To co kryje się za górami - Rozdział I

Gdzieś w krańcach świata, a może w najdalszych zakątkach mojej głowy znajdowało się miejsce, kraina ta była na pozór normalna, ale dłuższe przesiadywanie w niej potrafiło namącić w głowie nawet największych realistom. Może nie uwierzycie ale pamiętam jak dziś, że widziałem w niej wiele magicznych istot i przedmiotów, a legendy z waszego świata są tam na porządku dziennym a jedyną rzeczą która potrafi Cie zniechęcić do tej przygody jest twój zapełniony umysł. Aby pojąć wydarzenia które mam ochotę przekazać musisz być czysty i nieskalany, w innym przypadku moje słowa będę pustą grupą sylab, a ty niczego się nie nauczysz. Możliwe jest też to, że twoja strudzona tutejszym życiem głowa nie będzie miała miejsca na moje bajdurzenie ale jeżeli tylko mi zaufasz, wyciągniesz swoje lęki z umysłu a wchłoniesz moje zdania staniesz się wartościowszym człowiekiem. Postaram się opowiedzieć o wszystkim takim jakie widziałem, a to co zapomniane odwzorować w jak najbliższym prawdy słowie, ale przecież czym jest historia bez nutki wyobraźni, które potrafimy wplątać w historie. Ktoś mi bardzo bliski mawiał, przecież zakończeń jest tyle samo co samych odtworzeń historii, pamiętaj każde słowo zmienia bieg przyszłości a każdy zapomniany fakt, przeszłości. Miałem wiele wizji tej powieści ale nigdy nie miałem tyle zapału i tak klarownych myśli co teraz, czytanie nie będzie sprawiało ci trudno, jeżeli wykonałeś moje polecenie z początku. W pamięci często sięgałem do tego miejsca, do tych ogromnych stepów, lasów z drzewami przerastającymi niektóre szczyty, i góry które sięgają ponad chmury, wielkie oceany skrywające jeszcze większe tajemnice a tajemnice skrywają jeszcze większe skarby. Nie brakuje w tej krainie bohaterów i magicznych mocy, ale uwierz mi, że te opowieść nie ma nic wspólnego z tymi które znasz. Najlepszym sposobem do umocnienia moich racji będzie rozpoczęcie opowiadania, a więc było to tak…

Miejsce to znajduje się daleko w naszej pamięci i nie każdy potrafi się do niego przenieść za pomocą myśli, ale jeśli tylko byś widział to co ja widziałem, wyobraź sobie. Wielka rzeka spływa z serca gór, największych łańcuchów górskich w znanych krainach, góry te noszą nazwę Tulan, a legendy które są do nich dopisywane są dłuższe niż rzeka która z nich wypływa. A ciągnie się ona przez wszystkie królestwa Rainaru. Potrafi się rozgałęzić i objąć swoimi ramionami Bliźniacze Wieże Azungardu, nazywane Oczami Ludzi. Potem potrafi się znów złączyć i użyźnić glebę pod tak wielkie mocarstwa jakimi są Królestwa Amaran i Conra, oboje od początku rywalizujące ze sobą o bogactwa, które daje Rzeka Aneurta zwana przez Ludzi, Życiodajną Wodą. Tytuł nadany tej rzece oddaje w pełni jej ogromny wkład w życie na Rainarze, każde państwo od gór Tulan na zachód jest jej użytkownikami i nikt nie śmie pomyśleć co byłoby gdyby nagle przerwała swój bieg. Jest niczym dobra matka, tuląca swoje dzieci do bezpiecznej piersi, tak jak to robi z Księstwem Garma i jego włościami dalej w głąb państwa. Jednak nikt nie jest jej wdzięczny tak jak mają to w zwyczaju Ludzie z Północnych Kresów, wynalazcy młyna wodnego i właściciele największych spichlerzy. Cudowne są krainy Rainaru, a swoją historię rozpocznę w mieście Oklind, włościami rodziny Herklindów, herbu Pełni Księżyca.

Miasto Oklind leży w samym sercu Królestwa Amaran i jest znane ze swoich trzech masywnych bastionów wzbijających się wysoko ponad mury, architektura miasta opiera się na kamieniu ale można w niej znaleźć jeszcze dawne elementy drewniane ale one stanowiły dość sporą rzadkość. Moja pamięć sięga do najokazalszej budowli w całym mieście czyli siedziby lorda Gerwazego, przodującego rodzinie Herklingów. Do pałacu zapraszały ogromne hebanowe drzwi na których wyryte były twarze największych z rodu, a całość wieńczył migoczący zaklętym światłem księżyc otaczający głowy Herklindów. Klamka wykuta była ze złota, a otwarcie drzwi wymagało od odwiedzającego wielkich zasobów siły, miejscowi mawiają, że do takich drzwi nie potrzebny jest zamek, ponieważ ciężar klamki dostatecznie broni przed włamaniem.

 

-Witaj wuju! –krzyknął najmłodszy bratanek lorda Gerwazego. –Nawet nie wiesz jakie to szczęście cie spotkało, że to właśnie na mnie wpadłeś. Jego blada cera promieniała w jaskrawym słońcu a jasnoniebieskie oczy jakby skrywały w sobie najczystsze wody świata, uroku dodawały mu też lekko kręcone węglowe włosy, bezwątpienia Ludwik był przystojnym szlachcicem co powodowało, że każdy ochoczo popadał z nim w rozmowę.

 

-Bądź błogosławiony Ludwiku, czym dzisiaj uraczysz moją starą duszę? –Odpowiedział z szacunkiem i szczyptą żartobliwości władca Oklindu.

 

-Dziś to będzie coś nadzwyczajnego, nawet kapłani Ironzela mogą mi zazdrościć takiej zdolności.

 

-Grzeszysz chłopcze, ale mów w końcu co takiego odkryłeś.

 

-Magie drogi wuju, magie! – młodzieniec oddalił się o dwa kroki i rozłożył ręce. – Teraz uważaj bo jak powiedział to profesor Galomir, moja moc ma nieograniczone środki. –Sięgnął ręką do kieszeni i rozsypał na ziemię czarny pył, następnie zbliżył do niego rozgrzaną pochodnie co spowodowało małą eksplozje i rozprzestrzenienie się czarnej gęstej chmury, języki ognia rozciągnęły się do stóp Gerwazego niczym jadowite węzę a on sam stał i śmiał się w głos. –Jak to wujku? Nie boisz się mojej sztuczki? –Spytał zaskoczony bratanek.

 

-To proch mój kochany chłopcze, nie jesteś pierwszym dla którego pokazuje to dzisiaj nasz profesor, niewiele z niego póki co pożytku ale zabawy dostarcza co niejeden błazen.

 

-Wuju, Galomir mówił że jest wielka szansa na przełom w bitwach, wystarczy go opatentować a nie będziemy mieli równych na polu bitwy. –Dodał ochoczo.

-Na razie to tylko plany, a samymi planami o wojsku nie obronisz granic, w wojnie trzeba twardych dowodów, a raczej twardych żołnierzy, a teraz muszę iść do biura a ty wracaj do nauki. –Poklepał Ludwika po ramieniu i znikł za wielkimi drzwiami.

Zawiedziony młody szlachcic obrócił się na pięcie i ruszył w stronę schodów prowadzących na mury, zatrzymał się jeszcze na chwilę aby zawiesić swój wzrok na dalekim lesie, jakby kogoś tam oczekując. Miał to w zwyczaju robić kilka razy dziennie, przy tym trudząc się i skupiając, czasami nawet modląc się aby ktoś jednak się z niego wyłonił, ale od miesięcy nie przynosiło to efektów. Mruknął coś pod nosem i udał się w kierunku najskromniejszej wieży wyłaniającej się z południowej części miasta. Kroki stawiał na ciężkich murach zamku, które już zapomniały czym jest oblężenie, co radowało ludzi ukrywających się w mieście. Ostatnia bitwa o Onklind miała miejsce w 854 roku, datę tę liczono od dnia w którym to Święta Królowa Aurelia została błogosławiona przez Yanirów, którzy następnie zabrali ją do Złotych Krain Nerii. Opowiadano o tym wydarzeniu każdego piątku podczas tutejszych mszy, kapłani i kapłanki czytali zapiski opisujące ten pamiętny dzień. Nasz szlachcić doszedł już do ostatniego zakrętu na krawędzi miasta i jego oczom ukazała się wieża do której zamierzał wstąpić, szczupła i wymurowana w okrągły kształt. Skromne okno z którego dniami i nocami wylatywał specyficzny zapach różnego rodzaju eliksirów i pyłów, jednak nikt nie śmiał skarżyć się na rzeczy które tam się wyczynia z prostego powodu, była to Wieża Alchemika. Miejsce pracy i prawdziwy dom profesora Galomira, nie dajcie się oszukać że tak wąska wieża nie może być dobrze umeblowana. Ludwik wspiął się na ostatni schodek i zapukał do drzwi zbitych z równo wyciętych desek układających się w swego rodzaju latawiec, przez dziurkę w drzwiach dostrzegł postać swojego nauczyciela zaczytaną w podręczniku. Zapukał ponownie, tym razem znacznie głośniej i powtórzył próbę do momentu aż nie okazała się ona odpowiednio głośna, alchemik podskoczył ze swojego fotelu i jak poparzony podleciał aby zaprosić gościa.

 

-To znowu ty panie? –Zaprosił do środka sprawnym ruchem ręki, Alchemik był staruszkiem o sumiastych wąsach które przy końcach były lekko przypalone z wielu nieudanych chemicznych doświadczeń. Ale nie to było jego znakiem szczególnym, znakiem tym był jego długi, jak na człowieka, nos, a wiele było o nim plotek ale żadne nawet nie miało kropli prawdy. –Czego twoje oczy chcą jeszcze doświadczyć w moim laboratorium? Czyżbyś miał ochotę na jeszcze jeden woreczek prochu? A może chcesz zobaczyć mój szkic, nazwałem go pociągiem, ale nadal nie wiem czy nasze rumaki potrafiłyby go przeciągnąć po tych ziemiach.

 

-Nie mój drogi nauczycielu, choć wiele z tego co mówisz jest bardzo interesujące, nie przyszedłem tutaj po twoje wynalazki a raczej po twoją pamięć. –Ludwik wszedł do środka i dostrzegł stos ksiąg i przeróżne przedmioty na pułkach, które z trudem utrzymywały ich ciężar, każda półka uginała się pod ciężarem zapisanych stron jak stary most ugina swoje deski pod naciskiem przemarszu licznych konwojów. Na środku pokoju stał wielki stół który zajmował większość miejsca, a przy nim stały trzy krzesła wykonane z tego samego drewna co stół. Ponadto na wzniesieniu zwane też „czytelnią” stał czerwony fotel z wysuwanymi podnóżkami i przymocowanym stolikiem aby mieć możliwość siedzenia przy herbacie z pieprzem, którą tak uwielbiam nasz profesor.

 

-Mówże chłopcze dokładniej, pytaj o co chcesz!

 

-Pamiętasz może kiedy wyjechał mój ojciec i kiedy obiecał wrócić? –Słysząc to Alchemik znacznie się zmieszał i długo szukał odpowiednich słów na odpowiedź.

 

-Posłuchaj mój drogi chłopcze, twój ojciec Tomasz był znamienitym człowiekiem, dla którego honor i wiara przodowała w życiowej hierarchii, sam nie wiem jak dużo mogę ci o nim opowiadać, ale nie skupiam się tutaj na czasie bo jego mamy mnóstwo, a mowa tutaj o pewnych nieścisłościach, tajemnicach które do tej pory nie zostały rozwiane. No cóż, nie jesteś już gołowąsem a więc możesz poznać część prawdy. Twój ojciec otrzymał list on najjaśniejszego panującego nam Cesarza Audystyka III z pewnym zadaniem, mianowicie miał udać się daleko za góry Tulan, na wschód w celu przekroczenia granicy znanym nam lądów. Może nie jesteś tego Ludwiku świadomy, ale nasz świat skrywa więcej niż możesz sobie pomyśleć, nie mowa tutaj o skarbach ale o…

 

-Niech zgadnę, mityczne istoty żyją za granicami naszego państwa i używając tak magicznych mocy, że nawet nasi żarliwie modlący się kapłani nie są w stanie im dorównać? –Chłopak odpowiedział z nutą ironii, uznając że głowa starca już mąci mu w głowie, a on przy okazji chce zamącić w głowie innym.

 

-Chłopcze! –ryknął Galomir. –Możesz mi wierzyć na słowo, legendy i bajdurzenie starych bab to tak naprawdę prawdziwe historie, Rainar w swojej wielkości ukrywa wiele rzeczy i to właśnie twój ojciec miał je odnaleźć. Jak dobrze wiesz odjechał on ze swoją świtą w podróż z rozkazu cesarza.

 

-W to jeszcze mogę uwierzyć, ale ty chcesz mnie przekonać do tego, że Starożytne Elfy naprawdę istniały? Dobrze wiem kim byli, taką nazwę nosił lud, który został ułaskawiony podczas Wielkiej Sprawy o Kwiat, tak przecież jest napisane w Księdze Światła.

 

-Owszem! Wiele jest tam faktów, ale niektóre z nich. –Pochylił się do chłopca dla pewności aby nikt oprócz niego tego nie słyszał i wyszeptał. –Niektóre z nich są zatuszowane, przemienione znaczenia i urwane wątki, co jeśli Elfy naprawdę istnieją? Jestem pewien, że widziałeś Błękitny Bastion w Emeran, podobno został on wybudowany przez samych Elfów a jego ściany pamiętają czasy gdy po naszych krainach wędrowali Yanirowie. Mawia się jeszcze jedną rzecz, Błękitny Bastion ma w sobie moc, której nie potrafimy użyć, a ten kto potrafi ją rozbudzić będzie władał każdą krainą zachodu. Elfy potrafili przelewać magię w przedmioty i to musisz do siebie dopuścić, kto wie ile artefaktów skrywa nasza ziemia.

 

-Skoro to prawda, to jak wytłumaczysz ich zniknięcie?

 

-Nie mam pojęcia chłopcze, może twój ojciec jest bliski rozwiązania tej zagadki ale my niewiele się dowiemy siedząc tutaj i czytając w starych księgach. Ludwiku, jeżeli chcesz poznać prawdę udaj się na wschód, droga może być niebezpieczna ale uwierz, że warta swojego trudu.

 

-Galomirze ale to nie jest wybieranie się z motyką na słońce? Ilekroć słyszę o swoim ojcu mówiono o nim tyle dobrych słów, jeżeli on i jego druhowie nie sprostali urwiskom gór Tulan to co ja sam mogę osiągnąć?

 

-Często zastanawiałem się o zgubie Tomasza, może Granice Górskie ukrywają coś straszliwego, istoty które potrafiły pokonać takiego szermierza jakim był twój ojciec, a może problem leży w czymś innym. –Oczy starca cofnęły się pamięcią do dawnych dni, przypominał sobie o wielu rozmowach i stronach książek które czytał, aż w końcu znalazł to czego szukał. –Pewna stara księga zawierała niezrozumiałe dla mnie zdanie „Wiele słów na świecie i wiele dla nich pojęć, jeśli rozum masz przekwitły nadaremne twe starania, oczyść najpierw siebie abym ja się ukazał”. Jeżeli mowa tu o znaczeniu poszczególnych słów i przewrotności ich znaczeń domyślam się co mogło zwieść naszą drużynę, każdy członek grupy miał swoje lata i wiele w życiu widział, ciężko uwierzyć jest w coś co jest przeciwieństwem tego co widziałeś przez całe swoje życie. Ty może masz szansę chłopcze, twój rozum mieście jeszcze jakieś cząstki młodzieńczego ducha, do takiej głowy łatwiej jest przelać nowe myśli.

Rozmawiali jeszcze bardzo długi czas, ale Ludwik więcej słuchał niż mógł powiedzieć ponieważ jego przypuszczenia wydawały się nijakie przy wiedzy swojego nauczyciela, w końcu słońce dało za wygraną księżycowi i nastała ciemna noc. Nasi dociekliwi Oklindczycy wczytywali się w podręczniki i księgi, popijali herbatę a zapach rozpalonych świec tak umilił czas dla młodego szlachcica, że ten zasnął w stosie rozpoczętych książek. Alchemik tylko przykrył młodzieńca kocem a sam dalej szukał wyjaśnienia i pojęć które ułatwią wędrówkę dla jego ucznia. Przeczytał w swoim życiu tyle książek ale żadna z nich nie przygotowała go na takie przygody, wiedział co postąpić podczas różnych chorób i jak skutecznie je wyleczyć, potrafił sporządzić fajerwerki i dał przepis na bardzo twardy metal. Wiele ma zasług Alchemik rodziny Herklindów, a za wszystkie jest odpowiednio szanowany i za niektóre nieodpowiednio nazywany Wariatem. Księżyc był już wysoko na niebie, a zmęczenie złapało nawet Galomira, jego znużone oczy zamknęły się a ciało rozluźnione na fotelu oddało się snu.

Noc była cicha, gdzieniegdzie słyszano odgłosy sów ale był to raczej dźwięk dający poczucie bezpieczeństwa, ponieważ sowa pohukuje tylko wtedy gdy jest pewna swojego bezpiecznego miejsca. Rozżarzone pochodnie błyskały światłem na skrzyżowaniu każdej z ulic, ogniste oczy były tak dobrze rozgrzane, że światło które z nich się wydobywało oświetlało drzwi do każdego domostwa. Miasto Oklind było symbolem architektury zachodu, ród Herklindów należał do ludzi tradycyjnych więc też daremnie możemy doszukiwać się tutaj cech z innych regionów świata. Proste a jednak solidne domy z ciosanych kamieni ciągnęły się po ulicach w zwartym szeregu tworząc sieć bliźniaczych do siebie domów szeregowych. Każde z domostw nie różniło się od siebie w żaden sposób patrząc na nie z zewnątrz, jednak umeblowanie było już czystą fantazją ich właścicieli, stoły, fotele, kozetki, szafy, łazienki i sypialnie, ich wygląd zależał już od gospodarzy. Domy pokryte były czerwoną dachówką układającą się na wzór rybich łusek, a na frontowej ścianie znajdowały się zawsze po dwa okna, niektóre rozsuwane a inne rozchylające się na boki. Drzwi do takich mieszkań zaokrąglały się na górze i wykonane były z drzewa dębowego, najlepszego do drzwi zewnętrznych. Zagospodarowanie terenu w taki sposób, dawało łatwy sposób do patrolowania takich ulic, każda grupa strażników liczyła po czterech ludzi i patrolowała teren wzdłuż jednej ulicy. Gdy jedna z grup była na jej końcu i przechodziła na drugą w tym samym czasie na przeciwnym końcu ulicy kolejna grupa zamieniała się miejscami. Jedynym wyjątkiem w mieście był dwór rodziny Herklindów, który swoimi kolumnami i wzbijającymi się ku górze schodami zapraszał w majestatyczny sposób do jeszcze bardziej okazałych drzwi. Wysoki budynek z licznymi pokojami to prawdziwa chluba miasta Oklind, architektem był Marzioni, znany ze swojego doskonałego kunsztu i odpowiedzialności za każdy, choćby najmniejszy element. Marzioni to architekt pochodzący z Królestwa Madiamalu, ojczyzny sztuki i najpiękniejszych księżniczek. Sam mistrz rzeźbił na kolumnach wzory i był twórcą rzygaczy które wieńczą odpływ deszczówki, rzygacze przypominają ropuchy o wielkich oczach i jeszcze większych paszczach z których wypływa zebrana się w na dachu woda. Dom rodziny szlacheckiej był inny niż wszystko tutaj, bogactwo i majestat rodziny był wyeksponowany na frontowe ściany, dowodem na to były drzwi, mówiono że to właśnie w nich jest zamknięte całe piękno budynku. Drzwi skrywały w sobie blask na wzór tego wieczornego z księżyca czy gwiazd, małe diamenty były ukryte w oczach sportretowanych szlachciców, którzy otaczani byli przez doskonale odwzorowany księżyc w pełni. Mówiono że drzwi ukrywają piękno nie z powodu diamentów czy samej tej wizji, a powodem tego była babcia Gerwazego, niestety zmarła w młodym wieku, tuż po porodzie swojej córki. Piękna była z niej kobieta, tym większa była żałoba ludności która dowiedziała się o tak nieszczęśliwej śmierci swojej pani. Jej czysta cera i błękitne oczy odwzorowane kaboszonowym szafirem, malutkie usta rozszerzały się w uśmiechu, nawet surowy stan płaskorzeźby nie mógł okłamać natury, panna Jedwiga była uroczą damą. Znakiem szczególnym tejże architektury był również dach który opadał na różne strony i łamał się w wielu miejscach tworząc drogę dla deszczu wprost do odpływów. Szczyt dachu górował nad ulicami a znajdujący się na nim symbol splecionych rąk, znak że ludzie zamieszkujący ten dom są wierzący, rodzina panująca miastem Oklind od pokoleń była wierna Kościołowi Złotej Pani.

 

Noc była już głęboka, każdy wolny mieszkaniec już dawno leżał w swoim łożu, nawet straż zachowywała się na tyle cicho, że ciężko było się czegokolwiek spodziewać. W wieży Alchemika nasz młody szlachcic przebudził się z lekka i postanowił wrócić do swój kwatery, wstał z krzesła i wyprostował plecy wyginając się mocno do tyłu. Jego głowa cały czas przetłaczała rozmowę z nauczycielem, pomimo wielkich oporów wiara w usłyszane rzeczy przedostawała się do umysłu. Chłopak strudzony ciągłymi myślami wyszedł z wieży i udał się w stronę północny, mijał przy tym straż która zaskoczona obecnością szlachcica prostowała się i salutowała, tak jak im nakazano.

 

-Jak granice naszego miasta dzielni rycerze? Czy nic nie wyłania się z mrocznych horyzontów? –Zapytał się pewnie Ludwik, lubił rozmawiać ze strażnikami, czuł w takich chwilach duszę oficera, który potrafi rozmawiać ze swoją armią, a taki dowódca to skarb dla zwykłego szeregowca.

 

-Noc jak każda inna panie, tyle że gwiazd jakoś mniej. –Odpowiedział ponuro jeden z wartowników, który dumnie eksponował swój bulwiasty nos.

 

-A może przyjechał ktoś do mojego wuja?

 

-O tej porze? –zaśmiał się. –Gości to się za dnia zaprasza a wieczorem żegna, co to za gospodarz i co to za dziwny gość, który w środku nocy będzie odwiedziny robił. Jak moja pamięć sięga, nigdy jeszcze nie widziałem takich rzeczy. –w tym samym czasie rozniósł się odgłos otwierania wschodniej bramy, strażnicy krzyczeli i poganiali otwierających.

 

-No to chyba dzisiaj masz okazję. –Szlachcic zasalutował na pożegnanie i popędził co sił w kierunku wschodnich części miasta. Mijał kolejnych strażników a każdy z nich nie ukrywał zaskoczenia, że widzi młodego Herklinda od tej porze. –Straż, mówić mi zaraz kim jest odwiedzający.

 

-Witaj panie, jeździec mówi że przyjeżdża z podnóża gór Tulan i ma wiadomość do Lorda Gerwazego. –Odpowiedział ochoczo jeden z obrońców miasta, którego brzuch zdradzał że niejedną już butelkę wina widziało jego gardło.

 

-Dajcie mi go tutaj! –Wysunął się zza straży zakapturzony wędrowiec, odziany był w fioletowy strój z pasami na ramionach w kolorze złota co zdradzało, że musiał wyjechać z tego miasta. –Jestem Ludwik Herklind, bratanek Lorda Gerwazego Herklinda, pana tych włości. –oznajmij dumnie szlachcic. –Powiedz co widziałeś i co wiesz.

 

-Mam dobre i złe wieści panie, byłem w grupie z lordem Tomaszem, zostaliśmy wysłani na zwiady zza góry Tulan, jednak mnie wysłano tuż pod górami, abym przekazał wiadomość co się nam przytrafiło. –Żołnierz głośno dyszał i pochylał się do przodu z trudem ustając na nogach. –Mój powrót był długi i męczący, wiele mam do powiedzenia, a nie wszystko wydaje się prawdziwe w moim zmęczonym ciele.

 

-Żołnierzu obudź mego wuja, powiedz że przyszły wieści o moim ojcu. –Szybko wydał rozkaz do stojącego obok wartownika. –Kontynuuj bo ważne twoje słowa.

 

-Dotarliśmy po zachodzie słońca do lasów tuż pod górami, każdy z nas był już zmęczony więc oficer Tomasz rozkazał odpoczynek. –Nagle żołnierz padł na ziemie i nie sposób było go dobudzić w tamtej chwili, jego zmęczone ciało potrzebowało odpoczynku, tak więc zabrano go do sali gościnnej. Ludwik miał nadzieję że następnego dnia dowie się co spotkało kompanię jego ojca, miał tylko nadzieje że nie usłyszy najgorszych wieści.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania