TW 14 - Guilotomox 1z2
Postać: Pąsowy rycerz
Zdarzenie: Ptaki ucichły
Gatunek: ??
Biały jednorodzinny dom przy ulicy Milky Birds sześćdziesiąt trzy nie wyróżniał się na tle innych podobnych sobie. Osaczony soczyście zielonym trawnikiem tak jak inne wręcz tonął w mlecznobiałej szachownicy osiedla Everest Hilm. Najdalej wysunięte na północ przedmieścia miasta cieszyły się zainteresowaniem zmęczonych wiecznym miejskim pośpiechem ludzi, którzy nierzadko kiedy wysiadali z auta wieczorem po pracy, wyglądali jak zombie. Zombie biurowe, zombie nauczające, zombie sędziującego na różne sposoby. Pełno żywych trupów, bez marzeń, celu ani chęci przegonienia rutyny. Osiedle Everest Hilm funkcjonowało jak uzdrowisko. Wiedziałeś, że nie wracasz w cztery ściany chaosu i warkotu aut za oknem, lecz do cichego białego domu. Jego mleczne ściany koiły irytację, a zieleń trawnika przywoływała zapomniane marzenia z dzieciństwa. Sara Mefidlon też tak myślała. Ten sam tor rozumowania i szczera niechęć do ciągłej zapętlonej na taśmie rutyny egzystencji. Obiecujące początki rozgrzały w niej nadzieję na lepsze jutro a może nawet pojutrze. Myślenie przyszłościowe, bardzo ogólne. Zatraciła w tym jakiekolwiek detale, widziała jedynie siebie z awansem siedzącą na werandzie i popijającą sok z pomarańczy. Tymczasem minął rok, Sara polubiła wieczorne ćpanie z sąsiadką i zdążyła dać dupy czterem jej kuzynom. Perspektywa o mocnym stopniu zajebistości. Awans poszedł z dymem któregoś z kolei skręta. Nowa przyjaciółka, emerytowana striptizerka z garbem zawstydzającym większość wielbłądów — Anna Briklesbress wtajemniczyła Sarę we wszystko to, co sama wykreowała pod kopułą gęstego dymu. Pewnego dnia ot tak przyszła do niej, ubrana jak zwykle w dżinsy wystające spod błękitnej koszuli nocnej i sandały męża. Pocierając energicznie sklejone włosy już na progu wydukała:
— Musisz mieć bachora.
Sara na początku wyśmiała ją, kołysząc się na pięcie. Zaprosiła przyjaciółkę do środka. Półnaga, bez stanika zaczęła skarżyć się na swędzenie sutków, odwodząc przyjaciółkę od głównego tematu. Widoczna na zwisających jak dwa worki piasku cyckach wysypka potwierdzała wagę problemu. Czerwone plamy usiane zgrubieniami zdobiły większą część piersi.
— Kiedyś je po prostu odkroję. Przecież jak mnie rżną to i tak się nie bawią nimi. Na filmach zawsze je pieszczą. To tak bosko wygląda — rozmarzyła się.
— Moi kuzyni nie tolerują syfu. Nawet jeśli interesuje ich tylko… odpływ. Ale ja nie o tym kochaniutka. Stary w robocie, mamy trochę czasu.
— Nie chcę dzieci. Kolejna głowa, żeby oddać część żarcia. MikoMiko i tak zżera dwa razy więcej, niż powinien.
Stary kocur MikoMiko spał w tymczasem wygodnie na kapie w salonie. Obżarty za trzech wpadł w trans wiecznego snu, czyli z siedem godzin.
— Nie rozumiesz kochaniutka, to jest interes. Gruby i pewny.
— Dzieci? Przecież to same wydatki. Gdzie w tym interes?
— Kuzyn Michael będzie jutro w mieście. Wpadnie na szybki numerek. Ty zajdziesz w ciążę i… — urwała nagle, jakby zorientowała się, że powinna to zrobić wcześniej.
— I co? Będę chować bachora i MikoMiko? A co ze mną?! Też mam potrzeby? Na tych zwisach towaru nie upoluję. Chcę nowe cycki i maść na krosty — oburzona skierowała się do salonu. MikoMiko spał jak zabity. Krzyki swojej pani nie zrobiły na nim wrażenia.
Anna poszła za nią. Wiedziała, że spieprzyła plan. Właściwie to jej długi jęzor to zrobił, ale na jej życzenie. Teraz musiała to odkręcić, złagodzić i wyprostować.
— To nie tak kochaniutka.
— Przestać do ciężkiej kurwy z tą kochaniutką! Ale mnie to wkurwia! Zmień to!
— Dobrze, spokojnie kochana.
— Tak, o tak, dobrze. Ale to nic nie zmienia.
— Będzie z tego forsa. Sprzedamy je.
— Komu niby. Samotnej matce bez dzieci?
— Mam układy. Kuzyn Frank ma.
Sara przez chwilę myślała. Potrząsnęła zwisającymi piersiami w geście skupienia. Kilka włosów wyjrzało ciekawsko spod lewej pachy. Zauważyła to i oznajmiła:
— Niech ci będzie. Forsa to forsa. Ale jeśli się nie uda…
— Nie ma tak. Uda się na bank, kochana.
Anna wróciła do domu z uśmiechem na ustach. Ależ piękne kłamstwo, pomyślała. Jej umysł, spaczony do granic wymyślił przyzwoite kłamstewko na poczekaniu. Może jednak nie zabiła wszystkich szarych komórek? Dumna wypiła trzy szklanki Jacka Danielsa, spoglądając na ulicę.
Trzydzieści osiem tygodni później.
Dzień był deszczowy. Jesienna aura królowała nad miastem, ciągnąc za sobą ciężki zapach ścieków przepełnionych po brzegi wodą. Ulica Milky Birds wyglądała, jakby ktoś nocą zapragnął zedrzeć z niej trochę asfaltu dla własnego użytku, a gołe miejsca wyrównać żwirem, który i tak został wymyty przez ulewę. Istne pobojowisko. Gordon Revill zacumował swój statek przy Milky Birds sześćdziesiąt trzy. Bogato wyposażone wnętrze sugerowało, że facet ma forsy lad lodu i tuziny podobnych statków. Tak nazywał swoje auta. Piękne, drogie i wypieszczone bardziej niż była żona przez całe dziesięć lat małżeństwa. Gęsta czarna czupryna przybrała wygląd zmokniętej szmaty, kiedy stanął w progu domu. Otworzyła Anna.
— Dzień dobry, Gordon Revill — przedstawił się szarmancko. Lejąca się z włosów struga deszczu odjęła nieco kunsztowności sytuacji.
— Taa, wiem. Trochę późno.
— Nie jest pani jedyna w tym mieście.
— O nie. To nie ja. Przyjaciółka Sara.
— Przecież wiem.
Wprowadziła go do sypialni. Na pięćdziesięcioletniej twarzy widać było grymas obrzydzenia. Wtargnął do chlewu. Prowadzi go podpita maciora do innej maciory. Większej i grubszej. Minęli dwie sterty brudnych łach i pustych kartonów mleka. Gdzieniegdzie walały się puste opakowania po krakersach, ale kartonów po mleku było co niemiara. Mogły zastąpić ściany domu.
— Jest w ciężkim stanie… świadomości — Anna spojrzała przejmująco na Gordona. Ten udał, że podziwia wyblakłą tapetę korytarza, po czym skierował wzrok do kieszeni marynarki.
— To oczywiste. Który to tydzień?
— Trzydziesty ósmy albo jakoś tak. Ale co to ma do…
— To oczywiste. Mały skurwiel zaczyna żywić się nią od środka. Na razie powoli, zaczyna od krwi i najbliższych tkanek.
— Umie zrobić, żeby nie umarła?
— Fach mam, ale mocy sprawczej z niebios już nie.
Anna wprowadziła go do sypialni. Drzwi otworzyły się jedynie do połowy. Ręka Anny drgnęła, po czym fala drgawek owładnęła całym ciałem. Sara krzyczała, jęczała i wiła się w miarę możliwości na dużym łożu. Nie przypominała już dość atrakcyjnej babki z aspiracjami zrobienia dużej kariery. Teraz była tylko wielką tłustą świnią cuchnącą zepsutym mlekiem i szczynami. W brzuchu nosiła małe cholerstwo, które powoli dobierało się do jej narządów wewnętrznych. Gordon zakrył nos i usta ręką.
— Nie pociągnie długo — oznajmił, blednąc i zieleniejąc jednocześnie. Na skroni pojawiły się krople potu. Otarł je szybkim ruchem dłoni i skierował się z powrotem do wyjścia. Na korytarzu stała Anna.
— Rób, co trzeba. Byle szybko.
— Zrobię, ale potrzebuję narzędzi.
— Co chcesz?
— Nóż kuchenny, widelec i cztery kilogramy cukru.
Anna spojrzała na Gordona zdzwionym wzrokiem. Skierowała się do kuchni, na odchodnę, rzucając szybkie: OK.
— Weeeeeeeź toooo — wysyczała Sara, widząc jak Gordon siada obok niej na krześle.
— Już niedługo. Ależ jesteś dorodna. I ten zapach — zaciągnął się głęboko. — Cudowny. Powiem ci w sekrecie, że gdyby nie ten mały karakan w brzuchu, zerżnąłbym cię — Uśmiechnął się szeroko widząc, że Sara przestaje krzyczeć, zamiast tego wlepiając wzrok najpierw w jego twarz, a potem krocze. Wodziła za nim, kiedy przechadzał się po sypialni, czekając na narzędzia.
— Gdyby nie ten karakan, kochaniutka — przypomniał studząc rodzące się w niej rządze.
Anna stanęła w progu kilka minut później. W jej oczach widać było trwogę i strach. Jak nigdy odczuła niepewność, wiotkie ręce opadły bezwładnie. Sara przyglądała się jej uważnie. Raczej nie miała za złe, że ta karmiła ją ponad miarę, tucząc jak świnię na rzeź. Przecież była jej najlepszą przyjaciółką. Pokazała, że życie nie musi składać się wyłącznie z pracy i biegu za karierą, która na końcu okaże się ułudą, grzebiąc ostatnie strzępy marzeń. Życie to kolorowa kula disco na prąd. Wiecznie lśniąca i mieniąca się tęczą.
— Anno, wyjdźmy na moment.
— Taa, czekałam na to. Pora na przerwę.
Drzwi zamknęły się w tym samym czasie gdy Gordon wypowiedział słowo klucz.
— Pąsowy.
— Co to?
— Taki kolor. Jasny czerwień. Bardzo popularny. Jestem pąsowym rycerzem z krwi i kości. Z dziada pradziada.
Stała zdezorientowana i gapiła się w jego brązowe głębokie oczy smutnego kundla. Wiedziała dokładnie, że nie piła od dwóch dni. Skręty leżały samotnie w szufladzie komody od tygodnia. Jakoś nie było okazji, kiedy Sara tylko leżała w łóżku i tryskała moczem do metalowego wiadra w stylu fontanny.
— Jesteś lekarzem. Tak mi powiedzieli.
— Jestem pąsowym rycerzem. Zakon Bring Brang Boo, specjalizacja, chirurgia dziwadeł. Pąsowy rycerz to tytuł nadawany z konkretne osiągi. Jeden z najwyższych rangą.
— Wiesz co? Jebać to. Umiesz kroić?
— To mój fach, powołanie i poniekąd sens życia. Ta tłusta maciora za drzwiami to małe piwo w porównaniu z dziwadłami, jakie napotkałem w Tybecie albo na biegunie południowym.
— No to jeszcze jedno. Bo w końcu zesram się z ciekawości. Ona przeżyje? Mam gwarancję?
Gordon uśmiechnął się i parsknął lekko.
— Oczywiście, że nie. Rozpłatam ją pieczoną gęś i tyle. Ja tu jestem, żeby skrócić jej męki.
— Serio?
— Pewnie, że nie. Mam kurs chirurgii na tłustych dziwadłach. Twój kuzyn Charlotoon zadzwonił i powiedział, że przyjaźnisz się z niebagatelnym okazem. Musiałem tu przyjechać — Jego kruczoczarne włosy stanęły dęba z podniecenia. Oblizał kącik ust i wszedł z powrotem do sypialni. Sara spokojnie patrzyła przez okno na pochmurne niebo. Kiedy spostrzegła Gordona, uśmiechnęła się.
— Saro, pora zaczynać.
Komentarze (23)
(link ;))
Ale chcę tego więcej xD
5.
(Odsuwam się w fotelu do tyłu)
Towarzyszu...
Jest wiele przekleństw na tym świecie - ale ta herezja zasługuje na
EXTERMINATUS!
Zasłużone 5
Czekam na część 2
*Exterminatus - użycie torped jonowych, bomb atomowych i bio-bomb do całkowitego zniszczenia powierzchni planety na chwałę Boga Imperatora, wykonaną rozkaz jego najświętszej inkwizycji - w celu usunięcia parszywych obcych, zarazy czy herezji.
O dożywocie to ty się nie martw
to tytuł nadawany z konkretne osiągi. - literówka
rządze.- byczek; ja rządzę u siebie w domu a czasem miewam żądze grzeszne... :)
Widać w tekście wpływ jodu na rozwój szarych komórek - trochę Topor trochę nie, ale generalnie stosownie do rysunków - wystawowo :)
Zasadniczo takie klimaty mnie raczej odrzucają, ale jakoś tak to napisałeś, że nawet doczytałam do końca... wręcz z (niezdrowym) zaciekawieniem! :-D
„którzy nierzadko, kiedy wysiadali z auta wieczorem po pracy” – wywaliłabym tez przecinek
„Jego mleczne ściany koiły irytację, a zieleń trawnika przywoływała zapomniane marzenia z dzieciństwa. Sara Mefidlon też tak myślała. Ten sam tor rozumowania i szczera niechęć do ciągłej zapętlonej na taśmie rutyny egzystencji” – kurde, Kingowo tak jakoś, przemyślana narracja
„Tymczasem minął rok, Sara polubiła wieczorne ćpanie z sąsiadką i zdążyła dać dupy czterem jej kuzynom” :))))
„Perspektywa o mocnym stopniu zajebistości. Awans poszedł z dymem któregoś z kolei skręta. Nowa przyjaciółka, emerytowana striptizerka z garbem zawstydzającym większość wielbłądów — Anna Briklesbress wtajemniczyła Sarę we wszystko to, co sama wykreowała pod kopułą gęstego dymu” – Jezu.
„Pewnego dnia ot, tak przyszła do niej” – przecinek out
MikoMiko brzmi git
„Wpadnie na szybki numerek. Ty zajdziesz w ciąże i…” – ciążę*
„ Chcę nowe cycki i maść na krosty” :D
„Sara przez chwilę myślała. Potrząsnęła zwisającymi piersiami w geście skupienia. Kilka włosów wyjrzało ciekawsko spod lewej pachy. Zauważyła to i oznajmiła” – bleeeee, zwymiotuję, jak Boga kocham
„Ulica Milky Birds wyglądała, jakby ktoś nocą zapragnął zedrzeć z niej trochę asfaltu dla własnego użytku, a gołe miejsca wyrównać żwirem, który i tak został wymyty przez ulewę” – łaaaaa, boskie, zwłaszcza „jakby ktoś nocą zapragnął zedrzeć z niej trochę asfaltu dla własnego użytku”
— Fach mam, ale mocy sprawczej z niebios już nie – kropki brakuje
„Życie to kolorowa kula disco na prąd. Wiecznie lśniąca i mieniąca się tęczą” :)))
Hm. Nie spierdol tego Marok :D Bardzo w me gusta. Językowo – porównania, przedstawienie świata – jesteś coraz wyżej.
Idę pod dwójkę.
Postać: Nocny włóczęga
Zdarzenie: Statek pełen ognia
Gatunek (do wyboru): Komedia/Groteska/Makabreska lub (pod kątem Antologii) Horror i pochodne
Czas na pisanie: 1 września (niedziela) godz. 19.00
Powodzenia :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania