pogrążony w modlitwie. Nikt nie śmiał nawet spojrzeć na córkę Skata.

 

Blood kroczył niewzruszony. Najwyraźniej na niego nie działała żadna dawka mieszanki, której słodki dym wypełniał pomieszczenie. Tłumaczył Klejnotowi, dlaczego tylko z jej pomocą mogą pokonać zło. Nazywał Skata demonem, złem wcielonym, który zwiódł swoich wiernych.

 

Bennett wsunęła rękę pod ceremonialną szatę. W kieszeni spokojnie spoczywała zawinięta w szmatkę strzykawka. Dawka narkotyku mogłaby powalić konia, ale zaprawionego kapłana powinna zneutralizować na wystarczająco długo, by resztę rytuału mogła przeprowadzić sama.

 

Zerknęła na Kruki. Ich niespokojne ruchy i pomruki przyprawiały ją o ból żołądka. Modliła się w myślach, żeby Sebastian choć na chwilę przestał mówić. W przeciwnym wypadku nawet przyprowadzenie Klejnotu mogło go nie uratować przed gniewem wyznawców.

 

Dziewczyna potknęła się i poleciała do przodu. Kilka osób poderwało się. Na całe szczęście przytomny Sebastian złapał ją w ostatniej chwili. Wziął Klejnot na ręce i poniósł do ołtarza. Złożył ją z największą ostrożnością na kamiennym stole.

 

– Śpij spokojnie, Raven – mruknął. W końcu podniósł wzrok na Bennett.

 

Uśmiechnęła się do niego łagodnie, a on odwzajemnił gest. Przez chwilę patrzyła z czułością prosto w jego oczy. Byli już tak blisko celu. Jeszcze nie było za późno. Jeszcze mogła przemówić mu do rozumu. Mógł się wycofać.

 

A wtedy odwrócił się do zebranych i przemówił głębokim, gardłowym głosem:

 

– Drogie Kruki, tak jak obiecałem, przyprowadziłem Klejnot, córkę Skata. Zanim jednak zaczniemy, muszę wam coś wyznać.

 

Poruszenie. Po sali potoczył się nerwowy szept. Bennett zacisnęła wargi. Błagała go w myślach, by tylko nie wyjawiał prawdy. Jedno złe słowo i Kruki rzucą się na niego niczym wygłodniałe wilki. Zapanuje chaos. Lata planowania pójdą w piach.

 

– Wiem, że możecie poczuć się oszukani. – Rozłożył ręce i wskazał na nieprzytomną dziewczynę. – Ale cokolwiek się stanie, nie możemy oddać jej w ręce Skata. Nie jest on tym, za kogo się podaje.

 

Szepty zmieniły się w zaniepokojone rozmowy i pełne obaw spojrzenia.

 

Bennett przymknęła oczy. Wzięła głęboki wdech. A więc wybrał.

 

Podeszła do niego. Czuła się jak wyrwana z własnego ciała, gdy wyciągała schowaną strzykawkę i wbija igłę w szyję opowiadającego z przejęciem Sebastiana. Poczuła wzbierające łzy, gdy spojrzała w jego zaskoczoną twarz. Widziała, jak szok zmienia się w przerażenie, a potem wściekłość.

 

– Wybacz mi, mój drogi – wymamrotała cicho. Asekurowała go, gdy omdlewał. Kiedy złożyła jego nieprzytomne ciało na zimnej posadce, łzy pociekły po jej policzkach.

 

– Powinniśmy się go pozbyć, Matko – odezwał się ktoś z tłumu. – Brat Blood zwątpił. Należy z nim postąpić tak, jak z resztą niedowiarków.

 

Rozległy się aprobujące pomruki.

 

– Przynieście sznur. – Głos miała wyjątkowo spokojny jak na falę emocji, która przetaczała się przez jej głowę i serce. – Wyniesiemy go do biura. Stamtąd nie ucieknie. Potrzebuję sześciu najsilniejszych. Reszta ma zostać na miejscu i przygotować się do rytuału. Rozpoczniemy, gdy tylko wrócę. – Rozkazy płynęły z jej ust niczym rzeka. Podniosła się z klęczek, ukradkiem ocierając łzy. Kruki w tym czasie posłusznie wykonywały polecenia. Najsilniejsi z wtajemniczonych związali ręce i nogi Blooda, a później dla pewności obwiązali sznurem jego tors. Reszta zebranych wygasiła kadzidła, zdjęła chusty, którymi zakrywali nosy oraz usta, i zajęła się rozstawianiem świec.

 

Bennett znów odetchnęła głęboko i zrzuciła kaptur. Przesunęła dłonią po świeżo ogolonej skórze głowy, na której widniał tatuaż kruka. Skarciła się w myślach. Potrzebowali jej skupionej i pewnej. Nie mogła tracić czasu na rozczulanie się nad Sebastianem. Sam dokonał błędnego wyboru. Jedyne, co mogła dla niego zrobić, to obronić go przed gniewem Kruków.

 

Dla pewności przed opuszczeniem kaplicy sięgnęła po ceremonialne ostrze. Tak na wszelki wypadek, gdyby Sebastian jednak stawiał opór. On lub któryś z Kruków.

 

Poprowadziła pomocników wąskimi korytarzami budynku mieszkalnego do ogrodu, a stamtąd do wnętrza zakonu. Minęli salę muzealną, przecięli kaplicę modlitewną i dotarli do niewielkiego biura, które jednocześnie służyło za zakrystię. Jako jedyne pomieszczenie w zakonie było jednocześnie pozbawione okien, zamontowano w nim monitoring, a klucze Blood nosił zawsze przy sobie. Znalazła je zresztą w kieszeni jego spodni.

 

Weszła jako pierwsza do środka i zamarła.

 

Za biurkiem, z nogami wywalonymi na blat siedziała Jinx, leniwie paląc papierosa. Na widok Bennett uśmiechnęła się kpiąco. Mina jej zrzedła, dopiero gdy zobaczyła pozostałych.

 

– Co wy do cholery wyprawiacie? – zagrzmiała, zrywając się na równe nogi. – Co mu zrobiliście? I gdzie jest Rachel? Przysięgam, jeśli tylko spadł jej włos z głowy…

 

Bennett zacisnęła wargi. Przeklęta smarkula! Naprawdę nie potrafiła zrozumieć, po co Blood w ogóle korzystał z jej usług. „Agentka do zadań specjalnych”, psia jego mać. Jego naiwne dobre serce mogło ich teraz kosztować lata pracy. Tylko Sebastian wiedział, ile sekretów Kościoła znała Jinx. Jeśli ta dziewucha komukolwiek piśnie choćby słowo…

 

Chwyciła mocniej rękojeść sztyletu. Już wcześniej odbierała życie. Potrafiła zacierać za sobą ślady. Jedna dusza więcej nikomu już nie zrobi różnicy.

 

– Wrzućcie go do szafy. – Słowa ledwo przechodziły jej przez zaschnięte gardło. Wycelowała sztylet w Jinx. – Posłuchaj mnie uważnie, smarkulo.

 

– Hej, hola! – W pierwszym odruchu dziewczyna podniosła ręce w obronnym geście. Przerażone spojrzenie kocich oczu wędrowało od błyszczącego ostrza do twarzy Bennett i z powrotem. – Nie musimy posuwać się do tak drastycznych środków.

 

Kobieta postąpiła do przodu dwa kroki. Stała teraz naprzeciwko biurka. Gdyby się postarała, mogłaby jednym sprawnym machnięciem poderżnąć młodej gardło.

 

Chciała już wykonać zamach, ale do głowy przyszła jej pewna myśl.

 

– Jakie są twoje rozkazy? Co Blood kazał ci zrobić?

 

– Kazał mi poczekać w biurze na swój powrót. – Wzrok dziewczyny powędrował w bok.

 

Bennett również zerknęła. Kruki ułożyły nieprzytomnego Sebastiana w ciasnej szafie. Choć chcieli jeszcze kilka minut temu wieszać go za zdradę, przygotowali mu miękkie posłanie z szat ceremonialnych. Najwyraźniej jakaś krzta szacunku do głowy Kościoła wciąż była obecna wśród wiernych.

 

Zwróciła się w stronę Jinx.

 

Oczy dziewczyny zajaśniały różowym blaskiem. Trwało to dosłownie ułamek sekundy. W tej samej chwili Bennett poczuła nieprzyjemny prąd, przebiegający od łokcia po czubki palców. Upuściła sztylet. Krzyknęła, bardziej z zaskoczenia, niż z bólu.

 

Jinx pojawiła się obok niej. Pchnęła Bennett na równie zdezorientowane Kruki. Jeden z nich próbował chwycić smarkulę za włosy, ale wyślizgnęła się mu niczym wąż. Wybiegła z pokoju.

 

– Do jasnej cholery! – warknęła Bennett, podtrzymywana przed upadkiem przez dwóch mężczyzn.

 

– Czy mamy ją gonić? – zapytał jeden z Kruków.

 

Zerknęła na zegarek. Od północy dzieliło ich niecałe dwadzieścia minut. Jeśli chcieli zdążyć przed końcem urodzin Rachel, musieli się pospieszyć. Kruki wciąż były przekonane, że tylko aktywna obecność w rytuale zapewni zbawienie. Gdyby kazała im zaryzykować spóźnienie, mogliby potraktować ją tak jak Sebastiana.

 

Zmięła w ustach przekleństwo.

 

– Zostawcie ją – wydusiła w końcu. – Niech Skat ją osądzi.

 

***

 

Miał ochotę ryknąć na automatyczną bramę, by otwierała się szybciej. Wcześniej już opieprzył Quinzel, do której dodzwonił się na jakieś pięć minut przed przybyciem na miejsce. Nieodbieranie telefonu tłumaczyła jakimś tam balem, ale szczerze miał to w dupie. Liczyło się, tylko by dotrzeć do Rachel, zanim zrobi to Kościół Krwi.

 

Wdepnął gaz. Wjechał na podjazd zdecydowanie za szybko. Kilka cali mniej i straciłby lusterko na bramie wjazdowej. Nawet nie gasił samochodu, tylko wyskoczył z niego jak oparzony. Błysnął odznaką dwóm ochroniarzom, którzy już zmierzali z pretensjami w jego kierunku i pomknął po schodach do budynku. W drzwiach zderzył się ze zdyszaną doktorką.

 

– Gdzie Rachel? Muszę ją stąd natychmiast zabrać. – Przepchnął się do środka.

 

– Panie Grayson, co się dzieje?

 

Spokojny ton kobiety działał mu na nerwy.

 

– Rachel jest w ogromnym niebezpieczeństwie. A ja nie mam czasu do stracenia. – Rzucił jej poirytowane spojrzenie. – Niech mnie pani do niej zaprowadzi.

 

Już otwierała usta, ale jego mrożące krew w żyłach spojrzenie natychmiast je zamknęło. Zamiast tego kiwnęła głową i ruszyła w głąb holu.

 

– Rachel powinna być u siebie. Nie chciała brać udziału w imprezie. – Poprowadziła go schodami na piętro. – Ze względu na bal halloweenowy budynek pozostaje dziś wyjątkowo otwarty. Rozumiem pańskie zaniepokojenie, mimo to zapewniam pana, że teren ośrodka jest stale monitorowany i dobrze strzeżony. Nikt i nic jej tutaj nie zagraża.

 

Dick wypalał spojrzeniem dziurę w plecach blondynki. Miał ochotę wziąć ją pod pachę, byleby tylko w końcu ruszyła dupę. Nic go nie obchodził jakiś tam bal ani ochrona ośrodka. Sam z doświadczenia wiedział, że nawet najdokładniejsze zabezpieczenia można obejść z wystarczająco dużą dawką determinacji i pomyślunku. Słyszał szum krwi w uszach. Czy to właśnie ludzie mieli na myśli, kiedy mówili, że krew ich zalewa?

 

Psycholożka w końcu zatrzymała się pod drzwiami z numerem trzynaście.

 

– Rachel, tutaj doktor Quinzel. Jest ze mną detektyw Grayson. Możemy wejść? – Zastukała delikatnie w drzwi.

 

Grayson przetarł twarz dłonią i sam zapukał. Po karcącej minie doktorki wnioskował, że zrobił to zbyt nachalnie. Cóż, uporczywe stukanie było chyba jednak lepszą opcją, niż porwanie przez bandę obłąkanych kultystów.

 

– Rachel? Tu Richard Grayson. Musimy porozmawiać.

 

Zero odzewu.

 

Detektyw wymienił z doktorką zaniepokojone spojrzenia.

 

– Wchodzimy – zadecydował i nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły z cichym skrzypieniem.

 

Grayson nerwowo wymacał włącznik na ścianie. Ostre światło zalało pokój. Wszedł do środka i uważnie zlustrował otoczenie. Łóżko piętrowe, proste biurko, szafa na ubrania, ledwo wyczuwalna woń dymu papierosowego i mgiełki. Zero śladów włamania czy walki. I zero Rachel w zasięgu wzroku.

 

Dla pewności zajrzał pod łóżko i do szafy, o mało nie wyrywając przy tym drzwi z zawiasów. Zaklął pod nosem. Jego wzrok padł na poduszkę. Spod starej poszewki wystawał kawałek papieru. Niewiele myśląc, detektyw chwycił go. Czuł, jak serce zabiło mu mocniej w piersi na widok lekko wymiętego listu od Angeli. Przeleciał wzrokiem po tekście.

 

– Cholera jasna. – Odłożył kartkę na biurko i spojrzał na lekarkę.

 

– Może jednak zdecydowała się pójść na bal? – podsunęła Quinzel. Przez cały czas stała w progu, jakby bała się wejść do środka.

 

– Oby była na tym zasranym balu, bo jeśli nie, to łby wam wszystkim pourywam – warknął. – Prowadź.

 

Popędził za stukotem obcasów na parter. Wypadli razem na dziedziniec. Dick przemknął niczym błyskawica przez plac, prowadzony dudnieniem muzyki i kolorowymi światłami. Zostawił Quinzel daleko w tyle. Z rozpędu wpadł na metalowe skrzydła drzwi i pchnął je z całej siły.

 

Tabliczka „ciągnąć”.

 

Zaśmiał się nerwowo i wparował do środka. Ozdobiony plastikowymi kościotrupami korytarz rozświetlały migające światła, wpadające przez otwarte szklane drzwi. Dick pobiegł, wyciągając odznakę. Już po chwili dostał się na halę.

 

Bas dudnił mu w głowie. Budynek był wypełniony po brzegi. Wśród tłumu świętujących dzieciaków snuła się sztuczna mgła. Przeklął pod nosem, widząc morze kostiumów i masek, które skrywały twarze. Jak niby miał odnaleźć Rachel?

 

– A ty to kto? – usłyszał za plecami.

 

Obrócił się. Wysoki, dobrze zbudowany nastolatek w stroju kościotrupa nonszalancko podpierał ścianę. Cukrowa laska w kształcie kości miała mu chyba rekompensować brak papierosa, bo ssał ją z uporem godnym maniaka.

 

– Richard Grayson, detektyw. – Mignął młodemu odznaką przed oczami, tak na wszelki wypadek. – Szukam kogoś.

 

– Detektyw? – Chłopak próbował ukryć zaskoczenie zawadiackim uśmiechem. – To pewnie panu chodzi o tę nawiedzoną laskę, co? Wszyscy mówią, że zabiła kogoś samym spojrzeniem.

 

Grayson zmarszczył brwi. To brzmiało jak Rachel.

 

– O kim mówisz?

 

– Nie tak szybko. Muszę najpierw wiedzieć, co będę z tego miał.

 

Szeroki, nieszczery uśmiech nastolatka skojarzył się Dickowi z Jokerem. Aż przeszły go ciarki po plecach.

 

– Na dobry początek nie zarobisz w zęby, pasuje? – Grayson postąpił kilka kroków do przodu. Górował nad chłopaczkiem o ponad głowę. – Albo nie dostaniesz zarzutów za utrudnianie śledztwa i zatajanie informacji. Same plusy.

 

– No nie wiem, nie wiem…

 

– Możemy dorzucić próbę napaści na funkcjonariusza. – Dick strzelił kostkami. Gdyby nie to, że się mu spieszyło, chętnie nauczyłby tego podlotka dobrych manier.

 

– Nie brzmi mi pan na legitnego detektywa. – Zmierzył Graysona wzrokiem, ale pod wpływem lodowatego spojrzenia skapitulował. – Niech już stracę. Widziałem, jak taka jedna wariatka Jinx wymknęła się z kimś poza teren. Pewnie poszły składać dzieci w ofierze na cmentarzu, czy co tam szajbuski lubią robić. Niech pan szuka takiej tyczki w kiczowatym stroju wiedźmy, będzie ciężko ją przegapić. – Jad spływał z ust chłopaka z każdym wypowiedzianym słowem. Ciekawe, czym ta cała Jinx mu podpadła.

 

– Z kim wyszła? – spytał ponaglająco.

 

– A bo ja wiem? – Wzruszył ramionami. – Cała na czarno była, w kapturze. Pewnie to była ta cała Rachel, odkąd pojawiła się w ośrodku, wszędzie razem łażą. Jedna świruska znalazła sobie drugą. Papużki nierozłączki.

 

– A wiesz chociaż, dokąd poszły? – Dick czuł, jak krew się w nim gotuje.

 

– Siedziały na schodkach, o tam. – Wskazał kciukiem za siebie. – A ja sobie wyszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza. No i w jednej chwili na tych schodkach są, a w drugiej widziałem, jak znikają w krzakach pod ogrodzeniem. – Złośliwy uśmiech wykwitł na ustach chłopaka. – A jeśli nie poszły się przelizać, to na bank zwiały. Kto wie, co takim odmieńcom chodzi po głowach?

 

Dick warknął pod nosem podziękowania i wyminął nastolatka. Choć młody był irytujący jak cholera, sprzedał mu cenną informację. Jeśli to rzeczywiście była Rachel, opuściła teren ośrodka dobrowolnie. Pytanie tylko, w jakim kierunku się udała.

 

Wybiegł na zimne październikowe powietrze. Dla pewności zlustrował jeszcze miejsce, o którym mówił chłopak, ale jedyne co osiągnął to przestraszenie kilku zaskoczonych par. Znalazł dziurę w murze, przez którą każdy średnio wysportowany nastolatek byłby w stanie przemknąć na wolność.

 

Grayson zacisnął wargi. Kurwa. Jeśli Kościół nie porwał Rachel, to gdzie miał jej szukać?

 

Pędzący natłok myśli przerwał dopiero dźwięk telefonu. Dick zerknął na wyświetlacz. Nieznany numer. Odebrał.

 

– Halo?

 

– Pan Grayson? – wydyszał głos w słuchawce. Zdecydowanie należał do młodej dziewczyny. – Potrzebuję pańskiej pomocy. Rachel jest w niebezpieczeństwie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania