Poprzednie częściUpareta miłość tII r.2 [3]

Upareta miłość t.II r.15[1]

Pani Stasia Fabisiakowa opiekowała się mieszkaniem Maćkowiaków; gospodarowała tam, gdy wyjeżdżali. A wyjeżdżali często; po Nowym Roku nie było soboty, by gdzieś nie balowali. W zimową, mglistą sobotę Lisowa wybrała się do przyjaciółki, ale zastała tylko Michała. Smażył coś na patelni.

– Idź tam do niej, pewnie psom gotuje, zamiast mężowi. Celiny też nie ma , praktykę mają w tej szkole krawieckiej. No i muszę sam sobie obiad robić.

Stasia oprowadziła panią Lusię po bogato urządzonych pokojach, później siadły w kuchni i delektowały się świeżo zaparzoną czekoladą. Popijały i rozmawiały o gospodarzach tego mieszkania.

– Ona jest dobrą kobietą, tylko na pokaz, na postrach jest taka ostra. A z nim jest odwrotnie – im bardziej poznajesz, tym więcej unikasz. – przekonywała Fabisiakowa.

- A mój mówi, że Maćkowiak jest w każdym calu w porządku, a ona nigdy do końca nie jest z człowiekiem szczera – dowodziła swoich racji Lisowa. Zadzwonił telefon, Stasia uprzejmie kogoś poinformowała, że pana dyrektora dziś nie będzie.

– Słuchaj, a nie będzie z tego kłopotu, jak ja bym do Mirki zadzwoniła?

– Dzwoń śmiało i tak majątek płaci.

– Chodzi mi o ten szeroki wózek dla bliźniaków, żeby przywieźli. Rozmawiałam wczoraj z Zahotową – z jednej strony szczęśliwa, że się z synem pogodziła, a z drugiej umęczona opieką nad tym chłopcami. Werka z Wojtkiem skoro świt do obory, to ona idzie do nich do bloku, czeka aż dzieci powstają – jednego do wózka, drugiego na ręce i do siebie. Jeszcze młodym obiady gotuje.

– Dzieci rosną, Stefka pomaga, jak z internatu przyjeżdża i jakoś sobie radzą; ważne, że w zgodzie. A taki wózek faktycznie się przyda; tam jest tylko parę tygodni różnicy miedzy tymi chłopaczkami. To tak, jak bliźniaki.

Lisowa przedstawiła problem córce, ale odpowiedź widać nie była po jej myśli, bo odłożyła słuchawkę z niezadowoloną miną

– Przywiozą, ale dopiero na Wielkanoc. Ona ma teraz egzaminy, on nie dostanie wolnego , bo się szkoli. A mój w takie zmienne pogody – raz mrozi, raz plucha - nie pojedzie.

Oczekiwani od dawna goście przyjechali do Pogórza przed samymi Świętami, w Wielki Czwartek. Zaraz też na progu oznajmili rozradowanej gospodyni, że już jutro muszą wracać.

– No nie! Tyle szykowania, czekania i co – Nic się nie pogościmy?

– Jak to nic – dziś i jutro do samego wieczora, czy to mało? – Adam cmoknął mamę w rękę, ujął pod ramię i poprowadził do mieszkania.

– – No to ty zostań, córcia. Posiedzimy sobie, wnukami się nacieszymy, przecież ty nie musisz jechać.

– W sobotę jadę z Adamem do Poznania, Chcemy odwiedzić Bondosów. Wiecie, jaki oni mają kłopot?

– No wiemy, że synowa choruje; a co coś jeszcze się stało?

– Zaraz po Świętach Jarek z Tatianą zabierają Lilę do Moskwy. Załatwili miejsce w jakimś dobrym szpitalu niedaleko miasta, tam będzie leczona. Tu nic nie pomogło, już nie może chodzić, wożą ją na wózku.

– O, mój Boże! Toż ja ją pamiętam piękną, postawną i taka była grzeczna, miła. Pewnie, niech jedzie, niech ją ratują – mama aż przysiadła przybita wiadomościami

– Chcemy ich trochę pocieszyć. No i mój chrześniak – Igorek niedawno skończył roczek, wtedy Lila była na leczeniu, to się nie jechało, teraz trzeba mu coś sprezentować.

– A w Niedzielę mam dyżur – tak to wygląda . Ona nam pomagała przy maluchach, nie podobna byśmy ich zostawili w tym strapieniu– dodał Adam.

– Ano tak – mama bezładnie kręciła się po kuchni. - Tu zaraz Werka z Wojtkiem przyjdą po wózek, trzeba by ich czymś poczęstować, no nie?

– Tato , wracając z pracy spotkał młodych i razem przyszli . Mama z córką zdążyły zastawić stół przygotowanymi na Świeta pysznościami.

– Ale my nie będziemy robić kłopotu – wzbraniała się Werka -macie państwo gości, nie będziemy przeszkadzać. Zapłacimy tylko i idziemy; my prosto z obory, błota naniesiemy.

– O, moja kochana, tak ładnie wyglądasz, że nikt by nie powiedział, że prosto z roboty – tato elegancko się znalazł – Jak gospodyni zaprasza nie wypada odmówić.

– E tam, trochę włosy podcięłam, jakeśmy jechali za tymi buhajami – odrzekła przysiadając na brzeszku krzesła.

-A gdzie wyście tych samców szukali? – zapytał Adam nakładając gościom świątecznego bigosu.

– Koło Kielc jest Okręgowa Stacja Hodowli Zwierząt. Tam kiedyś nasza pani Maćkowiak odbywała praktykę, jako studentka. Tam kupiliśmy dwa buhaje, jeden czerwony, drugi czarno – biały. Piękne , potężne zwierzaki – odezwał się Wojtek.

– Już tu są? - zaciekawiła się Mirka.

– Ależ skąd! Musi być ciepło, teraz by zmarzły w wagonie kolejowym. Za drogi to interes, by miały zachorować. Pomału pozałatwiamy formalności i w maju będą przywiezione – wyjaśnił tato. - Już tam Wojtek pilnuje, by wszystko było dobrze, słowem on tam rządzi No nie!. Pchają mnie na studia, pewnie będę musiał , wtedy coś bym miał do powiedzenia

– Później szefowa pojechała do Warszawy, a myśmy odwiedzili ciotkę pod Radomiem – dodała Werka z ciężkim westchnieniem. –

Chodź Łusia do nas , co tam jeszcze szykujesz, wszystkiego jest dosyć - wołał żonę tato.

Następne częściUpareta miłośc t.III r.7[2]

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania