Poprzednie częściTropiciel - Cienie Nemrodu (Prolog)

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Tropiciel - Cienie Nemrodu (Rozdział 2)

Rozdział II

Drzewo Straceńców

 

Wzgórza Ötland - granica Nykrëdu i Midlan.

 

Pod moimi butami chlupotało błoto, gdy zmierzałem w stronę zagrody, w której czekał Czarny. Gdy dotarłem na miejsce, odwiązałem wodze od belki i wyprowadziłem konia. Odbiłem się nogą od ziemi i wskoczyłem na jego grzbiet. Uderzyłem wodzami i Czarny pobiegł kłusem w stronę bramy, a błoto, które zalegało na drodze, rozbryzgiwało się na wszystkie strony pod jego kopytami.

Zdziwieni i zlęknieni mieszczanie zerkali na mnie zza uchylonych drzwi. Nikt mnie nie zatrzymywał, nawet wtedy w karczmie – nikt nie próbował mnie powstrzymać przed zabiciem skrytobójców, może dlatego, iż wiedzieli, że jestem Tropicielem. Mogłem podjechać i dać komuś w mordę, a i tak nikt by nie zareagował – w przeciwieństwie do wartowników, którzy zagrodzili mi drogę.

– Nawet nie próbujcie – warknąłem.

Mężczyźni jednak nie ruszyli się. Stali z dłońmi opartymi na rękojeściach mieczy. Niby wpatrywali się we mnie z wrogością, ale w głębi ich oczu widać było niepewność.

– Głusi jesteście? – krzyknąłem, podjeżdżając bliżej.

Wtem jeden z nich zamachnął się bronią. Szerokie, dwusieczne ostrze przeszyło powietrze. Schyliłem się w ułamku sekundy, po czym prawą nogą kopnąłem go w żebra. Wartownik padł w błoto, upuszczając swój miecz, który odleciał na bok. Drugi z nich cofnął się, mówiąc:

– Za rozbój w biały dzień idzie się na stryczek.

Ściągnąłem wodze i zbliżyłem się ku niemu. Mężczyzna jęknął przeciągle ze strachu.

– Jeśli sami nie chcecie na niego iść, to otwórzcie tę pieprzoną bramę!

Spojrzałem na drugiego strażnika, który prędko wstał z ziemi i ruszył ku bramie. Chwilę później drugi wartownik pospieszył mu z pomocą. Gdy wierzeje rozwarły się szeroko, strażnicy odsunęli się natychmiast, pozwalając mi przejechać.

– Następnym razem... – zacząłem, zatrzymując się w bramie – nie będę już pytał.

Nikt nie stawał mi już na drodze. Wszyscy zapewne wiedzieli o potyczce w karczmie i o tym, jak się zakończyła.

Gdy opuściłem groblę, skierowałem się ku lasom rozciągającym się tuż za osadą, za którą stał żuraw. Przy jego pomocy wciągano przez palisadę duże wory z mąką, zbożem i innymi ładunkami. Jednak teraz, zimą, był zupełnie bezużyteczny. Gruba warstwa lodu, która pokrywała rzekę Kvig, spowodowała, iż rzecznym szlakiem handlowym nie mogły płynąć łodzie, zaopatrujące wieś w żywność i rzeczy będące produktami na handel.

Musiałem jak najszybciej odszukać drogę prowadzącą do Morávij – Krainy Mokradeł i Prastarych Bogów – by móc dopaść zabójców kobiety i dziecka. To właśnie na traktach prowadzących do tej krainy lub w jej lasach, można się jeszcze natknąć na kamienne posagi Starych Bogów, mimo iż ludzie już dawno o nich zapomnieli. Ich zimne, bezduszne oczy spoglądające z wysokości zniszczonych obelisków na przejeżdżających traktami podróżników, potrafią wzbudzić niepokój. Tylko dzikie plemiona zamieszkujące Dolinę Starych Bogów twierdzą, iż bogowie wciąż przebywają pośród nas, a dzisiejsze wydarzenia, to potwierdziły.

Wspominając Starych Bogów, zaniepokoiło mnie to, iż wraz z pojawieniem się Jǎrnyja, wydarzyło się dziś tak wiele: Na świecie zaczyna dziać się coś niedobrego. Zbyt wielu ludzi zginęło dzisiejszego dnia. Jacyś nieznani mi łowcy zabijają kobietę i dziecko. Nikt nie chce o nich mówić zbyt wiele, obawiając się o własne życie. Potem skrytobójcy usiłują mnie zabić, lecz nie znam powodu, dlaczego pragną mojej śmierci? Choć domyślam się, że stoi za tym Žyrjina.

Po upływie kwadransa, dotarłem do rozwidlenia w lesie. Miałem nadzieję, że znajdę gdzieś w pobliżu jakąś ścieżkę. Szarpnąłem wodzami, by Czarny się zatrzymał, bym mógł rozejrzeć się po okolicy. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe zadanie, gdyż śnieg wciąż jeszcze zakrywał ziemię, a co za tym idzie – wszystkie szlaki. Gdy już miałem ponownie ruszyć w dalszą drogę, przez las przetoczył się krzyk kobiety, który spłoszył ptactwo siedzące w koronach drzew.

– Co znów, do cholery!? – zapytałem sam siebie, spoglądając w kierunku, z którego dochodził odgłos.

Uderzyłem wodzami i skierowałem Czarnego w stronę południowo-zachodniej części lasu, gdyż stamtąd po raz kolejny rozległ się krzyk. Nim upłynęły dwie minuty, znalazłem się na polanie, nieopodal wzgórza, na którym rósł potężny buk zwany Drzewem Straceńców. Z jego gałęzi zwisał konopny sznur z pętlą, w otoczeniu innych sznurów, na których wieszano złoczyńców. Jedyne, co po nich pozostało, to resztki kości kołyszące się na wietrze, obdarte z mięsa przez ptactwo, które latało ponad koronami buka, niosąc ze sobą odór śmierci. Właśnie z tego powodu, Drzewa Straceńców znajdowały się z dala od wsi.

Spoglądając na drzewo i trupy wiedziałem, do czego tu zaraz może dojść. Przed nim stało kilku chłopów, ubranych w grube kożuchy, którzy przeklinając, kopali kobietę. Niewiasta wrzeszczała, próbując się od nich uwolnić, jednak na nic zdały się jej wysiłki. Nie miała najmniejszych szans na ucieczkę w starciu z silnymi oprawcami. Chociaż, gdy nadarzała się okazja, by to zrobić, to szybko padała na ziemię, w skutek pociągnięcia za sznur, uwiązany u jej szyi. Musiałem to jak najszybciej przerwać.

– Ej wy! – krzyknąłem na chłopów, którzy sięgali po sznur, by za moment powiesić kobietę.

Miejscowi, bo na takich wyglądali, w pierwszym odruchu, gdy się do nich zwróciłem, zlękli się, przerywając znęcanie się nad kobietą. Zaskoczeni, powoli odwrócili się w moją stronę, gdy zatrzymałem rumaka tuż przed nimi. Dwóch z nich sięgnęło po noże ukryte pod kożuchami, by na wypadek bójki, móc się czym bronić. Celowo położyłem dłoń na rękojeści noża przy lewej nodze, by dać im do zrozumienia, by nie próbowali niczego podstępnego – inaczej to się dla nich bardzo źle skończy. Gdy mocniej ścisnąłem rękojeść, zapytałem ich:

– Co tu się wyprawia?

Wtenczas, jeden z chłopów, niewielkiego wzrostu oraz rudym zaroście, pochwycił kobietę za jej jasne, długie włosy i pociągnął za nie tak mocno, że aż poderwał ją z ziemi, mówiąc:

– To wiedźma!

– Wiedźma? – zapytałem zdziwiony, gdyż na pierwszy rzut oka, wcale na taką nie wyglądała.

Odchylił jej głowę do tyłu, abym mógł spojrzeć w jej ciemne, przerażone oczy i dodał:

– A takie się wiesza!

Po czym pchnął ją przede mnie. Niewiasta upadła twarzą w błoto. Leżąc w nim, zapłakała. A gdy chciała powstać, inny z chłopów szybko zbliżył się do niej i przycisnął ją butem do błotnistej mazi. Śmiał się przy tym, mówiąc:

– Leż, suko!

I wymierzył jej kopniaka w żebra. Tego było już zdecydowanie za wiele.

Prędko zeskoczyłem z konia i zbliżyłem się do czarnowłosego mieszczanin, który widząc mnie za swymi plecami, nagle zbladł. Chwyciłem go obiema rękoma za kołnierz kożucha i wpatrując się w jego oczy, oznajmiłem:

– Jeszcze raz ją kopniesz... – przerwałem na moment, by po chwili dodać trochę mocniejszym tonem. – A osobiście cię powieszę.

Odepchnąłem go od siebie w stronę chłopów, których coraz to bardziej denerwowała moja obecność i to, iż przeszkodziłem im w wymierzeniu kary. Kątem oka spojrzałem na kobietę, skuloną i leżącą w błocie. Podarta i splamiona krwią, długa koszula, odsłaniała jej posiniaczone ciało. Kierując spojrzenie na chłopów, zapytałem:

– Macie dowody, że ta oto kobieta, jest wiedźmą?

Milczeli, jakby nie chcieli powiedzieć prawdy, co tylko pogarszało ich sytuację. Jedynie płacz niewiasty, wywołany bólem przerywał tę ciszę.

– No mówcie! – krzyknąłem na nich.

Po chwili odezwał się najniższy z nich, silnie umięśniony, jasnowłosy mężczyzna:

– Używanie Czarnej Magii ci nie wystarczy za dowód?! To przecież najprawdziwsza wiedźma!

– Hola, hola – powiedziałem, stając mu drodze, gdy ten zamierzał ruszyć w stronę kobiety, by móc ją powiesić. – Pozwól, że ja to ocenię, czy rzeczywiście jest ona wiedźmą.

Jednak sytuacja w tej chwili się zmieniła, gdyż naprzeciw mnie stanął chłop, który dobył zza pasa nóż. Siwowłosy starzec był chyba najbardziej zdenerwowany tą sytuacją. Przekładając nóż z ręki do ręki, zapytał:

– A kim ty niby jesteś przybłędo, by na rozkazywać?

– Tropicielem.

– Jesteś Tropicielem? – padło pytanie, od któregoś z chłopów. – Tacy jak wy, powinni bez dowodów rozpoznać, że ta kobieta to wiedźma!

– Tacy jak wy, powinni zawisnąć za bezprawne oskarżenia!

– Bronisz tej wiedźmy?! – zapytał jeszcze inny.

– Gdyby rzeczywiście nią była, rzuciła by na was urok, byście zaraz zdechli!

Wtem starzec ruszył do ataku, celując nożem w moją twarz. Jednak zrobiłem unik i kopnięciem w plecy, powaliłem go na ziemię. Pozostali chłopi dobyli zza kożuchów noże i mnie otoczyli. Bacznie ich wszystkich obserwowałem, patrzących na mnie z nienawiścią. Byłem świadom, że będę musiał się z nimi zmierzyć, gdyż moje argumenty są dla nich niewystarczające, by móc oczyścić kobietę ze stawianych przeciw niej zarzutów.

Nie wiedziałem, czy ta niewiasta rzeczywiście posługiwała się Czarną Magią. Nie byłem w stanie nawet rozpoznać czy jest wiedźmą, gdyż te skutecznie umiały to maskować. Zazwyczaj takie kobiety kończyły żywot na stryczku, a ci, co ją oskarżali o używanie Czarnej Magii, musieli mieć dowody, by móc samemu wykonać wyrok – jednak, z jakiegoś powodu chłopi nie chcieli mi ich przedstawić, a to mi wystarczyło, by im nie ufać. Zazwyczaj to nam, Tropicielom, powierzano wykonywanie takich kar. Więc i tym razem musiałem zbadać tę sytuację dokładniej.

– Nie zmuszajcie mnie, bym was wszystkich bez powodu pozabijał – oznajmiłem, dobywając noży.

Chłopi jednak milczeli.

– Dobrze wiecie, że według prawa Rady Świata, chcąc wykonać wyrok, muszę mieć dowody.

– Już ci mówiłem, że ta wiedźma posługiwała się Czarną Magią! – odrzekł starzec, wstając z ziemi, po czym dołączył do swych towarzyszy, stając naprzeciw mnie w okręgu.

– A może nie macie na to dowodów? – zapytałem, chcąc ich zmusić, by w końcu powiedzieli prawdę.

Nie usłyszałem żądanej odpowiedzi, za to usłyszałam coś innego, coś co oznaczało tylko jedno – krwawe starcie.

– Ingrud – starzec zwrócił się do łysego chłopa. – Weź Hökka oraz Ivarda i zajmijcie się tą wiedźmą. A ja i pozostali, rozprawimy się z Tropicielem.

– Nie róbcie niczego pochopnie! – ostrzegłem ich, obracając się, aby dostrzec, który z nich pierwszy zaatakuje.

Jednak moje ostrzeżenie nie wystarczyło, gdyż w ułamku sekundy piątka mężczyzn, rzuciła się na mnie z nożami. Pozostali czym prędzej pochwycili kobietę i wlekąc ją po ziemi, zmierzali z nią pod Drzewo Straceńców. W tej właśnie chwili zdałem sobie sprawę, w jak trudnej się znalazłem sytuacji, widząc wrzeszczącą niewiastę, błagającą o pomoc.

– Raa... tuj...

Nie tracąc ani chwili dłużej, ruszyłem ku niej z pomocą. Schyliłem się i mierząc rękoma w żebra dwóch chłopów, którzy chcieli mnie zatrzymać, powaliłem ich na ziemię. Nie było czasu, by ich zabić w tak dogodnej sytuacji, gdyż musiałem powstrzymać ich towarzyszy, którzy przerzucił sznur przez gałąź. Już byłem prawie przy nich, gdy nagle ktoś zarzucił na mą szyję konopny sznur.

– Zginiesz tak jak ona! – Zza mych pleców rozległ się głos starca, który mocniej zaciskając sznur, powaliłem mnie na ziemię.

Brakowało mi powietrza, bym mógł normalnie oddychać. Czułem, jak z każdą sekundą tracę siły, co skutkowało tym, iż z mych dłoni wysunęły się noże. Na moment pociemniało mi przed oczyma, gdy sznur coraz bardziej uciskał mą szyję.

– Zabij go wreszcie! – krzyczeli pozostali na starca.

Ten jeszcze mocniej zacisnął sznur, tak iż poczułem, jakoby wżynał się w mą skórę.

– Nie! Nie! – śmiał się starzec. – Zawiśnie tak samo jak i ta wiedźma, skoro jej bronił!

Wiedziałem, że muszę szybko coś zrobić, inaczej podzielę los kobiety. Zza zamglonych oczu widziałem, jak Ingrud i jego towarzysze ciągną za sznur, a wraz z nim i niewiastę. Chwyciłem sznur, by móc go chociaż na moment odciągnąć od szyi, bym mógł zaczerpnąć więcej powietrza. Jednak to było wyjątkowo trudne, gdyż starzec widać był naprawdę silny, albowiem sznur nie chciał się poluzować. Jesteś Tropicielem. Jesteś tym, kogo inni powinni się bać! – w tej, tak dramatycznej chwili, wspomniałem słowa, wypowiedziane swego czasu przez Hanzela, mego mentora. Ciągle niewiele widząc, puściłem sznur, by po omacku wyszukać rękojeści sztyletu na mej lewej piersi. Wpierw me dłonie wyczuły miękkość jeleniej skóry, z jakiej zrobione były pasy na mej piersi. Lecz nie poddawałem się. Tylko ta broń, mogła mnie uratować. Po paru sekundach, moje palce natrafiły na gładką powierzchnię rękojeści sztyletu, wykonanej z ciemnoszarej stali, używanej przez krasnoludy z wyspy Damladur. Również i moje dwa noże, które teraz zapewne leżały gdzieś w błocie, wyróżniały się taką samą rękojeścią.

– Co, Tropicielu? – odezwał się ironicznie starzec. – Brak ci już tchu? – zapytał, jeszcze mocniej ciągnąc sznurem.

Wysunąłem sztylet z kabury i celując za siebie, zadałem cios. Poczułem jak wbił się w coś twardego. Starzec krzyknął, puszczając sznur, dzięki czemu mogłem głęboko oddychać. Odwróciłem się na bok, widząc siwowłosego chłopa, próbującego wyrwać sztylet z prawej nogi. Jednak cios był na tyle mocny, iż ten przebił jego nogę i utkwił głęboko w ziemi. Z tego widoku wyrwało mnie rżenie Czarnego, gdy dwóch miejscowych próbowało go złapać za wodze. Wiedziałem, że to się im nie uda, gdyż Czarny był w tym kierunku wyszkolony. Przebierając nogami w miejscu, obrócił się i kopnął jednego z nich w twarz. Szczątki rozbitej czaszki i krew trysnęły na wszystkie strony, po czym padł martwy na ziemię. Widok ten przeraził jego towarzysza, który prędko uciekł od rumaka, by dołączyć do tego, co się działo przed Drzewem Straceńców. Mym oczom ukazał się widok kobiety, która z posiwiała twarzą, przestała się ruszać.

Szybko rozglądnąłem się po ziemi w poszukiwaniu noży. Te leżały tuż przede mną, na lewo od starca, który nie miał siły wyciągnąć sztyletu z nogi.

– Tobą zajmę się na końcu – oznajmiłem to starcowi, biorąc noże z ziemi.

I ruszyłem, by uwolnić kobietę. Miałem nadzieję, iż nie jest jeszcze za późno.

– Nie! – krzyknąłem, gdy ujrzałem jak kobieta, przestała się ruszać.

Błoto mlaskało pod moimi butami, gdy biegłem, by przeciąć sznur. W tej jednej chwili, liczyła się każda sekunda. Nie pozwólcie jej umrzeć! – prosiłem w głębi ducha Ryjěii, kapłanki losu, aby do tego nie dopuściły. Chłopi na mój widok, stanęli przed Drzewem Straceńców, abym nie był w stanie dotrzeć do niewiasty. Wymachiwali przed siebie ostrzami, chcąc w ten sposób mnie powstrzymać. Jednak na nic się to zdało, gdy pierwszy nóż zagłębił się w szyi Ingruda, a drugi, po tym jak się schyliłem od ciosu, który był wymierzony w moją stronę, przeciął krocze i brzuch innego. Wnętrzności wraz z krwią trysnęły na śnieg. Kolejny zaatakował od tyłu, lecz chybił o cal, gdy na moment koło mego prawego ucha błysnęło jego ostrze. W odpowiedzi uderzyłem go łokciem w twarz i dwoma szybkimi ruchami, odciąłem mu głowę, które wraz z resztą ciała, spadło wprost we wnętrzności wcześniej pokonanych. Pozostała trójka, nie wliczając w tym starca, który z przerażeniem to wszystko obserwował, rzuciła się do następnego ataku. Pierwszy zaatakował mnie z tyłu, jednak chwyciłem jego rękę, w której trzymał nóż i ją wykręciłem. Ten, krzyknął z bólu, wypuszczając ostrze z dłoni, po czym przejechałem nemeryjską stalą po jego szyi. W tym samym momencie drugi chłop zaatakował, mierząc nożem w mój brzuch. Jedynie gruba skóra, z jakiej wykonana mą kurtkę, ochroniła mnie przed śmiertelnym ciosem. Chwyciłem za szyję owego napastnika i przekręciłem jego głowę, łamiąc mu kark. Gdy ten upadł na ziemię, ostatniemu z trójki atakujących mnie chłopów, wbiłem nóż między żebra, gdy znalazł się tuż za mymi plecami. Nie tracąc ani chwili dłużej, ruszyłem ku drzewu, by uwolnić kobietę – o ile ta wciąż jeszcze żyła. Jednym, szybkim i mocnym ruchem przeciąłem sznur, umocowany u pnia drzewa. Sznur pękł, a ciało kobiety upadło w błoto. Chowając noże do pochew, zbliżyłem się do niej i przyklękając, rzekłem:

– Oby kapłanki mnie wysłuchały.

Przykładając palce do jej tętnicy szyjnej sprawdziłem puls.

– Żyjesz... – powiedziałem z radością, czując ledwo pulsującą w jej żyłach krew.

Upłynęło parę minut, nim otworzyła oczy i wzięła głęboki wdech.

– Leż spokojnie.

Zdjąłem kożuch z jednego z zabitych chłopów i okryłem nim kobietę.

– Ja... nie jestem...

– Spokojnie, jesteś już bezpieczna.

– To... oni... – oddychała coraz to szybciej.

Chwyciłem jej zimną dłoń, by ta wiedziała, że przy niej jestem. By poczuła, iż może mi zaufać. To ją uspokoiło, oddychała teraz powoli.

– Dlaczego chcieli cię powiesić?

– To... spisek... – przerwała, by wziąć głębszy oddech, by mówić dalej. – Chciałam chronić Hayenne i małego Uvve przed śmiercią...

– Mówisz o tych zabitych w pobliżu rzeki Njörg?

– Tak. To jarl Thorvid kazał ich zabić...

– Karczmarz z pobliskiej wsi mówił, że...

– A co innego miał mówić, skoro i jemu też zapłacili – przerwała mi. – By ochronić tych dwoje udawałam, iż rzucam na nich mroczne czary, jak oni mogli... – z jej oczu wypłynęły łzy.

To mi wystarczyło, by ukarać ostatniego z chłopów. Zaś z karczmarzem, się jeszcze policzę. Wstałem i ruszyłem ku starcowi. Ten, widząc na mej twarzy złość, podjął się jeszcze jednej próby, wyciągnięcia sztyletu.

– Wstawaj bydlaku! – krzyknąłem na niego, wyjmując z jego nogi swoją broń.

– Ja... nie... – cały drżał ze strachu.

Chwyciłem go za kołnierz i zawlokłem pod Drzewo Straceńców. Gdy wkładałem sztylet do pochwy, starzec klęknął przede mną i błagał o litość.

– Panie... miej w sobie...

Jednak szybko mu przerwałem, mówiąc z pogardą:

– Dla takich jak wy, nie ma litości.

Założyłem na jego szyję sznur, na którym wcześniej wisiał jakiś skazany i dodałem:

– Nie mieliście dowodów, że ta kobieta jest wiedźmą, ale ja mam dowody, jako bezprawnie znęcaliście się nad nią i skazaliście ją na śmierć!

– Panie... zapłacono nam za to... – starzec próbował się bronić.

Wstrzymałem się na moment przed jego powieszeniem, bo byłem ciekaw, kto ich przekupił.

– Mów!

– To jarl Thorvid i...

– I kto?

– Jakaś... obca kobieta, jakby... nie z tego świata...

Jednym szybkim ruchem, pociągnąłem za sznur, przywiązując go do pnia. Ciało starca zawisło na gałęzi buka, a po chwili z jego ust wypłynęła krew. Tak samo jak ja wcześniej, próbował poluzować sznur, lecz wiedział, że to nic się zda. Po chwili opuścił swobodnie ręce, świadom, iż jego życie właśnie dobiega końca. Konał powoli, w konwulsjach, jakie wstrząsały jego ciałem.

Odszedłem od drzewa i podchodząc do kobiety, wyciągnąłem ku niej rękę, mówiąc:

– Wstań, czas pomówić z jarlem.

Pomogłem jej wsiąść na grzbiet Czarnego, po czym sam to uczyniłem, siadając za nią. Okryłem ją kożuchem, aby podczas podróży nie zmarzła, gdyż zapowiadała się wyjątkowo mroźna noc.

Ostatni raz spojrzałem na Drzewo Straceńców i na tych, którzy pod nim polegli, a następnie uderzyłem wodzami i ruszyliśmy do Vljändjur. Miałem nadzieję, iż Thorvid wszystko mi wyjaśni i powie, kim jest obca kobieta. Choć wiedziałem, że jest nią Žyrjina. Odjeżdżając z miejsca krwawego starcia, usłyszeliśmy za naszymi plecami krótkie krakanie – Jǎrnyj obwieszczał kolejną śmierć.

Następne częściTropiciel - Cienie Nemrodu

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania