Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Tłusty kotlet, część 1.

Rok 2008

 

Kamil, wstawaj! Czas do szkoły! Tu masz śniadanie i kanapki do szkoły! Ubieraj się, tu masz ubrania!

Kamil wstał, ziewnął, przeciągnął się. Za dwa miesiące skończy osiemnaście lat, ma sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i sto piętnaście kilogramów wagi. Jego życie kręci się głównie wokół jedzenia, bo jego matka nie odpuści, dopóki nie zobaczy, że zjadł wszystko, co mu podała. Teraz się pakuje. Podręczniki i zeszyty ma spakowane, czego dopilnowała matka, jak zawsze. Pięć plastikowych pudełek pełnych kanapek, pączków i drożdżówek. Kamil tego nie zje. Rozda lub sprzeda, jeśli ktoś mu za to zapłaci. Zawsze sprzedawał lub rozdawał to, co przygotowała mu matka, bo co za dużo, to i świnia nie zeżre.

Poszedł na przystanek miejskiego autobusu. Siódemka przyjedzie dopiero za piętnaście minut, ale matka mówi, że trzeba być na przystanku co najmniej dwadzieścia minut przed planowanym odjazdem. Nie minęło pięć minut i już ktoś zdążył opluć Kamila, a inny wyłudzić od niego kanapkę. Nie wolno się stawiać, tak mówiły mama i babcia. Tak robią źli ludzie.

Kanapki są chodliwym towarem. To region z wysokim bezrobociem, wiele dzieciaków niedojada. Środek Polski, dawne miasto wojewódzkie, dziś powiatowe. Kamil już w pierwszej klasie gimnazjum wpadł na to, że kanapkami można przecież handlować. Matka zawsze kontroluje, czy zjadł wszystkie, a kiedy zobaczy choć jedną, wpada w histerię i mówi mu, że jest niewdzięcznikiem i umrze z głodu. Na początku sprzedawał te kanapki za złotówkę. Następnie podniósł cenę do dwóch złotych. Interes kwitł, aż w drugiej klasie technikum ktoś podpierdolił do dyrekcji i była z tego afera. Kamil wybłagał u dyrektorki, żeby nie mówiła o kanapkowym biznesie jego matce, dyrektorka postawiła warunek, że nie będzie już prowadzić takiego handlu. Oczywiście nadal sprzedawał pokątnie swoje zasoby, ale wyłącznie poza szkołą. Odłożył z tego całkiem przyzwoitą sumkę, jak na ucznia z niezamożnej rodziny.

- Ej, gruby cwelu, mamusia ci dała kanapki, he, he, heee! - zawołał jakiś typ przy wejściu do szkoły. Kamil odwrócił głowę i wszedł do budynku. Nie lubi szkoły, nie lubi kolegów i koleżanek, nie lubi fachu, którego ma się uczyć w technikum. W klasie, łącznie z nim jest trzydzieści pięć osób. dziewiętnaście dziewczyn i szesnastu chłopaków. Chłopaki popisują się przed dziewczynami, często kosztem Kamila. Niedawno coś się zmieniło. We wrześniu do równoległej klasy przyłączył się Michał. Nie wiadomo, skąd pochodzi, z nikim nie rozmawia, wagaruje, nauczyciele go nie lubią. Nie należy do żadnej subkultury, właściwie to nie myje się i śmierdzi. Ma zwolnienie z WF, za to często udziela się na polskim ze swoimi dosyć nonkonformistycznymi pomysłami na to, co miał na myśli Mickiewicz oraz inni "wielcy" twórcy. Jest o rok starszy, repetuje. Pewnego chłodnego marcowego dnia trafił na Kamila w bibliotece. Zaczepił go, Kamil nie odpowiadał. Powtórzył.

- Głuchy jesteś, kurwa? - zapytał.

Kamil nie odpowiadał, tylko czekał na swoją książkę.

- Ej, zapytałem o coś - niższy od Kamila Michał szturchnął go w ramię.

- Czego chcesz? - zapytał Kamil poprawiając okulary.

- Chcę tą samą książkę, możesz poprosić o drugą? - już trochę grzeczniej zapytał Michał.

- Jasne, za chwilę poproszę - odpowiedział poddenerwowany Kamil.

Po kilku minutach bibliotekarka przyszła i przyniosła Kamilowi książkę, którą chciał.

- Dziękuję, bardzo przepraszam, ale potrzebuję dwie - powiedział Kamil, kiedy szkolna bibliotekarka rzuciła mu książkę przed twarz na biurko.

- Jaśnie pan jeszcze sobie czegoś życzy? - odpowiedziała opryskliwie wyraźnie zniecierpliwiona bibliotekarka.

- Przepraszam - cicho odpowiedział Kamil.

- Słuchaj, suko. Masz mu przynieść teraz, zaraz każdą książkę, którą sobie zażyczy, rozumiesz? Albo może chcesz, żeby przeciąć opony w tym twoim śmiesznym samochodziku? - wtrącił się nagle Michał.

- Co ty sobie...

- Zapierdalaj. Albo zobaczysz - odpowiedział cichym i stanowczym głosem Michał. Puścił oczko do Kamila, który unikał jego wzroku.

Bibliotekarka zniknęła za regałami i po dwóch-trzech minutach przyniosła drugi egzemplarz. Nic nie powiedziała, oprócz tego, że o wszystkim powie w dyrekcji. Nie powie, ona tu nic nie znaczy. Michał wziął książkę do ręki, podziękował i schował do plecaka.

Obydwaj wyszli ze szkolnej biblioteki.

- Ej, ty - usłyszał Kamil za plecami. Odwrócił się.

- Czego chcesz? - zapytał.

- Zakumplować się. Jesteśmy podobni - odpowiedział Michał.

- Niby w czym?

- Odrzutki.

- Nie rozumiem.

- To nie ciebie opluwają i nazywają cwelem przy wejściu do tej zasranej budy? - odpowiedział Michał z ironicznym uśmieszkiem.

Kamil nie odpowiedział.

- Mnie nigdy nikt nie lubił. Nazywali mnie tak samo, cwelem, śmieciem, pedałem i tak dalej - kontynuował Michał.

Kamil nadal nie odpowiadał.

- Ej, nie to nie. Ale nie masz wyboru za bardzo, nikt cię nie lubi, a ja mogę cię polubić - mówił Michał przyspieszając krok.

Kamil zatrzymał się i odwrócił.

- Za trzy minuty odjeżdża czwórka, następna jedzie za pół godziny. Daj mi spokój. Moja matka robi mi awantury, kiedy nie przyjadę na czas. Uważa, że umrę z głodu, kiedy nie nakarmi mnie tłustymi kotletami i ziemniakami.

- Pojadę z tobą. Moi starzy i tak leżą teraz najebani i ledwie kontaktują.

- Jak chcesz - odpowiedział Kamil - tylko nie idź do mnie do domu.

- Oczywiście, że nie pójdę tam. Tylko do przystanku. Mieszkam niedaleko od ciebie - odparł Michał.

- A skąd to wiesz? I masz bilet?

- Kupię u kierowcy - odpowiedział tylko na drugie pytanie Michał, ignorując pierwsze - tylko brakuje mi dwudziestu groszy. Pożyczysz?

Kamil dał mu monetę i obydwaj dotarli na przystanek. Przypatrzyli się sobie. Kamil - wysoki, gruby blondyn z podwójnym podbródkiem i mało obficie rysującym się zarostem. Michał, niższy, szczuplejszy, ciemnowłosy, ze zgolonym, znacznie bardziej obfitym zarostem. Czwórka miała spóźnienie, bo czekali już pięć minut po planowanym odjeździe. Chłopacy marznęli na marcowym, chłodnym wietrze. Co prawda mrozy ustąpiły, a śnieg z deszczem przestały padać, ale pogoda nie zachęcała do wychodzenia na zewnątrz. Włocławek podczas takiej pogody wydawał się naprawdę przygnębiającym miejscem. Ale gdyby we Włoszech lub Hiszpanii były możliwe utrzymujące się dłużej warunki atmosferyczne tego typu, to i Wenecja albo Barcelona mogłyby robić podobne wrażenie. Żółto-czerwony jelcz w końcu podjechał na przystanek, kierowca wyraźnie się spieszył. Podczas jazdy koledzy nie rozmawiali ze sobą, zresztą autobus był tak głośny, że musieliby krzyczeć. Kamil wstał przed przystankiem w okolicy niskich bloków na Płockiej, niedaleko tamy.

- No to cześć - powiedział do swojego nieproszonego towarzysza.

- Ej, mieszkasz w blokach? Ja też! Moi starzy są teraz najebani, mogę przeczekać u ciebie?

- Nie, w żadnym wypadku. Moja matka się nie zgodzi - odpowiedział Kamil nie patrząc mu w oczy.

Ku zaskoczeniu Kamila, Michał nie naciskał ani nie protestował. Wysiadł tylko razem z nim. On się tu wprowadził niedawno, bo zupełnie go nie kojarzę - pomyślał chłopak, spiesząc się, żeby matka się nie stresowała. Michał odpalił papierosa i szedł kilka kroków za Kamilem. Ten drugi zaczął się bać. Kolejny prześladowca? Jakby już ich było mało.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • zsrrknight 10 miesięcy temu
    czytałem na innej stronie, ale nie zostawiłem tam komentarza...
    Całkiem spoko. Dosyć naturalistyczne, bezpardonowe. No i "Włocławek podczas takiej pogody wydawał się naprawdę przygnębiającym miejscem."... Jak na moje Włocławek zawsze wygląda przygnębiająco. A może to Inowrocław xd
  • wiorstyimorgi 10 miesięcy temu
    Dzięki. Nie wiem, dlaczego, ale kolejna część jeszcze się nie pojawiła tutaj. Co do tego, czy Włocławek jest zawsze przygnębiający, nie zgodziłbym się. Ale akcja dzieje się w 2008 roku, wydaje mi się, że większość miast w Polsce robiła wtedy mniej przyjemne wrażenie niż dziś.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania