To co kryje się za górami - Rozdział III

Minęło kilka godzin od rozmowy przy stole i większość rodzinny szlacheckiej zajęło się swoimi sprawami. Dokładniej było już przedpołudnie i na zegarze wybiła godzina jedenasta, dźwięk oznaczający pełną godzinę rozbrzmiał w salonie z antycznego stojącego w kącie zegara. Rodzina Herklindów dostała ów prezent od hrabiego Milessiego, który w ten sposób chciał pokazać swoją wdzięczność za uratowanie jego pracowni przed bankructwem. Dźwięk z zegara był czysty i melodyjny, pomimo nieskomplikowanej przekładni w wewnątrz drewnianej skrzyni udało się ustawić taki rodzaj melodii, której fala rozchodziła się po ścianach i tworzyła ciekawy rodzaj echa. Ludwik krążył wokół dywanu z niecierpliwością czekał na wieści od nadwornych lekarzy, pomimo tego w głowie wałkował słowa swoich kuzynów, bał się że po śmierci swojego wuja wyląduje na ulicy. Spisek wisiał w powietrzu, „przeklęty Romuald, za kogo on się ma?” takie słowa powtarzał pod nosem i czekał aż nadarzy się okazja pokazania swojej wartości. Jego myśli przerwało pukanie do drzwi a krążenie dookoła dywanu przerwał Zygmund, który tak jak mu rozkazano zaprosił gości do wąskiej sieni.

-Mamy PILNE wieści do lorda Gerwazego i jego bratanka. –Powiedział jeden z gości jak tylko przeniósł stopę nad progiem drzwi.

-Mam tylko nadzieję, że owe wieści są dobre dla młodego pana Ludwika, ponieważ wygląda na bardzo przygnębionego. –Odpowiedział stary lokaj, który jak zwykle swoim bystrym okiem widział wszystkie humory mieszkańców domu.

-Wieści dotyczą jego osoby – rozkazując – prowadź mnie do pana Herklinda. –Zygmund obrócił się w drzwiach i odprowadził gości do salonu.

Oczom Ludwika ukazały się dwie osoby które pragnął dziś zobaczyć, był to lekarz Barnaba, łysiejący się mężczyzna z dość dużym nosem i jego egzotyczny pomocnik nazywany po prostu Pomocnikiem. Dwójka medyków ukłoniła się do pasa i chcąc zacząć rozmowę wyprostowali się.

-Bądź pozdrowiony lordzie. –Zaczął Barnaba. –Mam wieści o twoim ojcu. –Dobrze nie zaczął mówić a młody szlachcic przerwał mu z radości.

-Na Yanirów! –krzyknął - Mów co wiesz. –Skakał i ściskał dłoń lekarza, który nie ukrywał swojego zaskoczenia.

-Wieści są dobre ale bardzo niejasne i powiem osobiście –ciągnął- obawiam się, że towarzysz twojego ojca jest chory na umyśle.

-JAK TO? –Ludwik ponownie skoczył ale tym razem z niedowierzania.

-Mówił o rzeczach które nie mają racji bytu. –wyjaśnił lekarz –Jeżeli chcesz się przekonać na własnej skórze zapraszam za mną do miejsca w którym przebywa nasz oficer.

Nie czekając ani chwili szlachcić wyszedł z dworu i czekał aż Barnaba wskaże mu drogę. Dla Ludwika jakiekolwiek wieści o ojcu będę pozytywne, nawet jeśli będą wplątane między nimi bajki. Barnaba poprowadził do pierwszego zakrętu, spacerem minęli kaplice na szczycie której znajdowała się imitacja Złotej Włóczni Ironzela, pomimo wielkich nakładów złota w którą w nią wydano nadal nie ukazywała prawdziwej potęgi tego artefaktu. Gubili za sobą już coraz więcej szeregowych domów ale widok ulicy wydawał się niemieć końca, za domami wyrastały nowe i jednakowe domostwa. Im dłuższa wydawała się droga do celu tym bardziej Ludwik zastanawiał się nad tajemniczą postacią „niewolnika” który służył w szpitalu.

-Przepraszam, ale kim jest twój pomocnik? –Zaczął niełatwy temat. –Nigdy nie słyszałem aby on kiedykolwiek się odezwał.

-Ponieważ nie zna naszego języka na tyle dobrze aby nim operować między ludźmi. –Odpowiedział lekarz spokojnie patrząc się na szlachcica, nikt z nich nie zwrócił większej uwagi na czarnoskórego mężczyznę.

-Dziwne są ludy pustynne, ale mężczyźni to z nich wielcy. –Podsumował swoją wypowiedź i zakończył temat.

Gdy tylko skończył zdanie spostrzegł, że gospoda przed którą stoją to ta do którego zmierzali. Szpital nie był okazały, ale to też z prostego powodu jakim była odległość od głównego frontu i niska liczba chorych ludzi, bardziej służył jako hotel niż miejsce w który powinno się ratować życie. Duże drewniane drzwi otwierały się w obie strony z dość głośnym skrzypieniem ale wewnątrz pomieszczenia okazały się bardzo dobrze wykończone. Sześć kolumn utrzymywało strop ozdobiony przez stary, ale jednak nadal godny podziwu, ogromny świecznik. Czarno-białe płytki układały się raz jedna raz druga w głównej sali, która zapraszała do siebie od razu z drzwi frontowych, miejsce służyło jako recepcja i krzątała się w nim para pielęgniarek.

-Dzień dobry moje damy – W swoim stylu przywitał się Barnaba, znany z tego w całym mieście, że był kobieciarzem i żadna panna w mieście nie ucieknie od jego adorowania.

-Dzień dobry panom. –młode pielęgniarki chichotały i szeptały sobie do ucha patrząc na przystojnego lorda Ludwika, który odwdzięczył się uśmiechem.

-Coraz lepsze panny w mieście mój chłopcze, niestety ja coraz starszy. –Poklepał po ramieniu młodego lorda Herklinda, przez chwile zapominając o stosownym zachowaniu wobec tak wysoko urodzonego szlachcica.

-W takim przypadku przyjacielu doradzam wstrzemięźliwość, kto by ci pomógł gdybyś nagle się przemęczył. –zażartował Ludwik jednocześnie dając znak, że nie przyszli tutaj aby podziwiać wieśniaczki.

–Ludzie tutaj chwalą wnętrze pomieszczeń, a zapominają o tak dorodnych opiekunkach, przecież to największy grzech zaniedbania –odprowadził obie kobiety wzrokiem i mrugnął do szlachcica, dodając –Pomyśleć, że kiedyś chciałem wyprowadzić się z tego miasta i wykładać na akademii w Slinshir.

–Możliwe, że byłby to błąd proszę pana, ale patrząc na to z drugiej strony, może i tam spotkałbyś równie uroczę niewiasty. –Mówiąc to Ludwik zauważył otwarte drzwi w jednym pokoju i domyślił się, że tam znajduje się osoba której szukał.

-To ten pokój Lordzie –wskazał na salę numer cztery, która była najlepiej przewietrzoną salą w szpitalu, dlatego też wybrano ją na kwaterę dla tak ważnego pacjenta. –przypomnę tylko, że nie możesz spodziewać się gwarantowanych faktów, ten człowiek majaczy o różnych sprawach. –Ludwik bez wahania pokazał się w progu drzwi, człowiek który widział go zeszłej nocy siedział teraz na łóżku z zabandażowanym torsem i nie wyglądał na człowieka, który czuje się zdrowy. Oczy jeźdźca błądziły gdzieś po pokoju, jakby bały się tego miejsca.

-Wyglądasz tak samo jak Tomasz – zaczął oficer- a może to następna z tych sztuczek? –Drapał się teraz po głowie, jakby przypominał sobie resztę wydarzeń.

-Tak się składa, że Oficer Tomasz to mój ojciec, a przyszedłem tutaj abyś opowiedział mi to co pamiętasz. –Ludwik usiadł na krześle obok łóżka i czekał na odpowiedź swojego rozmówcy. –Ale na początek –dodał- przedstaw się kim jesteś, jeżeli oczywiście pamiętasz.

-Czy pamiętam? –Zamyślił się- tak, dobrze pamiętam, nazywam się Leopold Liamda jestem synem Horacego, zostałem wybrany przez lorda Tomasza do jego drużyny, która miała udać się za góry Tulan. –Przerwał nagle i podszedł do okna.

-Wszystko w porządku? –Zapytał troskliwie Ludwik.

-Tak –odpowiedział- boje się tylko, że to co usłyszysz uznasz za brednie.

-Wiele słyszałem o tamtejszych krainach, jeżeli to cie pocieszy.

-Słuchaj więc uważnie i pytaj gdy tylko czegoś nie zrozumiesz, chociaż sam z tego mało rozumiem. –Nadal stał obrócony plecami do szlachcica i kręcił głową. –Był to dwudziesty dzień naszej wyprawy, błądziliśmy w tamtejszych górach ponad dwa dni, czuliśmy, że coś nas obserwuje i robi wszystko abyśmy stracili drogę. –Odwrócił się w stronę Ludwika –Wtedy coś nas zaatakowało, błękitne światło rozbłysło w szczelinie i wpadło wprost na strażnika stojącego obok mnie, jego ciało dosłownie znikło, wyparowało albo po prostu eksplodowało tak jak po uderzeniu błyskawicy. –Popatrzył w stronę Ludwika jakby sam w to nie wierzył.

-Mów przyjacielu –kontynuował- uwierz w to co mówisz, bo to co mogłeś tam widzieć jest najprawdziwszą prawdą. –spojrzał na Leopolda jak na swojego najwierniejszego przyjaciela a on odwzajemnił spojrzenie.

-Dlaczego mi wierzysz panie? –kręcił głową z niedowierzania- przecież każdy z tego miasta musi mnie mieć za jakiegoś wariata, sam nawet nie wierzę w to co tam widziałem.

-Ja ci wierzę –odarł Ludwik –Ale skoro ty nie wierzysz sobie –podrapał się po brodzie i ewidentnie szukał rozwiązania z całej sytuacji –Musimy zaprowadzić cie do miejscowego alchemika, to właśnie on przekonał mnie do prawdziwości plotek o tym co kryje się za górami. –ranny oficer patrzył się wciąż na Ludwika, nie mógł uwierzyć, że jest jednak ktoś na świecie kto wierzy w jego słowa. –Pomimo tego, że bardzo chciałbym wiedzieć co stało się dalej z tobą i moim ojcem, niestety musimy przenieść naszą rozmowę w inne miejsce. –Młody szlachcic wstał do drzwi i za własną zgodą wypisał pacjenta ze szpitala z którym od razu wyszedł do swojego nauczyciela Galomira

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania