To co kryje się za górami - Rozdział II

-Co ty tutaj robisz chłopcze? –Zapytał zaskoczony Lord Herklind. –Jest siódma rano a ty już na dole, do tego w pełni ubrany?

 

-Wybacz wuju, nie zmrużyłem oczu, po prostu nie mogłem zasnąć wiedząc, że tam daleko mój ojciec ma problemy. Potrzebuje pomocy!. –Szlachcic kulił się przy stole z zimna, pomimo rozpalonego kominku jego strawione zmęczeniem ciało było chłodne.

 

-Mój drogi Ludwiku, zamiast siedzieć tutaj powinieneś się wyspać, jeździec który przybył do miasta nie czuje się jeszcze na siłach, daremne twe czekanie.

 

-Dobrze wiesz panie, że nie zasnę. –Ludwik wstał z krzesła i jednoznacznym ruchem ręki poprosił by jego wuj zajął miejsce obok. -czy mógłbyś chociaż posiedzieć tutaj ze mną? –Samotność nie wpływa odpowiednio na strudzone serce.

 

-Mądrze mówisz mój chłopcze, z wielką ochotą poczekam z tobą na naszego gościa. –Mężczyzna usiadł i skłonił dłonią dając znak dla służby aby przygotowała posiłek dla obu szlachciców.

 

Gosposia wraz z kilkoma pomocnicami ruszyła niezwłocznie do kuchni. Wielki gwar i dźwięk uderzających się talerzy rozniósł się po kuchni aż do jadalni. Po chwili w domu rozniosły się rozmaite zapachy dając sygnał dla całej rodziny, że śniadanie jest już przygotowane. Wejście do kuchni niczym tunel w mrowisku przez które przechadzały się liczne zastępy mrówek, kelnerzy i kucharze gościli w jadalni z pełnymi rękoma talerzy. Do stołu podano wiele tac, talerzy, dzbanków i w tej jednej chwili biednie wyglądający wielki stół zapełnił się przysmakami, za którymi każdy szanujący się amator kuchni podążałby nosem. Purpurowy obrus był prawie niewidoczny z całego oblężenia dań jakie się na nim znajdowały, a znajdujący się przy nim ludzie tylko czekali na odpowiednią okazję aby oddać się przysmakom. W końcu zamieszanie ustało i służba ponownie schowała się w kuchni, tylko jeden starszy mężczyzna w szarym fraku z herbem rodziny Herklindów na piersi został wraz ze szlachcicami.

 

-Czy budzić domowników mój panie? –Zapytał się z wielkim szacunkiem Zygmunt, zwany Opiekunem Dworu, pochylając się przy tym prawie do podłogi.

 

-Tak Zygmuncie, grzecznie obudź całą moją rodzinę. –Poczciwa twarz staruszka uśmiechnęła się i spokojnym chodem udał się ku schodom.

 

-Myślę, że jak tylko zapach śniadania przedostanie się do pokoju gościnnego zaraz nas zmęczony rycerz powstanie na nogi. –Zażartował Ludwik i chwycił za kromkę chleba zatopioną w garnuszku z miodem. Miasto Oklind kupowało miód od swoich przynależnych doń wiosek, handel między nimi był uczciwy i każda ze stron oferowała to co ma najlepsze, wiedząc, że dostanie za swój towar odpowiednią cenę.

 

Nie minęło pięć minut jak ze schodów zaczęli schodzić pozostali członkowie rodu Herklindów. Rodzina w mieście liczyła siedem osób, a pozostali jej członkowie zostali wżenieni w inne rody, albo ich oddziały stacjonowały na froncie za rzeką Morsiuan. Z piętra schodzili jeden za drugim, w odpowiedniej kolejności, od Klary czyli małżonki Gerwazego, a potem od najstarszego z rodu. Za Klarą szli w kolejności, babcia Matylda zwana po prostu babuleńką, wdowa po poprzednim panem domu Onkerdzie, a za nią wszyscy kuzyni Ludwika czyli; Romuald, Zygfryd i Weronik, trójka dzieci lorda Gerwazego. Herklindowie ubrani byli w codziennie szaty, zwykłe uszyte z prostego płótna, jednak swoim wyglądem godne rodziny szlacheckiej. Romuald wraz z Zygfrydem odziani byli w purpurowe kamizelki i kremowe spodnie z wszywanymi guzikami na nogawkach, różniły ich tylko dwie rzeczy. Romuald szczupły, spryty w walce i umyśle, zawsze nosił przy sobie swój sztylet, symbol, który otrzymał po bitwie na Polach Yahdearu. Zygfryd postawny mężczyzna wierny swoim ideałom. Natomiast Weronika miała na sobie śnieżnobiałą suknię, bielszą od tych które zakładają panny młode a wyglądała w niej tak pięknie, że cały dom skupił na niej wzrok. Jej czarne jak sadza włosy opadały do ramion a bursztynowe oczy migotały gdy tylko się w nie spojrzało. W końcu wszyscy zasiedli to stołu i Gerwazy zaczął temat.

 

-Witajcie moje dzieci, czy słyszeliście o wydarzeniach z nocy?

 

-Cóż, każdy już wie o tym jeźdźcu ze wschodu. –odezwał się Zygfryd w swoim najczęstszym z rana tonie głosu. -Jak dla mnie to nasz gość nie wytrzyma jednego dnia, jeżeli prawdą jest to co mówią o górach Tulan, a mówią o nich niecodzienne rzeczy. –Wyraźnie słowa zaciekawiły Ludwika, któremu przypomniała się rozmowa ze swoim nauczycielem.

 

-Mów dalej kuzynie! –Poderwał się z krzesła Ludwik. –Chce wiedzieć wszystko na temat tych gór i tego co mogło spotkać mojego ojca.

 

-Nie gorączkuj się tak. –Wtrącił się Romuald gmerając widelcem w skrzydle kurczaka. –Wszyscy dobrze wiemy, że twój ojciec wiedział na co się piszę i nikt z jego ust nie usłyszał słowa „wracam za…” zrozum to naiwny chłopcze, Tomasz nie żyje!

 

-Przestań! –Wstał z krzesła i huknął z całej siły o stół Gerwazy, a wszystkie sztuczce porozbiegały się po talerzach. –Dobrze wiesz co obiecałem dla Tomasz!

 

-Wiem, że przyjmiesz tę sierotę do rodziny, nie zapominaj jednak ojcze kto jest twoim najstarszym synem. –Odwzajemnił się takim samym uderzeniem o stół. –Poza tym góry Tulan to tylko zimne szczyty, a nie miejsce dla podróżnych, którzy chcą stworzyć bestiariusz.

 

-Nie jestem sierotą! –Siedząc na krześle wtrącił się syn zagubionego oficera i wymierzył nożem w stronę Romualda.

 

-Tylko na tyle cie stać? –Romuald wyciągnął swój sztylet, cały pokój zamarł z wyjątkiem dwójki młodziaków, którzy wpatrywali się na siebie i czekali na ruch rywala.

 

-DOŚĆ! –głos Weroniki rozbrzmiał w sali. –Przestańcie na Włócznię Ironzela, czy to ma być śniadanie?

 

-Weroniko… -Ludwik oszołomiony jej gniewem wypuścił z rąk nóż i wrócił na swojej miejsce, jednak jego starszy kuzyn nadal wpatrywał się w niego z wściekłością. –Wybacz mi kuzynko. –Pokornie schylił głowę.

Po tym incydencie śniadanie trwało dalej, pomimo ciężkiej atmosfery nikt się nie kłócił, starano się ukryć poprzednią kłótnię za pomocą dobrego jedzenia i zmiany tematu. Właśnie zmianą tematu zajęła się Weronika.

 

-Ojczulku to prawda, że nasz Kapłan Piotr dostał propozycje wyjazdu do Halilien?

 

-Tak Weroniko, wczoraj przyszedł posłaniec z listem, to wielkie błogosławieństwo dla naszego miasta. –Ciągnął zainteresowany Gerwazy. –Dlaczego o to pytasz córeczko?

 

-Bo widzisz… -Wyciągnęła ręki pod stół i spojrzała na swoją bransoletkę na której znajdowała się złota łezka. –Dostałam.. –Umilkła i wyciągnęła ręki ku górze, tak aby każdy widział jej ozdobę. –Dostałam dzisiaj wizji.

 

-Słucham? –Zaskoczony Lord Herklindów mało nie spadł z krzesła.

 

-Moja ukochana Stokrotko, że doczekałam się takiego dnia. –Babuleńka złożyła ręce do modlitwy i szeptała po cichu.

 

-Co widziałaś Weroniko? –Zapytała zaintrygowana Klara, małżonka Gerwazego i matka Weroniki.

 

-Byłam wtedy w ogrodzie, jak zwykle o tamtej porze spacerowałam między tulipanami aby znaleźć zaciszne miejsce do czytania, przysiadłam pod centralnym drzewem i wtedy to się stało. –nabrała powietrza, zdradzając wszystkim, że wyraźnie martwi się tym co zaraz będzie musiała przekazać. –Spojrzałam na niebo w poszukiwaniu schowanego przez chmury słońca, gdy jeden promień przebił swój blask przez obłoki, ku mojemu zdziwieniu, światło padło na gałąź na której zaraz potem pojawił się ten amulet. Najpierw przyglądałam się tylko i przecierałam oczy ze zdziwienia, ale on nadal tam wisiał, widziałam go tak wyraźnie jak wy teraz widzicie go na moim nadgarstku. W końcu zdjęłam go z drzewa i Jego światło przebiło moją duszę. Objawiło mi się dwóch świetlistych Yanirów, przyglądali się na mnie a ja na nich, ich blask był nieziemski, pomimo że był ogromny to moje oczy mogły spoglądać się w ich stronę bez żadnych problemów. –Otarła opuszkami palców łzę na bransoletce. –Wtedy stało się coś co natchnęło moją duszę i już wiem, że muszę udać się do Halilien i udać się do klasztoru.

 

-Powiedz co widziałaś siostro. –Niecierpliwie poganiał Zygfryd.

 

-Jeden z Yanirów przemówił do mnie i złapał mnie za dłoń, dostrzegłam wyłaniające się słońce za gęstej czarnej mgły. Boski Wysłannik powtarzał cały czas jedno zdanie, „Szukaj błogosławieństwa tam gdzie się go nie spodziewasz, nasz Pan powierzył ci zadanie które wykonasz i Światło ponownie nawiedzi krainy Ludzi”. W tym czasie mgła rozwiała się i zauważyłam dwóch walczących przed sobą rycerzy, jeden w zbroi wykonanej z czarnego metalu a drugi ubrany w zwykłą skórę. Walczyli bardzo zażarcie, ich miecze wirowały i cięły, ale żaden z nich nie dopadł swojego rywala i wtedy ukazał się paladyn, rozchylił dłonie z których wydobył się blask, fala światła trafiła w obu wojowników, ale tylko jeden padł trupem. Martwym okazał się zbrojny rycerz a lekko opancerzony wojownik wstał i wyciągnął ręce do wybawcy, natomiast ten pojechał dalej mówiąc coś w nieznanym mi języku. Gdy wizja się skończyła obudziłam się pod tym samym drzewem przy którym czytałam książkę.

 

-To ewidentny znak od Pana, wyruszysz wraz z kapłanem Piotrem do Halilien, jednakże wiesz dokładnie jakie życie wybierasz?

–Gerwazy był silnym lordem, lojalnym królowi i honorowy w walce, mało osób znało go jako troskliwego ojca jakim był dla swoich dzieci.

 

-Wybieram Drogę Światła ojcze, wypełnię daną mi misję i zasiądę wśród błogosławionych ludzi.

 

-Córko. –głęboko spojrzał w oczy Weronice. –To droga wielu wyrzeczeń, trudów i samotności, musiałabyś zapomnieć o swojej rodzinie, oddać się bezwarunkowo prawom kościoła a dobrze wiesz, że nie są one łagodne.

 

-Siostry zakonne pomogą mi w trudnych chwilach! W Hallilien panuje harmonia, wszyscy miłują i są miłowani, co wy możecie wiedzieć?

 

-Nic nie wiesz o życiu za murami tego miasta! –Wstał i krzyknął Zygfryd. –Byłem tam wraz z moimi druhami, też mieliśmy taką samą wizje miasta jak ty Weroniko, ale prawdziwe prawa tam rządzące nie mają nic wspólnego z miłowaniem bliźniego. –Zasmucił się Zygfryd, jakby jego oczom ukazała się piekielna wizja losu ukochanej siostry. –Widziałem wszystkie ceremonie, całą architekturę, egzekucje i spotkałem się z tamtejszą radą, powiem wam, że nigdy nie widziałem tyle złota i ludzi w to złoto zapatrzonych. Oślepiał ich sztuczny blask, tamto życie nie ma nic wspólnego z wiarą, rządzą tam surowe prawa.

 

-„Przez ból oczyszczamy swoje dusze z grzechu potępionego” bracie, czyżbyś zapomniał czytania z kaplicy? –Romuald jako głęboko wierzący wojownik oddawał się religii a im bardziej poznawał jej sens, tym bardziej wierzył, że tylko takie prawa mogą nawrócić Ludy Zachodu. –Dyscyplina i modlitwa to najważniejsze cechy NASZEJ wiary, powtarzam NASZEJ WIARY!

 

-Bracia, czy naprawdę myślicie, że ludzie oddani boskiej sprawie mogą być tak okrutni? –Rozczarowana słowami rodziny Stokrotka nie potrafiła uwierzyć w ich słowa.

 

-Gdyby było to prawdą sam Ironzel wtrąciłby się w naszej obronie. –Dopowiedział Ludwik.

 

-Otóż to! –Lord Gerwazy Herkling aprobował słowa poprzednika. –Służyłem królowi wiele lat, byłem w Świetlistym Mieście a nigdy nie widziałem okrucieństwa o którym mówicie moi synowie.

 

-Ojczulku twoje podboje już dawno się skończyły, na zachodzi są już inne prawa, zapomnijcie o tych heretykach, którzy nami rządzą, dość tego! –Romuald natchniony wiarą i swoją wizją świata przekonywał dalej. –Nadejdą takie dni, że cały zachód będzie państwem teokratycznym i nikt nie pozwoli na oszczerstwa w jego kierunku, ja też mam wam coś do zakomunikowania, pojadę z Weroniką jako jej ochroniarz. –Oparł dłoń na głowie siostry i dodał. –Nie martw się Stokrotko, pomogę spełnić twoją świętą misje.

 

-Dziękuje starszy bracie, wiele dla mnie znaczy twoja pomoc i pragnę zobaczyć twoją twarz, gdy przekonasz się o miłosierdziu w mieście do którego się udamy. –Jedyna córka Gerwazego bardziej ufała swoim wyobrażeniom, niż temu co mówią bracia.

 

-Uwierz mi na słowo siostro! –Zygfryd nie mógł dopuścić myśli, że jego ukochana Weronika zmarnuje swoje życie w zakonie. –Broń swojego dobrego serca, nie pozwól aby zniszczyli w tobie troskę i współczucie. –Zygfryd oparł się o stół i pochylił głowę. –Błagam cie siostrzyczko. –Przez chwile stał nieruchomo, aż w końcu na serwetce obok talerza zsunęła się z jego twarzy łza, dopiero wtedy średni syn Lorda Herklinda pokazał co tak naprawdę ukrywa za spuszczoną twarzą.

 

-Jesteś w błędzie bracie i uważaj na oskarżenia które kierujesz w kościół, ponieważ będę zmuszony oddać cie karze. –Nigdy wcześniej twarz Romualda nie była tak surowa. –„Wybrany jest lud Rainaru, Moje światło błogosławi wasze dobre serca a dusze grzeszników wypala najszczerszym blaskiem, błogosławieni którzy oddali się wierze a potępieni ci, którzy się od niej odwrócili.” –Cytował teksty z Księgi Światła, które były rzadko używane na mszach. –Mówi ci to coś bracie?

 

-Masz głęboko oświeconą duszę, ale twój umysł jest pusty, ponieważ te cechy najczęściej występują w Halilien myślę, że twój miecz zaoferowany dla Weroniki nie ma na celu tylko jej bronić ale też pozwoli ci dostać się do rządzących miastem.

 

-Romualdzie przeraża mnie twoja mowa, natomiast słowa Zygfryda mnie rozczarowały, nie tak was wychowywaliśmy. –Oceniła swoje dzieci Klara.

 

-Wybacz mi matko za mnie i za mego grzesznego brata. –Udając pokorę szukał usprawiedliwienia Romuald. –Wybacz mi też odejście od stołu ale udam się w celu przygotowania podróży dla naszej błogosławionej Weroniki. –Ucałował matkę w dłoń i wyszedł z jadalni.

 

-Za dużo w was indywidualności, boje się, że ta cecha może poróżnić wasze rodzeństwo. –Zmartwiony Gerwazy mówiąc to mocno zaciskał pięści, starał się utrzymać strach w sobie.

 

-Podzielam twoje obawy mężu, nasze dzieci są zbyt zdolne aby potrafiły się wzajemnie szanować.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania