Poprzednie częściTW 14 - Guilotomox 1z2

TW 14 - Guilotomox 2z2

Rozpadało się, jakby wszystkie bóstwa z braku laku zaczęły nawadniać usianą nędzą ziemię własnym moczem. Gęste krople uderzały o dachy samochodów, ceglastoczerwone dachówki i łeb istoty powoli wyłaniającej ze ścieków. Brunatny grzebień sterczący na plecach nastroszył się jakby w rytualnym geście namiętnego podrywu samicy. Istota pełzła ulicą, powoli kołysząc łbem i lustrując domy. Wszystkie takie same. Ulica Milky Birds była jednym domem sklonowanym wiele lat temu, jako protest przeciwko wycinaniu lasów na kolejne bezsensowne budynki, w których morderstwa, gwałty i satanistyczne rytuały były na porządku dziennym.

Tak naprawdę to nie. Każdy dom wybudowano osobno i z różnej liczby desek, aby były różne od siebie.

Biały dom numer sześćdziesiąt trzy zlał się z innymi na pierwszy rzut oka bliźniaczymi, ale istota wyczuła płynącą z niego woń. Intensywny smród potu rodzącej kobiety. Nozdrza pochwyciły trop. Ruszyła pewnie przed siebie, nie bacząc na nic. Symfonia alarmów w kilku autach skutecznie tłumiła jej ryk — piskliwy wrzask śpiewaczki operowej podczas orgazmu. Stanęła przed wybrukowanym chodnikiem prowadzącym do drzwi. W oknach przesiąknięte dymem i smrodem firany gładko falowały noszone powiewem wiatru przez uchylone okna. Na dachu siedem gawronów przycupnęło dziarsko, ale bez popcornu. Nie tym razem. Żadna ustawka, zawody w wydłubywaniu gałek ocznych na czas. Istota zbliżyła się do drzwi, a ptaki lekko zatrzepotały skrzydłami. Szarozielona, oślizgła skóra przylgnęła do chodnika. Dzikie spazmy ogarnęły jej ciało miotając nim, jak szmacianą lalką. Pysk — oblany szlamem ścieków i krwią z ran wybrzuszył się w nienaturalny kształt, by cicho pęknąć, rozlewając galaretowatą zwartość na trawnik i schody. Oddech znikł, tak samo ja uderzenia serca. Kilkaset brodawek rozrzuconych po grzbiecie rozlało swoją płynną zawartość o błękitnym fluorescencyjnym kolorze. W strugach deszczu wszystko słynęło do ścieków. Brzuch napęczniał jak balon. Na spodniej stronie pojawiła się biegnąca po całej jego długości linia. Przypominała duży zamek błyskawiczny i faktycznie nim była. Z brzucha istoty wyszedł człowiek. Ubrany w elegancki płaszcz stanął przed drzwiami. Prawa dłoń powędrowała ku klamce.

— Przyj suko! To nie takie trudne! — Gordon obiecał Annie, że zrobi to tak, jak ona chce. Po ludzku. Przynajmniej dopóki nie okaże się, że ten pomysł jest gówno wart.

— Nieeee, nieeee idzieee.

— Nie rozśmieszaj mnie. To cię zżera od środka a ty nawet nie silisz się na więcej wysiłku. Ty leniwa, tłusta suko! — pochwycił jej ulubiony kubek z napisem: Cool, cool. Miała mocny łeb, bo porcelanowy prezent od Anny roztrzaskał się na nim, jakby był zrobiony z cukru. Straciła przytomność i trochę krwi.

— Pojebało cię! Zabiłeś ją, draniu!

— Anno, jestem profesjonalistą. Zachowaj spokój i bezpieczny odstęp — uspokoił. Kilka głębszych wdechów i nasłuchiwanie ciszy. Niezmąconej niczym, a już na pewno nie wrzaskami ciężarnej idiotki. — Podaj nóż kuchenny i jedno opakowanie cukru.

— Miało być po mojemu! — oburzyła się, podnosząc niebezpiecznie świeżo naostrzony nóź. Potencjalne narzędzie zbrodni w jej rękach błyszczało odbitym światłem żyrandola. Ogniki pojawiające się w jej oczach onieśmieliły go na, tyle że nie poprosił kolejny raz. — Po mojemu to zrób. Ona ma przeżyć.

— Nie dawałem i nie daję ci gwarancji. Ale może jeśli zrobimy cesarkę, kto wie?

Anna nie odpowiedziała. Jej wzrok utkwił na zakrwawionej skroni Sary. Oddała nóż bez słowa i cofnęła się. Absurdalność sytuacji osiągnęła maximum, kiedy uroczo powiedziała do Gordona: przepraszam złociutki, ale ja ją kocham. Jej głos umilony na siłę wywołał u niego odruch wymiotny. Piękny, żółty paw z kawałkami smażonej kiełbaski i masła, a wszystko otulone częściowo strawionym sosem czosnkowym, który wprost uwielbiał. Mimo że zafajdał dywan, Anna nic nie powiedziała. Stała, dalej wpatrując się w Sarę. Gordon miał absolutną pewność, że w jej oczach Sara była tą samą szczupłą i atrakcyjną kobietą, którą rżnęli kuzyni Anny w różnych kombinacjach jakościowych i ilościowych. Z opowieści o niej, niewątpliwie prawdziwych, wynikało, że wybredna nie była. Któryś z czwórki napaleńców miał dziedziczną odmianę syfilisu, co nie przeszkodziło Sarze robić mu laski przez godzinę (i tak nie doszedł).

Nóż zaczepił końcem o skraj pępka. Gordon jeszcze raz wymierzył linię cięcia. Druuuung Briiiii. Upośledzony dźwięk dzwonka wyrwał go z chirurgicznego transu.

— Kto do cholery?! Otworzę.

W progu Annę przywitał elegancki mężczyzna w płaszczu. Bez wahania wprosił się do środka z buciorami oblepionymi szlamem i cuchnącymi rozmiękłym gównem. Gość przysiadł na krześle w kuchni, milcząc wymownie. Jego oczy, lekko znużone spojrzały na Annę. Poplamiona zeszłotygodniowym obiadem na mieście bluzka wywołała grymas obrzydzenia.

— Trafiłem do chlewu? Adres zgadza się, ale wolę się upewnić.

— Nie, do mojego domu. Ale już wychodzisz — wskazała palcem na drzwi. Gość uśmiechnął się serdecznie i poprawił zwisającą na czole grzywkę.

— Taktu za grosz, smród jak w jakiejś latrynie i jeszcze te śmieci. Wszędzie śmieci. Jestem Euzebofil Gurtunilo z Federalnego Biura Medycyny Nadzwyczajnej.

— Taa, a ja mam cały grafik zajęty, więc chyba powiem po prostu: won!

Wstał. Rozejrzał się po kuchni z niesmakiem, po czym skierował wzrok na Annę. Przeszywające spojrzenie jak sople lodu przebiło jej ciało i zmusiło do wysłuchania kolejnej porcji informacji.

— Nie jestem tu ot, tak. Uwierz mi zacofana lafiryndo, że tam skąd pochodzę mam burdel, gdzie sto razy piękniejsze kobiety od ciebie spijają spermę z mojego penisa na zawołanie. Tam spędzam wakacje i przymusowe urlopy. Takie to już życie wyższej… najwyższej klasy społecznej. Ale ma ono swoje mankamenty. Muszę zadawać się z takimi karaluchami jak ty. Szukam Gordona Revilla.

— Nie ma go… znaczy jest, ale zajęty, proszę pana.

— Bardzo ładnie, szybko się uczysz. Zaprowadź mnie do niego.

Udała, że nie zauważyła wystającego zza płaszcza glocka. Była dość trzeźwa, żeby nie wybuchnąć jak wulkan i skąpać faceta w lawinie bluzgów i śliny. Kiedy stanęli przed drzwiami sypialni, spojrzała na niego.

— On tam przeprowadza operację.

— To jego fach. Ale spokojnie, pomożemy mu ją szybko zakończyć.

Odepchnął Annę i wszedł do sypialni. Upadła obok ulubionego miejsca leżakowania MikoMiko. Kłębek sierści przypadkowo wpadł jej do ust.

— Gordon! Zbieraj się, zadanie jest.

Gordon wstał i ukłonił się, jakby oddając pokłon swojemu władcy. Upaprany krwią Sary, która była już martwa. Mętne oczy patrzyły na sufit upaprany wodami płodowymi. Zawartość jamy brzusznej łącznie z martwym dzieckiem leżała na dywanie otulona cukrem. To nie był człowiek. Dziwnie powyginane kończyny i żółtoblady kolor skóry plasowały go na pograniczu człowieka i dziwadła z kategorii tak zły, że nawet śmietniki go nie przyjmują.

— Oczywiście, ale to mamy prowiant. Duży zapas.

— Jaki kurwa prowiant?! — Anna wbiegła do sypialni zapłakana i wściekła. Idealny kontrast do spokojnej i pogodnej twarzy Gordona. — Ty chory skurwielu, miałeś ją ratować!

— Była na przegranej pozycji. To małe cholerstwo zżarło połowę wątroby i poł metra jelit.

— Nieważne — wtrącił Euzebofil. — Zabieramy się stąd.

Anna podeszłą bliżej łóżka. Wypatroszona przyjaciółka wyglądała okropnie. Nie tak jak Śnieżka. Nie, ona wyglądała jakby spała. Jej brzuch zmienił się w rozerwany balon bez powietrza. Dziura wielkości dwóch ludzkich głów zdobiła miejsce, gdzie niegdyś czterej kuzyni Anny pompowali Sarę i dokładnie sprawdzali językiem, aby powietrze nie zeszło. Ponura, trupia twarz z zaschniętą krwią i pozbawiony życia wzrok. Wyglądała potwornie.

Obaj byli już przy wyjściu, kiedy usłyszeli głos Anny. Lekko podniesione cycki falowały podczas truchtu przez korytarz. Gordon przyglądał się nim i nawet na chwilę poczuł, że skłonny by był zostać, za drobną przysługę.

— Stać, dranie! Nie możecie mnie tak zostawić. Mam w domu trupa.

— Oczywiście, że nie — oznajmił Euzebofil. — Gordon masz glocka. Odstrzel panią.

Zatrzymała się, kiedy lufa pistoletu zmierzyła jej czoło. Trzymał broń mocno. Palec drgał na spuście. Euzebofil sterczał na zewnątrz.

— Cisza. Macie tu jakieś ptaki oprócz gawronów? Okropnie ich nie lubię.

Odpowiedział mu strzał.

 

W białym domu na Milky Birds nie było nic wartościowego oprócz sterty wnętrzności w cukrze, które razem włożyli do specjalnej mini chłodziarki i wynieśli na zewnątrz. Kiedy pakowali prowiant, Gordon nieustannie przyglądał się ciału obrzydliwego noworodka. Leżało martwe w kącie, ale miał wrażenie po raz któryś, że malutkie dłonie poruszyły się.

— Nie bądź naiwny, Gordon — upomniał Euzebofil. — Niepewność i pozory nie są dobrymi sprzymierzeńcami.

Przytaknął i wrócił do zabierania juchy w cukrze.

Na zewnątrz było już znośnie. Deszcz nie padał, a zachmurzenie zmalało. Minęli martwe ciało Anny. Rozbełtany mózg oblepił wszystko wokoło. Niebezpieczna pułapka.

— Ale właściwie, to, jakie jest nowe zadanie?

— Zdegradowali mnie, Gordon. Teraz jestem zwykłym szefem wydziału porodów dziwadeł. Mam nadzorować multiporód w centrum miasta, na Bringhood Street. Kazali zwerbować do tego najlepszego chirurga, jakiego mam. To jesteś ty. Wszystko układa się w całość.

— A co z An…

— Nic. Zostawmy je same sobie. W końcu smród będzie tak uporczywy, że ktoś się tym zajmie. Bez obaw. Ale wiesz, co? Ta sytuacja jest żywcem wyjęta z podręcznika o Najgorszych wtopach chirurgów dziwadeł. Fatalna nazwa, ale książka też niewybitna.

— O co chodzi konkretnie. Sytuacja jak sytuacja. Raczej nie wylibyśmy z tego z twarzą, gdyby ktoś doniósł.

— Guilotomox. Strona sto dziewięćdziesiąta szósta. Przeczytaj sobie. Nigdy nie wiesz, kiedy znowu będziesz musiał kogoś odstrzelić.

Weszli w brzuch oślizgłej istoty. Ciało nadmuchało się jak balon, po czym ruszyło ociężale w stronę centrum. W absolutnej ciszy.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 9

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (33)

  • Witamy nowy tekst! :)
  • Ritha 18.08.2019
    W strugach deszczu wszystko słynęło do ścieków - spłynęło*
     To cię zżera od środka[,] a ty nawet nie silisz się na więcej wysiłku
    podnosząc niebezpiecznie świeżo naostrzony nóź - nóż*
    Stała, dalej wpatrują się w Sarę - wpatrując*
    — Cisza. Macie tu jakieś ptak oprócz gawronów - ptaki*
    Na zewnątrz było już znośnie. Deszcze nie padał - Deszcz*

    "Miała mocny łeb, bo porcelanowy prezent od Anny roztrzaskał się na nim, jakby był zrobiony z cukru" :D

    Kurde, to jest bizarro? Jesli tak, to lubie bizzaro. To jest jakieś, ekhm, rzekłabym- poronione :D Dobre dialogi. Tresć odjehala w jakiś szalono-kontrolowany sposób. Postać Anny utrzymana w oburzeniu i dezorientacji do końca. Podobało mi się, Marokokok
  • Ritha 18.08.2019
    odjechała*
  • marok 18.08.2019
    Ritha nie wiem czy to w stu procentach. Mozę trochę zalatuje, ale nie jest dostatecznie oryginalne. Pohamowałem się i ograniczyłem trochę szaleństwo, tak żeby dobrze nad nim zapanować :)
  • Ritha 18.08.2019
    marok pierwszy raz stworzyłeś wyrazistych bohaterow (!) progress
  • Ritha 18.08.2019
    Pierwsza część moze faktycznie byla ciut lepsza, ale to czeste zjawisko - naturalne wytracanie pędu, pamiętam topowy tekst Jolki - Maska swastyki, tam tez jedynka byla lepsza. Dialogi mi się tu podobają, jakbys przestal sie patyczkowac.
  • marok 18.08.2019
    Ritha to trzeba opić. Nie ma innej możliwości :D
  • Ritha 18.08.2019
    marok :))))
  • Aisak 18.08.2019
    Pierwsza część była bardziej odjechana i porąbana.
    Druga z kolei przypomina Man in Black i jest bardziej (w kontraście) poważniejsza i mam wrażenie, jakby zabrakło pomysłów.

    Osobiście wolę pierwszą część.
    Całość ok.
  • marok 18.08.2019
    No nie wiem czy zabrakło, albo może trochę nie byłem przekonany czy rzucać tyle porąbanego w jedne worek. Ale może faktycznie czasem lepiej się nie hamować zanadto.
  • Aisak 18.08.2019
    marok Może lepiej pomieszać?
    Obie części, wg mnie, zanadto odstają od siebie.
    Ale to moje zdanie. Moje wrażenie.
    Sto innych osób napisze, że tak jest dobrze.
    I ok.

    Miłego.
  • refluks 18.08.2019
    marok A mnie akurat wyhamowanie spasowało.
    Nie moje klimaty, ale wciąągłło mnie.
    Bardzo dobrze napisane.
  • Kapelusznik 18.08.2019
    Pierwsza część była lepsza
    Ta trochę klimat zepsuła, tak jak Aisak napisała - dlatego 4
    Pozdrawiam
  • marok 18.08.2019
    No zdarza się. Ale nie jest na szczęście tragicznie
  • JamCi 18.08.2019
    Maroku to jest tak okropne że aż wspaniałe. Szacun. :-) cyferka oczywista.
  • marok 18.08.2019
    Dziękuje. Mam fazę na okropności ostatnio :)
  • betti 18.08.2019
    Niezłe muszę przyznać... Brawo!

    Widziałam jakąś literówkę po drodze, oblukaj w wolnej chwili.
  • Dzień dobry!
    Przypominamy o obdarowywaniu zestawami – dziś o godz. 20.00.
    Pozdrawiamy :)
  • pkropka 18.08.2019
    Posrane. Ale jakie piękne w tym posraniu.
  • marok 18.08.2019
    Filozofia była moim przewodnikiem w tym posraniu :)
  • fantomarok 18.08.2019
    Jest dobrze, wysyłaj niedobrym. Oba dobre, bizarrowe
  • fantomarok 18.08.2019
    fuck, nie to konto
  • I jestem.
    Całość - pierwsza i druga część - tworzy fajną, utrzymaną w zajefajnym klimacie, opowieść.
    Sporo tu literówek, ale po wniesieniu poprawek, będzie super.
    Jestem bardzo na tak.
    Pozdrowionka :))
  • marok 18.08.2019
    No standardowo. Żeby nie było zbyt pięknie :)
  • krajew34 19.08.2019
    Wprawdzie nie moje klimaty, bardzo nie moje, ale przeczytałem obie części. Gdybym miał inny gust, zapewne powiedziałbym, że interesująca historia.
  • Canulas 19.08.2019
    Jestem i tu.
    Marok, mogę tu trąbić na met, ale nie mam czasu. To na pewno jedno z lepszych Twych dzieł, choć czasem jesszcze pojawiają się dysonansy. Chciałbyś ostrzej, ale jest jeszcze hamulec. To widać.
    Skupie się na jednej rzeczy.
    Pomijam doskonale nazwy oraz personalia, bo do tego miałeś dryg zawsze.
    Przede wszystkim zaserwowałeś historię, która na serio wciąga. Co więcej, wykreowales oryginalne postacie. Opisów się bronią. Zostają w pamięci. To chyba pierwsze postacie, które do spółki ogólnie z opkiem, mają szansę na dłużej zostać w głowie.
    Pozdrox
  • marok 19.08.2019
    A cz ostrzej znaczy dobrze? Nie mam tek że ocenię tekst na dobry, jeśli wywoła obrzydzenie u wszystkich. No ale może to jest złe myślenie, nie wiem.
  • Canulas 19.08.2019
    marok, nie.
    Widac jeszcze krępacje dysonansową w zapisie.
    Typu sperma i penis. Tisz jak chuj, pasuje tu chuj.
    I inne takie
    Ale to nie jest istotne, no w końcu masz charyzmatycznego postaci. Coś, co zasada w pamięć. To oraz realne, uczciwe j zdrowe zainteresowanie tematem.
    Teraz level wyżej. Zaangażować w tekst emocjonalnie.
  • marok 19.08.2019
    Canulas ale no mi nie pasowało. Bo ten facet miał z założenia mieć lepszy język. Widać nie za dobrze to pokazałem bo nie widać tego
  • Canulas 19.08.2019
    marok, i tak robisz ogromny postęp. Nie wyrywaj włosów z jajec.
  • Canulas 19.08.2019
    marok - mośku, mogłeś dziabnąć jakiś dopisek, że zaległe :))
  • marok 19.08.2019
    Canulas ale żem mosiek. Ale to fajnie brzmi. Więc dobrze wyszło
  • Canulas 19.08.2019
    Wklej linka z dwójką

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania